Wszystko w jej uśmiechu - fanfick (Alice & Jasper) rozdział I [NZ].doc

(1033 KB) Pobierz
Wszystko w jej uśmiechu

 

 

 

 

Wszystko w jej uśmiechu...

Deszcz miarowo uderzał o dach, spływając po szybach krystalicznymi rzekami wody. Wieczór był chłodny, rzadko przerywany podmuchami cieplejszego powietrza. Niejedna osoba na kolacji odwracała głowę w stronę okna. Ludzie wyglądający na nieobecnych z właściwym sobie rozmarzeniem na twarzach.
Pomimo, że zimny wiatr wdzierał się do środka za każdym razem, gdy ktoś otwierał drzwi, dwoje ludzi stało koło wejścia. Mężczyzna był wysoki a jego przystojna twarz była otoczona lśniącymi złotymi włosami. Kobieta była jak delikatna wróżka, ciemne włosy komponowały się z urzekającymi oczyma.
Tkwili w uscisku, a ona patrzyła na tego mężczyznę tak jakby tonęła a on posiadałby jakieś przydatne urządzenie ratownicze.
-On jest tutaj – Alice zdumiała się. Jej oczy patrzyły w twarz, która zniewoliła jej umysł na większą część ostatnich dwudziestu ośmiu lat.
Jasper spojrzał w dół na kobietę stojącą w jego ramionach i poczuł spokój po raz pierwszy od prawie wieku.
Alice poruszyła się pierwsza, tłumacząc, że już zapoznała się z zaistniałą sytuacją. Zrobiła krok w tył i uwolniła ręce, krzyżując je na klatce piersiowej jakby chciała ochronić się przed zimnem.
- Usiądziesz? – zapytała. Skinęła nieznacznie na miejsce naprzeciw siebie .
Oczy Jaspera były nieprzeniknione ale jego głos wydawał się być miły kiedy się odezwał.
- Tak – Odpowiedział, ale kiedy ona odwróciła się, położył delikatnie dłoń na ramieniu by ją powstrzymać . – Z tyłu- dodał ciszej – Zgaduję, że mamy sobie wiele rzeczy do powiedzenia i sądzę, że nie chcemy być podsłuchiwani.
Jeśli Alice miałaby chociaż odrobinę krwi w swoim ciele, zaczerwieniłaby się.
- Oczywiście – Zgodziła się. Wybrała wolny stolik na samym końcu restauracji w kącie i zaczęła z gracją podążać w tamtym kierunku. W roztargnieniu zauważyła kila ciekawskich spojrzeń patrzących w ich kierunku.
Gdy Jasper usiadł odwrócony do tłumu tyłem, kelnerka skierowała się w ich stronę, wygładzając swoje luźno rozpuszczone włosy. Alice potarła o siebie swoje ręce, gdy zobaczyła emocje malujące się na twarzy kobiety i zbeształa siebie by być miłą.
- Wybraliście już coś? – Zapytała kelnerka, żując gumę i bezcelowo maskując próby sprawdzenia czy Jasper jest tak samo dobry w dolnej połowie jak w górnej.
- Dwie kawy – Jasper odpowiedział cicho, a kobieta naskrobała coś w swoim notesiku, potrząsnęła głową i oddaliła się w stronę kuchni.
Jasper patrzył na Alice przez stół cały czas.
- Wiem, że to zabrzmi głupio, biorąc pod uwagę okoliczności – powiedział – Ale czy mogłabyś powiedzieć mi jak się nazywasz?
Przez sekundę Alice była niesamowicie zadowolona z niedoboru krwi w swoim organizmie.
- Alice – powiedziała i wyciągnęła przed siebie dłoń nad stolikiem.
Patrzył na nią przez moment a następnie uścisnął ją z szerokim uśmiechem.
- Jestem Jasper – powiedział, puszczając jej dłoń i wracając do poprzedniej pozycji. – Ale myślę, że już to wiesz.
Alice również uśmiechnęła się, atmosfera trochę się rozluźniła.
Kelnerka wróciła z dwoma białymi kubkami i parującą kawą. Położyła kubki na stole na małych spodeczkach a następnie położyła obok nich brązowy płyn.
- Dziękuje – Alice i Jasper odezwali się równocześnie. Ucichli na moment a kiedy ich oczy spotkały się.
Zaczęli się śmiać, będąc po prostu zadowolonym z wzajemnej obecności.
Kelnerka przypatrywała się przystojnemu blondynowi, myśląc, że mężczyzna wyglądający w ten sposób dla kobiety, działa na każdą bez wyjątku, ale dziewczyna z nim siedząca wyglądała tak samo pociągająco jak on.
Czekając na to aż kelnerka oddali się na tyle, by nie móc ich usłyszeć Alice pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Mówiłam ci, że czekałam na ciebie – powiedziała – I nie żartowałam, mówiąc, że szukałam cię przez dwadzieścia osiem lat.
Ogłupiony wyraz twarzy Jaspera sprawił, że pospieszyła z kontynuowaniem wypowiedzi.
- Widzę rzeczy – powiedziała, wewnętrznie przerażona jak to miała w zwyczaju z jej statusem dziwadła wśród już zdziwaczałego gatunku.
Patrzył na nią spokojnie a jego oczy nie wyrażały żadnych emocji.
- Widzę przyszłość, właściwie to większość czasu mogę widzieć przyszłość – wytłumaczyła – Ludzie czasami zmieniają swoje zamiary i większość rzeczy się zmienia. Ale ciebie widziałam od samego początku. Od pierwszego dnia kiedy wiedziałam, że jestem wampirem, wiedziałam, że jesteś, kiedy zmierzałam w swoim kierunku.
Jasper patrzył na nią wsłuchany, a ona uśmiechnęła się krzywo.
- Sadzisz już, że jestem szalona? – zapytała.
Śmiał się, dosadny śmiech spowodował lawinę spojrzeń w jego kierunku.
- Spędziłem pierwsze dwadzieścia lat swojego wampirzego życia grając w ekstrawaganckie szachy używając ludzi jako pionków. Będziesz musiała zrobić coś lepszego od spoglądania w przyszłość bym uznał cię za szaloną.
Alice prychnęła i oparła głowę na rękach.
- Na początku myślałam, że zwariowałam – zwierzyła się – Wszystko było takie ciemne na początku. Nie mogłam sobie przypomnieć skąd jestem, nie miałam pojęcia dokąd miałam pójść.
Ocenił to wszystko w poważnymi oczyma.
- A teraz? – zapytał.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Teraz ty tutaj jesteś – powiedziała po prostu – I nareszcie czuję, że gdzieś przynależę.
Uśmiech pojawił się na jego ustach, a ona nie mając lepszego pomysłu odwzajemniła gest.
Siedzieli w ciszy przez moment i patrzyli w okno, jak deszcz malował wzory na szkle.
- Co miałaś na myśli mówiąc: „Wszystko było takie ciemne na początku”? – w końcu zapytał.
- Nie pamiętam nic z mojego życia zanim zostałam wampirem – wyznała – Zwyczajnie obudziłam się pewnego dnia tak jaka się stałam. Nie pamiętałam mojego imienia, nie wiedziałam do końca gdzie byłam, ale nie miałam pojecie dlaczego tam byłam albo dlaczego byłam tym czym byłam.
Jego oczy zmętniały, gdy kontynuowała.
- Byłam w parku w Biloxi w Mississippi. Obudziłam się i byłam spragniona. Nie mogłam sobie niczego przypomnieć a moje gardło piekło żywym ogniem.
Jasper kiwał się na krześle słuchając jej historii, spojrzała na niego delikatnie upewniając się czy może kontynuować.
- Wtedy zobaczyłam obraz – mówiła dalej – Najpierw zobaczyłam twoją twarz.
(trzeci raz dzisiejszego dnia ucieszyła się, że nie może się rumienić )
- Później zobaczyłam chłopców. Albo, konkretniej chłopca – twarz jej pociemniała – Chłopak grał w baseball. A ja chowałam się za drzewem, wołałam go.
Jej twarz zmarszczyła się, kiedy pomyślała o tym pierwszy raz od lat.
- Widziałam co się wydarzy – powiedziała a na tajemniczy ton jej głosu Jasper złapał jej dłoń przez stół i przytrzymał, pocierał kciukiem po jej miękkiej skórze.
- Tak jest z wszystkimi na początku – powiedział delikatnie – A ty nie miałaś nikogo, kto mogłby co to wytłumaczyć.
Ona odsunęła się powrotem i posłała mu nieśmiały uśmiech.
- Nie mam już chyba nic więcej do dodania – powiedziała – Mężczyzna nazywał się Jack, przygarnął mnie i nauczył się kontrolować. Zostałam z nim prawie przez dwa lata, a później porzuciłam wszystko w poszukiwaniu ciebie.
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Byłeś trudniejszy do odnalezienia niż przypuszczałam. Zajęło mi dwadzieścia sześć lat i siedem państw zanim uświadomiłam sobie, że chciałabym znaleźć cie tutaj. Tak więc trzy dni temu opuściłam Columbus i … oto jestem.
Jasper potarł ręką wzdłuż linii szczęki.
- Więc… nie znasz swojej przeszłości – zamyślił się.
Przytaknęła.
- Mam raczej nieciekawa przeszłość, Alice- ostrzegł a jego oczy stały się poważne – Kiedyś ją usłyszysz i możesz zmienić swoje zdanie na temat mnie w swojej przyszłości.
Alice nadal trzymała jego dłoń na stole a teraz zaczęła jeździć swoim kciukiem po jego skórze.
- Nie dbam o to – powiedziała z szerokim uśmiechem – Potrzeba trochę więcej niż gra w szachy, żeby mnie wystraszyć.
Odwzajemnił uśmiech i ścisnął delikatnie jej dłoń.
- Urodziłem się w Houston w południowym Teksasie. Kiedy miałem szesnaście lat wstąpiłam do Armii Konfederatów. Byłem wystarczająco wysoki, żeby uwierzyli, że mam dwadzieścia.
- Szybko awansowałem, pokonując bardziej doświadczonych mężczyzn. Miałam dar. – Wymuszony uśmiech przebiegł po jego twarzy zanim zaczął kontynuować – Mój ojciec mawiał, że jestem charyzmatyczny. Teraz myślę, że byłem czymś więcej, nazwij to jak chcesz, ale ludzie zawsze mnie słuchali.
- Nasza pierwsza bitwa była pod Galveston, a ja byłem wtedy najmłodszym majorem w Teksasie. Byłem odpowiedzialny za ewakuacje kobiet i dzieci. Przygotowanie zajęły dzień i wyszedłem z pierwszą grupą by doprowadzić och do Houston.
Nie udało nam się dotrzeć tam przed zmrokiem i pragnąłem zawrócić do Galveston. Zostałbym tam tak długo aż wszyscy byliby bezpieczni, wtedy poczułbym się spełniony.
Nie przeszedłem więcej niż mila, kiedy napotkałem trzy najpiękniejsze kobiety jakie w życiu widziałem. Myślałem, że były spóźnionymi uchodźcami i moja pierwszą reakcja było zaoferowanie pomocy. Oczywiście, kiedy zobaczyłem ich twarze zdałem sobie sprawę, że nie są one kobietami z mojej grupy. Zapamiętał bym takie piękno.
- Jest oniemiały – powiedziała najwyższa, blondynka o cerze bladej jak owcza wełna.
- Druga blondynka powąchała mnie – powiedział ze śmiechem, a Alice uśmiechnęła się uprzejmie – Pochyliła się do przodu i wdychała mój „piękny” zapach krwi.
- Ostatnia kobieta, mała brunetka, położyła dłoń na ramieniu blondynki i powiedziała delikatnym głosem: „Skoncentruj się Natalie”
- Było wiadome, że ta mała ciemnowłosa rządzi w tej małej grupce.
- Wygląda dobrze – młody, silny, oficer – powiedziała zanim odchyliła głowę w jej stronę i ucichła.
- I jest coś jeszcze…. Czujesz to? On jest… zniewalając.
- Nettie zgodziła się natychmiast, próbując uwolnić ramię spod uścisku brunetki.
- Cierpliwości – powiedziała mała ostrożnie – Tego chce zatrzymać.
-Nettie rozejrzała się, zirytowana a druga blondynka powiedziała:
- Lepiej ty to zrób Mario – powiedziała – Jeśli jest dla ciebie ważny. Ja zabijam co drugiego”
- Maria zgodziła się i poprosiła wysoką blondynką, żeby zabrała Nettie. Włosy zjeżyły mi się na karku, nie wiedziałam co powiedziały. Mój instynkt zaalarmował mnie kiedy złotowłosa kobieta mówiła coś o zabijaniu, ale mój osąd kierował się w innym kierunku. Uczono mnie by chronić kobiety a nie bać się ich.
Alice nie spuszczała go z oczu a on na próżno starał się uśmiechnąć.
- Powinienem przestać? – zapytał.
Alice szybko potrząsnęła głową i pokazała ręką aby kontynuował.
- Dwie blondynki rozmawiały o polowaniu i o wyrwaniu się z miasta. Były takie wdzięczne i takie szybkie, że wyglądały prawie jakby frunęły. Mrugnąłem i już ich nie było.
- Blady jak smuga światła odbijająca się od ich sukni, z których już nic nie zostało, odwróciłem się w stronę Marii.
- Nigdy nie wierzyłem w duchy czy inne baśniowe stwory. Ale kiedy stałem w ciemnościach obok tej małej brunetki, zaczynałem mieć wątpliwości.
- Zapytała jak mam na imię. Odpowiedziałam grzecznie.
- Major Whitlock madame – Odpowiedziałem przez moje zmarznięte wargi.
- Mam prawdziwą nadzieję, że przeżyjesz – powiedziała, zbliżając się – Mam co do ciebie dobre przeczucie.
- Jej ręka powędrowała w moim kierunku, jakby chciała mnie pocałować. Nie mogłem się poruszyć, kiedy ugryzła mnie pierwszy raz. A trzy dni później, ujrzałem wszystkie trzy moimi nowymi oczyma.
Alice znowu ścisnęła jego dłoń a on popatrzył n a nią z wdzięcznością.
- Nigdy nie mówiłem o tym na głos – powiedział szczerze – Jesteś pewna, że chcesz usłyszeć całą resztę?
Spojrzeli na siebie. Oczy kobiety niemającej przeszłości napotkały parę pustych oczu mężczyzny posiadającego mroczne wspomnienia.
Odkrywali siebie, ich oczy pokazywały więcej niż usta były w stanie powiedzieć.
- Maria, Nettie i Lucy nie znały się zbyt długo i wszystkie były niedobitkami ocalałymi z wampirzych wojen. To Maria namówiła blondynki, aby do nie j dołączyły. Potrzebowała ich wsparcia, bo chciała się mścić, a przede wszystkim odzyskać stracone terytoria. Maria zamierzała stworzyć po kryjomu nową armię, armię wyjątkową składającą się z samych doborowych żołnierzy. Interesowali ja przede wszystkim śmiertelnicy wybitni, a po przemianie poświęcała im więcej uwagi niż ktokolwiek przed nią. Trenował nas w dzień i w nocy: uczyła jak walczyć, jak być niewidzialnym dla ludzkich oczu. Kiedy się dobrze spisywaliśmy czekały na nas nagrody.
Zaskoczony wyraz twarzy Alice spowodował, że Jasper chciał wycofać to ostatnie zdanie.
- Mam przestać? – zapytał ponownie.
Spojrzała na niego poważnie.
- Tylko jeśli chcesz – jej słodki głos przerwał napięty moment milczenia.
Jasper mówił dalej.
- W przeciągu dwóch tygodni Maria miała już armię dziesięciu żołnierzy. Byliśmy bardzo agresywni, więc pierwsze walki toczyliśmy między sobą. Szybko wyszło na jaw, że mam najlepszy refleks w oddziale. Maria była ze mnie zadowolona, chociaż drażniło ją, że musi cały czas szukać kogoś na miejsce tych, których zabiłem
- Maria była dobra w ocenianiu charakterów. Postanowiła, że to ja będę dowodzić oddziałem. Awansowałem, co zresztą bardzo mi odpowiadało. Dzięki moim zdolnościom, ż których nie do końca zdawałam sobie sprawę, doprowadziłem do tego, że stan oddziału zaczął utrzymywać się na poziomie dwudziestu osób.
-Zaczęliśmy pracować razem, ze zgraniem o jakim inne armie mogły tylko pomarzyć.
- Ja też mam dar, jak widzisz – powiedział oschle.
Alice spojrzała na niego zaskoczona.
- Mówiłem ci, że potrzeba więcej niż widzenie przyszłości, żeby mnie przestraszyć – powiedział złośliwie, a Alice machnęła dłonią, zanim zaczął kontynuować.
- Mówiłem również, że ludzie zawsze mnie słuchali, bo byłem charyzmatyczny. Ale gdy przeszedłem przemianę, te zdolności ewoluowały w coś znacznie bardziej potężniejszego. Mogłem poznawać emocje wszystkich na około mnie a następnie nauczyłem się jak je kontrolować.
Alice zalała nagle fala spokoju a jej brew powędrowała do góry.
Jasper uśmiechnął się szeroko.
- Widzisz? – zapytał.
Skinęła a on przystąpił do dalszego opowiadania.
- Moje zdolności do kontrolowania emocji były bardzo przydatne w dowodzeniu armią a Maria poświęcała mi coraz więcej czas. Chyba się w niej zakochałem, wierzyłem jej kiedy mówiła, że takie życie wiodą wszyscy i my nie stanowimy żadnego wyjątku.
- Nasza pierwsza walka była łatwa. Dowodziłem zespołem składającym się z dwudziestu trzech świetnie przygotowanych żołnierzy. Byliśmy lepiej zorganizowani i wyszkoleni niż jakakolwiek inna grupa i to zdecydowało, że zdobyliśmy Monterrey.
- Sukces uderzył Marii do głowy. Zaczęła szukać kolejnych miast, które można było podbić. Po upływie roku, zajęliśmy prawie cały Teksas i północna część Meksyku.
- Chciała być zbyt potężna, inne armie zaczęły jednoczyć się przeciwko niej.
Jasper uwolnił rękę od uścisku i podwinął rękaw. Dziesiątki blizn odcinały się na jego bladej skórze.
- Z tych dwudziestu trzech żołnierzy byłem jedynym, który przeżył. Nettie i Lucy odwróciły się od Marii a my opuściliśmy je na dobre.
Mieliśmy w posiadaniu Monterrey, a walki zaczęły wygasać. Mieliśmy w gotowości małą armię. Mówiłem ci, że grałem ludźmi w szachy i nie kłamałem. Ci nowonarodzeni byli dla równie małe znaczenie co pionki na szachownicy. Kiedy kończyli rok i stawali się bezużyteczni zabijaliśmy ich.
- Lata później natchnąłem się na mężczyznę imieniem Peter.
- Poznałam go – Alice powiedziała bezmyślnie a Jasper spojrzał na nią z uniesionymi brwiami.
- w Nowym Orleanie – wyjaśniała – Spotkałam ich oboje. Jego i Charlotte. Opowiedzieli mi co nieco o swoim życiu razem. Wspomnieli też o tobie – uśmiechnęła się lekko zawstydzona – Dali mi pierwszy prawdziwy dowód na to, że istniejesz.
Jasper uśmiechnął się i ponownie złapał jej dłoń.
- Więc już wiesz, że byłem zmęczony moją egzystencją u boku Marii? – zapytał.
Widząc, że potwierdziła to skinieniem głowy zaczął dokańczać swoja opowieść.
- Nie było mi ciężko zostawić Marię po powrocie Peter’a . Rozmawiałem z nim, a on powiedział mi o wszystkim co widzieli razem z Charlotte: miejsca, gdzie panowało pokój i nikt ze sobą nie walczył. Odszedłem, nie oglądając się za siebie.
- Przez pierwsze parę lat wędrowałem z nimi, ale pomimo pokojowej koegzystencji z innymi wampirami wciąż odczuwałem przygnębienie.
- Za każdym razem gdy zabijałem człowieka i gdy czułem towarzyszące mu emocje, powracałem do tej pamiętnej nocy w Houston. W takich chwilach byłem nikim więcej tylko majorem Whitlock’iem, zamrożonym w miejscu, włosy na karku stawały mi dęba, kiedy patrzyłam na moją śmierć powracającą do mnie na twarzy anioła.
- Byłem zmęczony szukaniem czegoś nowego – powiedział – I tak było do dziś. Wszedłem do tej restauracji tylko po to, żeby uciec przed deszczem, przewidywałem, że będę czekał na pusty stolik, na nietknięte jedzenie i ludzkie głosy naokoło mnie.
- Zamiast tego – kontynuował – Wszedłem a ty tu byłaś, uosobienie wszystkiego czego szukałem a ja się tego nie spodziewałem.
- Całe cztery kroki fortuny – spotkanie nieznajomych – powiedziała delikatnie.
Uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały poważne.
- Potrafię odczytywać emocje – przypomniał jej – Myślałem, że poznałem już wszystkie możliwe kombinacje uczuć, ale to co czułem gdy cie zobaczyłem było nieporównywalne do niczego innego co poznałem wcześniej.
Oczy Alice złagodniały.
- Sprawiłeś, że poczułem się jakby czekało mnie coś dobrego w przyszłości – powiedział w końcu - I mam nadzieje, że jest to słowo, które nie gościło w moim słowniku przez ostatnie osiemdziesiąt pięć lat.
Alice zaczęła mówić, ale przerwała jej żująca gumę kelnerka.
- Jeszcze jedna kawa? – zapytała pospiesznie, patrząc na nietknięte kubki, które jej podali.
- Nie, dziękujemy – powiedziała szybko Alice. Posłała kelnerce uśmiech, starsza kobieta odwróciła się i odeszła w stronę baru.
Kiedy odwróciła się w stronę Jaspera jej spojrzenie wystarczyło by obudziły się w nim uczucia, o których myślał, że umarły razem z jego ludzkim istnieniem.
- Nie wiem jak to powiedzieć, żeby nie wybiegać za bardzo do przodu – zaczęła, spokojnie obracając w dłoniach pusty kubek – Ale myślę, że powinniśmy przestać być tacy nieśmiali.
Jasper skinął głową.
- Chciałabym, żebyś poszedł ze mną – powiedziała nagle – Mówiłeś, że jesteś zmęczony zabijaniem ludzi?
Kolejne skinienie.
- Ja też- powiedziała spokojnie – I myślę, że znalazłam dla nas lepsze wyjście.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin