Dalej niż światło
Phyllis Atwater
Spostrzeżenia i spekulacje Phyllis Atwater co do natury przeżyć w stanie bliskim śmierci wyprzedziły o całe lata wyniki profesjonalnych badań medycznych, które potwierdzają ich słuszność.
Ta książka to Życie po życiu lat dziewięćdziesiątych.
INNY ŚWIAT to seria książek prowokujących Czytelnika do INNEGO spojrzenia na rzeczywistość, w której żyje.
To co wydaje się oczywiste dla wielu z nas, po głębszym wejrzeniu traci swą jednoznaczność.
Kiedy staramy się patrzeć omijając nasze schematy myślowe, możemy nabrać dystansu do licznych życiowych problemów.
Być może stanie się to także za przyczyną książek z tej serii.
Czego nie powiedziano o przeżyciach na granicy śmierci
Mojemu mężowi, Terry’emu Youngowi Atwaterowi, który poświęci! swą karierę zawodową, abym mogła kontynuować moje badania.
Znosił wraz ze mną drwiny i załamania, dzielił radość i zachwyt.
Mam w jego osobie najsurowszego krytyka, niezawodnego sędziego, powiernika i najwspanialszego przyjaciela.
Mój maż to uosobienie miłości, stanowi dla mnie żywy dowód, że naprawdę można spotkać anioły w ludzkiej skórze.
Dziękuję Ci, to z pewnością za mało, ale i tak to powiem.
Przedmowa Moje badania są częścią mego życia. Sama doświadczyłam tego, o czym piszę.
Ten fakt - że mam za sobą przeżycia na granicy śmierci - od samego początku przysparzał mi rozterek.
Jak bowiem zdobyć się na dystans, obiektywizm, jeśli jest się zarazem badaczem i doznającym?
Aby to osiągnąć, narzuciłam sobie surowe rygory.
Nie mogłam dopuścić, aby na moją pracę rzutowały moje własne liczne doświadczenia, nauki, jakie odebrałam po Drugiej Stronie, czy wyniki cudzych badań.
Sprawdzałam wszystko wiele razy, przeprowadzałam wywiady, wyznaczałam sobie czas na analizę i zastanowienie.
Odbywałam kolejne rozmowy, spacery po lesie, aby wszystko przemyśleć; znowu podróże i wywiady, rozmowy telefoniczne. Oddawałam się medytacji i modlitwie, analizowałam. Starałam się dotrzeć nie tylko do osób uratowanych od śmierci, ale również do ich małżonków, dzieci, krewnych, przyjaciół, sąsiadów, kolegów z pracy, nawet lekarzy i pielęgniarek.
Pracowałam wytrwale, odkąd postanowiłam poświęcić się studiowaniu doznań w stanach bliskich śmierci w listopadzie 1978 roku, tydzień przed świętem Dziękczynienia.
Zwiększyłam tempo w listopadzie 1983 roku, kiedy Kenneth Ring, międzynarodowej sławy badacz przeżyć na granicy śmierci, namówił mnie do napisania książki na podstawie dokonanych przeze mnie obserwacji. Przeszłam wtedy na system pracy non-stop, przez siedem dni w tygodniu, dzień i noc. Rzadko robiłam przerwy, z wyjątkiem czasu, kiedy unieruchomiła mnie operacja żebra. Mój mąż Terry nazwał mnie „mniszką w klasztorze”.
Tak bardzo oddałam się swej pracy, że kiedyś nie rozpoznałam własnego męża, gdy wszedł do domu.
PEN zawstydzający incydent miał miejsce w czasie, kiedy pracował na dwa pełne etaty, aby odciążyć mnie od pracy zarobkowej poza domem.
Między jedną pracą a drugą wpadał na godzinę do domu na obiad, który zawsze dla niego przygotowywałam. Tego wieczoru jednak nie tylko zapomniałam ugotować mu obiad, ale nie miałam pojęcia, co za „obcy”
przygląda mi się z taką zdziwioną miną. Aby to się nigdy nie powtórzyło, trzymałam odtąd na biurku fotografię mego męża.
Ta moja determinacja, aby się „oderwać” i zachować pełny obiektywizm, przejawia się nawet w doborze słów, jakich użyłam, aby opisać siedem głównych następstw.
Moja książka Corning Bach To Life: The After-Effects yfthe Near-Death Experience, spotkała się z ostrą krytyką za to, że podobno przedstawiłam doznających jak „bandę pomyleńców”. Nie miałam zamiaru nikogo urazić i przepraszam, jeśli taki był efekt użytego przeze mnie słownictwa. Ponieważ jednak zawsze stawiałam sobie za cel jasność, spojrzenie na zjawisko z wielu różnych punktów widzenia, dalej podpisuję się pod moją pierwotną oceną. Romantyzm rezerwuję dla powieści, o ile kiedykolwiek zabiorę się za ich pisanie.
Skąd wzięła się u mnie ta obsesja, to uparte dociekanie, sondowanie, podważanie i kwestionowanie?
Złożyły się na to trzy rzeczy.
Po pierwsze, w wieku pięciu lat zaczęłam rozkładać swoje otoczenie na czynniki pierwsze, dzieliłam, studiowałam, obserwowałam i testowałam wszystko, co postrzegałam wokół siebie. W tak wczesnym wieku stałam się nieufna wobec autorytetów, nawet w stosunku do rodziców. Szukałam prawdy samodzielnie. Że sprawiałam trudności wychowawcze, to za mało powiedziane.
Kiedy chodziłam do trzeciej klasy, w moim życiu pojawił się Kenneth L. Johnston, mój przybrany ojciec.
Z początku bardzo się go bałam i stawałam okoniem.
Być może z zemsty lub po prostu z chęci ćwiczenia się w sztuce przesłuchiwania, jako że dopiero co wstąpił do policji, poddawał mnie, niczego nie podejrzewającą dziewczynkę, swoistym eksperymentom.
Kiedy robiliśmy zakupy w supermarkecie, ojciec wyrywał mnie ze stanu cielęcego zachwytu nad błyskotkami, które zazwyczaj fascynują dzieci, obracał, rzucał groźne spojrzenie i brał w krzyżowy ogień pytań: „Jak wyglądała kobieta, która obok nas przeszła? Jakiego koloru miała włosy? Długie czy krótkie? Z przedziałkiem czy bez?
Miała okulary? W co była ubrana?
Opisz w szczegółach jej strój.
Miała torebkę, zegarek? Jakie nosiła buty. i pończochy?
Zauważyłaś u niej jakieś znaki szczególne lub blizny?” Albo na skrzyżowaniu Main i Shoshone Street w moim rodzinnym mieście Twin Falls, w stanie Idaho, ojciec szarpał mnie za ramię i znów zaczynał swoje: „Opisz tego człowieka... „To odpytywanie powtarzało się przez trzy lata. Być może ambicją ojca było zrobić ze mnie idealnego świadka.
Dzisiaj wdzięczna jestem mu za to szkolenie, które chcąc nie chcąc musiałam przejść.
Przydało mi się bardzo w późniejszym życiu.
Po drugie, kiedy dochodziłam do siebie po moich trzech wypadkach, wszystko co wcześniej znałam, straciło dla mnie wartość i sens. Musiałam na nowo określić swoje miejsce w porządku rzeczy, zrozumieć to, co mi się przytrafiło i co dalej się ze mną działo. W tej sytuacji badania nie były dla mnie intelektualną przygodą, ale kwestią przetrwania! Nie myślałam w ogóle o stronie technicznej i finansowej przedsięwzięcia, o tym, ile czasu mi to zajmnie albo czy się do tego nadaję. Po prostu zabrałam się za to, a sposób sam mi się narzucił „po drodze”.
Po trzecie, kiedy byłam po Drugiej Stronie, powiedziano mi: „Jedna książka za każdą śmierć”. Zupełnie o tym nakazie zapomniałam.
Wspomnienie instrukcji otrzymanych w stanie śmierci powróciło do mnie dopiero trzy dni po tym, jak Ken Ring zasugerował, abym opisała swoje badania; byłam wtedy na plaży w Maine, stałam na jednym z ogromnych głazów narzutowych, jakie są charakterystyczne dla tamtejszej linii brzegowej. Tytuły drugiej i trzeciej książki, Future Memory i A Manual For Developing Humans, zostały ustalone jeszcze po Drugiej Stronie.
Pierwsza, Corning Back to Life, przez jakiś czas pozostawała bez tytułu. W końcu zatytułowałam ją na wzór rubryki, jaką prowadziłam w piśmie IANDS, Yital Signs.
Pokazano mi, co każda z nich winna zawierać, ale nie jak je napisać.
Co się tyczy pisania, poświęciłam już piętnaście lat na wypełnienie zadania, na które zgodziłam się „w śmierci”
i które wybrałam w życiu. Dzieło to było i radością i ciężarem. Liczne były rozczarowania i opóźnienia. Aby pomóc mężowi w opłacaniu rachunków, podjęłam pracę telefonicznego doradcy parapsychicznego. Z pewnym zakłopotaniem mówię o tym, ponieważ samo określenie „parapsychiczny doradca” budzi skojarzenia, których chciałabym uniknąć.
Książka Dalej niż światli to pierwsza część planowanej trylogii. Po jej ukończeniu zamierzam rozstać się z pisarstwem i zająć malowaniem.
Obsesje, nawet najszczytniejsze, są męczące.
Podziękowania Pragnę przekazać wyrazy najgłębszej wdzięczności następującym osobom:
Wszystkim, którzy doznali przeżyć na granicy śmierci i zgodziły się o nich opowiedzieć.
Rozproszeni po Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Rosji, Egipcie, Haiti, mieli odwagę podzielić się ze mną doznanymi radościami i cierpieniami, odsłonić intymne szczegóły osobistego życia - bez względu na konsekwencje.
Davidowi McKnightowi, który bez mojej wiedzy zorganizował moje pierwsze publiczne wystąpienie.
Wśród słuchaczy znalazły się osoby z takimi samymi doświadczeniami jak ja, przeprowadziłam z nimi rozmowy i w ten sposób rozpoczęłam badania, które miały mi zająć piętnaście lat.
Wabun Windowi i Sun Bearowi, którzy pierwsi opublikowali moje artykuły na temat przeżyć na granicy śmierci. Tak wiele było próśb o ich wznowienie, że postanowiłam wydać je własnym nakładem w formie książkowej. Zatytułowałam ją / died three times in 1977.
Arthurowi E. Yensenowi, który pokazał mi, czym może być niebo, i stał się drogim przyjacielem i ukochanym członkiem naszej rodziny. Bez jego finansowej pomocy / died three times in 1977
nigdy nie poszłaby do druku. To właśnie na tę książkę natrafił w księgarni w Connecticut Kenneth Ring. I dzięki niej nawiązał ze mną kontakt.
Kennethowi Ringowi, który zaproponował mi pisanie felietonów o osobach, które doznały przeżyć u progu śmierci, dla „Yital Signs”, a następnie zachęcił do napisania książki na podstawie przeprowadzonych przeze mnie badań. Był dla mnie nieocenionym przewodnikiem po naukowym labiryncie danych statystycznych, on również podkreślał potrzebę ufania intuicji i własnym spostrzeżeniom.
Merelyn McKnight i Charlesowi Wise’owi, redaktorom moich książek na różnych etapach ich produkcji, oraz Liz St. Clair, która wzięła na siebie żmudny obowiązek przepisywania na maszynie i wprowadzania ostatnich poprawek.
Tamowi Mossmanowi, który znalazł mi wydawcę dla Corning Bach to Life, oraz Sallie Gouverneur, która słusznie odsyłając moje pierwsze próby literackie do kosza na śmieci, zmobilizowała mnie do lepszej pracy.
Stephany Evans, która znalazła wydawcę dla niniejszej książki, i mojemu nowemu redaktorowi Kevonowi McDonough, który jest jak „ożywczy powiew”.
Machaelle Smali Wright i Clarence’owi Wrightowi, którym zawdzięczam mój nowoczesny sprzęt komputerowy.
Nancy Evans Bush, szlachetnemu i cierpliwemu aniołowi, która wraz ze mną zaznała osobistych ataków niezasłużonej krytyki. Jej odwaga doprowadziła do ujawnienia mrocznej strony zjawiska.
Oraz Mariannę Paulus, Dianę K.
Pikę i Arleen Lorance; Elizabeth Mancinata, Terry’emu Mancinata i Thomasowi Morę Huberowi;
Williamowi G. Reimerowi, trójce moich dzieci, Kelly, Natalie i Pauline, i na koniec memu przybranemu ojcu, Kennethowi L. Johnstonowi, który nauczył mnie cennej sztuki obserwacji.
O wartości wpojonej mi przez niego nauki przekonałam się dopiero, kiedy powróciłam z krainy śmierci, otworzyłam oczy i wzięłam pierwszy, pachnący nowością oddech.
Wstęp Wydaną w 1988 roku książką Corning Back to L The After-Effects of the Near-Death Experience, Ph;
Atwater dała się poznać jako jeden
z czołowych badaczy zjawiska przeżyć na granicy śmierci. W książce opisuje swoje duchowe przebudzenie, będące wynik doznanych przez nią przeżyć.
Elokwencją odznaczają zwłaszcza jej opisy zmian w psychice, które prowa do przebudzenia. Przebudzenie duchowe u niej są przejawia się w życiu skromnym, elegancji raczej w przepychu, w pilnej nauce, łagodnym przemawia cichym myśleniu, szczerym postępowaniu, słuchu z otwartym sercem tego, co mają do powiedzenia gw dy i ptaki, dzieci i mędrcy, oraz pielęgnowaniu ducha świadomości.
Przebudzenie duchowe stanowi istotę jej pracy, j badacza i autora. Jej zdaniem doznania na gra śmierci to nie „anomalia” czy „wybryki natury”, zwyczajne wydarzenie, które przynosi zrozumi i nadaje sens naszemu życiu.
Spostrzeżenia i spekulacje Phyllis Atwater co do tury przeżyć w stanie bliskim śmierci wyprzedziły o lata wyniki profesjonalnych medycznych badań, które potwierdzają ich słuszność. Na przykład, jako ja z pierwszych wysunęła tezę, że doświadczenia te w wają na fizjologię mózgu, powodując zmiany w strukturze. Podobnie, jako jedna z pierwszych ogłosiła, że wywołują one istotne zmiany w otaczających ciało polach magnetycznych.
Twierdzenie to przyjęto bardzo sceptycznie, ale późniejsze badania pokazały, że miała rację.
Phyllis Atwater to znakomity fachowiec. Jej książka dobitnie świadczy o jej uczciwości i zaangażowaniu.
Stanowi wyczerpujący przegląd stanu badań nad przeżyciami na granicy śmierci, w którym autorka umiejętnie łączy w jedną całość naukę, religię, metafizykę oraz własne odkrycia, dokonując syntezy tej badawczej dziedziny. Omawia następstwa doznań od strony praktycznej i wskazuje na częste występowanie kryzysu i stanu duchowego zagrożenia. Udziela rad, jak pomagać osobom przywróconym do życia, z pozycji kogoś, kto sam przez to przeszedł. Porusza też negatywne aspekty doznania, mało znany, lecz fascynujący obszar zjawiska, który z pewnością wzbudzi wiele kontrowersji.
Czuję się zaszczycony zadaniem, jakie mi przypadło, napisania wprowadzenia do tej książki. Prace Phyllis Atwater wywarły wielki wpływ na moją własną działalność naukową i dostarczyły mi wielu inspiracji.
Dalej niż światli to lektura obowiązkowa dla tych, którzy chcą dowiedzieć się czegoś więcej o sobie oraz o tym, co się z nami dzieje, kiedy umieramy. Zawarta w niej wiedza wnosi wiele w nasze rozumienie natury rzeczywistości i sensu samego życia.
Melvin Morse, doktor medycyny autor Bliżej świata i Przemienieni przez światli INNA DEFINICJA ŚMIERCI W języku aramejskim słowo oznaczające śmierć można przetłumaczyć jako nie tutaj, obecny gdzie indziej.
Ta starożytna koncepcja śmierci najlepiej oddaje istotę przeżyć na granicy śmierci i tego, co spotyka doznających.
Ci ludzie byli obecni - gdzie indziej.
Choć przytrafiło mi się to blisko trzydzieści cztery lata temu, nie ma chyba dnia, abym nie zdała sobie sprawy, że dokonuję wyborów kierując się tym tak odległym w czasie doświadczeniem u progu śmierci.
Geraldine F. Berkheimer Aspekty przeżyć na granicy śmierci Przeżycia na granicy śmierci Śmierć jest twą stałą towarzyszką.
Cacy czas czyha gdzieś na ciebie przyczajona. I tak będzie aż do dnia, w którym cię dopadnie.
Carlos Castaneda Śmierć zaskoczyła mnie, gdy po mnie przyszła.
Dwukrotnie w styczniu 1977 roku i raz w dwa miesiące później poprzez śmierć przeszłam na Drugą Stronę i powróciłam, by o tym opowiedzieć. Od tamtego czasu nie jestem już tą samą osobą. Nie mogłabym. Kiedy bowiem stajesz oko w oko ze śmiercią, kiedy poznajesz jej tajemnice, zaczynasz całkiem inaczej podchodzić do życia.
Pierwsza moja śmierć była następstwem poronienia i związanego z nim silnego krwotoku; drugą - dwa dni później - spowodował sporych rozmiarów zakrzep w żyle prawego uda, który doprowadził do najgroźniejszego przypadku zapalenia żyły, z jakim lekarze specjaliści w ogóle się zetknęli. Następnie, 29 marca, przeżyłam kompletne załamanie fizyczne, psychiczne i emocjonalne.
Podczas każdego z mych spotkań ze śmiercią doznałam przeżyć towarzyszących umieraniu, za każdym razem innych, choć jedne zdawały się wynikać z drugich, tak jakby doświadczenie tworzyło jedną rozwijającą się całość. Zbadana zostałam dopiero, gdy było już po wszystkim, najpierw przez mojego lekarza domowego, a następnie przez specjalistę, który postawił diagnozę na podstawie stanu, w jakim się wówczas znajdowałam.
Specjalista orzekł, że najgorsze minęło i że mogę wracać do zdrowia pozostając w domu. Później dopiero okazało się, jak błędna była to decyzja, ponieważ stan mój trzykrotnie jeszcze się pogarszał, między innymi w wyniku niewydolności gruczołu nadnerczowego. Kiedy w końcu zbadał mnie zwolennik medycyny naturalnej, doktor William G.
Reimer, który dosłownie uratował mi życie, ciśnienie krwi wynosiło u mnie 60 / 60. A kiedy najgroźniejsze objawy chorobowe zostały w końcu opanowane, musiałam na nowo uczyć się najpierw pełzać, potem stać, chodzić, wchodzić po schodach, biegać, odróżniać stronę prawą od lewej; musiałam też odbudować swą wiarę i ćwiczyć wzrok i słuch, by stopniowo wyeliminować różnego rodzaju zakłócenia i zniekształcenia. Przypominało to gruntowne przemeblowanie starego domu - mego ciała i mnie samej.
Ponieważ w trakcie choroby nie byłam hospitalizowana, nie dysponuję klinicznym dowodem na to, iż istotnie umarłam. A jednak byłam martwa; tak uważał badający mnie specjalista, tak uważam ja.
Rok później spotkałam Elizabeth Kiibler-Ross, która opowiedziała mi o zjawisku przeżyć na granicy śmierci i uświadomiła, że stały się one również i moim udziałem.
Nasza rozmowa na lotnisku O’Hare w Chicago okazała się dla mnie punktem zwrotnym.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o doktorze Raymondzie Moody’m, twórcy pojęcia „przeżyć na granicy śmierci”, ani o jego bestsellerze Życie po życiu (Life After Life).
Wiedziałam tylko tyle, że stanowiłam ciekawy przypadek medyczny trzykrotnego cudownego powrotu do życia.
Rozmowa z Elizabeth bardzo mi pomogła, ale nie wystarczyła. Chciałam wiedzieć więcej. Musiałam wiedzieć więcej.
Moja reakcja na tę wewnętrzną potrzebę była typowa dla całego mego życia, w którym zawsze kierowałam się zasadą: szukaj dalej, sprawdzaj, badaj, docieraj do źródeł. I tak też robiłam, pukając do wszystkich niemal możliwych drzwi. Prawie za każdym razem, gdy miałam gdzieś wystąpienie na temat tego, co przeszłam, wśród słuchaczy znajdowałam inne osoby o podobnych doświadczeniach.
Często wręcz „wpadałam” na takich ludzi, najpierw podczas swych zwykłych, codziennych zajęć, potem podczas licznych podróży, których wymagała podjęta przeze mnie praca.
Spotykałam ich we wszystkich możliwych miejscach: na parkingu ciężarówek koło Macon w Georgii; na ulicach Minneapolis; na skrzyżowaniu w Waszyngtonie; w hallu hotelu w Miami na Florydzie.
Ludzie ci musieli chyba intuicyjnie wyczuwać moje nadejście, gdyż ledwo zdążyłam poznać kogoś z nich, a już pogrążaliśmy się w rozmowie opisującej jego przeżycia na granicy śmierci. Ja wyrzucałam z siebie kolejne pytania, a oni upajali się zainteresowaniem i uwagą, jakich jeszcze nikt nigdy im nie poświęcił. To zupełnie niepojęte, ale tak to właśnie wyglądało.
Zadałam w sumie więcej pytań, niż mogłam przypuszczać. Dzięki temu nie tylko dowiadywałam się wiele nowego, ale także rozpoznawałam odbicie swych własnych doświadczeń widzianych oczami ponad trzech tysięcy osób, które przeżyły swą śmierć - mieszkańców Stanów Zjednoczonych, a także obywateli Kanady, Anglii, Francji, Belgii, Meksyku, Egiptu, Arabii Saudyjskiej, Rosji, Ukrainy, Gruzji, Haiti i Kenii.
Nie chciałabym nikogo wprowadzać w błąd i wzbudzać przekonania, iż moje doświadczenie zaowocowało piętnastoletnim, trwającym nieprzerwanie dzień i noc, pochłaniającym bez reszty programem badawczym.
Z początku usiłowałam jedynie zachować zdrowe zmysły. Dopiero niezwykle szczęśliwe spotkanie z dwiema osobami o podobnych przejściach, które miało miejsce po moim wystąpieniu w Middletown w Yirginii, na tydzień przed Świętem Dziękczynienia w roku 1978, nadało ostateczną postać mym badaniom, ustaliło pewne przyjęte przeze mnie zasady: poproś badaną osobę, by podzieliła się swymi doświadczeniami i słuchaj jej uważnie; zachęcaj do szczegółowych relacji wtrąceniami typu „i?”, „naprawdę?”, „co dalej?”; zwracaj baczną uwagę na ruchy oczu i gesty tej osoby; zauważ, jak reagują na nią inni zainteresowani, rejestruj ich słowa oraz „język ciała”; o ile to możliwe odwiedź badaną osobę w jej domu, porozmawiaj z pozostałymi członkami rodziny, a także przyjaciółmi, współpracownikami, lekarzem. Instynkt nakazywał mi przyjrzeć się temu zjawisku z wielu różnych punktów widzenia.
Kenneth L. Johnston, mój ojciec - policjant (obecnie na emeryturze) kształcił i doskonalił mą sztukę obserwacji od czasu, gdy zdałam do trzeciej klasy szkoły podstawowej. Kiedy więc zabieram się do zbadania jakiejkolwiek kwestii, zachowuję się jak „gliniarz na służbie”; cechę tę wzmocniły we mnie lata pracy zawodowej wymagającej umiejętności analizowania oraz profesja pisarza - reportera.
Tata często powtarzał: „Nigdy nie wierz nikomu na piękne oczy. Sprawdzaj wszystko dwa razy, w tę i z powrotem, szukaj świadków, znów sprawdź, zbadaj każdy trop - i bądź czujna. Potem porównaj swe obserwacje z tym, co mówi ci twój nos. Intuicja to ważne narzędzie, naucz się nim posługiwać. „
Wiele się nauczyłam od mojego ojca. Prawdę powiedziawszy, nie miałam innego wyjścia.
Piszę o tym wszystkim, ponieważ ludzie często pytają mnie, w jaki sposób prowadzę swe badania. Nigdy nie wystarczało mi wysłuchiwanie historii poszczególnych osób, tak jak nigdy nie zadowalało mnie to, czego samej udało mi się dowiedzieć. Przeżycia na granicy śmierci są niezwykle złożone, różnorodne i bogate; mogą powiedzieć znacznie więcej niż sądzimy: o nas, o naszym życiu i śmierci. By zrozumieć, co mam na myśli, wystarczy przeczytać kolejne strony niniejszej książki. Ponieważ moje dotychczasowe obserwacje okazały się słuszne i zostały potwierdzone również przez badaczy o podejściu bardziej naukowym, takich jak doktor Mehdn Morse, czuję się upoważniona do przedstawienia moich pozostałych odkryć. Obecny stan studiów na temat przeżyć towarzyszących umieraniu jest wciąż bardzo daleki od wyczerpania tematu, właściwie zaczyna dopiero odkrywać niewiarygodną złożoność i głębię tego zagadnienia.
Koniecznością stają się dziś międzynarodowe badania i obserwacje, nadawanie im odpowiedniego kierunku i tworzenie funduszy na ten cel.
Swe pierwsze obserwacje dotyczące przeżyć na granicy śmierci przedstawiłam w książce Corning Back to Life: The After-Effects of the Near-Death Experience [1988]. Książka ta powstała na podstawie artykułów, jakie pisałam począwszy od roku 1981 dla magazynu Vital Signs (pismo wydawane przez International Association for Near-Death Studies [IANDS]), za namową Kennetha Ringa, znanego badacza zjawisk u progu śmierci, który uznał moje odkrycia dotyczące ich następstw za intrygujące.
Oparłam swą książkę na około dwustu dogłębnych wywiadach z osobami, które doświadczyły doznań w stanie bliskim śmierci, oraz na wynikach ankiety, jaką sporządziłam i wysłałam oddzielnie do dwóch grup ludzi: z jednymi rozmawiałam już wcześniej albo / i odwiedziłam ich domy; adresy drugich wyszukałam w archiwach IANDS. Dzięki temu mogłam porównać wyniki ankiet wypełnionych przez osoby mi znane, jak i przez tych, których nigdy wcześniej nie spotkałam.
Z badań tych wyłonił się pewien schemat dotyczący trwałych następstw, dzisiaj powszechnie już uznawany.
(Krótkie podsumowanie siedmiu głównych punktów tego schematu przedstawione jest w rozdziale ósmym, Następstwa psychologiczne”.)
Przeżycia na granicy śmierci
Niniejsze rozważania przenoszą wszystko to, co do tej pory zaobserwowałam i wielokrotnie sprawdziłam, na kolejny, wyższy poziom poznania. W tym celu przygotowałam wiarygodne kompendium wiadomości na temat przeżyć na granicy śmierci, ich skutków i implikacji, poświęcając uwagę zarówno tym pozytywnym, jak i negatywnym. Moje odkrycia opierają się na bezpośrednich badaniach (wywiady, obserwacje, analizy)
oraz wysłanej pocztą ankiecie określającej stopień „naelektryzowania” wykazywanego przez osoby, które doświadczyły stanu graniczącego ze śmiercią.
Zawarte w książce wnioski odpowiadają temu, co podczas swych badań nad tym zjawiskiem uznałam za charakterystyczne i typowe. Wszelkie dane procentowe pochodzą z moich własnych analiz przeprowadzonych przeze mnie obserwacji.
Liczbę wywiadów stanowiących trzon mych badań określiłabym na siedemset (obejmujących dwieście pierwszych rozmów), gdyż tyle właśnie, spośród ponad trzech tysięcy sesji, jakie odbyłam w ciągu ostatnich piętnastu lat, uznać należy za najbardziej dogłębne i szczegółowe. Spośród tych siedmiuset, sto pięć osób stwierdziło, że ich towarzyszące śmierci doznania były nieprzyjemne lub wręcz „piekielne”. Z tego wynika, że jedna na siedem badanych przeze mnie osób opowiadała raczej o piekle niż o niebie. I nie jest to jedyna kwestia, w której moje obserwacje różnią się od dotychczasowych poglądów na ten temat.
To co o przeżyciach na granicy śmierci zostało do tej pory ujawnione, bądź przez profesjonalistów, bądź przez środki masowego przekazu, zbyt często naginane było do tego, co chcieliśmy usłyszeć. Doprowadziło to do powstania mitu: ludziom znajdującym się w stanie graniczącym ze śmiercią dane jest, w darze kompensacji, przetrwać bliskość śmierci zaznając jednocześnie niebiańskiej błogości; powracają całkowicie odmienieni, wyzbywają się chciwości i wszelkich dążeń materialistycznych zamieniając je na pełną miłości i poświęcenia służbę całej ludzkości.
To nie tak!
Co prawda mit ten całkiem często znajduje odbicie w wielu obserwowanych przypadkach, ale rzeczywiste zjawisko, podobnie jak i jego następstwa, nie poddaje się tak łatwo podobnym uogólnieniom. Obok olśniewającego światła, tak często do tej pory opisywanego, istnieje wszak cała gama rozmiarów i stopni ciemności i zamętu. W badaniach dotyczących zjawisk towarzyszących umieraniu zauważyć można tendencję do upatrywania całości zagadnienia w jego „ozdobach”, do skupiania się na „oświetleniu” zamiast na scenariuszu przedstawienia.
Mity wyrastają z rzeczywistości.
Splatają fakty z fikcją tworząc materię utkaną z symboli i metafor tak, by wypływała z nich nauka dotycząca kodeksu postępowania, indywidualnego i zbiorowego przeobrażenia i rozwoju. Ten uniwersalny schemat tworzenia mitu zaistniał również w przypadku mitologizacji zjawisk towarzyszących śmierci.
Dlatego też moim celem stało się umieścić ten „Mit Cudownej Łaski” w kontekście rzeczywistości, w której się zrodził.
Myślę, że książka ta doprowadzi czytelników do podobnego mojemu przekonania, iż każdy epizod z granicy życia i śmierci, bez względu na to jak dojmujący i niepowtarzalny (tak jak mój własny), jest jedynie maleńką cząstką całego obrazu - w najlepszym przypadku obrazem niepełnym.
Nikt kto doznał tych przeżyć, nie jest żadną „gwiazdą pierwszej wielkości”, ponieważ moc owego doświadczenia wynika nie z przebiegu wydarzeń podczas jego trwania lecz z tego, co ma miejsce potem. Prawdziwych wartości i znaczenia dopatrywać się należy właśnie w konsekwencjach. Wszystkie te tak przekonywająco brzmiące relacje z życia po śmierci, w rzeczywistości dużo więcej mówią o zadziwiającej, absolutnie niepojętej mocy życia za życia. Prawda ta stanowi wyzwanie dla wszystkich ludów na ziemi do ponownego oszacowania ...
alisea