Spindler Erica - W Milczeniu.pdf

(956 KB) Pobierz
115429685 UNPDF
Spindler Erica W Milczeniu
ERICA SPINDLER
W MILCZENIU
Młot na Czarownice, tak go nazywano, zdrobniale Młotek, czekał cierpliwie. Kobieta niedługo
powinna się pojawić. Był pewien, Ŝe się pojawi. Obserwował ją. Dobrze poznał jej rozkład dnia,
jej zwyczaje. Poznał teŜ zwyczaje sąsiadów.
Wiedział wszystko.
Wiedział, Ŝe jest zła, zepsuta do szpiku kości.
Dzisiaj zapłaci za swoje zepsucie.
Omiótł szybkim spojrzeniem tonącą w mroku sypialnię. Ubrania rozrzucone na pokrytej
wytartą wykładziną podłodze. Na komodzie buteleczki, flakoniki, słoiczki z rozmaitymi
kosmetykami, puszki po coli light i fancie, papierki po gumie do Ŝucia, po cukierkach, pełna
petów popielniczka.
Dziwka, w dodatku fleja.
Ogarnęła go rezygnacja, coś na kształt zniechęcenia, niesmak.
Czego innego mógł się spodziewać po takiej jak ona? Nocny ptak, co noc inny facet.
Nie, nie był święty, nie był teŜ świętoszkiem, nic z tych rzeczy. I nie był naiwny. Znał świat.
Takie czasy. Dzisiaj ludzie nie czekają do ślubu, Ŝeby pójść ze sobą do łóŜka. Był to w stanic
zrozumieć. Nie pochwalał, ale rozumiał.
Ona jednak nie znała umiaru, a Cypress Springs nie zamierzało tolerować jej rozwiązłości.
Siedmiu jednogłośnie wyraziło swoją opinię, zaś on był ich przywódcą i on uświadomi
jawnogrzesznicy, jak bardzo pobłądziła. To jego obowiązek.
Młotek spojrzał na budzik stojący koło łóŜka. Czekał juŜ prawie godzinę. Wkrótce powinna
nadejść. Poszła dzisiaj do CJ, baru w zachodniej części miasta, gdzie spotykali się tacy, co
lubią ostrą zabawę. Poszła tam z facetem, który nazywał się, nawet to Młotek wiedział, DuBroc.
Potem wylądowała u niego, zawsze tak robiła.
A DuBroc? CóŜ, dopuścił się występku. Młotek będzie musiał przyjrzeć się uwaŜniej temu
człowiekowi. Jeśli zajdzie konieczność, pan DuBroc zostanie ostrzeŜony.
W nocnej ciszy rozległ się zgrzyt klucza w zamku. Drzwi się otworzyły, zamknęły. Młotka
przeszedł dreszcz. Dreszcz obrzydzenia do tego, co nieuniknione. Nie był Ŝądnym krwi
drapieŜnikiem, choć ktoś mógłby tak o nim powiedzieć. DrapieŜnik poluje na stworzenia od
siebie słabsze, mniejsze. Zabija, by Ŝyć, albo z czystej potrzeby zabijania.
On nie jest ani potworem, ani sadystą.
On jest człowiekiem honoru. Człowiekiem z gruntu prawym, Ŝyjącym w bojaźni boŜej. Patriotą.
Nie z własnej woli sięgał po środki ostateczne, nie dla przyjemności to robił. Tak zdecydowało
Siedmiu. Jednomyślnie uznali, Ŝe nie ma innego wyjścia: Młotek musi bronić drogich sobie,
drogich całej społeczności wartości.
Kobiety takie jak ona siały zgorszenie, przez nie szerzyło się zepsucie, upadała moralność.
Nie one jedne, ma się rozumieć. Opoje, oszuści, złodzieje i kłamcy, oni wszyscy wykraczali
przeciwko prawom ludzkim, a co gorsza i boskim.
Celem Siedmiu była walka ze złymi obyczajami. Młotek i jego sześciu generałów postawili sobie
szczytny cel: karać grzeszników, zachęcać do godziwego Ŝycia, do Ŝycia w czystości, w zgodzie
Strona 1
115429685.002.png
Spindler Erica W Milczeniu
z boskimi przykazaniami. Takiego Ŝycia, jakie poczciwi mieszkańcy Cypress Springs wiedli
przez minionych sto lat z okładem. Mogli nocą bezpiecznie chodzić po ulicach, nie obawiając się
napaści. Tu kaŜdy spieszył z pomocą w potrzebie bliźniemu swemu, tu wartości rodzinne nie
były tylko czczym hasłem wyborczym naduŜywanym przez sprytnych polityków, tu naprawdę je
wyznawano i respektowano.
Uczciwość. Siła charakteru. Obyczajność. Pomiarkowanie we wszystkim. Oto zasady drogie
kaŜdemu dobremu obywatelowi i dobrej obywatelce Cypress Springs. Siedmiu niezłomnie stało
na ich straŜy.
Dla Młotka rozwiązłość była niczym bakteria atakująca zdrowy organizm. Porównanie samo się
nasuwało, zwaŜywszy, ile uwagi media poświęcały higienie oraz zdrowemu Ŝyciu. Taka złośliwa
bakteria, raz przeniknąwszy do ciała, niszczy je niczym trąd, zamienia człowieka w nieszczęsną
karykaturę samego siebie, wreszcie sprowadza nań śmierć. Podobnie zaraźliwa i niszcząca jest
rozwiązłość: zagraŜa zdrowiu całej, Ŝyjącej po boŜemu społeczności. Młotek poprzysiągł sobie i
Siedmiu tępić wszelkie zło, wypalać je niczym zarazę.
Nadstawił uszu.
Niczego nieświadoma kobieta, nucąc coś pod nosem, szła do sypialni, gdzie czekał. Dobrze ją
słyszał. AŜ za dobrze.
To pełne zadowolenia, radosne podśpiewywanie... Wstrętne, po prostu wstrętne.
Podniósł się, podszedł do drzwi. Kobieta przekroczyła próg. Chwycił ją od tyłu, przyciągnął do
siebie, by zaś nic krzyczała, zasłonił jej usta dłonią w rękawiczce.
Czuł bijący od grzesznicy zapach papierosów, alkoholu, tanich perfum i seksu.
Elaine St. Glaire zaczął cichym głosem, tłumionym dodatkowo przez maseczkę narciarską,
którą miał na twarzy zostałaś osądzona i uznana winną szerzenia nieobyczajności. Nie
przestrzegasz zasad, które wyznaje nasza społeczność. Musisz zapłacić za swoje grzechy.
Pociągnął ją w stronę łóŜka. Próbowała się opierać, walczyć, ale Ŝałosne to były próby, jakby
mysz stawała przeciw lwu.
Myślała na pewno, Ŝe on chce ją zgwałcić. Pierwej sam by się wytrzebił, niŜby miał się sparzyć z
taką jak ona. Poza wszystkim, cóŜ by to była za kara? Co za ostrzeŜenie?
Nie, on zamyślił dla niej coś zgoła innego, inną nauczkę jej zgotuje.
Zatrzymał się tuŜ koło łóŜka i odwrócił jej głowę tak, by spojrzała w dół, na materac. śeby
zobaczyła prezent, który na nią czekał.
Narzędzie uczynione z kija baseballowego, jednego z tych miniaturowych kijów, które kibice
kupują w otaczających stadion sklepikach z pamiątkami. Bardzo przemyślne to było narzędzie:
owinięte metalową folią z puszek po coli light, ulubionym napoju Elaine St. Claire. Poodginał
folię tak, Ŝe tworzyły się ostre blaszane języki. W zaokrąglony czubek kija wprawił podwójne
ostrze noŜa. Tak, Młotek napracował się, a do tego włoŜył w swoje dzieło wiele inwencji.
Poczuł, jak grzesznica, juŜ przecieŜ ogarnięta strachem, sztywnieje z przeraŜenia wobec tego,
co niepojęte, niewyobraŜalne. Dotąd, jak Młotek mógł się domyślać, lękała się czegoś, co choć
straszne, to jednak wyobraŜalne.
To dla ciebie, Elainezłowieszczym głosem szepnął jej do ucha. Lubisz się pieprzyć i
będziesz miała to, co lubisz.
Szarpnęła się, wywołując pobłaŜliwy uśmiech na twarzy Młotka.
Nic jej nie wybawi. Nic jej nie pomoŜe. Sama zgotowała sobie ten los.
Strona 2
115429685.003.png
Spindler Erica W Milczeniu
Niemal jej współczuł. Tylko niemal. Tak, sama zgotowała sobie ten los, powtórzył w myślach.
Sama jest sobie winna.
Rozpruję cię od dołu do góry – poinformował spokojnym, cichym głosem. Od krocza do
gardła. Od wewnątrz dodał z naciskiem. Bolesna, bardzo bolesna, powolna śmierć.
Porozrywam ci wnętrzności. Nastąpi krwotok, potem przyjdzie szok, tracenie przytomności.
Wreszcie agonia.
I śmierć. Resztkami świadomości będziesz się modliła, by przyszła jak najszybciej.
Wydała z siebie ni to krzyk, ni pisk, niczym śmiertelnie wystraszone, pochwycone w pułapkę
zwierzę.
Myślisz, Ŝe moŜna zajebać się na śmierć, Elaine? zapytał obcesowo, rzucając słowo, które
nigdy chyba, w Ŝadnych innych okolicznościach, nie przeszłoby mu przez gardło.
Szarpnęła się ponownie, daremnie próbując się uwolnić z morderczego chwytu. Dysproporcja sił
była poraŜająca.
Wyobraź sobie szeptał co poczujesz, kiedy wepchnę ci ten przedmiot. Tam. Kiedy blacha
zacznie ci rozrywać wnętrzności. Wyobraź
sobie swój ból, swoją bezradność. Będziesz wiedziała, Ŝe za chwilę umrzesz, i będziesz błagała,
Ŝeby stało się to juŜ, natychmiast. Będziesz pragnęła tylko jednego: wyzwolić się od cierpienia,
od bólu. Jeszcze bardziej ściszył głos. Nie tak szybko. O nie. MoŜe będziesz miała szczęście
i stracisz świadomość. A moŜe nie, tego nie potrafisz przewidzieć. Wiem, co zrobić, Ŝebyś była
jak najdłuŜej przytomna, znam sposoby. Będziesz skamlała o litość, ale cud się nie zdarzy. Nie
pojawi się wybawiciel, nie licz na to. Nie, nikt cię nie uratuje. Nikt nie usłyszy twoich krzyków.
Był pewien, Ŝe mimo przeraŜenia .rozumiała kaŜde jego słowo. DrŜała tak gwałtownie, Ŝe
musiał ją mocno trzymać, by nie osunęła się na podłogę. Łzy spływały jej po policzkach
niepowstrzymanym strumieniem. To pierwsze i ostatnie ostrzeŜenie. Masz natychmiast
wyjechać z Cypress Springs. Wynieś się po cichu, nikomu nic mówiąc słowa: znajomym, szefowi
w pracy, właścicielowi mieszkania. Nikomu, rozumiesz? Jak puścisz parę z ust, to jakbyś
popełniła samobójstwo. Policja ci nie pomoŜe, nie masz po co się do nich zgłaszać. Jeśli to
zrobisz, będzie to twój koniec. Straszny koniec, wierz mi. Nie chcesz chyba umierać w
męczarniach? Kiedy wreszcie ją puścił, osunęła się bezwładnie na ziemię. Spojrzał z pogardą
na to trzęsące się „coś”, co leŜało u jego stóp. Jest nas wielu. Wszystko wiemy, wszystko
widzimy. Przed nami nic uciekniesz. Rozumiesz, Elainc St. Claire? Gdy nie odpowiedziała,
nachylił się i szarpnął ją za włosy.
Rozumiesz?
Tak szepnęła. Zro... zrobię... wszystko. Uśmiechnął się nieznacznie. Jego generałowie
będą zadowoleni.
Mądra dziewczyna z ciebie, Elaine. Zapamiętaj sobie, co ci powiedziałem. To było ostrzeŜenię.
Pierwsze i ostatnie ostrzeŜenie. Reszta zaleŜy od ciebie. Masz do wyboru: Ŝycie z dala od
naszego miasta albo śmierć w męczarniach.
Młotek wziął narzędzie, które tak pieczołowicie przygotowywał przez wiele wieczorów, i
wyszedł cicho z mieszkania, odprowadzany kobiecym łkaniem.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Cypress Springs, Luizjana Środa 5 marca 2003 roku 14.30
Avery Chauvin znalazła wolne miejsce do parkowania, wysiadła z samochodu i ruszyła ku wejściu
Strona 3
115429685.004.png
Spindler Erica W Milczeniu
do sklepu Raucha, rozglądając się po ulicy.
Nic się nie zmieniło. Sklep starego Raucha na rogu Pierwszej i Głównej w tym samym miejscu co
przed laty. Ta sama odrapana fasada kawiarni Azalia. Bank Parafialny teŜ się ostał, nie wchłonął
go Ŝaden wielki konglomerat finansowy, co nie byłoby niczym dziwnym. Nawet skwer przy
Głównej, samo serce miasteczka, nie zmienił się ani na jotę, jak zawsze uroczy, wabiący cieniem
i soczystą zielenią, pośród której, jak dawniej, bieliła się niewielka muszla koncertowa.
Tak, Cypress Springs nie zmieniło się nic a nic w czasie jej nieobecności. Czy to w ogóle
moŜliwe? Jakby tych dwanaście lat, dzielących dzień jej wyjazdu na uniwersytet stanowy w
Baton Rouge od dnia powrotu, było mgnieniem tylko, jedną chwilką, snem jeno. W jej Ŝyciu
przez ten czas tak wiele się wydarzyło: skończyła studia, zamieszkała w Waszyngtonie,
tymczasem jej rodzinne miasteczko pozostało takie jak zawsze.
Nic, nie takie jak zawsze. Nie miała juŜ domu, tego domu, jakim go zostawiła, wyjeŜdŜając w
szeroki świat. Matka zmarła nieoczekiwanie na wylew, a ojciec...
Przeszył ją ból na myśl o ojcu. W uszach brzmiał jeszcze jego głos, lekko zniekształcony przez
automatyczną sekretarkę:
Avery... kochanie... Mówi tata. Myślałem, Ŝe... Muszę z tobą porozmawiać. Miałem nadzieję,
Ŝe... Pauza. Jest coś... Zadzwonię
później. Do usłyszenia, córeczko.
Gdyby odebrała wtedy jego telefon... Gdyby podniosła słuchawkę, zamieniła kilka słów z ojcem...
Materiał mógł poczekać. Kongresman, który w końcu zgodził się na rozmowę, mógł poczekać.
Wystarczyła jedna minuta, dwie minuty. Tylko dwie minuty i wszystko być moŜe potoczyłoby
się inaczej.
A następnego ranka...
Następnego dnia rano zadzwonił Buddy Stevens, przyjaciel rodziny. Przede wszystkim
przyjaciel jej ojca, i to od niepamiętnych czasów. Przyjaciel i szef lokalnej policji.
Avery, mówi Buddy. Mam... złe wieści, maleńka. Twój tata... on...
Nie Ŝyje. Ojciec zmarł. Popełnił samobójstwo. ZdąŜył jeszcze zadzwonić do niej, po czym
odebrał sobie Ŝycie. W nocy poszedł do garaŜu, oblał się ropą, zapalił zapałkę...
Jak mogłeś to zrobić, tato? Dlaczego to zrobiłeś? Nie powiedziałeś nawet...
Z mrocznego zamyślenia wyrwał ją krótki sygnał syreny policyjnej. Odwróciła głowę. Opodal jej
terenówki zaparkował wóz z biura szeryfa z West Feliciana. Zastępca szeryfa wysiadł i
podszedł do niej.
Wszędzie rozpoznałaby tę smukłą sylwetkę, ten chód, sposób trzymania się,
charakterystyczny styl. Matt Stevens, kolega z czasów dzieciństwa, szkolna sympatia.
Rozstała się z nim, bo marzenia o dziennikarstwie okazały się silniejsze niŜ uczucia. Widziała go
potem raptem kilka razy, ostatnio na pogrzebie matki, przed rokiem. Widać Buddy musiał mu
powiedzieć, Ŝe przyjeŜdŜa.
Podniosła dłoń na powitanie. Ciągle tak samo przystojny, pomyślała. Ciągle wolny. A moŜe nie?
MoŜe zdąŜył związać się z kimś, moŜe nawet oŜenił w ostatnich miesiącach?
Dobrze cię widzieć, Avery powiedział bez zwykłego uśmiechu. Zobaczyła swoje odbicie w
jego okularach: drobna, prawie filigranowa postać, niesforne, krótko obcięte włosy, wielkie,
brązowe oczy, zbyt wielkie przy drobnej twarzy. Dorosła kobieta? Raczej psotny leśny duszek.
I ja się cieszę, Ŝe cię widzę, Matt.
Strona 4
115429685.005.png
Spindler Erica W Milczeniu
Współczuję ci. To okropne, co się stało. Naprawdę okropne. Bardzo mi przykro.
Dzięki. Dziękuję, Ŝe zajęliście się, ty i Buddy, jego... Słowa uwięzły jej w gardle. Nie, musi
być silna. Nie moŜe się rozkleić. Szczątkami dokończyła z trudem.
Przynajmniej tyle mogliśmy zrobić. Matt na moment odwrócił wzrok, potem znów na nią
spojrzał, ciągle powaŜny, zasępiony.
Trapiony bólem? Tak, chyba tak, pomyślała.
Jeszcze raz dzięki.
Avery, udało ci się skontaktować z rodziną w Denver?
Tak... Kuzyni w Denver, jedyni jej krewni. Jedyna rodzina. Daleka, ale jedyna. Teraz, kiedy
oboje rodzice odeszli, nie miała nikogo poza nimi.
Kochałem go, Avery. Widziałem, Ŝe po śmierci twojej mamy nie bardzo radził sobie z sobą, ale
ciągle nic mogę uwierzyć, Ŝe to zrobił. Był przybity, ale nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo
jest załamany. Powinienem był to zauwaŜyć. Wszyscy powinniśmy.
Łzy popłynęły jej po policzkach. Była jego córką. Jest jego córką. To ona przede wszystkim
powinna była zauwaŜyć, co się dzieje z ojcem. Ona jest winna temu, co się stało.
Matt wyciągnął dłoń.
Płacz, Avery. Wypłacz się, to pomaga.
Nie... ja juŜ... Odchrząknęła, usiłując się opanować. Muszę zająć się... pogrzebem. Czy
Gallagherowie nadal prowadzą...?
Tak. Danny przejął interesy po ojcu. Czeka na telefon od ciebie. Buddy wspomniał mu, Ŝe
przyjeŜdŜasz dzisiaj.
Avery wskazała na wóz Matta.
Jesteś poza swoją jurysdykcją.
Biuru szeryfa podlegały parafie wokół Cypress Springs, samo miasteczko natomiast lokalnemu
departamentowi policji.
Matt uśmiechnął się po raz pierwszy w czasie tej rozmowy.
Dopuściłem się wykroczenia. Kręcę się tutaj, bo miałem nadzieję, Ŝe cię wypatrzę, zanim
dotrzesz do domu.
Jechałam do domu. Zatrzymałam się, bo... Zamilkła. Prawdę powiedziawszy, nic miała Ŝadnego
powodu, Ŝeby się zatrzymywać. Po prostu... Impuls, kaprys, potrzeba przywitania starych
kątów, moŜna to nazwać jak się chce.
Matt chyba zrozumiał.
Pojadę z tobą.
Kochany jesteś, ale nie ma potrzeby.
Nie zgadzam się. Nie dał jej dojść do słowa, mimo Ŝe próbowała protestować. Nie powinnaś
jechać tam sama. Ponury widok. Chcesz czy nie, jadę za tobą oznajmił szorstkim,
nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Avery chwilę zwlekała, wreszcie skinęła głową. Bez słowa wsiadła do wynajętej terenówki i
wyjechała na Główną.
ZbliŜając się do domu, w którym się wychowała, wstrzymała oddech.
Ojciec starannie wybrał porę: środek nocy, kiedy wszyscy śpią. Wiedział, Ŝe minie sporo czasu,
zanim ktoś poczuje dym, zobaczy płomienie, zaalarmuje kogo trzeba. Musiał uŜyć ropy,
tak orzekli eksperci. Ropa, inaczej niŜ benzyna, zaczyna się palić, dopiero gdy ma bezpośredni
Strona 5
115429685.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin