Dary Śmierci, Elleen.pdf

(1044 KB) Pobierz
647248927 UNPDF
"DARY ŚMIERCI"
ELLEEN
"Dary Śmierci" Elleen
PROLOG
I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Każda baśń powinna mieć takie zakończenie, bo w baśniach najpiękniejsze jest to, że
są projekcją ludzkich wyobrażeń o zwieńczeniu odwiecznej walki dobra ze złem. Rzadko
zastanawiano się, czy Królewna Śnieżka nie zdradzała Królewicza z jednym z siedmiu
krasnoludków, czy Kopciuszek i Książę nie mieli przypadkiem problemów w sypialni, czy
wybranek serca Śpiącej Królewny nie okazał się ostatecznie homoseksualistą. Rzadko
zastanawiano się, czy skoro blizna nie bolała Harry'ego od tylu lat, to naprawdę wszystko
było dobrze .
* * *
Promienie wiosennego słońca wdzierały się do sypialni na poddaszu niewielkiego
domu w Devon. Harry nie miałby nic przeciwko zamieszkaniu niedaleko Londynu — oboje
z Ginny mieliby bliżej do pracy — ale został pokonany siłą argumentów swojej świeżo
poślubionej żony. Sprzedał więc pełen bolesnych wspomnień dom przy Grimmauld Place i
nabył Tęczę. Był to mały, przytulny, słoneczny domek na skraju starego parku. Harry czuł
się tam obco — jakby ani trochę nie pasował do tego miejsca. Brakowało rodzinnej
atmosfery Nory, tajemniczości Hogwartu, nawet cieni przeszłości z Grimmauld. Tęsknił za
Hogwartem, bo gdziekolwiek się znajdował, słyszał echa nocnych rozmów w pokojach
wspólnych, widział cień przemykającej pod ścianą pani Norris i czuł zapach soku
dyniowego z Wielkiej Sali.
Przewrócił stronę katalogu miotlarskiego. Ginny od rana miała trening ze swoją
drużyną. Za miesiąc Tajfuny grały mecz o Puchar Quidditcha ze Zjednoczonymi z
Puddlemere, więc ostatnio bywała w domu tylko na noc. Nie żeby Harry'emu to
przeszkadzało — praca w ministerstwie i kurs aurorski były niezwykle absorbujące i cieszył
się, że Ginny nie musi siedzieć sama w domu, kiedy on pracuje. No i był z niej bardzo
dumny — sam tęsknił za quidditchem i potrafił docenić, jak bardzo Ginny zależy, jak
"Dary Śmierci" Elleen 1
bardzo się stara. Wprawdzie przez jej entuzjazm zaczynał żałować, że przyjął tę posadę w
ministerstwie, zamiast wrócić do tego, co wychodziło mu najlepiej, ale zawsze udawało mu
się uciszyć wewnętrzny głos i przekonać samego siebie, że przynajmniej robił coś
użytecznego.
Przerzucił kolejnych kilka stron. Właściwie nie potrzebował miotły. W ciągu
ostatnich trzech lat nie latał niemal wcale, pomijając okazjonalne mecze podczas
niedzielnych obiadów w Norze. Mecze bez jednego pałkarza . Gdyby kupował miotłę,
zdecydowałby się z pewnością na Błyskawicę — zawsze dobrze mu służyła i nawet po tylu
latach wciąż była w czołówce najlepszych mioteł na świecie. Wyprzedzały ją tylko
Supernowa i jakieś trzy supernowoczesne japońskie modele. Zaznaczył jeden z nich —
notabene opisany kilkoma niezrozumiałymi znaczkami — i odłożył katalog na stolik. Strącił
przy okazji notatkę od Ginny informującą go, że tosty znajdzie w kredensie, a konfitury w
spiżarni. Wstał i zarzucił na ramiona szatę — na dwunastą umówił się z Tobbersonem w
sprawie przekazania jakichś starych akt i nie chciał się spóźnić. Jeszcze raz otworzył
katalog w miejscu, w którym Ginny zostawiła zakładkę. Spojrzał na stronę trzydziestą
czwartą i niemal zakrztusił się herbatą — małe, dziecięce miotełki fruwały niefrasobliwie
od brzegu do brzegu kartki. Harry odchrząknął, rzucił przerażone spojrzenie w stronę drzwi
i zatrzasnął katalog. Po raz pierwszy w życiu poczuł się jak stereotypowy mężczyzna.
Sparaliżowany strachem.
Nigdy wcześniej nie rozmawiali o dzieciach. Byli małżeństwem zaledwie parę
miesięcy, Ginny dopiero skończyła szkołę, przecież nie mogła poważnie myśleć o
powiększeniu rodziny! To byłoby... nieodpowiedzialne. Wyobraził sobie siebie w roli ojca
— przewijającego liczne potomstwo, nadającego dzieciom imiona po zmarłych
przyjaciołach, próbującego stworzyć coś, czego on sam nie znał.
A potem wyciągnął zakładkę z katalogu.
"Dary Śmierci" Elleen 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Biuro Szefa Aurorów było bardzo przestronne i jasne, zupełnie jakby urzędujący tam
Gawain Robards nie zajmował się na co dzień sprawami ponurymi bardziej niż wszystkie
lochy Hogwartu razem wzięte. Ściany pokoju zdobiły zdjęcia zbiegłych śmierciożerców,
pozaklejane tu i ówdzie kolorowymi kartkami z notesu, które głosiły informacje w stylu:
Odebrać akta z archiwum albo Wysłać sowę do Aamisha . W gablotach pod ścianami
upchnięto kilka czarnomagicznych artefaktów i stosy wykrywaczy kłamstw i podstępów.
Ministerialne papierowe samolociki zalegały na parapetach i biurkach, doprowadzając
Robardsa do szału.
Harry przekroczył próg biura i kilka samolocików natychmiast poderwało się do lotu
w nędznej próbie zwrócenia na siebie uwagi. Gawain Robards machnął niecierpliwie ręką i
wskazał Harry'emu krzesło pod oknem.
— Mamy problem, Harry — powiedział i popatrzył na niego sponad grubych
okularów. Wąsy zadrgały mu z emocji i Harry już wiedział, że rzeczywiście mają problem.
Robards zawsze był oazą spokoju.
— Problem? — zapytał, sadowiąc się na krześle. Tuż obok jego nogi przebiegła
mała, biała mysz.
— Poważny problem. Trafiliśmy właśnie na ślad Yaxleya. — Harry kiwnął głową. —
Wysłaliśmy Derwisha i Panabakera, to miała być rutynowa akcja. Jakimś cudem mieliśmy
przeciek do prasy, Prorok się o tym rozpisał na trzy strony, przysłali nam artykuł do
akceptacji.
— To źle, że przysłali? — zapytał Harry, ale stary auror tylko zacisnął pięści.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! To miała być rutynowa akcja. Miała , co nie
znaczy, że była. Yaxley uciekł, Derwish nie żyje, Prorok sobie na nas poużywa, a
Shacklebolt urwie mi głowę za zbagatelizowanie sprawy.
Fałszoskop na półce zawył przeciągle. Harry i Robards odwrócili się w kierunku
gabloty i ujrzeli białą mysz, zerkającą podejrzliwie od pułapki z serem do trzęsącego się
bączka.
— Mogę coś zrobić? — zaoferował Harry, spoglądając na magicznie powiększoną
"Dary Śmierci" Elleen 3
fotografię Yaxleya. Przód jego szaty pokrywała teraz lista osób przyjętych na szkolenie
aurorskie.
— Przejmij obowiązki Derwisha. Tylko chwilowo — dodał szybko widząc, że Harry
zamierza zaprotestować. — Wiem, że nie masz odpowiednich kwalifikacji, ale muszę mieć
czas na znalezienie odpowiedniej osoby. Derwish zajmował się zbyt poważnymi sprawami,
bym mógł je teraz powierzyć byle komu. Poza tym... mam dla ciebie inną propozycję.
— Propozycję?
Robards ściągnął okulary z nosa i przetarł je swetrem.
— Porozmawiamy o tym innym razem — powiedział, przekładając pożółkłe papiery
z jednego stosu na drugi. — Tymczasem proszę cię, byś udał się do Panabakera. On cię
poinstruuje i wskaże zakres obowiązków. — Wstał i otworzył drzwi. — Obiecuję, że nie
potrwa to dłużej niż tydzień. Masz moje słowo.
Harry wyszedł z biura, czując jednocześnie obawę, zaniepokojenie i irytację. Bardzo
był ciekaw, jak Yaxleyowi udało się uciec — do tej pory wydawało mu się, że
śmierciożerca, który spotka na swojej drodze Derwisha, nie powinien mieć najmniejszych
wątpliwości co do swojego przyszłego losu. Tymczasem to właśnie aurora spotkał smutny
koniec. Wszedł do swojego gabinetu i jęknął w duchu. Na chyboczącym się krzesełku dla
interesantów siedziała Vera O'Tetley, siwowłosa staruszka z Departamentu Kontroli nad
Magicznymi Stworzeniami, która umilała sobie czas przesiadywaniem w gabinecie
przyszłych aurorów. Kevin Entwhistle podniósł głowę znad pliku pergaminów o
efektywności zaklęć maskujących i uśmiechnął się na widok zrezygnowanej miny
Harry'ego.
— Dzień dobry, pani O'Tetley — powiedział Harry, siadając obok Kevina. Kobieta
rozpromieniła się i przechyliła przez oparcie krzesła.
— Mów mi Vera — powiedziała po raz setny w tym miesiącu.
— Dobrze, pani O'Tetley — mruknął Harry, starając się nie patrzyć na trzęsącego się
ze śmiechu Kevina. Postanowił w duchu, że musi znaleźć jakiś sposób na wypłoszenie Very
O'Tetley z gabinetu, bo jej chichoty absolutnie nie ułatwiały mu skupienia się na teorii magii
eksperymentalnej.
Harry nie zamierzał przenosić się do biura Derwisha — za bardzo lubił siedzibę
"Dary Śmierci" Elleen 4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin