10. Georg W. Hegel.doc

(91 KB) Pobierz
Georg W

Georg W. F. Hegel

Wykłady z filozofii dziejów, t. I, wstęp ...*

 

        Ogólnie biorąc filozofia dziejów nic innego nie oznacza, jak myślące ich rozważanie. Ale bez myślenia nie możemy się przecież w ogóle obyć; ono bowiem różni nas od zwierząt, a w naszym odczuwaniu, w wiedzy i poznaniu, w popędach i woli, o ile są one ludzkie, tkwi już myślenie. To powoływanie się na myślenie może wobec tego wydać się tu czymś niewystarczającym, ponieważ w dziedzinie historii myśl podporządkowana jest temu, co jest dane i istnieje; ono stanowi jej podstawę i nadaje jej kierunek, podczas gdy filozofii, przeciwnie, przypisuje się myśli własne, które wysnuwa z siebie spekulacja nie licząc się z tym, co jest. Gdyby filozofia w ten właśnie sposób podchodziła do historii, to traktowałaby ją jako materiał, nie pozostawiałaby ją taką, jaka jest, lecz przystosowałaby ją do myśli, czyli konstruowałaby ja, jak się to mówi, a priori. Skora zaś zadaniem historiografii jest ujmowanie tego tylko, co jest i było, to znaczy wydarzeń i czynów, i skoro jest ona tym prawdziwsza, im ściślej trzyma się faktów, wydaje się z takim zadaniem cele filozofii pozostają w sprzeczności. Sprzeczność ta i zarzut, jaki z niej wynika w stosunku do spekulacji, zostaną tu wyjaśnione i odparte, choć nie mamy zamiaru wdawać się w związku z tym w prostowanie niezliczonych i szczególnie opacznych wyobrażeń, będących w obiegu i wciąż na nowo wymyślanych na temat celu, zadań i metod traktowania dziejów oraz ich stosunku do filozofii. ( ...)

 

        Poznanie nasze dąży do tego, by zrozumieć, że zamierzenia wiekuistej mądrości spełniły się zarówno w dziedzinie przyrody, jak i w dziedzinie rzeczywistego i czynnego w świecie ducha. O tyle też jest nasze rozważanie teodyceą, usprawiedliwieniem Boga – usprawiedliwieniem, które Leibniz próbował przeprowadzić metafizycznie na swój sposób przy pomocy nieokreślonych jeszcze, abstrakcyjnych kategorii, tak aby zło istniejące w świecie można było zrozumieć i ażeby duch myślący mógł być z nim pojednany.

        W rzeczy samej nic nie może bardziej pobudzić do takiego poznania – pojednania, jak dzieje powszechne. Pojednanie może być osiągnięte tylko przez poznanie tego, co pozytywne, w którym to, co negatywne, ginie jako coś podporządkowanego i przezwyciężonego. Ginie po części dzięki świadomości tego, co jest naprawdę ostatecznym celem świata, po części dzięki świadomości, że cel ten został w świecie urzeczywistniony i że zło nie zdołało ostatecznie utrzymać się obok niego

        Do tego jednak bynajmniej nie wystarcza sama wiara w νοΰς i opatrzność. Rozum, o którym powiedzieliśmy, że rządzi światem, jest wyrażeniem równie nieokreślonym, jak opatrzność. Mówi się wciąż o rozumie, nie umiejąc podać, jakie jest właściwie jego przeznaczenie, jaka jest jego treść, i według czego ocenić możemy, czy coś jest rozumne, czy nierozumne. Ująć rozum w jego przeznaczeniu, oto istota rzeczy; wszystko inne, jeśli zatrzymujemy się tylko przy rozumie w ogóle, to tylko słowa. (...)

 

        Kiedy patrzymy na ten dramat namiętności i widzimy skutki gwałtu i nie rozumu, które towarzyszą nie tylko namiętnościom, ale również, i to nawet przeważnie, dobrym zamiarom i celom zgodnym z prawem, kiedy widzimy płynącą stąd niedolę i zło, upadek kwitnących państw, dźwigniętych mocą ludzkiego ducha, nie możemy oprzeć się smutnej refleksji nad znikomością wszystkiego; a ponieważ upadek ten jest dziełem nie tylko przyrody, ale i woli człowieka, dramat w końcu zasmuca nas moralnie i oburza nasze sumienie, o ile je posiadamy. Wszystkie klęski których doznały najwspanialsze narody i twory państwowe, a także pełne cnót jednostki, można bez krasomówczej przesady, tylko przez suche ich zestawienie, złożyć w obraz wręcz przerażający i doprowadzić smutek nasz do najgłębszego, najbardziej beznadziejnego przygnębienia, które nie znajduje przeciwwagi w żadnym wyniku pocieszającym. Bronić się przed tym przygnębieniem i uwolnić się od niego, możemy tylko mówiąc: trudno, tak to już było, tak widać chciał los, nic w tym już zmienić się nie da; a potem, uciekając od nudy, jaką przejęły nas te smutne refleksje, powrócić do naszej chęci życia, do naszych aktualnych dążeń i interesów, słowem do naszego samolubstwa, które stanąwszy na bezpiecznym brzegu, napawa się spokojnie odległym widokiem rumowiska gruzów.

        Ale również wtedy, kiedy patrzymy na dzieje jako na pobojowisko, na którym składano w ofierze szczęście ludów, modrość państw i cnoty jednostek, myśli naszej nasuwa się nieodparte pytanie: komu, w imię jakiego celu ostatecznego składane były tak potworne ofiary? Z tego zaś pytania rodzi się zazwyczaj drugie, które stało się ogólnym punktem wyjścia naszych rozważań: wydarzenia, które złożyły się na obraz tak przygnębiający dla naszych uczuć i naszej myślowej refleksji, określiliśmy od początku jako dziedzinę, w której widzieć chcemy tylko środki urzeczywistnienia tego, co uznaliśmy za substancjalne przeznaczenie i absolutny cel ostateczny albo, co na jedno wychodzi, za istotny wynik dziejów powszechnych.

        Już od pierwszej chwili odrzuciliśmy zasadniczo drogę refleksji, przechodzenia od obrazów owych szczegółów do zasady ogólnej. Nie jest zresztą nawet celem takich sentymentalnych refleksji wzniesienie się ponad uczucia i rozwiązywanie zagadek opatrzności, o których mówiliśmy wyżej w naszych rozważaniach. Istotą ich jest raczej lubowanie się w czczej i bezpłodnej wzniosłości tego negatywnego wyniku dziejów.

        Powracamy tedy do zajętego poprzednio stanowiska, argumenty zaś, które pragniemy przytoczyć, będą zawierały również te istotne przesłanki, które pozwolą nam odpowiedzieć na pytania, jakie może nasuwać ów obraz.

        Pierwszą rzeczą, na którą chcemy zwrócić uwagę i o której już niejednokrotnie wspominaliśmy, co jednak, kiedy chodzi o istotę rzeczy nigdy nie może być dość często powtarzane – jest fakt, iż to, co nazwaliśmy zasadą, celem ostatecznym, przeznaczeniem albo naturą i pojęciem ducha, jest tylko czymś ogólnym, abstrakcyjnym. Wszelka zasada, wszelkie prawo jest czymś wewnętrznym, czymś, co jako takie, chociaż samo w sobie prawdziwe, nie jest w pełni rzeczywiste. Cele, zasady itp. istnieją w naszych myślach – dopiero w naszych wewnętrznych zamiarach, ale jeszcze nie w rzeczywistości. To, co istnieje samo w sobie, jest możliwością, potencją, która ze swego wewnętrznego istnienia nie przeszła jeszcze w rzeczywistość. Do tego, by stała się rzeczywistością, potrzebny jest jeszcze inny, drugi czynnik, mianowicie działanie, urzeczywistnienie się – zasada zaś tego jest wola, działalność człowieka w ogóle.      

        Tylko działalność ta sprawia, że wspomniane pojęcie i istniejące same w sobie określenia są realizowane, urzeczywistniane, bezpośrednio bowiem same przez się nie mają one istnienia. Czynnością, która wprowadza je w ruch i użycza im istnienia – są potrzeby człowieka, jego popędy, skłonności i namiętności. Na tym, co wprowadzam w czyn i czemu użyczam istnienia, zależy mi bardzo: muszę być w tym zainteresowany, chcę mieć zadowolenie  z wyniku swej czynności. Cel, jeśli mam czynić coś dla jego realizacji, musi w taki czy inny sposób być także moim celem; muszę przy tej sposobności osiągnąć swój własny cel, chociażby nawet cel, dla którego działam, miał jeszcze różne inne aspekty, które mnie nic nie obchodzą. Jest to nieograniczone prawo podmiotu, że znajduje on zaspokojenie we własnej czynności i własnej pracy. Jeśli ludzie mają się czymś interesować, to musi ich ta sprawa osobiście obchodzić i ich poczucie własnej wartości musi znaleźć w tym zaspokojenie.

        Trzeba jednak zapobiec tu pewnemu nieporozumieniu: słusznie gani się i potępia jednostkę za to, że jest w ogóle <<interesowna>>, to znaczy, że szuka tylko własnej korzyści. Ganiąc ją, sądzimy, że szuka ona własnej korzyści, nie myśląc o dobru ogółu, które daje jej sposobność do zabiegania o cel własny, albo nawet, że w ogóle to dobro ogółu dla własnego celu poświęca. Ale kto działa w interesie jakiejś sprawy, ten jest nie tylko interesowny w ogóle, lecz w danej sprawie zainteresowany. Sam język bardzo trafnie wyraża tę różnicę.

        Nic się przeto nie dzieje i nie dokonywa inaczej, jak tylko tak, że jednostki działające zaspokajają także i same siebie. Są to ludzie partykularni, to znaczy, ludzie, którzy mają odrębne, im tylko właściwe potrzeby, popędy i interesy w ogóle; chodzi tu nie tylko o potrzeby własnych potrzeb i własnej woli, ale także o potrzeby własnego poglądu i przekonania, a choćby tylko własnego mniemania, o ile obudzona już została potrzeba myślenia, rozsądku i rozumu. Poza tym żądają też ludzie, jeśli mają być czynni dla jakiejś sprawy, by sprawa ta im w ogóle odpowiadała, by mogli brać w niej udział zgodnie ze swym przekonaniem o jej dobroci, słuszności, zaletach i pożytku. Jest to nawet istotną cechą naszej epoki, że ludzie trudniej dają się nakłonić do czegoś pod wpływem zaufania i autorytetu i zgadzają się współdziałać w jakiejś sprawie tylko w oparciu o własny rozsądek, samodzielne przekonanie lub mniemanie.

        Powiadamy więc, że nic nigdy nie doszło do skutku, o ile nie byli w tym zainteresowani ci, którzy czynnie w tym współdziałali. A ponieważ zainteresowanie nazywamy namiętnością, gdy cała indywidualność człowieka – z odsunięciem wszystkich innych interesów i celów, jakie się ma i mieć może – wszystkimi ścięgnami woli wiąże się z tym jednym przedmiotem i skupia wszystkie swe potrzeby i wysiłki na tym jednym celu – to musimy powiedzieć ogólnie, że nic wielkiego w świecie nie zostało dokonane bez namiętności.

              Na przedmiot naszych rozważań składają się dwa czynniki: jeden z nich – to idea, drugi – to ludzkie namiętności. Pierwszy jest osnową, drugi wątkiem wielkiego kobierca dziejów powszechnych. Konkretnym czynnikiem pośrednim, jednoczącym oba wymienione czynniki, jest etyczna wolność w państwie.

              O idei wolności jako istocie ducha i absolutnym celu ostatecznym dziejów była już mowa. Namiętność uchodzi za coś niewłaściwego, za coś, co jest  mniej lub więcej godne nagany; człowiek nie powinien mieć namiętności. Namiętność nie jest zresztą najodpowiedniejszym określeniem tego, co pragnę tu wyrazić. Rozumiem przez nią wszelką czynność człowieka, przedsięwziętą dla jego partykularnych interesów, dla jego celów odrębnych, lub, jeśli kto woli, dla względów samolubny (...)

 

        Wielcy ludzie w historii, to właśnie tacy ludzie, których cele partykularne zawierają treść substancjalną wyrażającą wolę ducha świata. Zasługują na nazwę bohaterów, ponieważ cel swój i powołanie czerpali nie tylko ze spokojnego, uporządkowanego, istniejącym układem stosunków uświęconego biegu rzeczy, lecz ze źródła, którego treść była ukryta i jeszcze nie dojrzała do współczesnego istnienia – z wewnętrznego, podziemnego jeszcze ducha, który uderza w skorupę zewnętrznego świata i rozsadza ją, ponieważ jest jądrem różnym od jądra tej skorupy. Dlatego też zdaje się, że ludzie ci czerpią sami z siebie, a czyny ich powołały do życia układ stosunków w świecie, będący wyłącznie ich sprawą i ich dziełem.

        Jednostki takie nie miały w tych swoich celach świadomości idei w ogóle; byli to ludzie praktyczni, działacze polityczni. Ale byli to zarazem ludzie myślący, orientujący się w tym, co jest konieczną potrzebą i nakazem epoki. I to jest właśnie prawda ich epoki i ich świata, to jest, że tak powiemy, owo genus proximum, które wewnętrznie było już dane. Ich to zadaniem było rozpoznać to ogólne, ten konieczny, najbliższy szczebel rozwoju ich świata, uczynić go własnym celem i poświęcić mu swoją energię. Postacie historyczne, bohaterów jakiejś epoki należy przeto uznać za ludzi najdalej widzących; ich czyny, ich mowy są tym najlepszym, co stworzyła ich epoka. Wielcy ludzie wytężali wolę, aby zadowolić siebie, a nie innych. Najlepsze nawet plany i najżyczliwsze rady, jakie mogliby otrzymać od innych, byłyby zapewne błędne i fałszywe; oni to bowiem byli właśnie tymi, którzy najlepiej rozumieli sytuację i od których raczej wszyscy inni się uczyli i albo uznawali ich racje, albo przynajmniej podporządkowywali się im. Albowiem duch, który wysunął się daleko naprzód, jest wewnętrzną istotą wszystkich jednostek, tylko że nieświadomą, i dopiero wielcy ludzie uświadamiają ją innym. Dlatego jednostki te idą za takimi przewodnikami dusz, czują bowiem nieodpartą moc własnego, im samym przeciwstawiającego się wewnętrznego ducha.

        Jeśli rzucimy okiem na los tych wielkich postaci historycznych, które powołane były na wykonawców woli ducha świata. To zobaczymy, że los ten nie był szczęśliwy. Nie osiągnęli spokoju i zadowolenia, całe ich życie było pracą i mozołem, cała ich istota jedną namiętnością. Kiedy cel został osiągnięty, odpadają niby próżna łupina od jądra owocu. Umierają młodo, jak Aleksander, giną zamordowani, jak Cezar, zsyłani są na św. Helenę, jak Napoleon. Tę złowroga pociechę, że wielcy ludzie nie zaznali tego, co nazywa się szczęściem, i że szczęście zdolne jest dać tylko życie prywatne, które może upływać w bardzo rozmaitych zewnętrznych okolicznościach – tę pociechę niech czerpią z dziejów ci, którzy jej potrzebują. A potrzebuje jej tylko zawiść, którą drażni wszystko, co wielkie i wybitne, która stara się je pomniejszyć i wykryć na nim plamy. Także w nowych czasach wykazywano nieraz, że monarchowie nie są na swych tronach szczęśliwi, skutkiem czego nikt nie zazdrości im tronu i każdy łatwo godzi się z tym, że nie on sam, lecz oni na nim zasiadają. Człowiek wolny nie bywa zresztą zawistny, lecz z uznaniem odnosi się do wszystkiego, co wielkie i raduje się jego istnieniem.

        Historyczne postacie należy więc oceniać z punktu widzenia owych ogólnych momentów, które stanowią istotną treść interesów, a więc i namiętności jednostek. Są oni ludźmi wielkimi, ponieważ chcieli i dokonali czegoś wielkiego, czegoś, co nie było wytworem wyobraźni lub złudzeniem, lecz rzeczą słuszną i konieczną. Ten sposób oceny wyłącza tak zwany psychologiczny punkt widzenia, który dogadzając najlepiej zawiści stara się wnikać w tajniki duszy, by wyjaśnić pobudki czynów i przedstawić je w postaci tak subiektywnej, że w końcu wszystkie czyny zdają się być wynikiem małych lub wielkich namiętności, wynikiem jakiejś pasji, i że sprawcy ich ze względu na te namiętności i pasje nie byli ludźmi moralnymi. Aleksander Macedoński podbił znaczną część Grecji, a następnie Azję, a więc, powiadają, był żądny podbojów. Działał jedynie z żądzy sławy i z żądzy podbojów, a dowodem, że takie były pobudki jego działania, jest to właśnie, iż przedsiębrał czyny, które przyniosły mu sławę. Iluż to bakałarzy nie wykazywało, że Aleksander wielki, że Juliusz Cezar kierowali się takimi namiętnościami i dlatego byli ludźmi niemoralnymi! Skąd tym samym już wynika, że on bakałarz, jest człowiekiem doskonalszym od tamtych, gdyż namiętnościom takim nie ulega, czego dowodem jest to, że nie podbija Azji, nie zwycięża Dariusza i Porusa, lecz sam nieźle żyje i innym żyć pozwala.

        Psychologowie tacy żerują głównie na życiu prywatnym wielkich postaci historycznych i na tym, co ich charakteryzuje jako ludzi prywatnych. Każdy człowiek musi jeść, pić, ma przyjaciół i znajomych, podlega uczuciom i chwilowym porywom. Dla kamerdynera nikt nie jest bohaterem, mówi znane przysłowie, które uzupełniłem w ten sposób (a Goethe powtórzył to w  dziesięć lat później), że nie dlatego, by ten nie był bohaterem, lecz dlatego, iż tamten jest kamerdynerem. Wszak on to ściąga bohaterowi buty, ściele mu łóżko, z...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin