Centrum 05 - Równowaga.doc

(1784 KB) Pobierz
Tom Clancy

Tom Clancy

 

Równowaga

 

Balance of power

TŁUMACZYŁ JERZY BARMAL

wydanie polskie: 1998

wydanie oryginalne: 1998

Podziękowania

Chcielibyśmy serdecznie podziękować Jeffowi Rovinowi za jego inspirujące pomysły

i znaczący wkład w powstanie rękopisu. Podziękowania za współpracę należą się

także

Martinowi H. Greenbergowi, Larryemu Segriffowi, panu Robertowi Yondelmanowi oraz

wspaniałemu zespołowi wydawnictwa Putnam Berkeley Group, w skład którego

wchodzili

Phyllis Grann, David Shanks i Elizabeth Beier. Jak zwykle dziękujemy naszemu

agentowi i

przyjacielowi, Robertowi Gottliebowi z agencji Williama Morrisa, bez którego ta

powieść

zapewne nigdy by nie powstała. Osądźcie, drodzy Czytelnicy, na ile ten nasz

wspólny wysiłek

zakończył się sukcesem.

Tom Clancy i Steve Pieczenik

1

Poniedziałek, 17.40 - Madryt

- Złamałaś wszystkie reguły - oznajmiła Martha Mackall. Nie ulegało wątpliwości,

że

jest wściekła na stojącą obok dziewczynę i potrzeba było chwili, żeby się

uspokoiła.

Nachyliła się do ucha Aideen i szepnęła tak, żeby nie mogli usłyszeć inni

pasażerowie: - Na

dodatek zupełnie bezmyślnie. Wiesz, o jaką stawkę toczy się gra. Taki wybryk

jest

niewybaczalny.

Dumnie wyprostowana Martha i jej smukła asystentka Aideen Marley trzymały się

barierki w pobliżu wyjściowych drzwi autobusu. Zaokrąglone policzki Aideen barwą

przypominały teraz jej rude włosy; machinalnie darła mokrą chusteczkę

higieniczną, którą

trzymała w prawej dłoni.

- Nie zgadzasz się ze mną? - spytała Martha.

- Nie.

- Jak to?

- Powiedziałam "nie" - powtórzyła Aideen. - Nie nie zgadzam, czyli zgadzam.

Popełniłam błąd. Fatalny i głupi.

Rzeczywiście tak uważała. Zachowała się impulsywnie w sytuacji, którą powinna

była

zignorować, ale w równym stopniu przesadna była też nagana, która ją przed

chwilą spotkała.

Nie minęły jeszcze dwa miesiące od czasu, gdy zatrudniono ją w sekcji

polityczno-

ekonomicznej Centrum, a już kilka razy trójka pozostałych kolegów ostrzegała ją,

żeby

czasem nie podpadła szefowej.

Teraz już wiedziała czemu.

- Nie interesuje mnie, co chciałaś w ten sposób udowodnić - ciągnęła Martha,

nadal z

ustami przy uchu Aideen, a w jej szepcie wyczuwało się niekłamaną złość. - To

nie może się

nigdy powtórzyć. W każdym razie wtedy, kiedy pracujemy razem. Zrozumiałaś?

- Tak - mruknęła potulnie Aideen, a w duchu dodała: - Dosyć, starczy już tego. W

pamięci mignęło jej seminarium poświęcone praniu mózgu, które odbyło się w

ambasadzie

USA w Mexico City. Jeńców należy nękać w momencie depresji, a poczucie winy jest

szczególnie skutecznym narzędziem. Ciekawe czy Martha musiała się uczyć tej

techniki, czy

też przychodziło to jej samo z siebie.

Ale już w następnej chwili Aideen zastanowiła się, czy na pewno jest

sprawiedliwa

wobec swej przełożonej. W końcu była to ich pierwsza wspólna misja w Centrum. A

na

dodatek bardzo ważna.

Martha Mackall oderwała wzrok od Aideen, ale tylko na krótką chwilę.

- Nie rozumiem, jak do tego mogło dojść - kontynuowała reprymendę, głosem tak

ustawionym, aby nie zagłuszył go hałas silnika. - Powiedz coś, wytłumacz się.

Nie przyszło ci

do głowy, że mogła nas zatrzymać policja? I co byśmy wtedy powiedziały Wujowi

Miguelowi?

"Wuj Miguel" był pseudonimem mężczyzny, z którym przyjechały się zobaczyć,

posła Isidoro Serradora. Tak miały go określać do chwili spotkania w budynku

Congreso de

los Diputados, Kongresu Deputowanych.

- Za co mieliby nas zatrzymać? - spytała Aideen. - Mówiąc szczerze, nie, nie

przyszło

mi to do głowy. Przecież chodziło o samoobronę.

- Samoobronę? - powtórzyła ironicznie Martha.

Aideen spojrzała na nią ze zdziwieniem.

- Tak.

- A przed kim to?

- Jak to przed kim? Przecież tych trzech...

- Trzech hiszpańskich samców! - nie dała jej skończyć Martha, ciągle nad nią

nachylona. - My przedstawiłyśmy swoją wersję, a oni swoją. Dwie Amerykanki

skarżące się

na napastowanie seksualne policjantom, którzy jako samcy na nic innego nie

mieliby ochoty.

Tylko by nas wyśmiali.

- Nie - pokręciła głową Aideen. - Nie uwierzę, że mogłoby dojść do czegoś

takiego.

- Rozumiem. Jesteś pewna, że tak by się nie stało. Możesz to nawet

zagwarantować.

- Oczywiście, że nie - broniła się Aideen. - Ale nawet gdyby sprawy tak się

ułożyły...

- To co? - znowu wpadła jej w słowa Martha. - Co byś zrobiła, gdyby nas

aresztowali?

Aideen spoglądała przez okno na mijane sklepy i hotele w centrum Madrytu.

Niedawno odbyła się w Centrum jedna z SGW - Symulacyjnych Gier Wojennych - w

których

obowiązkowo musiał uczestniczyć personel dyplomatyczny. Zobaczyli, co czekałoby

ich

kolegów, gdyby dyplomacja zawiodła. Ofiary daleko liczniejsze, niż można sobie

było

wyobrazić. Gra była jednak łatwiejsza od obecnego zadania.

- Gdyby nas aresztowali - mruknęła Aideen - musiałabym przeprosić. Co więcej

mogłabym zrobić?

- Nic - odrzekła Martha - i o to właśnie mi chodzi, aczkolwiek do tego wniosku

dochodzisz poniewczasie.

- Posłuchaj - nie wytrzymała Aideen. - Dobra, masz rację. Masz cholerną rację. -

Patrzyła Marcie prosto w oczy. - Poniewczasie. Więc teraz chciałabym przeprosić

i

zapomnieć o całej sprawie.

- Jasne, że byś chciała, ale to nie w moim stylu. Kiedy coś mnie zirytuje, nie

tłamszę

tego w sobie.

I ciągnę bez końca, dodała w myśli Aideen.

- A jeśli będę bardzo zirytowana, to cię wywalę z pracy - zagroziła Martha. -

Nie

mogę sobie pozwolić na czułostkowość.

Aideen zdecydowanie nie podobała się taka polityka. Kiedy tworzy się zgraną

drużynę, trzeba walczyć o to, żeby ją zachować; mądry i skuteczny szef rozumie,

że personel

trzeba wychowywać i kształtować, a nie miażdżyć. Cóż, do tego musiała po prostu

przywyknąć. Kiedy generał Mike Rodgers, zastępca dyrektora Centrum, przyjmował

ją do

pracy, powiedział: "Każdy zawód ma swoją specyfikę, a w polityce jest to jedynie

bardziej

wyraźne". Następnie dodał, że w każdej profesji ludzie układają plany;

najczęściej dotyczą

one dziesiątek, najwyżej setek ludzi. Natomiast w polityce skutki drobniutkiego

nawet

posunięcia są nieobliczalne. A zaradzić temu można było tylko w jeden sposób.

Aideen spytała w jaki.

Odpowiedź Rodgersa była bardzo prosta.

- Układając lepsze plany.

Aideen nie bardzo wiedziała, co Martha planuje w tej chwili, aczkolwiek jej

osoba

była jednym z tematów najczęściej podejmowanych w Centrum. Członkowie Centrum

różnili

się w opiniach, czy sekcja polityczno-ekonomiczna służy interesom narodu czy też

Marthy

Mackall.

Aideen rozejrzała się po autobusie. Zdawało jej się, że dostrzega sporo

zainteresowanych twarzy, aczkolwiek przyczyną nie mogło być to, co rozgrywało

się między

nią a Marthą. Wóz zatłoczony był pasażerami, z których niejeden musiał widzieć,

co

dziewczyna zrobiła na przystanku, a informacja najwidoczniej rozniosła się lotem

błyskawicy, albowiem osoby najbliżej stojące najwyraźniej odsuwały się od

Aideen, a kilka

par oczu z niedowierzaniem przyglądało się jej rękom.

Zapiszczały hamulce; autobus zatrzymał się na przystanku przy Calle Fernanflor i

obie

kobiety pośpiesznie wysiadły. Odziane jak turystki w dżinsy i kurtki, z torbami

i aparatami

fotograficznymi zarzuconymi na ramię, stanęły przy krawężniku ruchliwej ulicy.

Autobus

odjechał. W tylnej szybie widać było twarze ciekawie przyglądające się kobietom.

Martha zerknęła na swą asystentkę. Pomimo wysłuchanej przed chwilą reprymendy, w

jej oczach nadal można było dostrzec zawziętość.

- Posłuchaj - powiedziała Mackall - jesteś nowa w branży. Zabrałam cię tu, bo

świetnie znasz języki i jesteś niegłupia. Masz spore szanse w służbie

zagranicznej.

- Nie jestem nowicjuszką - zauważyła urażona Aideen.

- Nie, ale po raz pierwszy działasz w Europie, a poza tym nie znasz jeszcze do

końca

moich reguł. Lubisz frontalny atak i pewnie dlatego generał Rodgers podebrał cię

ambasadorowi Carnegie. Zastępca dyrektora istotnie lubi atakować mur z rozpędu.

Ale ja

ostrzegłam cię już na samym początku: musisz trochę przyhamować. Co dobre było w

Meksyku, tutaj może być do niczego. Powiedziałam ci, że pracując ze mną, musisz

stosować

się do moich zasad. A ja nie lubię działać na środku areny, lecz na uboczu, bez

rozgłosu.

Wolę przechytrzyć przeciwnika, niż zwalić go z nóg. Szczególnie wtedy, kiedy

chodzi o tak

wysoką stawkę.

- Rozumiem - powiedziała Aideen. - Wiem, że to dla mnie nowa sytuacja, ale nie

jestem zupełną nowicjuszką. Kiedy poznam reguły, będę potrafiła je stosować.

Martha odrobinę się odprężyła.

- W porządku. - Spojrzała, jak Aideen rzuca do kosza poszarpaną chusteczkę. -

Wszystko w porządku? Może chcesz skorzystać z jakiejś toalety?

- A czy potrzebuję?

Martha cicho westchnęła.

- Raczej nie. - A po chwili dodała: - Ciągle nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś.

- Wiem i naprawdę mi przykro. Co jeszcze mogę powiedzieć?

- Nic. Zupełnie nic. Widziałam już parę bójek ulicznych, ale coś takiego

zobaczyłam

po raz pierwszy.

Martha nadal jeszcze kręciła głową z niedowierzaniem, kiedy skręciły w kierunku

imponującego Palacio de las Cortes, gdzie bardzo nieoficjalnie i nader sekretnie

miały się

spotkać z deputowanym Serradorem. Ów weteran polityki hiszpańskiej w poufnej

rozmowie

poinformował ambasadora Barr'ego Neville'a o nieustannie rosnących napięcia

między

ubogimi Andaluzyjczykami na południu oraz bogatymi i wpływowymi Kastylijczykami

z

Hiszpanii północnej i środkowej. Rząd na gwałt potrzebował informacji. Po

pierwsze, o tym,

co jest źródłem owej eskalacji konfliktów, po drugie - czy uczestniczą w tym też

Katalończycy, Galicjanie, Baskowie i członkowie innych grup etnicznych. Serrador

obawiał

się, że skoordynowana wroga akcja jednego ugrupowania rozerwać może na strzępy

delikatną

tkaninę życia Hiszpanii. Przed sześćdziesięciu laty wojna domowa, w której

arystokracja,

wojsko i kościół katolicki starły się z komunistami i siłami anarchistycznymi,

omal

doszczętnie nie rozbiła kraju. Dzisiaj z pomocą ruszyliby etniczni sojusznicy z

Francji,

Maroka, Portugalii i innych sąsiadujących państw. Zamieszki osłabiłyby

południową flankę

NATO, co mogłoby się okazać katastrofalne, szczególnie w sytuacji, gdy

organizacja

zamierzała powiększyć się o kraje Europy Wschodniej.

Ambasador Neville przedstawił problem Departamentowi Stanu. Sekretarz Av Licoln

ze sprawą zapoznał swego zastępcę, Carol Lanning, specjalistkę od spraw

hiszpańskich.

Oboje zgodnie uznali, że departament nie może oficjalnie ingerować w sytuacji

tak

nieklarownej, dopiero się kształtującej, gdyby bowiem coś się nie powiodło i

ujawniono ich

uczestnictwo, Stany Zjednoczone w żaden sposób nie mogłyby już wpłynąć na

przywrócenie

pokoju. Dlatego Landing pierwszy kontakt kazała nawiązać Mackall, by sprawdzić,

w jaki

sposób USA mogłyby przyczynić się do zażegnania potencjalnego kryzysu. Powiał

chłodny

wiatr i Martha zapięła suwak kurtki.

- Nigdy nie będzie za dużo powtarzania, że Madryt to nie Mexico City. Zabrakło

czasu, żeby ten temat rozwinąć na odprawach w Centrum. Ludzie w Hiszpanii są jak

wszędzie na świecie, ale jedna rzecz jest ważna dla nich wszystkich: honor.

Oczywiście, są

także i tutaj osoby niehonorowe, podłe, podstępne, ale każde społeczeństwo ma

swoich

wyrzutków. Jest także prawdą, że ich normy nie zawsze tworzą spójny system i nie

wszystkie

są humanitarne. Z pewnością inaczej pojmują honor politycy, a inaczej mordercy,

ale każdy

trzyma się reguł swojego zawodu.

- Rozumiem - prychnęła Aideen. - Ci trzej faceci, którzy zaofiarowali się, że

nas

oprowadzą po mieście, a ledwie tylko wyszłyśmy z hotelu, jeden zaraz złapał mnie

za

pośladki i ani myślał puścić, po prostu działali zgodnie z kodeksem honorowym

gwałcicieli,

tak?

- Nie, działali zgodnie z kodeksem ulicznych naciągaczy.

Aideen zmrużyła oczy.

- Przepraszam?

- Nie zrobiliby nam żadnej krzywdy - wyjaśniła Martha - gdyż to oznaczałoby

złamanie reguł. A zgodnie z nimi mają nachalnie narzucać się kobiecie i nie

dawać jej

spokoju, aż się wykupi. Właśnie miałam im zapłacić, kiedy ty wkroczyłaś do

akcji.

- Zapłacić?

Martha pokiwała głową.

- Tak to się tutaj załatwia. Co się tyczy policjantów, o których wspomniałaś, to

wielu

otrzymuje łapówki od naciągaczy za to, żebym im nie przeszkadzali. Tak,

kochanie,

dyplomacja to między innymi trzymanie się reguł gry - nawet wtedy, kiedy wydają

ci się

obrzydliwe.

- A kiedy nie znasz tych zasad? Ja, na przykład, nie znałam. - Aideen ściszyła

głos. -

Bałam się, że okradną nas z torebek, i koniec z naszą legendą.

- Gdybyśmy wylądowały w areszcie, legenda jeszcze szybciej by się rozleciała -

zapewniła Martha. Wzięła Aideen pod ramię i odciągnęła na bok chodnika. - Rzecz

polega na

tym, że w końcu ktoś by nam powiedział, jak się od nich uwolnić. Zawsze tak się

dzieje. Na

tym właśnie polega owa gra, a ja dawno już przekonałam się, jak ważna jest

wiedza o tym,

jakie reguły obowiązują w jakim kraju. Zaczęłam pracę w dyplomacji na początku

lat

siedemdziesiątych, a codzienna jazda na siódme piętro Departamentu Stanu

wprawiała mnie

w niebywałe podniecenie. Tak, to na siódmym piętrze odwalało się całą prawdziwą,

ciężką

pracę. Ale dopiero potem zrozumiałam, dlaczego tam się znalazłam. Wcale nie z

racji moich

talentów, jak naiwnie myślałam. Chodziło o to, żebym to ja prowadziła rozmowy z

przywódcami Republiki Południowej Afryki, kiedy ciągle obowiązywał tam

apartheid.

Poprzez moją osobę, Departament oznajmiał im: Jeśli chcecie prowadzić jakieś

interesy ze

Stanami Zjednoczonymi, musicie czarnych traktować na równi z białymi". - Martha

prychnęła. - Wiesz, jak się czułam?

Aideen doszła do wniosku, że nie do końca potrafi to sobie wyobrazić.

- Powiem ci jedno - ciągnęła Mackall - poklepanie po pupie to w porównaniu z

tamtym małe piwo. Tak czy siak, zrobiłam to, czego od mnie oczekiwano, a

zrobiłam dlatego,

że bardzo szybko nauczyłam się jednej rzeczy. Jeśli zaczynasz łamać reguły albo

naginać je

do swoich upodobań, nawet się nie zorientujesz, jak wejdzie ci to w nawyk. A

wtedy robisz

się leniwa, ustępliwa, a z takiego dyplomaty nie ma żadnego pożytku.

Aideen poczuła nagły wstyd. W wieku trzydziestu czterech lat musiała przyznać,

że

jeśli chodzi o znajomość dyplomacji nie mogła się równać ze swoją starszą o

piętnaście lat

zwierzchniczką. Pociechy szukać mogła jedynie w tym, że mało kto mógł się

równać. Martha

Mackall swobodnie poruszała się we wpływowych politycznych kręgach Europy i

Azji, co w

jakiejś części zawdzięczała licznym podróżom, które odbywała u boku ojca,

popularnego w

latach sześćdziesiątych piosenkarza soul, który z pasją też działał na rzecz

praw człowieka.

Prócz tego z wyróżnieniem skończyła ekonomię ma MIT i pozostawała w bliskich

kontaktach

z największymi bankierami świata, utrzymując też bardzo dobre stosunki na

Wzgórzu

Kapitolińskim. Bano się jej, ale i szanowano. Aideen zaś musiała przyznać, że

także w tym

przypadku miała rację.

Martha spojrzała na zegarek.

- Chodźmy. Zostało już tylko pięć minut.

Aideen przytaknęła. Była zła na siebie i pełna pretensji, jak zawsze kiedy coś

zawaliła.

Niewiele miała okazji do wpadki przez cztery lata spędzone w wywiadzie

Departamentu

Obrony w Fort Mead. Wykonywała pracę właściwie urzędniczą, przekazując pieniądze

oraz

tajne informacje agentom krajowym i zagranicznym. Pod koniec tego okresu zajęła

się

wywiadem elektronicznym, a wyniki przekazywała do Pentagonu, ponieważ jednak

większość roboty wykonywały satelity i komputery, dla rozszerzenia wiedzy

uczęszczała też

na kursy długofalowej strategii wywiadowczej i specjalnych technik operacyjnych.

Niewiele

mogła też sknocić potem, kiedy przeniesiono ją do ambasady USA w Meksyku.

Najczęściej

zajmowała się elektronicznym śledzeniem szlaków, którymi narkotyki rozchodziły

się po

armii meksykańskiej, czasami jednak przydzielano jej zadania operacyjne. Jednym

z

najważniejszych efektów trzech lat spędzonych w Meksyku było nabycie

umiejętności, które

okazały się takie skuteczne tego popołudnia, a zarazem tak zdegustowały Marthę i

pasażerów

autobusu. Kiedy pewnej nocy paru bandziorów z kartelu narkotykowego napadło na

nią i

przyjaciółkę, Ane Rivera, pracowniczkę biura meksykańskiego prokuratora

generalnego,

Aideen odkryła, że najlepszym sposobem na napastników wcale nie jest gwizdek,

nóż, czy

próba kopnięcia w genitalia. Zawsze jednak należało mieć przy sobie wilgotne

chusteczki. To

ich użyła Ana, aby wytrzeć potem ręce, które posłużyły do ciśnięcia mierda de

perro.

Ana schyl...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin