Weber David, Evans Linda - Wrota piekieł cz.1 (popr).doc

(2346 KB) Pobierz
„Nie ma mowy, żeby nie dać się ponieść,

„Nie ma mowy, żeby nie dać się ponieść,

rozerwać, a nawet oszołomić.

Prawdziwie wspaniała opowieść."

- „Booklist"

„...doskonała mieszanka wojskowości,

techniki ze sprawnie prowadzonym rozwojem postaci

i świetnie opanowanym ukazaniem ludzkich dramatów...

warte polecenia"

- WILSIN LlBRARY BlJLLETIN


Książki Davida Webera wydane przez ISA

trylogia bahzela

przysięga mieczy

zaprzysiężony bogu wojny

przysięga wietrznego jeźdźca

trylogia dahak

księżyc buntowników

dziedzictwo zniszczenia

spadkobiercy cesarstwa

wraz z Johnem Ringo

Imperium Człowieka

marsz w głąb lądu

marsz ku morzu

marsz ku gwiazdom

nas niewielu

wraz z Erikiem Flintem

1633


WROTA PIEKIEŁ

KSIĘGA PIERWSZA

DAVID WEBER

LINDA EVANS

 

 

 

 

 


WROTA PIEKIEŁ

tytuł oryginału: HELL'S GATE

Copyright (O 2006 David Weber i Linda Evans. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Prawa do wydania polskiego należą do ISA Sp. z o.o., Warszawa 2007.

Wszystkie postacie występujące w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podrieństwo do osób prawdziwych, żyjących lub nie, jest całkowicie przypadkowe.

Książka jest chroniona polskim i międzynarodowym prawem autorskim. Jakiekolwiek jej powielanie lub nieautoryzowany użytek jej zawartości jest zabronione bez pisemnej zgody wydawcy lub właściciela praw autorskich.

Ilustracja na okładce: Gabriela Becla i Zbigniew Tomecki

Wydanie I

Wydawca: ISA Sp. z o.o. Tłumaczenie: Grzegorz Komerski Korekta: Rafał Kulisz Skład: KOMPEJ

Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej:

ISA Sp. z o.o. Al. Krakowska 110/114 02-256 Warszawa tel./fax (0-22) 846 27 59 e-mail: isa@isa.pl

ISBN: 978-83-7418-177-8

Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony internetowej:

www. isa.pl


Dla Sharon,

Ponieważ z nią u boku

Mogę stawić czoła całemu multiwersum.

Dla Davida i Aubrey,

którzy sprawiają, że się uśmiecham

I dla Boba

za jego nieustanną pomoc techniczną.

Bez niego nie użyłabym żadnego z Talentów.


DAVID WEBER - autor bestsellerowego cyklu książek o Honor Harrington, powieści In Fury Born i 1633 (z Erikiem Flintem) oraz wielu innych. We współpracy ze Steve'em White'em napisał Powstanie, Krucjatę i W martwym terenie oraz jeszcze jeden bestseller z listy New York Timesa Opcję Siwy, które to powieści osadzone zostały w realiach gry strategicznej Starfire. David Weber współpracował również z innymi autorami np. z Johnem Ringo, z którym stworzył cykl Imperium Człowieka

LINDA EVANS - autorka, wspólnie z Johnem Ringo napisała The Road to Damascusa z Robertem Asprinem cztery powieści z cyklu Time Scout  dla wydawnictwa   Baen. Z Asprinem współpracowała też przy niedawno wydanej książce For King and Country. Linda Evans jest ekspertem od uzbrojenia, zarówno współczesnego jak i dawnego, z której wiedzy korzysta szeroko tworząc SF. Jest także autorką powieści Far Edge of Darkness (wyd. Baen) i  kilku nowel wydanych w popularnej serii wydawnictwa Baen - Bolo. Mieszka w Archer na Florydzie.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wysoki żołnierz wyglądał jakby żywcem wycięto go z plaka­tu zachęcającego do wstąpienia do wojska. Jasne włosy i słuszny wzrost były spadkiem, który otrzymał od swych przodków z pół­nocnego Shalhoman. Teraz jednak znajdował się daleko, bardzo daleko - cały wszechświat dalej - od tamtejszych stromych kli­fów i skutych lodem fiordów. Jego maskujący mundur polowy był starannie wykrochmalony i wyprasowany w ostre jak brzy­twa kanty. Stał na prowizorycznym, pokrytym błotem lądowi­sku, odwrócony plecami do majaczącego za nim portalu. Na tle polany, którą wydarto pyszniącej się dokoła dżungli, gdzie roz­stawiono obóz, nieskazitelny mundur wyglądał równie nie na miejscu, jak obsypane już jesiennymi pocałunkami złota i czer­wieni leśne giganty rosnące po drugiej stronie portalu. Wyda­wało się też, że jest całkowicie uodporniony na bzyczące mu koło ucha roje owadów nadlatujących z pobliskich bagien. Na ramieniu podoficera widniała oznaka Drugiej Andarańskiej Temporalnej Brygady Rozpoznawczej. Siwe kosmyki okalają­cych jego skronie włosów zgrabnie harmonizowały z surowym, naznaczonym doświadczeniem, opalonym obliczem żołnierza.

Uniósł wzrok i spojrzał w oślepiająco jasne, popołudniowe nie­bo. Szaroniebieskie oczy, porażone promieniami zachodzącego


słońca, zwęziły się w szparki. Hełm trzymał sztywno pod lewą pachą, a kciuk prawej dłoni zahaczył o skórzany pasek swej za­wieszonej na ramieniu dragońskiej kuszy. Stał tak w nieznośnym upale już ponad pół godziny Temperatura nie wywierała na nim większego wrażenia. Na mundurze nie było znać najmniejszego nawet śladu potu, choć to akurat z pewnością było mylące.

Wydawało się, że może tak stać - jeśli zajdzie potrzeba - przez cały następny tydzień. W końcu jednak na bezchmurnym błękicie nieba pojawił się czarny punkcik. Nozdrza żołnierza zadrgały z zadowolenia.

Przez chwilę obserwował jak ciemna kropka, powoli tracąc wysokość, zbliża się do lądowiska. Uniósł hełm i wsunął go sobie na głowę. Pochylił kark i osłonił oczy lewą ręką. Scho­dząc do lądowania smok podał skrzydła do tyłu. Z ziemi ze­rwały się tumany kurzu i zeschłych traw. Powiał silny wiatr, wzbudzony uderzeniami pokrytych opalizującymi łuskami skrzydeł wielkiej bestii. Podoficer odczekał, aż na ziemi znie­ruchomieje ostatnia z rozszalałych gałązek, opuścił dłoń i wy­prostował się.

Przylot smoka był wyraźnym świadectwem tego, jak bardzo niedostępna była ich wysunięta placówka. Od bazy na wybrze­żu - którą zbudowano tam, gdzie w rodzimym wszechświecie żołnierzy ciągnęły się bagna królestwa Farshal, w północno-wschodnim Hilmar - posterunek dzieliło nieco ponad siedem­set dwadzieścia mil. Siedemset dwadzieścia mil bardzo niego­ścinnego terenu. Tutejsze błoto było równie wszechobecne jak to w Hilmar, więc transport powietrzny stanowił jedyny sen­sowny sposób przemieszczania się. Sam podoficer dotarł z po­wrotem do bazy regularnym rejsem transportowego smoka nie­całe czterdzieści osiem godzin temu. W trakcie podróży miał okazję przyjrzeć się dokładnie podmokłym terenom i zrozumiał jak ciężko byłoby poruszać się drogą lądową. Nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób ktokolwiek zdoła wy­korzystać pełnię możliwości portalu umieszczonego w środku tego zapomnianego przez bogów bagna. Nie wątpił jednak, że Zarząd Trans-Temporalnego Transportu Unii ma jakiś plan.


ZTTTU dysponował przecież najlepszymi zespołami inżynie­rów we wszechświecie - a dokładniej we wszystkich znanych wszechświatach. Byli to ludzie posiadający doświadczenie w ob­słudze portali znajdujących się w jeszcze mniej urokliwych miejscach.

Tak przynajmniej głosiła fama.

Smok posłuszny rozkazowi pilota opuścił się na kolana. Na uprzęży zamontowanej do ramion potwora zjechał tylko je­den pasażer. Przybysz miał ciemne włosy i oczy. Był jeszcze wyższy od podoficera, mimo że wyglądał młodziej. Na obu krawędziach kołnierzyka nosił srebrną tarczę oznaczającą ran­gę setnika. Podobnie jak podoficer na ramieniu miał oznakę 2. ATDR i plakietkę z nazwiskiem - Olderhan, Jasak - na pier­si. Powiedział coś do pilota i ruszył zdecydowanym krokiem przez błoto ku swemu jednoosobowemu komitetowi powital­nemu.

* * *

-  Witamy z powrotem na naszym zadupiu! - szczeknął pod­oficer błyskawicznie stając na baczność. Zasalutował służbiście.

-  Tak. Dziękuję starszy mieczniku Threbuch - odparł przy­bysz przyjaźnie i zasalutował dużo bardziej swobodnie niż jego rozmówca. Wyciągnął rękę i mocno uścisnął dłoń starszego męż­czyzny. - Ufam, że góra miała dobry powód, by mnie tu z po­wrotem ściągać, Otwal - dodał oschle, na co podoficer zareago­wał uśmiechem.

-  Wolałbym, żeby nie - to znaczy wolałbym, żeby pana tu nie ściągano - ale mam wrażenie, że tym razem im pan wyba­czy - powiedział. - Swoją drogą jestem zaskoczony, że udało się im pana odszukać. Spodziewałem się, że o tej porze będzie pan już daleko w drodze powrotnej do Garth Showma.

-  Też miałem na to nadzieję - przyznał cierpko Olderhan i pokręcił głową. - Niestety. Setnik Thalmayr zamarudził gdzieś po drodze, a magister Halathyn okazał się na tyle sprytny, że udało mu się mnie złapać. Gdyby zaczekał jeszcze choć dwa dni na Thalmayra byłbym już na statku, na tyle daleko od brze­gu, że pewnie by mi się upiekło.


-  Przykro mi, Sir - starszy miecznik uśmiechnął się szeroko. - Mam nadzieję, że przekaże pan Dowodzącemu Pięcioma Ty­siącami, że mimo wszystko starałem się odesłać pana do domu na te urodziny.

-  Och, ojciec wybaczy ci z pewnością, Otwal - zapewnił Ja-sak. - Choć teraz to przecież matka...

-  Tylko nie to! - miecznik zadrżał przestraszony. - Nadal nie mogę zapomnieć tego, co pańska matka powiedziała mi, kiedy pięciotysięcznik przeze mnie spóźnił się na rocznicę ich ślubu.

-  Ojciec nadal to pamięta. Jest ci wdzięczny za to, że w ogó­le wrócił wtedy do domu - zauważył setnik. Miecznik wzru­szył ramionami.

-  Pięciotysięcznik okazał się po prostu zbyt twardy. To męż­czyzna, któremu żaden jaguar nie dałby po prostu rady, Sir. Je­dyną moją zasługą było zatamowanie krwotoku.

-  Sam się głupiec w tę historię wpakował i niczego więcej na pewno wtedy od ciebie nie chciał. - Miecznik badawczo rzucił okiem na młodszego mężczyznę. Setnik zaśmiał się. -To własne słowa ojca, Otwal. Przyrzekam ci, że nie można mnie oskarżyć o brak szacunku wobec taty.

-  Wedle rozkazu, setniku - miecznik skinął głową.

-  Skoro jednak nasi panowie i władcy uznali za stosowne oderwać mnie od urodzinowego tortu, to pewnie zaraz powiesz mi dlaczego, starszy mieczniku - głos setnika zabrzmiał nieco ostrzej. Brązowe oczy uważniej spojrzały na starszego żołnie­rza. Podoficer przyjął bardziej oficjalną pozę.

-  Obawiam się, że szczegóły będzie musiał przekazać panu magister Halathyn. Wiem tylko tyle, że według niego testy po­tencjału pola tutejszego portalu wykazują, że w pobliżu może znajdować się jeszcze jeden. I to duży.

-  Jak duży? - zapytał Jasak mrużąc oczy.

-  Naprawdę nie wiem, Sir - odparł Threbuch. - Wydaje mi się, że magister Halathyn też jeszcze nie potrafi tego określić. Słyszałem tylko, jak mówił coś o klasie ósmej.

Jasak Olderhan uniósł brwi i cicho zagwizdał. Najwięk­szym, odnalezionym dotąd portalem trans-temporalnym był


portal Selkara. Należał on jednak do klasy siódmej. Jeśli ma­gister Halathyn rzeczywiście wykrył tu ósemkę, to ten tonący w błocie kawałek dżungli stanie się wkrótce bardzo drogim kawałkiem dżungli.

- No, skoro to o coś takiego chodzi, starszy mieczniku - po­wiedział spokojnie po chwili - to prowadź mnie prosto do ma­gistra Halathyna.

* * *

Halathyn vos Dulainah był bardzo sztywnym, bardzo ciem­noskórym i bardzo siwym człowiekiem o żylastej posturze. Bez wątpienia nie był jednak bardzo młody. Jasak nie miał pewno­ści, lecz podejrzewał, że starzec dawno już przekroczył wiek, w którym urzędnicy Zarządu zezwalali Obdarzonym na odej­ście na spoczynek. Oczywiście magistrowi Halathynowi nikt nie śmiał powiedzieć tego prosto w twarz. Od kilkudziesięciu lat naukowiec stanowił klasę sam dla siebie. Klejnotem w ko­ronie ZTTTU był od chwili, kiedy - dwadzieścia lat temu - opuścił Akademię Mythal Falls. Od tamtej też pory niezwykle bawiło go opowiadanie nominalnym przełożonym, gdzie mogą sobie wsadzić swoje przepisy.

Nigdy nie wyjaśnił Jasakowi z jakiego powodu znalazł się w samym środku tego wilgotnego i zarobaczonego bagna. Nie powiedział także, dlaczego magister Gadrial Kelbryan, jego za­stępca w Instytucie Garth Showma, przybyła tu za nim. Hala­thyn powtarzał tylko - z naiwnością, której nie udałby lepiej dwunastolatek przyłapany na wykradaniu ciasteczek ze spiżar­ni rodziców - że jest tu „na wakacjach". Jasak nie wątpił, że starzec miał na tyle silne wpływy w ZTTTU, iż był w stanie spowodować by regularne transporty naginano do potrzeb jego wypoczynku, lecz podejrzewał, że tym razem chodzi raczej o ja­kiś tajny projekt naukowy. Magister Halathyn, rzecz jasna, ni­gdy tego nie potwierdził. Za bardzo bawiła go atmosfera tajem­nicy, by tak łatwo dopuścił do jej rozwiania.

Starzec, jak zdradzały zarówno kolor jego skóry jak i „vos" przed nazwiskiem, był Mythalaninem i członkiem kasty shakira. Jasak Olderhan z zasady nie był zagorzałym wielbicielem


Mythalan. Jeszcze mniejszą estymą darzył członków wspomnia­nej kasty. Magister Halathyn stanowił jednak wyjątek od regu­ły. Nie tylko zresztą od tej.

Gdy Jasak i idący za nim starszy miecznik Threbuch wkro­czyli do namiotu, stukocąc buciorami o drewniane deski podłogi magister podniósł wzrok. Stuknął rysikiem w trzymany w ręku kryształ, zabezpieczając tym ruchem swoje notatki i obliczenia, i uśmiechnął się do setnika znad szklistego urządzenia.

-  Jak się miewa mój ulubiony barbarzyńca? - zagaił wyśmie­nitą andariańszczyzną.

-  Dziki i niepiśmienny jak zwykle, panie magistrze - odpo­wiedział z uśmiechem Jasak po mythalańsku.

Magister zachichotał z uznaniem i wyciągnął dłoń. Po po­witaniu poprawił swoje płócienne, polowe krzesełko i wskazał gestem Jasakowi identyczne siedzenie stojące po drugiej stro­nie biurka.

- Przejdźmy do rzeczy Jasak - powiedział, gdy młodszy żoł­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin