Anonim - Oko księżyca.pdf

(1376 KB) Pobierz
371344977 UNPDF
Oko
księżyca
Anonim
Z angielskiego przełożył
Nemo
Świat Książki
371344977.001.png 371344977.002.png
Tytuł oryginału
THE EYE OF THE MOON
Redaktor prowadzący
Ewa Niepokólczycka
Redakcja
Hanna Smolińska
Redakcja techniczna
Julita Czachorowska
Korekta
Maciej Korbasiński
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób
rzeczywistych - żywych czy zmarłych - jest całkowicie przypadkowe.
Copyright © The Bourbon Kid 2008
All rights reserved
Copyright © for the Polish translation by Świat Książki Sp. z o.o., 2010
Świat Książki
Warszawa 2010
Świat Książki Sp. z o.o.
ul. Rosoła 10
02-786 Warszawa
Skład i łamanie
Akces, Warszawa
Druk i oprawa
GGP Media GmbH, Pössneck
ISBN 978-83-247-1466-7
Nr 6747
UWAGA DO CZYTELNIKA:
W Księdze bez tytułu Mistyczna Dama tak oto przestrzegała Kacy przed Okiem
Księżyca:
[Ten kamień] dysponuje nadprzyrodzoną mocą i ściąga zło wszędzie, gdzie tylko się
znajdzie. Dopóki masz go przy sobie, nie jesteś bezpieczna. W zasadzie i tak nie jest się
bezpiecznym, jeżeli kiedykolwiek miało się z nim kontakt.
Szanowny Czytelniku,
Teraz to Ty trzymasz Oko Księżyca.
Ciesz się więc życiem, dopóki trwa...
Anonim
Rozdział pierwszy
Joel Rockwell nie pamiętał, by kiedykolwiek tak się denerwował. Kariera strażnika
pracującego na nocnej zmianie w Muzeum Historii i Sztuki w Santa Mondega nie dostarczała
mu, oględnie mówiąc, mocniejszych wrażeń. Swego czasu chciał pójść w ślady ojca, Jessiego,
i wstąpić do policji, nie sprostał jednak wymogom stawianym w akademii. W pewnym sensie
oblanie egzaminów sprawiło mu nawet ulgę. Służba w policji wiązała się z nieporównanie
większym ryzykiem. Dobitnie wykazały to wydarzenia sprzed trzech dni, kiedy to jego ojciec
zginął z ręki Bourbon Kida w trakcie jatki, jaką ten urządził w następstwie zaćmienia Słońca
podczas Festiwalu Księżycowego. Tak więc wygodna rola strażnika wydawała się dużo
bardziej bezpieczna. A przynajmniej była taka jeszcze pięć minut temu.
Najbardziej uciążliwa część nocnych obowiązków polegała na siedzeniu w pokoju
ochrony i obserwowaniu ściany monitorów, co na ogół dowodziło jedynie tego, że w obrębie
muzeum nic a nic się nie dzieje. No i jeszcze ten szary mundur, który Joel musiał nosić w
pracy - całe ciało swędziało od niego jak cholera. Zanim trafił do niego w pierwszym dniu
służby, prawdopodobnie latami nosiły go niezliczone rzesze innych strażników i zwyczajnie
nie był zaprojektowany z myślą o robocie na siedząco. W nocy najtrudniejsze zadanie
sprowadzało się przeważnie do tego, żeby czuć się w nim wygodnie. Ale to, co przed chwilą
zobaczył na monitorze numer trzy, zmieniło postać rzeczy.
Joel Rockwell nie odznaczał się bujną wyobraźnią. Nie był też obdarzony szczególną
inteligencją i to właśnie brak tych dwóch cech spowodował, że oblał egzaminy w akademii
policyjnej. Jak to ujął w swoim poufnym raporcie jeden z instruktorów na kursie - posiwiały
trzydziestoletni porucznik - „facet jest tak tępy, że nawet inni kadeci to zauważyli". Niemniej
cechował go swoisty upór i uczciwość, co czyniło z niego wiarygodnego świadka i strażnika,
na którym można było polegać - nawet jeśli tylko dlatego, że z braku wyobraźni i inteligencji
nie nadawał się do innego zajęcia.
Jeżeli wzrok nie spłatał mu figla, dopiero co był naocznym świadkiem morderstwa na
ekranie. Wyglądało na to, że jego kolega Carlton Buckley został zaatakowany i zabity, kiedy
obchodził galerie pod poziomem ziemi. Rockwell byłby zawiadomił policję, tyle że gdyby im
opowiedział, co - jak mu się zdawało - zobaczył na monitorze, zwyczajnie by go wyśmiali, a
może nawet aresztowali za to, że zawraca im głowę. W tej sytuacji postąpił najlepiej, jak
mógł, czyli zadzwonił do profesora Bertrama Cromwella, jednego z dyrektorów muzeum.
Miał numer profesora zapisany w swoim telefonie komórkowym i chociaż czuł się
trochę nieswojo, że dzwoni do niego o tak nieludzkiej porze, skoczył na głęboką wodę i mimo
wszystko to zrobił. Cromwell był jednym z tych niebywale kulturalnych dżentelmenów,
którzy nigdy nie wprawiliby go w zakłopotanie z powodu telefonu, choćby sprawa, z jaką
dzwoni, była zgoła trywialna.
Czekając, aż Cromwell odbierze, z bijącym sercem i komórką przy uchu opuścił pokój
ochrony i zszedł na niższy poziom, żeby na własne oczy się przekonać, czy w sali z
ekspozycją sztuki egipskiej naprawdę wydarzyło się to, co mu się zdawało.
Dotarł na sam dół schodów i właśnie skręcił w prawo w długi korytarz, gdy Cromwell
odebrał wreszcie telefon. Miał głos człowieka wyrwanego z głębokiego snu, ale trudno było
się dziwić.
- Halo? Mówi Bertram Cromwell. Z kim mam przyjemność?
- Hej, Bernardzie, tu Joel Rockwell z muzeum.
- Witaj, Joelu. Nawiasem mówiąc, mam na imię Bertram, nie Bernard.
- Jak zwał, tak zwał. Słuchaj, coś mi się zdaje, że mamy tu w muzeum intruza, ale nie
jestem do końca pewien, no to pomyślałem, że najpierw zadzwonię do ciebie, zanim, no
wiesz, zawiadomię policję i w ogóle.
Cromwell jakby się trochę przebudził.
- Naprawdę? Co się dzieje?
- No... pewnie pomyślisz, że ześwirowałem, ale coś mi się widzi, że ktoś się włamał do
wystawy mumii egipskich i dopiero co stamtąd wyszedł.
- Mógłbyś powtórzyć?
- Wystawa mumii. Zdaje mi się, że ktoś właśnie wylazł z tego sakramenckiego
grobowca.
- Co takiego?! To niemożliwe! O czym ty gadasz, na litość boską?
- Ano, wiem, że to się wydaje pokopane. Dlatego najsampierw zadzwoniłem do ciebie.
Widzisz, po mojemu ten, co tu był, zaatakował tego drugiego strażnika.
- A kto ma dzisiaj dyżur razem z tobą?
- Carter Bradley.
- Masz na myśli Carltona Buckleya?
- No, jak zwał, tak zwał. Tylko nie jestem pewny, czy on, tego no, czy się nie zgrywa.
Ale jeżeli to nie żart, to ma poważne kłopoty. Tak na oko naprawdę poważne.
- Dlaczego? Co się stało? - Profesor, całkiem już rozbudzony, przerwał na chwilkę,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin