Cartland Barbara - Węgierska tancerka.pdf

(628 KB) Pobierz
Cartland Barbara - Węgierska tancerka.rtf
BARBARA CARTLAND
WĘGIERSKA TANCERKA
OD AUTORKI
Za czasów panowania króla Williama IV oraz jego pruderyjnej niemieckiej żony.
królowej Adelajdy, w Anglii powrócono do przestrzegania nakazów moralności,
zapomnianych - zdawać by się, mogło - w okresie ekstrawaganckich rządów Jerzego IV.
Niestety, wraz z dobrymi obyczajami na dwór królewski zawitała monotonia oraz
ciche wieczory, gdy dworzanie ziewali z nudów. W konsekwencji huczne przyjęcia i wesołe
rozrywki, w których gustował poprzedni monarcha, przeniosły się do domów wielmożów.
Madame Vestris wniosła w tę atmosferę powiew świeżości. W okresie regencji olśniła
i zaszokowała Londyn. Ukazywała się na scenie odziana w strój męski, a więc także w
bryczesy. Za panowania Williama IV. a następnie królowej Wiktorii odnosiła olbrzymie
sukcesy na scenie Royal Olympic Theatre.
Przed otwarciem kolejnego sezonu towarzyskiego, które miało miejsce 3 stycznia
1831 roku, madame Vestris zapoczątkowała zmiany brytyjskich obyczajów związanych z
pracą w teatrze. Wprowadziła regularne pensje wypłacane z góry, stałe godziny pracy oraz
ściśle określone przerwy. Zainicjowała też jeszcze jedną nowość - scenografia przedstawienia
odnosiła się ściśle do treści sztuki!
Do roku 1839 madame Vestris prowadziła Royal Olympic Theatre. Potem pojawiła się
w Nowym Jorku w Park Theatre, podbiła Theatre Royal Convent Garden, występowała w
Haymarket i kilku innych teatrach. W 1854 podczas swojego ostatniego występu, w Lyceum,
została nagrodzona hucznymi owacjami. Rok później zmarła.
Madame Vestris była niezaprzeczalnie jedną z najbardziej fascynujących osobowości
sceny. Jako wspaniała zarządzająca i nieulękła innowatorka, tworzyła nową historię teatru.
ROZDZIAŁ 1
Rok 1831
Sir James Armstrong siedział przy sutym śniadaniu, pogrążony w lekturze listu.
Skończywszy czytać, uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją. Podniósł wzrok na żonę.
- Lord Denton zawiadamia, że wybiera się do nas z wizytą - oznajmił. - Najpewniej
nie potrafił się oprzeć zaproszeniu na wyścigi.
Nim lady Armstrong zdążyła cokolwiek powiedzieć, Muriel , jej pasierbica, krzyknęła
głośno z zachwytu.
- Och, tatku! Lord Denton przyjął zaproszenie?
Naprawdę? Wspaniale!
- Więc cieszysz się z jego przyjazdu?
- O tak! - Muriel z udawaną skromnością przesłoniła oczy rzęsami. - Lord wspominał,
że chciałby się jeszcze ze mną zobaczyć. - Podniosła spojrzenie na czwartą osobę siedzącą
przy stole i jej twarz przybrała zupełnie inny wyraz. - Ilonka musi na ten czas wyjechać z
domu - oznajmiła zmienionym tonem.
Sir James uniósł brwi w niemym zdziwieniu. Zaskoczony, spojrzał na żonę, oczekując
od niej wyjaśnień.
Ona zaś popadła w stroskane zamyślenie. Od czasu gdy powtórnie wyszła za mąż, bez
ustanku bolała nad żywą niechęcią pasierbicy do własnej córki z pierwszego małżeństwa.
Wrogie nastawienie Muriel do Ilonki tworzyło w domu napiętą atmosferę, choć lady
Armstrong robiła wszystko co w jej mocy, by załagodzić sytuację.
- Ona musi wyjechać! - nalegała Muriel.- Nie chcę, żeby mi odebrała szanse u lorda
Dentona, tak samo jak zniweczyła plany co do Fredericka Holdera - dodała ze złością.
- Nie zabiegałam o jego sympatię- rzekła Ilonka szybko. Głos miała miękki, śpiewny,
miły dla ucha.
Na czole sir Jamesa zarysowała się pionowa zmarszczka.
- Jestem pewien - oznajmił po chwili - że Ilonka znajdzie gościnę u mojej siostry
Agaty.
- Niech więc tam jedzie - rzuciła Muriel.
Ilonka chciała zaprotestować, lecz sprzeciw zamarł jej na ustach, gdy dostrzegła
błagalne spojrzenie matki. Rozumiały się bez słów.
Po śniadaniu razem poszły na piętro . Lady Armstrong poprowadziła do saloniku
usytuowanego tuż obok jej sypialni.
- Mamusiu - zaczęła Ilonka zamykając drzwi - nie każ mi znowu jechać do pani
Adolphus.
Opowiadałam ci przecież, jak okropnie b y ł o u niej ostatnim razem. Bez ustanku
mówiła o tobie same przykre rzeczy, choć, oczywiście, ani razu nie przekroczyła granic
dobrego wychowania.
Lady Armstrong westchnęła ciężko.
- Obawiam się, że krewni twojego ojczyma nie zaakceptowali naszego związku.
Właściwie trudno im się dziwić, poślubił przecież wdowę bez grosza przy duszy. W dodatku,
jak sądzą, zbyt starą, by mogła dać mu syna, a właściwie w ogóle obdarzyć potomstwem.
- Jak oni tak mogą!? Przecież ojczym jest z tobą szczęśliwy! Tylko Muriel...
- Tak, kochanie, to prawda - przyznała lady Armstrong cicho. - Trzeba mieć nadzieję,
że Muriel wyjdzie za lorda Dentona, a wówczas skończą się nasze kłopoty. Kochanie,
rozumiesz równie dobrze jak ja, że jeśli będziesz w domu podczas jego wizyty, rzeczywiście
zniweczysz szanse Muriel na małżeństwo.
Obie zamilkły, pogrążone w niewesołych rozmyślaniach o nieodpartym uroku Ilonki,
który wabił do niej wielbicieli jak ogień nocne motyle . Rzeczywiście, w jej obecności Muriel
żadnym sposobem nie mogła się dłużej cieszyć zainteresowaniem jakiegokolwiek mężczyzny.
Właściwie Muriel była zupełnie ładna. Jej twarzyczkę o jasnej cerze okalały lśniące
brązowe włosy, a orzechowe oczy potrafiły - kiedy dziewczyna tego chciała - urzekać
łagodnym spojrzeniem lub, twarde jak stal, rzucać zimne błyski, gdy miała zły humor.
Nie mogła darować ojcu, że po długich latach wdowieństwa, najwyraźniej niezbyt
dokuczliwego, jako że mijało mu w otoczeniu atrakcyjnych kobiet, niespodziewanie zakochał
się we właścicielce pobliskiego majątku.
Pułkownikowa Compton po śmierci męża pogrążona była w tak głębokiej i szczerej
żałobie, że nie wyobrażała sobie, by kiedykolwiek mogła powtórnie wyjść za mąż.
Do tego naturalnego smutku doszła jeszcze jedna troska. Otóż pułkownik - szanowany
żołnierz, a przy tym, jak to ktoś kiedyś powiedział, „człowiek mający tyle wdzięku, że można
by szczodrze obdzielić kilku książąt z bajki” - nie grzeszył zbytnią oszczędnością. Umierając
zostawił żonę w niebagatelnych długach, a to oznaczało, że zarówno ją, jak i jej córkę, Ilonkę,
czekały długie lata skrupulatnego oszczędzania.
W tych warunkach nie było, rzecz jasna, mowy ani o nowych sukniach, ani o
wyjeździe do stolicy, gdzie panna Compton mogłaby podczas otwarcia sezonu olśnić
towarzystwo, jak sobie wymarzyła matka, która nie tak dawno sama była jego ozdobą.
Wdowa po pułkowniku Comptonie nigdy nie robiła sir Jamesowi Armstrongowi
nadziei, lecz on mimo wszystko tak szczerze jej współczuł od pierwszych dni wdowieństwa,
tak często przychodził, tak serdecznie pocieszał osamotnioną kobietę, tak zabiegał o jej
względy, aż w końcu nie można było żywić wątpliwości, iż zamierza się starać o jej rękę.
Pani Comptonnie mogła sobie nie zdawać sprawy, jak wielkie zmiany w jej życiu
pociągałby za sobą ten nowy związek.
Sir Armstrong był właścicielem imponującego dworu położonego na terenie ogromnej
posiadłości - Towers. Wielu oddałoby duszę diabłu za zaproszenie do tego najwspanialszego
w całym hrabstwie majątku. Goście zjeżdżali na proszone obiady i kolacje, latem przybywali
na garden party, a zimą tradycyjnie brali udział w dwóch szczególnie wystawnych balach
myśliwskich.
Pani Compton przyjęła w końcu starającego i przychyliła się do jego nalegań -
gorętszych z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień bardziej żarliwych.
Prawdziwie kobieca natura wzięła górę.
Pułkownikowa odczuwała brak męskiego ramienia, pragnęła mieć towarzysza życia,
który by ją chronił wobec przeciwności losu i dbał o nią serdecznie. Potrzebowała kogoś,
dzięki komu mogłaby zyskać pewność, że przestanie ją miażdżyć ciężar dugów i
zobowiązań, pozostawionych w spadku przez pułkownika Comptona - wraz z najdroższymi
wspomnieniami. Zdawała sobie sprawę, że nikt nigdy nie zajmie w jej sercu miejsca
należnego zmarłemu mężowi, lecz z czasem także sir Jamesa obdarzyła szczerym uczuciem.
Po roku żałoby zezwoliła na ogłoszenie zaręczyn.
Uczyniła to zdając sobie w pełni sprawę, jak wielki wpływ na los córki będzie miała
jej decyzja.
Świadkami skromnego ślubu było tylko dwoje najbliższych przyjaciół. Z miodowego
miesiąca lady Armstrong wróciła promieniejąca - zdobna nie tylko w urodę i szczęście, lecz
także w bogate suknie, na jakie nigdy dotąd nie mogła sobie pozwolić, oraz w biżuterię, bo sir
James hojnymi podarkami lepiej niż w słowach potrafił wyrazić swą miłość.
Ilonka dołączyła do młodej pary w Towers. Miesiąc później zjawiła się tam Muriel -
jedyne dziecko sir Jamesa, jego córka z poprzedniego małżeństwa.
Choć dziewczęta były prawie w jednym wieku, bardzo się od siebie różniły.
Ilonka była niewysoka, szczupła i drobna, miała ciemnorude włosy oraz ogromne
zielone oczy rozjaśnione złotymi iskrami. Przyciągała wzrok oryginalną urodą odziedziczoną
po prababce Węgierce. Wystarczyło, by mężczyzna raz na nią spojrzał, a już nie mógł
oderwać od niej wzroku. Żaden w jej towarzystwie nie pamiętał o obecności jakiejkolwiek
Zgłoś jeśli naruszono regulamin