Pat Murphy �wiat ci�gle si� zmienia Wiatr targn�� p�aszczem Gretchen, kiedy wysz�a z restauracji. W p� drogi do nast�pnej przecznicy nag�y podmuch wywin�� jej parasolk�, a j� przemoczy� smagni�ciem lodowatego deszczu. Rzuci�a si� w kierunku najbli�szego schronienia - nad drzwiami wci�ni�tymi pomi�dzy lombard i sklep z u�ywanymi ubraniami sklecony by� ma�y daszek. Parasol by� zupe�nie zniszczony, a deszcz la� jak z cebra. Spojrza�a na drzwi z nadziej�, �e znalaz�a miejsce, gdzie da si� przeczeka� ulew�. Kiedy�, najwyra�niej, prowadzi�y do dentysty. Na szybie naklejony by� wielki, z�baty u�miech, lecz nazwisko dentysty usuni�to. Za to na wewn�trznej stronie szyby kto� przyklei� ta�m� r�cznie wypisan� kartk�. Poprzez poz�acane smugi starego napisu Gretchen przeczyta�a: WYMARZONE WAKACJE - AGENCI PODRӯY W WYOBRA�NI. A poni�ej, mniejszymi literami: "Wakacje w zaciszu Twojej w�asnej duszy. Tydzie� urlopu w jeden dzie�. Specjalna oferta promocyjna." Bola�y j� stopy. Od rana obs�ugiwa�a stoliki i troch� spuch�y jej kostki. Mia�a zupe�nie przemoczone buty. By�a g�odna; jak zwykle na diecie, pr�buj�c zrzuci� kilka kilogram�w. Nie sta� jej by�o na wakacje. Od dnia, w kt�rym dla blask�w San Francisco porzuci�a ma�e miasteczko w Centralnej Dolinie z trudem udawa�o jej si� op�aci� czynsz. A c� dopiero m�wi� o oszcz�dno�ciach. To miejsce dawa�o jednak schronienie przed deszczem. Gretchen pchn�a drzwi i w�skimi schodkami wesz�a na pi�tro. Na klatce schodowej pachnia�o �rodkiem na owady i od�wie�aczem powietrza o zapachu sosny. Chodnik le��cy na schodach by� wytarty do samej osnowy. Na szczycie schod�w otworzy�a drzwi z napisem "Wymarzone wakacje" i wesz�a do poczekalni umeblowanej, tak jak podejrzewa�a, przez dentyst�, kt�ry st�d odszed�: ciemnoniebieska wyk�adzina, metalowe krzes�a z turkusowymi poduszkami z winylu i stare czasopisma w plastykowych ok�adkach. Na �cianie pokrytej drewnian� p�yt� kto� przyczepi� plakat przedstawiaj�cy tropikaln� pla��. Ju� mia�a zrobi� w ty� zwrot i wyj��, ale deszcz ci�gle pada�. W poczekalni przynajmniej by�o ciep�o. Otworzy�y si� drzwi z napisem "Prywatne" i wyjrza� z nich m�czyzna w bia�ym, laboratoryjnym kitlu. - Hej - powiedzia� nieco zdziwiony. - Klientka? - Wszed� do poczekalni z wyci�gni�t� r�k�. - Jestem Dr Geary, ale mo�e pani m�wi� do mnie Ernie. - By� okr�glutkim m�czyzn� o �agodnej twarzy i mi�kkich d�oniach. �adnych ostrych rys�w. Niski, jak na m�czyzn�, by� jej wzrostu. Delikatne, jasnoblond w�osy stercza�y mu na wszystkie strony. Bia�y kitel by� na niego za du�y, marszczy� si� na ramionach i pl�ta� nieporz�dnie wok� �ydek. Skwapliwie u�cisn�� d�o� Gretchen studiuj�c przy tym wyraz jej twarzy z tajemnicz� min�. - Jest pani klientk�, prawda? - Taak - odpowiedzia�a, owijaj�c si� szczelniej p�aszczem, aby ukry� str�j kelnerki. - Chyba tak. Zobaczy�am szyld. - Ale� tak, ale� tak - zawo�a� entuzjastycznie, ci�gle trzymaj�c j� za r�k�. - Trafi�a pani pod w�a�ciwy adres. Jestem przekonany, �e zechce pani skorzysta� z naszej promocyjnej oferty. Bardzo niska cena za tydzie� wakacji.- Pochyli� g�ow� i Gretchen zauwa�y�a, �e ma przerzedzone w�osy. - Tydzie� wakacji, ale gdzie? - pr�bowa�a sprawia� wra�enie zainteresowanej. - Dok�dkolwiek przeniesie pani� wyobra�nia - powiedzia�. - Najlepiej gdzie� w tropiki.- Machn�� r�k� w kierunku plakatu na �cianie. - Ciep�a woda, piaszczyste pla�e i te wszystkie rzeczy. Cudowne. Zamruga�a oczami, zdziwiona. - Czy pan tam je�dzi? - O nie, ja nie. - Wstydliwie wtuli� g�ow� w ramiona. - Nie, ja podr�uj� do mojego w�asnego, bardzo osobistego miejsca. Lecz pani, pani te� znajdzie swoje w�asne miejsce, tak jak ja znalaz�em moje. Je�li pragnie pani pla�y, b�dzie j� pani mia�a. - Ale tak naprawd�, to nigdzie si� nie je�dzi. - To zale�y od tego, jak rozumie pani s�owo "naprawd�". Podr� z nami jest wystarczaj�co prawdziwa. Gwarantuj�, �e jest r�wnie dobra. Spojrza�a na niego zaniepokojona. - Jak to si� robi? - Zaraz, zaraz. - Mlasn�� j�zykiem o podniebienie i gwa�townie potrz�sn�� g�ow� - To sekretna procedura, mojego w�asnego wynalazku. Prosz� si� o nie martwi�. Nie pyta pani jak dzia�a silnik samochodu, prawda?. Wie pani tylko, �e przenosi pani� z miejsca na miejsce. Nie zastanawia si� pani sk�d si� bierze elektryczno��, kiedy w��cza pani �wiat�o. Nie ma potrzeby zawraca� sobie g�owy wszystkimi technicznymi szczeg�ami. - Wzi�� jej d�o� w swoje r�ce i poklepa� niezgrabnie dla dodania otuchy. - Cz�owiek pos�uguje si� zaledwie niewielk� cz�ci� m�zgu, male�kim wycinkiem. Mamy tak wielkie mo�liwo�ci! Czekaj� tylko, �eby z nich skorzysta�. Moja metoda uruchamia w�a�nie ten potencja�. Uwalnia si�� umys�u. B�dzie pani zdziwiona tym, czego mo�e pani dokona�. - Wszystko, czego pragn�, to skry� si� przed deszczem. - Zawaha�a si�. - Ale, tak naprawd�, nie sta� mnie na wakacje. Wesz�am tutaj tylko dlatego, �e wiatr zniszczy� moj� parasolk� i strasznie zmok�am. - Wie pani co? - wykrzykn��, �ciskaj�c jej r�k� i u�miechaj�c si�. - Oferuj� specjaln� zni�k�. Tylko trzydzie�ci dolar�w za pierwsze wakacje. S� pani potrzebne i wiem, �e b�dzie pani zachwycona. Wiem to z ca�� pewno�ci�. Gretchen w portmonetce mia�a akurat trzydzie�ci dolar�w z napiwk�w. Mieszkanie za ten miesi�c by�o ju� op�acone. - Ile czasu to zabierze? - Godzin� i po wszystkim. Lecz b�dzie si� pani czu�a jak po tygodniowym wyje�dzie. Raczej czas subiektywny ni� czas obiektywny. Zagryz�a usta przygl�daj�c si� doktorowi. - Czy pan naprawd� jest lekarzem? Twarz doktora gwa�townie wyd�u�y�a si� i pu�ci� jej r�k�. - Oczywi�cie, �e tak - powiedzia� ura�ony. - Prosz� spojrze� tutaj - gestem wskaza� �wiadectwo w ramce, dyplom uniwersytetu w Yale. Zrobi� krok w ty�, prostuj�c ramiona tak, �e prawie (chocia� niezupe�nie) wype�ni�y fartuch. - Przepraszam - powiedzia�a skruszona. - Nie chcia�am pana urazi�. Pomy�la�am tylko... - zawaha�a si�. - Nie przypomina pan �adnego ze znanych mi lekarzy. - Ludzie uwa�aj�, �e lekarze s� oschli - stwierdzi� ze smutkiem. - Nigdy taki nie by�em. - Wzruszy� ramionami i zacz�� si� odwraca�. Zwil�y�a usta, wahaj�c si�. Deszcz ci�gle pada�. S�ysza�a jak stuka o szyby. - A co z wakacjami? - zapyta�a. - Czy propozycja jest aktualna? - Chce pani nadal? - U�miech powr�ci� na jego okr�g�� twarz. - Mo�emy to zorganizowa� zaraz, je�li tylko pani sobie �yczy. Nie b�dzie pani �a�owa�. Nie b�dzie pani �a�owa� na pewno. Bilonem i pomi�tymi banknotami Gretchen odliczy�a trzydzie�ci dolar�w i posz�a za doktorem do pokoju w g��bi. - Prosz� sobie wygodnie usi��� - powiedzia�. Wzi�� od niej p�aszcz i powiesi� na wieszaku, po czym wskaza� na fotel, do z�udzenia przypominaj�cy dentystyczny. Kiedy drgn�a, poklepa� j� po ramieniu. - Prosz� si� odpr�y�. Pozwoli�a zaprowadzi� si� na miejsce. Szybkimi ruchami umocowa� jej na g�owie he�m. Przewody wychodz�ce z niego bieg�y do stolika zastawionego elektronicznym sprz�tem. - Kt�ra r�ka? - zapyta� dr Geary. - Prawa czy lewa? - Do czego? - zdziwiona si� Gretchen zacz�a podnosi� si� z fotela. - To zastrzyk. Prosz� si� nie obawia�. Nie b�dzie wcale bola�o. Dobrze, niech b�dzie lewa - zdecydowa� nie czekaj�c na odpowied�. - Nie wiedzia�am, �e ma by� zastrzyk. Co on powoduje? - Tylko rozlu�nia. �iech si� pani nic nie boi. - Przeciera� ju� jej rami� wacikiem. - U�atwia - Gretchen poczu�a uk�ucie ig�y. - No, ju�. Nie bola�o nic a nic. I gotowe. Gretchen pr�bowa�a co� powiedzie�, ale narkotyk zacz�� dzia�a�. Poczu�a, �e g�owa robi jej si� bardzo ci�ka. Opar�a j� o podg��wek i mruga�a patrz�c na sufit. G�owa doktora Geary ukaza�a si� na chwil�, kiedy sprawdza� przewody pod��czone do he�mu. Usi�owa�a skupi� wzrok na jego twarzy, lecz bezskutecznie. - Udanej podr�y - powiedzia� doktor. Potem jego twarz znikn�a, a �wiat�a zgas�y. Nas�uchiwa�a, lecz nie us�ysza�a ju� jego krok�w. W ciemno�ci, mrugaj�c oczyma, czeka�a, co si� wydarzy. Najpierw uderzy� j� zapach. Rozgrzane, tropikalne powietrze, przesycone aromatem dojrza�ych owoc�w i kwiat�w. Le�a�a na boku, a pod policzkiem czu�a co� wilgotnego i mi�kkiego. Otworzy�a oczy i zobaczy�a zielon� g�stwin�. G�owa Gretchen spoczywa�a na k�pie mchu, a wzrok pada� na pl�tanin� paproci i kwiat�w. Wysoko ponad ni� ptaki nawo�ywa�y si� ze szczyt�w drzew. Bardzo powoli Gretchen obr�ci�a si� na plecy. Ujrza�a ptaki przefruwaj�ce z ga��zi na ga��� - szkar�atne i ��te jak p�omyki po�r�d zieleni. Winoro�l o konarach grubych jak jej nadgarstek oplata�a pnie drzew wspinaj�c si� do �wiat�a ponad nimi. Usiad�a. Ciep�e powietrze pie�ci�o jej sk�r� przy najmniejszym ruchu. Rozejrza�a si�. By�a sama. Woko�o nie widzia�a nic pr�cz drzew. Drzewa i tylko drzewa. Bladozielone �wiat�o przenika�o przez baldachim li�ci. Wsta�a i bez celu pow�drowa�a przez d�ungl�. Pod bosymi stopami czu�a mi�kki mech. Mia�a wra�enie, �e p�ynie w zielonej wodzie, ospa�a, rozleniwiona upa�em i wilgoci�. Stadko z�otych papu�ek wystrzeli�o z ni�szych ga��zi i poszybowa�o ku wy�szym. Gdzie� w g�rze pokrzykiwa�a gromada ma�p. Na jej widok zawy�y g��bokimi, zawodz�cymi g�osami. Jak muzyka zwariowanych organ�w. Ponad nimi, wysoko po�r�d li�ci, dostrzeg�a plamki kolor�w, ta�cz�ce w li�ciastym sklepieniu. Ptaki, a mo�e motyle - nie mog�a rozr�ni�. Po raz pierwszy od d�ugiego czasu poczu�a si� szcz�liwa. Wspi�a si� na drzewo podci�gaj�c w g�r� po konarach. Ma�py ucieka�y przed ni�, przeskakuj�c z ga��zi na ga��� i krzycz�c w wielkim podnieceniu. Drzewo, kt�re porzuci�y, obwieszone by�o dojrza�ymi owocami, wygl�daj�cymi jak blador�owe �liwki o bardzo g�adkiej sk�rce. Skosztowa�a jedn�. Smakowa�a jak dojrza�a malina z delikatnym posmakiem czekolady. Szybko zjad�a...
marszalek1