Alfabet.Mafii.czesc09.Krakowiak.po.Slasku.UoM.doc

(73 KB) Pobierz
Krakowiak po śląsku

Krakowiak po śląsku

 

Krwawa kariera Janusza T.

Banda Janusza T. ps. Krakowiak działała przez wiele lat. Uważano ją za najbardziej krwiożerczy gang w kraju. Zabójstwa, napady z bronią w ręku, wymuszenia. Dlaczego tak długo mogli bez przeszkód terroryzować najpierw Kraków, potem Śląsk? I kto odpowie za to, że aresztowanego w 1997 r. Krakowiaka wypuszczono, a ten natychmiast znów zaczął mordować?

 

PIOTR PYTLAKOWSKI

 

Proces gangu Janusza T. ps. Krakowiak zaczął się w 2001 r. w Katowicach, bo tam grupa miała swój matecznik. Na razie zapadły wyroki (od 1,5 do 4 lat więzienia) skazujące za drobniejsze czyny pięciu członków grupy. Trzon bandy – 34 ludzi – oskarżony o osiem zabójstw (a podejrzany o kilkanaście innych), napady, wymuszenia i kradzieże, wciąż zmaga się z Temidą. Końca sprawy nie widać, tym bardziej że pojawiła się realna groźba, iż rozprawę trzeba będzie zaczynać od nowa. Zachorowała ławniczka, a jej zastępcy (w tego rodzaju procesach typuje się tzw. ławników zapasowych) w międzyczasie zrezygnowali z udziału w sprawie.

 

 

Zdzisław Ł. zwany Zdzichem uważany jest za killera grupy Krakowiaka. To jemu zarzuca się wykonanie większości morderstw. Na zdjęciu podczas rozmowy w areszcie z autorem artykułu.

 

Do tej pory odbyło się już 70 posiedzeń sądu, przesłuchano ponad setkę świadków. Kilka razy proces przerywano. Po raz pierwszy na samym początku, kiedy Krakowiak zaczął na sali sądowej śpiewać przebój Ireny Jarockiej „Kawiarenki”. I zaraz wybuchł płaczem, aby po chwili wyzywać Wysoki Sąd najgorszymi słowami. Skierowano go na badania psychiatryczne i chyba tylko o to Krakowiakowi chodziło – grał wariata. Ale psychiatrzy nie dopatrzyli się choroby, proces wznowiono, a Krakowiak zachowywał się już całkiem normalnie.

Długa lista zbrodni

Akt oskarżenia rozpisano na kilkuset stronach. Prokurator stworzył dzieło dla ludzi o mocnych nerwach. Następujące po sobie opisy zbrodni, gdzie z detalami podano okoliczności kolejnych zabójstw dokonywanych przez bandę, to dramatyczna lektura. Większość czynów popełniono na tle rabunkowym. Pierwsze w 1991 r. w Stalowej Woli – ofiara to właściciel kantoru. Kolejne w lutym 1994 r. w Sosnowcu – zastrzelono małżeństwo, właścicieli kantoru. W listopadzie 1996 r. w Krakowie – zakłuty dwudziestoma uderzeniami noża trener kick boxingu. W styczniu 1997 r. w Szczecinie – zabito Wiktora Fiszmana, gangstera białoruskiego; było to morderstwo na zlecenie. W kwietniu 1997 r. w Przemyślu – ginie kolejny kantorowiec. W czerwcu 1997 r. w Krakowie – inkasent firmy handlowej. W marcu 1998 r. w Opolu – zastrzelono młodą kobietę zatrudnioną w sklepie należącym do jej rodziców. Do tej listy trzeba dodać dziesiątki napadów z bronią w ręku, kilkadziesiąt włamań, kradzieże samochodów. Kilkanaście osób – ofiar napadów – odniosło poważne obrażenia. Banda działała bestialsko i dłuższy czas bezkarnie.

W styczniu 1997 r. Janusz T. został aresztowany. Prokurator postawił mu, mało poważne w kontekście czynów wyliczonych wyżej, zarzuty związane z handlem kradzionymi samochodami, chociaż już wtedy świetnie wiedział, kim naprawdę jest Krakowiak i jakie stwarza zagrożenie pozostając na wolności. A jednak szef gangu po dwóch tygodniach został zwolniony za kaucją w śmiesznej wysokości – 10 tys. zł.

Autor aktu oskarżenia w toczącym się procesie odnotowuje ten fakt z dezaprobatą. Wspomina, że to zwolnienie z aresztu nastąpiło „w tajemniczych okolicznościach” i jest teraz przedmiotem odrębnego postępowania. Ale skądinąd wiadomo, że to postępowanie wciąż nie może się sfinalizować. Tymczasem katowiccy policjanci bez żmudnej procedury, która tak się ślimaczy, wiedzą, kto dał i kto wziął. Opowiadają, jak Krakowiak znalazł się na wolności i ile to kosztowało. Ówczesny adwokat Janusza T. już nie żyje, ale sędzia, który wypuścił bandytę na wolność, nadal pracuje. Ten skandal wymaga wyjaśnienia także dlatego, że po wyjściu zza krat Krakowiak i jego banda dokonali kolejnego bandyckiego rajdu – trzy trupy i kilkanaście groźnych napadów. Czuli się już całkiem bezkarnie, a Janusz T. wręcz się chwalił, że ma superplecy w sądzie, że jest nietykalny.

Kolejny raz dopadnięto go dopiero po dwóch latach. W styczniu 1999 r. został ponownie aresztowany. Tym razem wsiąkł już na dobre. Policjanci z katowickiego Biura do Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej (późniejszy CBŚ) i prokuratorzy z VI wydziału mają na niego wyjątkowo mocne zeznania. Jeden z członków gangu z jego samej szpicy, przyboczny Krakowiaka, przyznał się do udziału w grupie i zgodził się zeznawać na szefa. To Wiesław Cz. ps. Kastor. W nagrodę odpuszczono mu winy, został świadkiem koronnym, który pogrążył bandę Krakowiaka, podobnie jak Masa zniszczył Pruszków.

Kim są koronni

Zeznania Kastora potwierdził drugi członek grupy, Dariusz J. On także uzyskał status świadka koronnego. Niebawem do grona koronnych grabarzy gangu dołączył kolejny gangster z bandy Włodzimierz C. W oparciu o ich opowieści w lutym 2001 r. w katowickim sądzie ruszył proces. Oskarżeni (poza dwoma, którzy przyznali się do udziału w szeregu przestępstw) od początku szli w zaparte. Przede wszystkim podważali zeznania koronnych. Twierdzili, że cała trójka: Kastor, J. i C. obciążają innych winą za czyny, które sami popełnili.

Podobną taktykę przyjmują oskarżeni we wszystkich procesach z udziałem świadków koronnych. Ale akurat w tej sprawie argumenty oskarżonych miały mocne podstawy. Padło pytanie, dlaczego Wiesław Cz. ps. Kastor i Dariusz J. tak chętnie zgłosili się, aby zeznawać na pozostałych? I odpowiedź – bo chcieli ratować własną skórę. W listopadzie 1997 r. w stawie Michalina niedaleko Częstochowy znaleziono zwłoki mężczyzny. Zanim wrzucono go do wody, został pobity na śmierć. W lutym 1998 r. w „Gazecie Wyborczej” ukazał się list gończy za Wiesławem Cz. ps. Kastor i Dariuszem J. Obu poszukiwano za udział w tej zbrodni. Już po roku obydwaj zostali obdarzeni statusem świadków koronnych, a sprawę śmiertelnego pobicia człowieka odłożono na bok.

Trzeci koronny, Włodzimierz C., już w trakcie procesu utracił wiarygodność, bo wyszło na jaw, że nie zaprzestał działalności przestępczej. Nadal stał na czele własnego gangu. Z ręki jednego z jego ludzi stracił życie policjant w Będzinie.

W procesie grupy Krakowiaka składał też zeznania Jarosław S. ps. Masa. Rozprawy z jego udziałem utajniono ze względu na bezpieczeństwo świadka, ale i tak informacje o tym, co mówił, przeciekły na zewnątrz. Wynikało z nich, że fakty podawane przez Kastora kłóciły się z opowieściami Masy. Dlatego zarządzono między koronnymi konfrontację. I wtedy Masa obnażył Kastora jako kłamcę. Wiesław Cz. bowiem upierał się, że znał Masę i nawet bywał u niego w domu w podwarszawskim Komorowie. Masa zapytał, co świadek Kastor zapamiętał z tego domu, jakie fragmenty wystroju posesji zrobiły na nim wrażenie. Odpowiedź Kastora była wymijająca, właściwie niczego istotnego nie umiał wskazać. Masę to zdenerwowało do tego stopnia, że podniósł głos. A fontanna? – zapytał. – Nie zapamiętałeś siedmiometrowej fontanny? Powiem ci, dlaczego. Bo nigdy mnie nie znałeś i nigdy u mnie nie byłeś!

Ale przy wszystkich wątpliwościach, jakie mogą budzić świadkowie koronni, i powody, dla których zgodzili się świadczyć prokuraturze swoje usługi, dziesiątki, ba, setki faktów i okoliczności, o których opowiadają, znajdują według oskarżyciela potwierdzenie w innych dowodach. Zarówno wydział VI (przestępczość zorganizowana) katowickiej prokuratury, jak i śląskie CBŚ wykonały tytaniczną pracę, aby odtworzyć całą karierę Krakowiaka i jego ludzi. Do tego stopnia ich działania były dla gangu niebezpieczne, że – to wynika z wiedzy operacyjnej policjantów – szykowano kilka zamachów, aby zlikwidować ludzi stanowiących największe zagrożenie.

Obiektem ataku miał być szef wydziału VI prokuratury, oficer CBŚ, nadzorujący dochodzenie i świadek koronny Kastor, w czasie kiedy jeszcze siedział w areszcie przy ul. Mikołowskiej w Katowicach. Zabójstw miał dokonać uważany za killera grupy Zdzisław Ł., zwany Zdzichem. To jemu zarzuca się wykonanie większości morderstw wyliczonych w akcie oskarżenia. Był bezgranicznie oddany Krakowiakowi i gotowy dla szefa na wszystko. Nie zdążył wykonać zlecenia, bo go aresztowano.

Człowiek od czarnej roboty

Zdzicho na proces dowożony jest z aresztu w Mysłowicach. Rozmawiamy przez telefon w specjalnej salce widzeń dla niebezpiecznych, oddzieleni pancerną szybą. To on był w grupie pierwszych skazanych, dostał 4 lata, ale teraz, w aktualnej fazie procesu, ciążą na nim najpoważniejsze zarzuty – zabójstwa. Grozi mu dożywocie.

Fragmenty rozmowy ze Zdzisławem Ł.:

– Jak pan ocenia wiarygodność świadków koronnych w tej sprawie?

– Cz. i J. to osoby, które w Częstochowie zabiły człowieka. Więc prokuratura dała im ultimatum: albo będziecie z nami współpracować, albo będziecie skazani na dożywocie. Wiarygodność tych świadków jest żadna. A kiedy okazało się, że ich pozycja jest bardzo chwiejna i mogą zostać obaleni, produkuje się następnych.

– Jeden już odpadł.

 – Świadek, który zakłada własny gang? Strzelił sobie gola do własnej bramki, bo zabił policjanta. Wypuścili bandytę, to mają.

– Znał pan Krakowiaka?

– Znam Janusza T. Nadal się z nim przyjaźnię. Jest tak samo załatwiony jak ja. Poznaliśmy się w kasynie.

– Z tego, co pan mówi, wynika, że byliście uczciwymi obywatelami, którzy nie popełnili niczego złego. I właściwie tylko jakiś spisek doprowadził do sytuacji, w której pan się znalazł.

– Nie popełniłem w swoim życiu żadnego przestępstwa. I Janusz też nie. Tego jestem pewien.

Świadek koronny Kastor zeznaje: „Janusza T. poznałem już w 1968 r. (obaj mieli wtedy po 5 lat – przyp. autor) w Nowej Hucie. Od 1978 r. zaczęliśmy dokonywać wspólnie napadów rabunkowych. W tym czasie ja trenowałem boks, a Janusz dżudo, można powiedzieć, że byliśmy najlepsi i starsi wynajmowali nas do różnych »prac«”. I snuje opowieść jak z małego Janusza, drobnego rzezimieszka i cinkciarza, wyrósł Krakowiak, szef potężnego gangu, który podporządkował sobie ludzi i współpracował z innymi grupami przestępczymi: Pruszkowem, grupą Sajmona z Katowic, Marcepanem z Częstochowy czy Nikosiem z Gdańska.

Kastor o Zdzichu, człowieku od czarnej roboty: „Pamiętam takie spotkanie, na którym Ł. mówił, że trzeba zacierać ślady po sobie, a jako przykład podał spalenie zwłok po dokonaniu zabójstwa. Mówił, że wtedy policja ma kłopoty z identyfikacją zwłok i znalezieniem sprawcy czynu. Do spalenia zwłok należy używać benzyny. Był to instruktaż, jak należy unikać pozostawiania śladów na miejscu przestępstwa”.

Patrzeć w oczy mordercy

Trwający już ponad 3 lata proces grupy Krakowiaka trochę się opatrzył. Z sali znikli dziennikarze, tak tłumnie obserwujący pierwsze rozprawy. Sądowa publiczność też straciła zainteresowanie. Zdarzają się posiedzenia sądu, kiedy na miejscach dla widzów jest zaledwie garstka ciekawskich. Ale prawie na każdą rozprawę stawia się studentka polonistyki z Lublina Izabela P. To córka jednej z ofiar gangu, Zenona P., właściciela kantoru w Stalowej Woli, zastrzelonego, jak twierdzi prokurator, osobiście przez Krakowiaka w 1991 r.

Kiedy ojciec zginął, Izabela miała 11 lat. Zapamiętała z tego wieczoru krzyki sąsiadów, płacz matki i ojca leżącego na chodniku przed ich domem. – Tata jeszcze żył, ale był nieprzytomny. Odwieźli go do szpitala. Kiedy tam przyjechałam, lekarz powiedział mi, że tata umarł – opowiada. Przez siedem lat w sprawie tego zabójstwa panowała cisza. Pani Iza straciła już nadzieję, że sprawca zbrodni zostanie schwytany. Dopiero w 1998 r. dostała wiadomość z prokuratury katowickiej, że znaleziono właściwą osobę, która zostanie o ten czyn oskarżona. Teraz stara się przyjeżdżać na wszystkie rozprawy. Uzyskała status oskarżyciela posiłkowego. Kiedy siedzi w ławach dla publiczności, nie spuszcza wzroku z Krakowiaka, szuka jego spojrzenia. Ten się denerwuje. Raz nawet wykrzyczał: Niech ona się tak na mnie nie patrzy. Ja nie zabiłem jej ojca.

– Chcę, żeby on wiedział, że nie odpuściłam – mówi Izabela P. – Zależy mi, żeby miał świadomość, że podczas tego procesu jest rozpatrywana najważniejsza dla mnie sprawa. Ja mu nigdy nie wybaczę. Chcę widzieć, że on przyznaje się, iż to zrobił. I chcę wiedzieć, dlaczego to uczynił.

Ale Krakowiak jest twardy. Do niczego się nie przyznaje. Wciąż walczy z prokuratorem i sądem. Nadal wierzy, że wywinie się z sieci oskarżeń.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin