Pierumow Nik - Imperium ponad wszystko 01 - Czaszka na rękawie.rtf

(1422 KB) Pobierz

 

Nik Pierumow

Czaszka na rękawie

Czierep na rukawie

Imperium ponad wszystko tom 1

Przekład: Ewa Skórska

Wydanie oryginalne: 2003

 

Wydanie polskie: 2004


– Co z ciebie za bydlę – powtórzyła Dalka.

Nie zareagowałem. Za wydmami słońce powoli zniżało się ku zachodowi, morze pociemniało, w oddali zalśniły ogniki przywódców wielorybiego stada. Dzisiaj jest ich noc, migotaniem przywołują samice, wzywają, by oddały się miłości...

– Aż mnie trzęsie na samą myśl, że... że z tobą spałam – usłyszałem. Z chłodu w głosie Dalki mógłby skorzystać średniej wielkości statek-przetwórnia. – Wstrętny lizydupa, gnida imperatorska! Że też ojciec nie wypędził cię z domu...

Ojciec mnie wypędził, ale Dalka jeszcze o tym nie wiedziała.

Zaszeleścił piasek, odruchowo napiąłem mięśnie – Dalka miała taki temperament, że mogłem spodziewać się wszystkiego, nawet kopniaka w skroń.

Świst zapinanego suwaka. Dalka ubierała się szybko, mamrocząc pod nosem słowa, które jej mamę, nauczycielkę rosyjskiego, przyprawiłyby o ból głowy.

– Zdrajca – rzuciła na pożegnanie.

W milczeniu patrzyłem na morze.

Daleko, bardzo daleko, na samej granicy widzialności, ogromny wieloryb wyrzucił z wody swoje stutrzydziestotonowe cielsko, rozłożył połyskujące płetwy, zakreślił łuk i runął do wody, wzbijając obłok płonących iskier. Jak pięknie... Kiedy znowu to zobaczę?

Za moimi plecami zawyły turbiny helikoptera Dalki. Miałem wrażenie, że nawet maszyna ciska pod moim adresem niewybredne przekleństwa.

No i dobrze. Teraz i tak nie mogę niczego odkręcić. Dokumenty złożone i podpisane, zaliczka pobrana. Na piasku leży zmięty niedbale plamisty kombinezon desantu imperialnego – i czarna tarcza ze srebrną czaszką na lewym rękawie.

„Nie ma się dokąd cofać, za nami Moskwa”. „Ale oddając Moskwę, nie oddajemy Rosji”, jak powiedział niegdyś książę smoleński Michał Kutuzow...

Wieloryby figlowały w wodzie, ich ciała rozświetlały fale. Noc miłości...

Ciekawe swoją drogą, na co liczyłem, zapraszając Dalkę na „naszą” wyspę? Chciałem na pożegnanie pobaraszkować z nią na piasku? Czy naprawdę myślałem, że mnie zrozumie? Że powie: „Brawo, stary, tak właśnie było trzeba”?

Jasne, że nie. Takie słowa nie przeszłyby Dalce przez gardło. W końcu była członkiem międzynarodowej brygady Bandera Rossa, na której czele stała słynna terrorystka Dariana Dark. Na Darianę polowała niegdyś cała imperialna służba bezpieczeństwa...

Nie powinienem był liczyć, że Dalka mi wybaczy czy przynajmniej zrozumie. W jej oczach – i nie tylko w jej – teraz, zawsze i na wieki wieków jestem parszywym zdrajcą. Imperialnym... tego... lizybutem. Oczywiście nikt nie ośmieli się rzucić czegoś takiego w twarz mojemu ojcu. Miałby pojedynek jak w banku, a nikt nie mógł się równać z ojcem w walce na rapiery. Sąsiedzi nie przegapią okazji, żeby sobie poplotkować, ale...

Słońce musnęło wodę dolną krawędzią tarczy; purpurowe płomienie sunęły wzdłuż niedosiężnej linii, za którą, jak wierzyłem w dzieciństwie, słońce ma swój dom i żonę, która każdego wieczoru czeka na jego powrót po ciężkiej pracy...

Czas na mnie. Dalka odleciała i jedyne, co mi pozostawało, to obserwować miłosne figle wielorybów. Skoro z moich własnych nic nie wyszło...

Już czas. Nie ma sensu tu siedzieć. Palce dotknęły szyi, musnęły wiszący obok krzyżyka malutki skórzany woreczek. Wymacały w nim klucz. Nie rozstanę się z tym kluczem nigdy i za nic. Niewiele mam takich rzeczy, ale to właśnie one wiążą mnie z prawdziwym życiem.

Wstałem, podniosłem kombinezon i buty. Trzeba przyznać, że buty okazały się pierwsza klasa. Niby nic nie ważą, a jak w bójce takim oberwiesz, to ho, ho. Nie uwierają, nie przemiękają, nie palą się, niestraszny im żaden kwas. Porządne niemieckie obuwie, produkowane w Nowej Bawarii. Na czym jak na czym, ale na żołnierskim wyposażeniu Szwaby się znają...

Mój helikopter stał dziwnie przekrzywiony na lewy bok. Wytężyłem wzrok i gwizdnąłem z wrażenia. Przecięta opona – można się było tego spodziewać. Pożegnalny prezent od Dalki. Pal licho, opona to nie główna turbina, jakoś dolecę i wyląduję.

Na punkcie zbornym mam się stawić jutro o świcie. Maszynę zostawię w stolicy, ojciec ją zabierze albo bracia. Helikopter nie będzie mi już potrzebny ani żadna inna rzecz z cywila. Upłynie trochę czasu, a moje dotychczasowe życie wyda mi się rajem. Będzie na mnie wrzeszczał sierżant, będą mnie zmuszać do szorowania podłóg szczoteczką do zębów, do trenowania chwytów bronią o trzeciej w nocy albo do polerowania butów do blasku absolutnego, ze sprawdzaniem lumenometrem ich zdolności odblaskowych. Kretyn podporucznik, żeby się wykazać na poligonie, pogoni nas na bagna pełne najróżniejszych gadów, a potem wystawi na ogień własnej artylerii. Jak powszechnie wiadomo, w czasie manewrów używa się ostrych pocisków – skoro ktoś miał pecha, to trudno, krewni otrzymają rekompensatę. Będę się dusił w źle dopasowanej masce przeciwgazowej, rzygał, siedząc w stalowym brzuchu bwp, będą mnie zrzucać do ogarniętych buntem miast, a ja będę przez nie kroczył, zostawiając za sobą trupy i zgliszcza – „ku przestrodze”.

Będę nosił na ramieniu emblemat 3. Dywizji Desantowej Totenkopf. Kiedyś, dawno temu, nosiła ona nazwę 3. Dywizji Pancernej SS, zyskując sławę właśnie pod tym emblematem – srebrna czaszka na czarnej heraldycznej tarczy. I jeszcze GOTT MIT UNS na blaszce pasa.

Trupia Główka zdobyła swoją złą sławę nie tylko na polach bitew. Utworzono ją w październiku 1939 z czterech istniejących wówczas pułków ochronnych, działających w „miejscach, których nazwy nie wymagały i nigdy wymagać nie będą przekładów ni wyjaśnień”: pułk Oberbayern – Dachau, Brandeburg – Buchenwald, Thuringen – Sachsenhausen, Ostmark – Mauthausen. Później dołączył do nich piąty pułk – Dietrich Eckhardt. Na czele dywizji stał Theodor Eicke, inspektor obozów koncentracyjnych

i oddziałów ochronnych SS. Sformowana w Dachau (uprzednio „oczyszczonym” z więźniów) dywizja chrzest bojowy przeszła we Francji, szesnastego maja 1940 roku. Następnie przerzucono ją z rezerwy armii jako wsparcie 15. Korpusu Pancernego generała Hotha. Dwudziestego pierwszego maja pod Cambrai Trupia Główka omal nie padła trupem naprawdę – flanki Totenkopf i 7. Pancerna Dywizja zostały odepchnięte przez sto trzydzieści kontratakujących alianckich czołgów. Zanim ciężka artyleria i pikujące bombowce odparły ten desperacki atak, wielu żołnierzy Trupiej Główki uciekło w panice.

...Odbiją to sobie później na jeńcach – na żołnierzach Królewskiego Pułku Norfolk, wziętych do niewoli po zaciętej walce. Tracąc w tym starciu siedemnastu ludzi, esesmani wpadli w szał. Około stu wziętych do niewoli Anglików rozstrzelano z cekaemów na komendę obersturmführera SS Fritza Knohleina, za co ten z kolei został po wojnie powieszony.

A później...

Później szli przez kraje nadbałtyckie. Nigdy nie byłem na Ziemi, ale historię tamtych dni studiowałem dokładnie, z numerami pułków włącznie. Pierwszego czerwca na Litwie czołowy batalion Trupiej Główki starł się z oddziałami 42. Dywizji Strzeleckiej. Tracąc dziesięciu zabitych i stu rannych, Niemcy przeszli do defensywy. Zimą 1942 roku Trupia Główka wraz z pięcioma dywizjami została otoczona pod miastem, którego nazwa brzmi niemal jak muzyka – pod Demianskiem. Ze straconych w czasie Drang nach Osten dwunastu tysięcy ludzi ponad połowa poległa pod Demianskiem.

Potem, potem, potem... Potem wydarzy się jeszcze wiele rzeczy. Potem będzie jeszcze Kursk, Budapeszt, Wiedeń, gdzie Totenkopf zakończy swoją niesławną drogę.

Wiele lat później, gdy te nazwy znowu pojawią się w oficjalnych dokumentach, Nowe Imperium podejmie próbę wybielenia czarnego konia. Wiele symboli zostanie usuniętych, między innymi SS w nazwie oraz słynni ober-, sturmbann- i inni führerzy. Zamieni się je na zwykłe stopnie.

Tego i wielu innych rzeczy nauczyłem się na pamięć. Imperium, Keiserreich, nie zdążyło wyczyścić prywatnych księgozbiorów. A mój ojciec, dziadek i pradziadek gromadzili dzieła historyczne we wszystkich dostępnych formach. Studiowałem je pilnie, ponieważ w dywizji, utworzonej pierwotnie ze strażników obozowych, będą nam oczywiście wmawiać coś zupełnie innego...

A ja wstępuję do tych szeregów.

Tak trzeba. Na tych Trupich Główkach, Leibstandartach, Vikingach, Das Reichach i innym plugastwie opiera się Imperium, któremu od teraz służę. A Dalka?... Bóg z nią. Każdy dokonuje swojego wyboru, codziennie, co chwila. Ona też wybrała.

Jej brygady międzynarodowe są oczywiście bardzo romantyczne, a w czerwonej opasce na czole jest Dalce do twarzy, ale nie miałem wątpliwości – wystarczy, by członkowie brygad zrobili jeden fałszywy ruch, a zostaną załatwieni bez drgnienia powiek. Imperium nie będzie się przejmować, że organizacja brygad międzynarodowych jest legalna i działa za zgodą władz planety i administracji Imperium, a nawet wydaje dwie gazety: tradycyjną – papierową i podstawową, sieciową.

To prawda, że wieloma brygadami (między innymi szóstą, do której należała Dalka) kierowali ludzie, których trudno byłoby podejrzewać o sympatie do Imperium. Weźmy choćby Darianę Dark. Pochodzi z niezależnej planety, na której mieszkają „nowi purytanie”, a w swoim czasie walczyła z wojskami imperialnymi na Kaledonii, uczestniczyła w powstaniach nad Bosforem i w Żłobinie. Później wycofała się z czynnego ruchu oporu, podpisała osobisty pokój z Imperium i zajęła się walką moralną. Została dowódcą 6. Brygady międzynarodowych – ze sztabem na Iwołdze, głównej planecie naszego Ósmego Sektora.

Dalka od dawna próbowała ściągnąć mnie na te ich spotkania, a ja ciągle robiłem uniki, podając jak najszlachetniejsze przyczyny, co doprowadzało ją do pasji. Po prostu nie mogłem się tam pokazać! Z takim hakiem nie tylko do desantu, ale nawet do imperialnego batalionu budowlanego by mnie nie wzięli.

Silniki helikoptera uruchamiałem z pewną obawą. Jeśli rozwścieczona Dalka zdążyła przeciąć oponę, mogła też wrzucić kamień do osłony turbosprężarki.

Wbrew najgorszym przeczuciom podniosłem maszynę w powietrze, zrobiłem pożegnalny krąg nad wyspą, laguną, wielorybami wydmuchującymi tęczowe fontanny i wziąłem kurs na Nowy Sewastopol.

 

Do miasta dotarłem o zmroku. Woda w Północnej Zatoce połyskiwała błękitem – widocznie do portu wpłynęła ławica tęczowych pstrągów morskich, które z ziemskimi praprzodkami łączyła jedynie nazwa. Lśniły purpurowe, złociste i szmaragdowe światła na masztach, płonęły oślepiające miraże nad dzielnicą rozrywki, solidnie i równo paliły się szyldy wielkich supersamów. Dalej na wschód, w rejonie baterii numer 30, którą imperialni z nieznanych mi przyczyn nazywali Fortem Maksyma Gorkiego (co oni w nim takiego znaleźli? Nuda i dłużyzny, nie mogłem tego przeczytać nawet po groźbą kocówy), wybuchły fajerwerki – pewnie z okazji czyichś urodzin albo wesela. Swego czasu chciałem urządzić takie fajerwerki dla Dalki... Zacisnąłem zęby. Po co to teraz wspominać...

Przebrałem się w helikopterze. Cywilne ciuchy, stare sandały – spacerek w imperialnym kombinezonie po nocnym Sewastopolu byłby dość niebezpieczny, mimo wszelkich wysiłków komendanta i patroli.

Wylądowałem na placu publicznym. Ojciec wynajmował dla nas hangar, ale teraz wolałem się tam nie pokazywać. Nie mógłbym spojrzeć w oczy technikom. Drazen nie tylko nie podałby mi ręki, ale pewnie spróbowałby urwać głowę. Siergiej, Zdenek, Miczo – tak samo. Lepiej się tam nie pojawiać.

Helikopter zastygł przechylony. Trzeba będzie wymienić oba koła. Bęben też pewnie jest załatwiony.

Starszawy mechanik z trzema złotymi naszywkami – trzydzieści lat nienagannej służby – wziął ode mnie klucze i pozwolił się podpisać, nie patrząc mi w oczy. Też już wie?...

Zapłaciłem i szybko wyszedłem.

Została mi tylko jedna noc – ostatnia noc wolności. Mogę pójść do dzielnicy rozrywki, zabawić się w wirtualce albo machnąć ręką na przyzwoitość i zgodnie z tradycją wszystkich idących na wojnę (a jakąś wojnę na pewno sobie znajdziemy) poszukać zapomnienia w płatnych kobiecych objęciach.

Rozmyślając tak, dotarłem do postoju taksówek. Beżowych samochodów z tradycyjną szachownicą – symbolem taksówek – stało niewiele. Mieszkańcy Nowego Krymu to ludzie porządni i prawomyślni, nie lubią pośpiechu i krzątaniny, nie mają też ochoty na przejażdżki po nocy. Od tego jest dzień, żeby załatwiać swoje sprawy.

– Dokąd jedziemy, przyjacielu? – zaczepił mnie kierowca.

Pokręciłem głową i przyspieszyłem kroku. Nie mam dokąd jechać w tym mieście. Nie kusiły mnie ani piwiarnie, ani bary, ani burdele czy wirtualka. Dlatego też, z workiem na ramieniu, skierowałem się do punktu werbunkowego. Nie potrzebowałem tych ostatnich godzin wolności. Nie będą mi mówić, kiedy mam przyjść. Sam wybiorę swój czas.

Od lądowiska do punktu werbunkowego było prawie trzy godziny drogi piechotą, ale jakoś nie odczułem odległości. Przestałem zauważać, co się wokół mnie dzieje. Widziałem tylko twarze. Mama, ojciec, dziadek, babcia... Dalka... bracia, siostry... Byłem najstarszy i niepodzielny majorat po ojcu przeszedłby na mnie, a teraz będzie nim zarządzał Georgij. Może to i dobra decyzja. Georgij zawsze lubił zajmować się interesami, czyli gospodarstwem na morskich plantacjach i przetwórnią ryb. Netto i brutto brzmiały dla niego jak muzyka, a zwiększenie o jeden procent żywotności narybku delikatesowych dennych pełzaków doprowadzało go do stanów niemal orgastycznych. Ojciec miał rację. Dla rodziny tak będzie lepiej.

Wspomnienia. Wspomnienia są nieuniknione, zwłaszcza gdy twoje życie zmienia się gwałtownie i nieodwracalnie.

...Zebrała się cała rodzina, nawet młodsze rodzeństwo. Wchodząc do domu, napotkałem spojrzenie najmłodszej siostrzyczki, Taniuszki, ślicznej jedenastoletniej istotki o blond loczkach i błękitnych oczach. Teraz te oczka patrzyły ze zdumieniem i przestrachem. Tania nie wiedziała, co się dzieje, dlaczego oderwano ją od zabawy z koleżankami i zmuszono do siedzenia na dziwnym, niespodziewanym obiedzie rodzinnym, który nie wróżył niczego wesołego.

Ojciec siedział u szczytu stołu, nie patrząc na mnie i z rozdrażnieniem obracając w palcach widelec. Na drugim końcu zastygła mama, niczym statuetka z kości słoniowej. Patrząc na dziewczęcą figurę tej drobnej kobietki, trudno było przypuścić, że urodziła dziesięcioro dzieci...

A oto Georgij, mój brat, prawa ręka ojca w interesach. Patrzy w podłogę, nie podnosi na mnie wzroku.

Lena, trzecia siostra. Też prawa ręka, ale mamy. Wiecznie zajmowała się maluchami, wcale nie trzeba było jej do tego zaganiać – wolała dzieci niż lalki. Teraz drżą jej wargi, jeszcze chwila i się rozpłacze.

Swieta. Staromodne, okrągłe szkła okularów w archaicznej metalowej oprawce. Palce nerwowo skubią koronkowe mankiety czarnej prostej sukienki – najwyraźniej siostrę ściągnięto z jakiegoś zebrania.

Łarion. Jeszcze dzieciak, ale spojrzenie jak u wilczka.

Przyszedłem jako ostatni. Wiadomość, którą dostałem rano, głosiła, że rodzina zbiera się o piątej. Przybyłem punktualnie, ale pozostali widocznie pojawili się wcześniej. Może podano im wcześniejszą godzinę?

Nikt na mnie nie spojrzał. Nawet ojciec.

– Wziąłem na siebie trud poinformowania pozostałych o twojej decyzji – rzekł.

Starałem się, by wzruszenie ramionami wypadło obojętnie.

– Może raczej należało z tym zaczekać?

Chciałem, żeby mój głos zabrzmiał twardo i niewzruszenie, ale nic z tego nie wyszło. Gdy ojciec jest rozgniewany, ciężko się z nim rozmawia.

– Nie. – Tym razem podniósł oczy, wydawały się białe ze złości. – Nie ma na co czekać, nie ma sensu tego odkładać. Zhańbiłeś całą rodzinę, nas wszystkich. Nie mówię tego do ciebie. W niczym ci to nie pomoże, niczego nie naprawi. Mówię do pozostałych, w nadziei że zdołam wtłoczyć im do głowy choć trochę rozumu.

– Co to za przedstawienie, ojcze? – podniosłem głos. – Jeśli nawet nie podoba ci się moja decyzja...

– Twoja decyzja?! – ryknął ojciec. – Zdrada ma być twoją decyzją?! Wstępujesz na służbę do tych... do tych... – potrząsnął pięścią, nie znajdując odpowiedniego słowa.

– Jesteśmy obywatelami Imperium, ojcze. Nowy Krym podpisał traktat. Nie pamiętasz, że widnieje tam również twój podpis?...

– I sądzisz, że zdołamy się z tym pogodzić? Gdybyśmy wtedy nie podpisali traktatu, dziś na miejscu Sewastopola byłaby pustynia radioaktywna! Nie istniałoby żadne z was, ani ty, ani twoje rodzeństwo!

Mogłem tylko wzruszyć ramionami. Pochwyciłem kątem oka spojrzenie Taniuszki – pełne łez błękitne oczy przypominały jeziorka.

Mama siedziała bez ruchu, w milczeniu patrząc na swój lśniący pusty talerz. Na stole stała odświętna zastawa, wyjmowana jedynie na wyjątkowe okazje.

Więc to też była wyjątkowa okazja...

Ojciec wziął głęboki oddech, chwycił karafkę z wodą, nalał do kryształowego kieliszka i wypił głośno. Mocno postawił kieliszek na stole i znowu podniósł na mnie wzrok, a ja znowu tego nie wytrzymałem.

– Postanowiliśmy... – Ojcu zagrały mięśnie szczęk. Nieźle się trzymał jak na swoje czterdzieści pięć lat (mama urodziła mnie jako osiemnastoletnia dziewczyna, ojciec był od niej dwa lata starszy). Nigdy nie zajmował się kulturystyką, a mógłby załatwić dowolnego mięśniaka czy karatekę. – Postanowiliśmy, że nie ma tu dla ciebie miejsca.

Mama drgnęła. Swieta zdjęła okulary i zaczęła zawzięcie przecierać czyste szkła. Drżały jej palce.

Znowu wzruszyłem ramionami.

– Nie możesz mi niczego udowodnić, ojcze.

– Nie ma tu dla ciebie miejsca – ojciec niemal wyskandował każde słowo. – I nie jesteś już pierwszym spadkobiercą. Podpiszesz dobrowolną rezygnację ze spadku i przekażesz Georgijowi swoją część akcji rodzinnych.

– Nie masz prawa...

– Mam. Zgodnie z prawem niepodzielności majoratu – poinformował mnie zjadliwie.

– Jura... – wyszeptała żałośnie mama.

– O co ci chodzi? Zdradził nas! Zdradził i zaprzedał! Niech zarządza Georgij. I tak jest w tym lepszy.

– Czy mogę coś powiedzieć? – rozległ się dźwięczny głos Leny. – Czy może to przedstawienie dla trzech aktorów?

Ojciec rzucił jej niezadowolone spojrzenie.

– Mów, tylko się nie zapędzaj.

– Dlaczego nie pozwolicie wypowiedzieć się Rusowi? Skoro podjął taką decyzję, na pewno miał ważne powody! – Błagalne spojrzenie na mnie: „No, przestań milczeć, no, powiedz coś, powiedz, że to nie tak, że to nieporozumienie!”

Niestety, kochana siostrzyczko. To nie jest nieporozumienie.

Wstępuję do armii imperialnej. I rzeczywiście nie ma już dla mnie miejsca wśród was. Ojciec należał do elitarnego kręgu najbogatszych przetwórców rybnych Nowego Krymu. Wydawałoby się, że pokój z Imperium, dobre stosunki z wojskowymi, rynki zbytu i tak dalej, i tak dalej są mu niezbędne jak powietrze. A mimo to... Jeszcze niedawno stał na czele bojowego skrzydła Rosyjskiej Armii Oporu – aż do podpisania traktatu pokojowego. Na jego podstawie Nowy Krym „dobrowolnie” wszedł w skład Imperium, wszyscy mieszkańcy planety po niezbyt długim „okresie próbnym” mieli otrzymać imperialne prawa obywatelskie, planeta zaś – prawo do wystawienia przedstawicielstwa w Reichstagu, w wyższej izbie (dwóch deputowanych) i miejsce w Bundestagu (proporcjonalnie do liczby ludności, nie mniej niż jedno).

Tak też się stało. Najpierw trwała wojna – prawdziwa wojna partyzancka. A potem, nieoczekiwanie, wśród najbardziej nieprzejednanych radykałów pojawił się ruch „umiarkowanych”, wzywających do zawarcia pokoju z Imperium. Co najdziwniejsze, udało im się dopiąć swego. Wojna partyzancka się skończyła, Nowy Krym podpisał traktat, a my otrzymaliśmy obywatelstwo...

Wszystko to było zasługą niedużej grupy ludzi, nadal mieniących się „umiarkowanymi”, na czele których stał mój czcigodny ojciec – do niedawna przywódca „nieprzejednanych”. Był trochę młodszy niż ja teraz. Byłem już wtedy na świecie.

Ale zdaniem ojca to, co zrobił wówczas on sam, nie miało nic wspólnego z moją obecną decyzją.

– No cóż, ojcze. – Znowu wzruszyłem ramionami. – Popełniasz błąd, ale udowodnię ci, że jestem lepszym synem niż ty ojcem. Daj dokumenty. Podpiszę, co zechcesz.

– Nie tutaj – zasyczał, rzucając mi ciężkie spojrzenie. – Nie tutaj. Jutro, w Izbie Handlowej. W obecności wymaganych świadków. Wszystko musi się odbyć jak należy. Pamiętaj, że nie będzie już odwrotu. Majorat przejdzie na Georgija i jego potomków. To dobry syn i prawdziwy Rosjanin. Nie to, co... – ojciec skrzywił się.

Widziałem, jak Georgij drgnął i wcisnął głowę w ramiona. Naprawdę był urodzonym handlowcem, prawdziwym znawcą gospodarstwa morskiego, absolwentem wydziału biologicznego naszego uniwersytetu (podobnie jak ja), a teraz miał otrzymać stopień w administracji handlowej. A przy tym zawsze mieliśmy doskonały kontakt. Georgij jest ode mnie młodszy o niecałe dwa lata; w dzieciństwie, ku powszechnemu zdumieniu, nigdy się nie kłóciliśmy, bawiliśmy się razem i wszystkim dzieliliśmy – wszystkim prócz dziewcząt. Mamy odmienny gust. Ja lubiłem długonogie blondynki, Georgij – pulchne brunetki...

– Możesz odejść – oznajmił ojciec. – Tylko... tylko zdejmij krzyżyk.

– Tato! – wykrzyknęły jednocześnie Swieta i Lena.

– Milczeć! – warknął ojciec. – Niczego nie rozumiecie, sroki! Jak on teraz może być prawosławnym!

– Siostrzyczki... nie denerwujcie go niepotrzebnie. – Powoli rozpiąłem kołnierzyk. – Niech będzie tak, jak chce. Bóg mi świadkiem, że nie odstąpiłem od naszej wiary. A czy będę nosił krzyżyk... To przecież nieistotne.

Położyłem złoty krzyżyk na brzegu stołu. Nie miałem tu już nic do roboty. Te nieliczne rzeczy, które chciałem zachować, ukryłem w bezpiecznym miejscu, a o resztę się nie martwiłem. Chyba że książki... Ale książki ostatecznie mogę sobie odkupić.

– Żegnajcie – powiedziałem, odwróciłem się i ruszyłem do drzwi.

Dopiero wtedy Taniuszka rozpłakała się na cały głos.

 

Punkt werbunkowy mieścił się w samym centrum Nowego Sewastopola. Wystarczyło przejść przez plac od strony Dumy Miejskiej i kancelarii mera. Niegdyś stał tu stary szpital, jeden z pierwszych zbudowanych na Nowym Krymie. Imperiałowie wysadzili szpital w powietrze, wybudowali za miastem ogromny kompleks szpitalny, a na placu pojawił się Sztab Garnizonu Sił Zbrojnych Imperium, planeta Nowy Krym. Na fasadzie wisiał drapieżny jednogłowy orzeł z rozpostartymi skrzydłami, usadowiony na rzymskim wieńcu laurowym, wewnątrz którego wschodziło słońce. Imperiałowie wznieśli budynek z ciężkiego czerwonego granitu. W gładkich ścianach odbijały się światła kołyszących się na wietrze pomarańczowych latarń. Potężne przypory wybiegały do przodu, okna, wąskie niczym otwory strzelnicze, zerkały podejrzliwie na okoliczne domy – już nie tak wypolerowane i zadbane.

Naprzeciwko, na ukos od katedry Świętego Księcia Aleksandra Newskiego, mieścił się budy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin