Becnel Rexanne - Sawantka.rtf

(1185 KB) Pobierz

 

 

 

 

Lucy Drysdale, dwudziestoośmioletnia "stara panna", opiekująca się dziećmi brata, marzy o tym, by wyjechać do Londynu na cykl wykładów prowadzonych przez niekonwencjonalnego naukowca, z którym koresponduje. Niestety, w owych czasach panny z dobrych domów nie wyjeżdżały sobie ot, tak po prostu do stolicy. Można więc wyobrazić sobie jej radość, gdy bawiąca z wizytą u sąsiadów hrabina wdowa Thornton proponuje jej posadę w Londynie. Lucy ma pełnić rolę przyzwoitki młodej damy debiutującej w towarzystwie, która jest krewną hrabiny wdowy.

Starsza pani o niczym tak nie marzy, jak o tym, by przed śmiercią ujrzeć wnuka na ślubnym kobiercu i doczekać się potomka rodu. Tymczasem niesforny wnuk postanawia trwać w stanie kawalerskim, choćby tylko po to, by zrobić na złość znienawidzonej babce. Ta jednak nie daje za wygraną i obmyśla misterny plan.

Nieświadoma niczego Lucy - której hrabina wdowa przypisała w swoim planie kluczową rolę - staje pomiędzy upartą starszą panią a jej zbuntowanym i niepokojąco przystojnym wnukiem.

 

 

 

Rexanne Becknel

Sawantka

 

Prolog

Burford Hall, Yorkshire, listopad 1807

Pani Drinkwell, żona dyrektora szkoły, wpatrywała się w chłop­ca, marszcząc nos.

-              Ma okropnie ciemną skórę - skomentowała.
Opiekunka chłopca mocno trzymała go za kościste ramię.

-              Cygańska krew... po matce - wyjaśniła, nie starając się nawet
ukryć obrzydzenia.

Dla pani Drinkwell nie była to jednak jakaś szczególna rewelacja. W Burford Hall zawsze było wielu chłopców o niechlubnym pochodzeniu. Ze względu na znaczne oddalenie od Londynu i położenie na uboczu szkoła z internatem stanowiła idealne miejsce kształcenia nieślubnych dzieci ludzi z wyższych sfer. Pani Drinkwell musiała jednakże przyznać, że dotychczas nie mieli tu cygańskiego bękarta.

Skrzywiła się ze wstrętem. Zawsze ją oburzało, że dobrze urodzeni mężczyźni zadają się z kobietami z nizin społecznych.

-              Czy ma pani czesne za pierwszy rok nauki? - zwróciła się
do opiekunki chłopca. - Absolutnie nie udzielamy kredytu, nawet
w wypadku królewskiego bękarta.

Przybyła spojrzała na nią z zaciekawieniem.

-              Macie tu królewskiego bękarta? Ta wiadomość bardzo ucieszy
jaśnie panią. Naprawdę ucieszy.

Pani Drinkwell uśmiechnęła się porozumiewawczo.

-              A więc żona wie o haniebnym uczynku męża - stwierdziła.
Opiekunka chłopca wyprostowała się i jeszcze mocniej ścisnęła

jego ramię.

 

 

 

-              W żadnym wypadku! I nigdy się nie dowie, jeśli zależy pani
na tym, by hrabina wdowa płaciła to bardzo wygórowane czesne!
Och! - Gwałtownie odsunęła się od chłopca i krzyknęła przeraź­
liwie: - Ten wstrętny mały nędzarz mnie ugryzł! - Potrząsała
dłonią, jakby chciała strzepnąć z niej ból.

Ciemnowłosy chłopiec, uwolniony z jej żelaznego uścisku, rzucił się do drzwi, ale pani Drinkwell go uprzedziła. Od dawna miała do czynienia z trudnymi chłopcami i potrafiła przewidzieć ich zachowanie. Pierwsza znalazła się przy drzwiach, a gdy chłopiec obnażył zęby, chcąc ją ugryźć, wymierzyła mu siarczysty policzek. Była postawną kobietą i najwyraźniej nie brała pod uwagę, iż ma do czynienia z małym dzieckiem, bo uderzyła chłopca z taką siłą, że wpadł na ścianę i trzasnął w nią głową. Osunął się na podłogę jak zepsuta nagle lalka i znieruchomiał.

Opiekunka rzuciła gniewne spojrzenie na drobne bezwładne ciało.

-              Kobieto, bój się Boga! - krzyknęła i uważniej przyjrzała się
chłopcu. - Po chwili dodała: - Mam nadzieję, że żyje, że go nie
zabiłaś. Bo jeśli to zrobiłaś...

W odpowiedzi pani Drinkwell dźgnęła go w łydkę dużym palcem od nogi. a nie doczekawszy się reakcji, kopnęła. Gdy jęknął, spojrzała triumfalnie na opiekunkę.

-              Nie powinnaś mnie pouczać, jak mam postępować w mojej
szkole z uczniami. To ja się znam na dyscyplinie, zapewniam cię.
Gdy twoja pani przy najbliższej okazji zobaczy swojego wnuka,
będzie się zachowywał o wiele lepiej niż obecnie. Chciałabym
dostać to czesne...

Opiekunka wyjęła z torebki portfel i wręczyła go pani Drinkwell.

·   On ma tu przebywać również w czasie wakacji. Starczy na to pieniędzy, które dostałaś, a jeśli jakieś będą jeszcze potrzebne, to skontaktuj się z prawnikiem milady.

·   To ona w ogóle nie zamierza się nim zajmować.

·   A masz jej to za złe? - Opiekunka przysunęła się bliżej drzwi. - Jak byś się czuła, gdyby twój jedyny wnuk był nieokrzesanym cygańskim bachorem? I tak jest szczęściarzem, że babka troszczy się o to, by zapewnić mu byt.

·               Mam na imię Iwan!

·   A nie, bo John!

·   Johnny!

·              Iwan patrzył na nogi swych trzech kolegów, którzy napierali na niego w kącie, i starał się z całych sił nie okazać strachu. Wcale nie przychodziło mu to łatwo. Pragnął powrócić do swego domu, a tkwił uwięziony w tym strasznym miejscu, pozbawiony wszystkiego, co znał dotychczas. Usiłowali zmienić mu nawet imię. Bardzo tego nie chciał, choć nie potrafił wyjaśnić, dlaczego. Po prostu miał na imię Iwan, a nie John. Zmienili wszystko w jego życiu, więc pragnął przynajmniej zachować swoje do­tychczasowe imię.

·   -              Powiedziałem wam. że mam na imię Iwan.
Najwyższy spośród trzech chłopców uśmiechnął się głupio.

·   -              Iwan? To cudzoziemskie imię... cygańskie. Jesteś Cyganem,
prawda, Iwanie? - wycedził to egzotyczne dla niego imię.

·             Iwan uniósł zaczepnie podbródek i zacisnął dłonie. Chcą się z nim bić. to będzie się bił. Starał się pamiętać o wszystkim, czego nauczyła go Peta, i o ruchach, jakie wykonywał Guerdon podczas zapasów.

·             Najwyższy z chłopców przysunął się do niego bliżej, a w ślad za nim dwaj pozostali.

·   -              No to jak z tobą jest? Jesteś Johnem czy Iwanem, cygańskim
bękartem? - zapytał szyderczo.

·             Iwan zawrzał gniewem i bez ostrzeżenia rzucił się na szeroko uśmiechniętego prześladowcę. Był dużo mniejszy, ale działając przez zaskoczenie, zdołał go złapać i powalić na ziemię. Okładał go pięściami i kopał, ale tamten nie pozostawał mu dłużny i zaraz zdobył przewagę. Iwan wcale jednak nie zamierzał się poddać. Brutalnie ukradziono go matce i oddzielono od taboru, po czym zamknięto na poddaszu okropnego domu i przywieziono tu, do tego ponurego więzienia. A teraz zaatakowało go tych trzech chłopaków. Tego było już za wiele. Dostawał dotkliwe razy od napastnika, lecz nie przestawał go gryźć i drapać. Miał rozciętą wargę i czuł w ustach smak krwi, a pod wpływem kolejnego uderzenia był lekko zamroczony. Ale to tylko wzmogło jego determinację. W uszach dźwięczały mu słowa Pety skierowane do

·                      

·                      

·                      

·                      

·                      

·                      

·                     Guerdona: „Wzbudź strach w przeciwniku. Uderz go w czułe miejsce". Krzyknął gniewnie i kolanem ubódł chłopca w pod­brzusze. Ten z wrzaskiem odsunął się od niego: skręcał się z bólu i trzymał za krocze.

·   -              Zabierzcie go ode mnie! - zawołał, łkając, do swych zdu-­
mionych kolegów. - Zabierzcie!

·              Natychmiast rzucili się na Iwana. Wiedział, że nie ma szans ich pokonać, ale i tak nie zamierzał się poddać. Przestał walczyć dopiero wówczas, gdy nadbiegli żona dyrektora i służący.

·              Spojrzała groźnie na pobrudzonych krwią chłopców i zmrużyła wodniste oczy, uśmiechając się ze złośliwą satysfakcją.

·   -              Pana Damerona zamknij w drewutni - poleciła służącemu
i dodała szyderczo: - To jedyne miejsce, w którym syn kupca
może nauczyć się handlu... Zbij go pasem i każ mu narąbać
drewna... Pan Pierce posprząta ubikację, ale oczywiście najpierw
dostanie lanie. To odpowiednie zajęcie dla mętów społecznych,
prawda? Wciągnęła powietrze przez nos z wyraźnym obrzydze­-
niem i odwróciła się do najwyższego z chłopców, który sprowo-­
kował bójkę. Ku zaskoczeniu Iwana, miała teraz łagodniejszy
wyraz twarzy. - Och, Alexandrze, Alexandrze... Co ja mam z tobą
począć? Czy ty naprawdę tego nie widzisz, że jest poniżej twojej
godności wdawać się w bójki z takim... nikim, jak ten cygański
bękart? Ale muszę cię ukarać. Codziennie, do następnej niedzieli,
będziesz zostawał w klasie po lekcjach i odrabiał dodatkowe
zadania. Myślę, że twój ojciec doceni to, że nawet karzę cię w ten
sposób, byś miał okazję zdobywać wiedzę. - Odwróciła się do
Iwana i ponownie przybrała groźny wyraz twarzy. - Ty też
otrzymasz karę, na jaką zasługujesz. - Uśmiechnęła się złośliwie,
chcąc go przestraszyć, i przeniosła spojrzenie na służącego. -
Lester, spraw mu porządne lanie. A potem niech wyczyści kominki.
Ma tak ciemną skórę, że nikt nawet nie zauważy tej odrobiny
sadzy, którą się zabrudzi.

·              Rany Iwana krwawiły i kręciło mu się w głowie, ale dzielnie stawiał opór niedźwiedziowatemu służącemu. Usiłował nawet uderzyć go w podbrzusze, podobnie jak wcześniej Alexandra, co, niestety, skończyło się dla niego ciosem w tył głowy i żelaznym uściskiem ramienia. Służący nie żałował mu bolesnych razów.

·                     Gorliwie wymierzył ich dziesięć, lecz Iwan był jak odrętwiały. Nie zdradzał bólu krzykiem czy płaczem, a jedynie mruczał coś pod nosem. Gdyby służący nie trzymał go jedną ręką, pod wpływem siły uderzeń upadłby na ziemię.

·              Wymierzywszy mu karę. Lester zaprowadził go do salonu i zmusił do wejścia do kominka. W tym ciasnym, pokrytym sadzą szybie, wymurowanym z nie ociosanych kamieni, Iwan przy każdym poruszeniu ocierał sobie naskórek do krwi.

·            - Tylko wyczyść go dobrze i zrób to szybko, bo inaczej rozpalę ogień, zanim stamtąd wyjdziesz - powiedział służący i wybuchnął rubasznym śmiechem.

·              W sercu Iwana już płonął ogień, który wzmagał się wraz z każdą okrutną obelgą, bolesnym ciosem i znienawidzoną karą, jakie chłopiec otrzymywał, ogień wzniecony tamtego pamiętnego dnia i będący odpowiedzią na doznaną krzywdę. Płonął tak mocno, że przyszła zemsta chłopca wydawała się nieunikniona. Teraz Iwan jeszcze nie wiedział, jak i na kim poywinien się zemścić, lecz z czasem zrozumiał to doskonale.

·      

·                     1

·                     Londyn, marzec 1829

·             Iwan Thornton zatrzymał się u szczytu schodów, oczekując na reakcje zebranych. W sali balowej ucichły nagle głośne rozmowy i rozległ się szmer głosów; w podnieceniu wymieniono szeptem uwagi.

·       To lord Westcott.

·       Nowy hrabia Westcott.

·              Cygański bękart Westcotta. Iwan nie musiał słyszeć słów, by wiedzieć, co się o nim mówi. W ciągu ponad dwudziestu lat dowiadywał się o sobie gorszych rzeczy. Od czasu gdy w wieku siedmiu lat odebrano go matce, nauczył się walczyć z prześladowcami i poznał lepsze sposoby walki niż bójki czy pojedynki. A teraz był zdecydowany wymie­rzać im sprawiedliwość za wszystko, co mu zrobili, tym arogan­ckim osłom, którzy mieli czelność uważać siebie za lepszych od innych.

·              Przesunął po zebranych  wzrokiem jakby od niechcenia, dobrze grając rolę młodego znudzonego lorda, ale zauważył każdy dro­biazg. Starsi mężczyźni już przesuwali się do sali gier, zawsze dobrze zaopatrzonej w brandy i cygara. Matrony i przyzwoitki stały w grupkach pod ścianami. Nie spuszczały oka ze swych podopiecznych, lecz zarazem chętnie plotkowały z pozostałymi, pożal się Boże, strażniczkami dobrych obyczajów. Ich podopieczne tez stały w grupkach, te wszystkie dziewice wyróżniające się białymi sukniami. Chichotały i zasłaniały twarze wachlarzami, by ukryć zalotne spojrzenia, jakie posyłały obecnym na sali młodzień-

·                      

·          ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin