Blask Cienia.doc

(716 KB) Pobierz
UPADEK – YSTERINY

UPADEK – YSTERINY

 

 

Rozdział 1

 

              Khabyrr opuścił przeludnioną salę, na której biesiadowali mocno podpici magowie świętując kolejną już, choć nie było dla niego jasne którą, rocznicę powołania Kapituły. Swoje kroki skierował na taras, a następnie schodami zszedł w dół, do ogrodu. Przystanął dopiero, gdy upewnił się, że napotkane drzewo skutecznie zasłania jego osobę i żaden wścibski mag nie przyjdzie tu, aby mu przeszkadzać w rozmyślaniach.

              Spojrzał na łunę nad horyzontem. Niebo w tej okolicy przybrało pomarańczowy kolor poprzecinany granatowymi smugami chmur. Kontury łańcuchów górskich okalających siedzibę magów były dobrze widoczne na tle ognistego blasku, jaki dochodził z sąsiedniej krainy. Widok był zaiste piękny, jednakże to, co go wywołało stało się utrapieniem wszystkich zebranych na sali magów, choć teraz nikt tego nie okazywał będąc pod wpływem mocnych, Hamerskich trunków.

              Poświatę na horyzoncie wywołała wojna domowa w sąsiedniej krainie – Kalgirze. Jak donosił wywiad wojskowy, tamtejszy władca nadużywał swoich przywilejów oraz doprowadził poniekąd do nasilenia się antykrólewskich nastrojów. Rebelianci posiadając wpływy w armii oraz poparcie ludności cywilnej zorganizowali wojskowy pucz, który doprowadził do obalenia zuchwałego władcy. Wydarzenia następowały jedne po drugich niczym błyskawice. Po schwytaniu króla i obaleniu jego rządów buntownicy dopuścili się niesłychanego mordu na dotychczasowym monarsze oraz jego dworzanach i wszystkich jego bliskich współpracownikach. Nie oszczędzili przy tym nawet najmłodszych potomków króla.

              Magowie jednak nie uczynili nic, aby temu przeciwdziałać. Kapituła pozostała głucha na prośby uchodźców z Kalgiry i odprawiała ich z nic nie niosącymi za sobą zapewnieniami, przecząc tym samym swojej wielowiekowej misji, jaką było utrzymywanie międzynarodowego pokoju. Wydano jedynie rozkazy, aby zabezpieczyć ucieczkę magów znajdujących się aktualnie na terenie objętym wojną domową.

              Nagle poczuł czyjąś rękę na ramieniu i zadrżał ze strachu, lecz natychmiast się opanował  i odwrócił w kierunku osoby, która wyrwała go z rozmyślań. Zza drzewa wyskoczyła szczupła kobieta o śniadej cerze i krótkich, szarych włosach spiętych w warkocz. Obeszła wkoło Khabyrra, po czym oparła się o to samo drzewo co on.

-          Cześć Yna, przyszłaś mnie dręczyć? – zapytał

-          Ja? Skąd! Dam sobie jednak rękę uciąć, że sam się dręczysz. – odpowiedziała powoli, melodyjnym głosem

-          Tak mało lubisz swoje ciało?

-          Daj spokój, nie od dziś wiem, jaki masz charakter – przerwała mu szybko przybliżając się do niego tak, iż ściszyła głos szepcząc mu na ucho – Romantyczny patriota, który prędzej sam sobie od ust ujmie niż zabierze komuś. Ale masz jedną słabość.

-          Tak? – zapytał przeciągle

-          Jesteś idealistą, a tacy krótko żyją na tym świecie. – powiedziała z przekąsem

-          Wiedziałem, że mnie przyszłaś dręczyć – powiedział z uśmiechem – Myślisz, że dobrym pomysłem byłoby pogadać z dowódcą garnizonu?

-          Nie wiem – powiedziała już normalnym tonem przechodząc obok maga – Nie znam się na tych formalnościach. Jestem tylko...

-          Tak, jesteś tylko zwykłą uzdrowicielką. Wszyscy to wiemy. – powiedział ponuro

-          Nie bądź smutny, gdy wkoło wszyscy się bawią. Chodź napijemy się czegoś. - nalegała

-          Idź przodem, zaraz do ciebie dołączę.

Yna oddaliła się pozostawiając Khabyrra z wątpliwościami, co powinien dalej uczynić. Z jednej strony obawiał się, że rozmowa ta może nie przynieść nic dobrego, z drugiej jednak chciał działać. Nie chciał w tej chwili pozostać bierny wobec horroru jaki przeżywali mieszkańcy Kalgiry. Ale czy tak naprawdę mógł coś uczynić?

              Ostatecznie powziął decyzję o porozmawianiu z dowódcą garnizonu stacjonującego w mieście pomimo późnej pory. Wyszedł zza drzewa, lecz w tym samym momencie drogę zastąpiła mu tajemnicza kobieta w ciasnej czarnej sukni z niesamowicie dużym dekoltem uwydatniającym krągły biust. Wpatrywała się w maga spojrzeniem pełnym ognia i wewnętrznej namiętności.

-          Dokąd to słodziutki. – zapytała ciepłym głosem, Khabyrr milczał z nerwów. Kobieta podeszła do niego tak blisko, iż mimowolnie cofnął się o krok, lecz na swoje nieszczęście napotkał na drodze drzewo. Nie odpychała go jej uroda, gdyż była akurat jedną z ładniejszych kobiet, które spotkał na dzisiejszym balu. Bardziej obawiał się jej nagłego i niepohamowanego ataku na jego osobę.

-          Czemu drżysz mój magu? Czyżbym robiła coś, czego nie aprobujesz? – w tej chwili delikatnie pieściła jego dłoń, którą oddał niemalże bez walki.

-          Kim jesteś, pani? – wyjąkał

-          Jestem Karia. Wołałabym jednak w tym momencie dowiedzieć się czegoś o tobie. – położyła dłoń na jego klatce piersiowej zbliżając się jeszcze bliżej. – Widzę, że nie siedzisz zbyt głęboko w temacie. – szepnęła mu do ucha – Nie martw się jednak. Dasz jeszcze radę...

Kobieta musnęła swoimi ponętnymi wargami usta Khabyrra, którego w tym momencie

przeleciały dreszcze. Zaraz po tym, lekko i bez oporów obdarzyła maga głębokim pocałunkiem. W tej chwili wszelkie opory zostały złamane. Khabyrr oderwał się od myśli porozmawiania z dowódcą, tłumacząc sobie, iż zrobi to jutro lub przy najbliższej okazji. Poczuł jak prowadzi jego dłoń i kładzie ją na swoim biuście. Jego instynkt samozachowawczy został przytłumiony przez miękkość jej piersi oraz dające rozkosz pocałunki, którymi bez wytchnienia się obdarzali.

-          Chodźmy stąd. Znam doskonałe miejsce...

-          Prowadź zatem.

 

 

Rozdział 2

 

Samotny mężczyzna ze skórzanym pancerzem na sobie przykrytym brązową szatą przystanął na skarpie obserwując widok jaki miał przed swoimi oczami. Oto podziwiał krajobraz iście piekielny. Miasto płonęło, każda zabudowa, każdy dom. Bijący blask niemalże zmuszał do odwrócenia wzroku i sprawiał wrażenie jakby w środku panującej nocy zapaliło się światło dnia. Stał bezradny na wzgórzu przyległym do stolicy Kalgiry i przeklinał się w duchu, iż nie mógł uczynić nic, aby przeciwdziałać tej tragedii.

Jedynym budynkiem jaki ocalał od potężnego pożaru był pałac królewski stojący na wzniesieniu w centrum miasta. Po zamordowaniu króla i jego najbliższych rebelianci uczynili z zamku swoją siedzibę. Bojówki rebelianckie grasowały po mieście mordując przeciwników rewolucji oraz pozostałych przy życiu zwolenników króla. Gdy pożar zostanie ugaszony, nie będzie czego zbierać po tym miejscu, pomyślał. Pomimo tego, iż był magiem nie potrafił przeciwdziałać katastrofie, na którą zanosiło się już od dawna. To była po części także jego wina, gdyż nie wypełnił swej misji.

Usłyszał złowrogi odgłos dochodzący z lasu znajdującym się tuż za nim. Tętent kopyt. Znaleźli mnie, przemknęło mu przez głowę. Odgłos z każdą sekundą przybierał na sile. Nagle wszystko ucichło. W pewnej chwili mag zdał sobie sprawę, iż został otoczony przez oddział rebeliancki. Powoli odwrócił się w stronę lasu, gdzie na jeszcze wyższej skarpie przysiedli łucznicy z napiętymi cięciwami. Od zachodu droga została odcięta przez kilkunastu rycerzy oraz paru piechurów uzbrojonych w olbrzymie tarcze i długie lance. Z ich szeregu wyłonił się jeden z żołnierzy z typową bordowo-żółtą czapką – symbolem stopnia sierżanta w wojsku. Podszedł kilka kroków, po czym przystanął i ukłonił się lekko.

-          Mistrzu Tharin. Wojsko Kalgiry otoczyło twoją pozycję. Walka jest zbyteczna, gdyż pomimo swej mocy nie będziesz miał żadnych szans w starciu z naszym oddziałem. – powiedział sierżant powoli

-          Dziękuję za informację, jest ona jednak zbyteczna w tym momencie. – odpowiedział dziarsko

-          Tharin, znam cię z twojej porywczości i upartego charakteru. Jednak przed wybuchem rewolucji byliśmy przyjaciółmi, czyżbyś zapomniał?

-          Dobrze to ująłeś – byliśmy. Do czasu, gdy dopuściliście się mordu na królu. Ty sam byłeś w grupie uderzeniowej szturmującej salę tronową, pamiętasz? – powiedział twardym tonem obdarzając żołnierza przenikliwym spojrzeniem

-          Ubolewam nad tym wydarzeniem, lecz wiedz jedno, że nie ja wydałem taki rozkaz i gdyby to ode mnie zależało, nigdy by do czegoś takiego nie doszło. Serce nadal mnie boli po tym wydarzeniu.

-          Oby nigdy nie przestało i dręczyło cię do końca twoich dni. – rzekł z naciskiem Tharin. Dowódca spojrzał na niego z niedowierzaniem, po chwili jednak opanował się i postawił wszystko na jedną kartę.

-          Mistrzu Tharin. W imieniu niepodległego rządu Kalgiry wzywam cię do złożenia broni. W przeciwnym razie...

Mag powoli wyciągnął miecz z pochwy przewieszonej przez plecy. Wykonał krótki młynek w powietrzu, po czym ustawił się w pozycji, którą zawsze zajmował przed atakiem.

-          STAĆ! CZEKAĆ NA ROZKAZY! Nie rób głupstw – powiedział sierżant nieco drżącym głosem – Nie chcę cię zabijać. – mówiąc to widział jak mag podnosił lewą rękę w jego kierunku, a w dłoni zaczęły wirować ogniste smugi. Żołnierz trafnie odgadł jego intencję. Natychmiast rzucił się do ucieczki w kierunku swoich kompanów.

-          Śmierć zdrajcom – powiedział Tharin złowieszczym głosem, po czym kula ognia, która w mgnieniu oka sformowała się w jego dłoni wystrzeliła jak z procy w kierunku uciekającego sierżanta. Ten w ostatniej chwili przeskoczył przez piechurską tarczę i upadł na ziemię tuż za nią. Kula ognia uderzyła w metal rozlewając się po nim niczym woda jednocześnie podpalając wszystko wokół.

-          Wybacz – szepnął do siebie zaciskając zęby – ŁUCZNICY! OGNIA!

Żołnierze wypuścili z rąk strzały, które pognały w kierunku maga ognia. Ten widząc nadciągające niebezpieczeństwo wykonał serię młynków w powietrzu, o które uderzyły nadlatujące strzały. Tylko jedna drasnęła mu skórę na wysokości żeber, co wywołało u niego lekki, piekący ból. Łucznicy stali zdumieni. Tharin poczuł przypływ energii, którą z ledwością mógł kontrolować. Jego miecz ogarnął ogień, a w oczy wstąpił niesamowicie jaskrawy płomień, który całkowicie przesłonił źrenice. Żołnierze, choć zostali pouczeni o sztuczkach magów, w tym momencie czuli jednak niesamowite przerażenie na widok swego przeciwnika.

              Tharin cisnął jeszcze jedną kulę w kierunku łuczników, która uderzając o drzewo roztrysnęła się na wszystkich zebranych na skarpie żołnierzy dotkliwie ich parząc, sam zaś rzucił się na biegnących w jego kierunku piechurów. Ciął nisko, pod brzuch. Pierwsi padli na ziemię z niemym krzykiem na ustach. Kolejny żołnierz został przebity na wylot zanim zdążył podnieść swój ciężki, dwuręczny miecz.

Mag dostrzegł kątem oka zbliżającego się sierżanta z mieczem, który prawdopodobnie zabrał jednemu ze swoich nieżyjących kompanów. Poczekał aż zbliży się na odległość ostrza. Łucznicy napięli cięciwy...

Niesamowicie głośny wrzask rozległ się po całej okolicy niczym grom z jasnego nieba. Głos pełen bólu i cierpienia rozlał się po dolinie oraz ogarnął całą płonącą stolicę Kalgiry wywołując panikę u pozostałych przy życiu zwolennikach króla.

 

 

Rozdział 3

 

              Cios nadszedł niesamowicie szybko. Żołnierz nie zdążył nawet wydać okrzyku, gdy napastnik rzucił się na niego z mieczem w ręku. Po chwili Kalgirczyk przebity na wskroś leżał martwy na ziemi. Podobny los spotkał jego czterech kompanów, którzy mieli za zadanie dokonać zwiadu okolicy. Nie wykonali rozkazu, ponieśli porażkę.

              Jeden z magów powstał z ziemi, po czym rzekł głośno próbując przekrzyczeć wybuch jaki rozległ się w lesie, w którym się właśnie znajdowali:

-          Innavar, zabierz tych ludzi stąd!

-          A ty co? Będziesz zgrywał bohatera?

-          Ja idę ratować twój tyłek, tak byś ty mógł później uratować mój. – ostatnie słowa doleciały do Innavara z oddali, gdy jego kompan szybko przeskoczył zwalony pień i znalazł się na końcu kolumny uciekinierów.

Zauważył biegnącego na samym końcu jednego ze świeżo upieczonych magów, który

dosłownie kilka tygodni temu opuścił mury akademii w Inthassie. Mag spostrzegł grożące swojemu młodszemu koledze niebezpieczeństwo, dlatego zdecydował się na szybką interwencję. Przywołał swoją moc, po czym czując wzrastający przepływ energii odepchnął się z całych sił od ziemi. Wylądował twardo dobrych dwadzieścia metrów dalej przyklękając na jedno kolano, aby zamortyzować upadek. Młody mag był tuż przed nim. On jednak nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, które czaiło się tuż za jego plecami.

-          Solvay! Padnij! – wrzasnął natychmiast.

Młody mag w mgnieniu oka spełnił rozkaz rzucając się na wilgotną ziemię. Jego

kompan w tym czasie wstał i wykonując efektowny półobrót przeciął nadlatującą z naprzeciwka strzałę. Zza drzew wyskoczyło kilkunastu żołnierzy wroga, którzy puścili się biegiem w kierunku dwóch magów.

-          Wracaj do łodzi! – krzyknął Ayrov i nie czekając na jego reakcję ponownie przywołał swoją moc. Jego miecz zapalił się żywym ogniem a w oczach zajaśniał złowieszczy płomień. Wykonał kilka młynków w powietrzu, po czym przygotował się do walki – Pomórz Innavarowi!

-          Czekaj Ayrov. – odezwał się nagle Solvay – Sam nie dasz rady.

Nie czekając na jego sprzeciw kucnął, po czym wyciągnął przed siebie ręce składając

je w magiczny znak. Sekundę później powoli rozłączył dłonie prowadząc je w dwóch przeciwnych kierunkach po linii horyzontu. W tej chwili na linii drzew, jeszcze przed nadbiegającymi Kalgirczykami, w mgnieniu oka uformowała się zapora ogniowa ze strzelającymi do góry płomieniami, które rozświetliły mrok panujący w lesie. Wrogowie zatrzymali się przed dziwnym zjawiskiem wyraźnie strwożeni anomalią, która wyrosła tuż przed ich nosami.

-          To ich na chwilę zatrzyma. – powiedział Solvay dobitnie

-          No proszę! – rzekł Ayrov z podziwem – Dobry jesteś.

-          Nauczyłem się tego w akademii.

-          Ciekawe. Od kiedy uczą formować tego typu zapory? – powiedział z udawanym podejrzeniem

-          To tylko iluzja. Zanim zrozumieją nas już tu nie będzie – Solvay wydawał się zbity z tropu słysząc słowa swojego dowódcy, który wydawałoby się jest zdziwiony jednym z najprostszych zaklęć magii ognia. W tym samym czasie rozległ się kolejny wybuch, tym razem dużo bliżej ich aktualnej pozycji.

-          To nie ja. – odparł młody mag widząc przenikliwe spojrzenie Ayrova

-          Uciekamy stąd.

Po tych słowach razem pobiegli w kierunku małej zatoczki w rzece, gdzie odpowiednio wcześniej zacumowano łodzie do ucieczki z objętego wojną domową

państwa. Oczywiście w całkowitej tajemnicy przed wścibskim nosem nowego rządu Kalgiry.

              Łodzie wypływały już z ciasnej zatoki, gdy dwaj magowie przybyli na brzeg. Solvay natychmiast wskoczył do ostatniej, która wciąż czekała na niego i Ayrova. Ten jednak chcąc wejść na pokład w ostatniej chwili zaniechał tego pomysłu. Kilka centymetrów od niego  przeleciała kalgirska strzała wbijając się do pobliskiego drzewa. Łódź odbiła od brzegu. Znajdujący się na podkładzie ludzie ponaglali maga, aby wskoczył póki jeszcze ma taką możliwość.

              Ayrov znalazł napastnika dopiero po chwili. Stał on na skarpie trzymając już w dłoni kolejną strzałę i zabierał się do napinania cięciwy. Mag nie pozwolił sobie nawet na chwilę opóźnienia. Natychmiast przywołał swoją moc, po czym w jego lewej dłoni uformowała się mała kula ognia, która z każdym ułamkiem sekundy powiększała się. W mgnieniu oka, szybkim zamachem, wypuścił ją w kierunku Kalgirczyka. Kula lekko kręcąc się dookoła własnej osi uderzyła w cel z chirurgiczną precyzją. Żołnierz wrzasnął, gdy pocisk trafił w niego i eksplodował. Wszystko w promieniu kilku metrów stanęło w płomieniach łącznie z wyjącym w niebogłosy łucznikiem, który spadł ze skarpy do płytkiej sadzawki.

              Mag spojrzał na odpływającą łódź. Była już za daleko, aby tak po prostu do niej wejść. Wiedział jednak, co powinien zrobić. Odbił się mocno od podłoża czując w sobie dość siły, aby wykonać tak duży skok. Jednakże nie wszystko szło po jego myśli, będąc jeszcze w powietrzu przeszła mu przez głowę myśl, iż być może za mocno odbił się z prawej nogi i po krótkim locie niefortunnie uderzył w burtę łodzi wpadając do lodowatej wody.  W ostatniej chwili zdążył jednak złapać się burty, dzięki czemu uratowało to go przed całkowitym zanurzeniem w ciemnej otchłani, co było dla niego niezwykłą traumą, gdyż bał się głębokiej wody. Inne osoby znajdujące się w łodzi pomogły mu wspiąć się do kokpitu.

-          Niech to licho. – powiedział zaciskając zęby z zimna – Zamoczyłem nową szatę.

Rozejrzał się dookoła. Cztery łodzie, długie na kilkanaście metrów, wypłynęły

pojedynczo z zatoki pozostawiając oddziały rebeliantów na brzegu. Ayrov spostrzegł Innavara w pierwszej łodzi, która płynęła na czele ekspedycji ratunkowej. Mag przeskoczył do kolejnej łodzi tak jak poprzednio. Tym razem udało mu się nie wpaść do wody, czego jak się już okazało, bardzo nie lubił. W końcu doskoczył do ostatniej łodzi. Innavar powitał go chłodnym spojrzeniem.

-          Co masz taką minę? – zapytał Ayrov dopiero po chwili– Przecież wszystko idzie zgodnie z planem.

-          Może według ciebie. To jednak nie koniec naszych problemów. – Innavar westchnął

-          Co jeszcze nas czeka? – zapytał ściszając głos

-          Coś strasznego. Na pewno słyszałeś wybuchy.

-          Owszem. – potwierdził mag ognia

-          Słyszałem podobne wybuchy w czasie Okresu Anomalii. Gdy na południu Khredin doszło do zbrojnego powstania przeciw panującemu cesarzowi, ten w stanie szału wydał rozkaz o pacyfikacji ludności zamieszkującej tamte górzyste tereny przy pomocy nowego typu katapult. Nie wiem na jakiej zasadzie działały, lecz gdziekolwiek były, niosły ze sobą śmierć i zniszczenie. To było ponad dwadzieścia lat temu. Nikt nie ocalał. Diabelska siła.

-          Smutna historia.

-          Przestań w końcu kpić sobie z życia Ayrov. – wybuchnął mag

W tym momencie usłyszeli cichy pisk. Ułamek sekundy później wszyscy znajdujący się w łodzi stracili grunt pod nogami. Fala jaka się wytworzyła przechyliła ich łódź do tego stopnia, iż nieznacznie nabrała ona wody. Magowie byli oszołomieni.

-          Co to było? – zapytali niemal równocześnie.

Jakby na ich prośbę znów usłyszeli znajomy dźwięk, a zaraz po tym ujrzeli kulę

katapultową lądującą w wodzie nieopodal ich własnej łodzi wyrzucając w powietrze olbrzymie ilości wody. Innavar spojrzał na swojego kompana pełnym przerażenia wzrokiem. Nastała chwila konsternacji, w której obaj zastanawiali się, czy opór przeciw tej piekielnej technologii jest w ogóle możliwy. Ujrzeli na wzgórzach po obu stronach rzeki migoczące zarysy maszyn oblężniczych oraz wałęsających się ludzi u ich podstaw. Pierwszy z otępienia wyrwał się Ayrov. Wskoczył na burtę, po czym krzyknął do pozostałych łodzi:

-          Żagle w górę!

Jego słowa wywołały zdziwienie wśród pozostałych załóg, gdyż nawet zupełny laik świadom był, iż łódź nie popłynie, gdy nie będzie dostatecznie silnego wiatru. Co więcej, siła oporu będzie ją hamowała, a to w ich obecnej sytuacji było niewskazane. Mag jednak pewny swoich czynów starał się ponaglać innych, aby ściśle wykonywali jego polecenia. Załogi ze strachu zaczęły podnosić żagle w górę zupełnie nie rozumiejąc intencji Ayorva. Szare płachty w końcu zawisły luźno na masztach niczym niepotrzebne ścierki na płocie. Mag zszedł do kokpitu.

-          Mam nadzieję, że wiesz, co należy robić. – rzekł do Innavara

-          Ayrov, ja nie do końca pamiętam formuły i elementy tego żywiołu... to było dziesięć lat temu…

-          No to masz kilkanaście sekund, aby sobie przypomnieć. Po tym czasie tamci zdążą załadować katapulty. – przerwał mu Ayrov, po czym przeszły go ciarki na sam widok chłodnego błękitu ukrytego w oczach Innavara. Ten wdrapał się na burtę odpychając zdecydowanie maga ognia, który zakołysał się na niestabilnym pokładzie.

Niepokój zapanował wśród członków załogi. Każdy był świadom, iż będąc pod

pełnymi żaglami, do tego stojąc w miejscu jest się najbardziej narażonym na ostrzał wroga, który niszcząc maszt, może całkowicie zatopić łódź. Grobowa cisza zaległa wśród załóg. Innavar spojrzał na gwieździste niebo na wpół zasłonięte przez kłębiaste chmury. Unosząc ręce w górę, zamknął oczy i skupił w sobie całą moc żywiołu wiatru na jaką go było stać, po czym zaczął inkantację skomplikowanych formuł, których dawno temu uczył się jako student w świętym mieście magów.

              Na wzgórzach pojawiły się nowe katapulty, a ci, którzy je obsługiwali, widząc podniesione żagle na łodziach jeszcze prędzej ładowali pociski. Do maszyn oblężniczych dołączyły dwa oddziały rebelianckich łuczników rozchodząc się po wzgórzach wzdłuż rzeki. Po chwili napięli cięciwy z zapalonymi strzałami i unosząc je wysoko w górę wypuścili wszystkie naraz. Ayrov widząc, co się dzieje wskoczył na dziób łodzi, po czym przywołał swoją moc. Obie ręce stanęły mu w płomieniach, podczas gdy on starał się możliwie szybko wymawiać zaklęcia. Strzały były coraz bliżej i tylko wyostrzone zmysły maga potrafiły uchwycić każdy ułamek tej patowej sytuacji. Jego oczy przybrały kolor jaskrawo pomarańczowy, co było oznaką używania przez niego większości jego potencjału magicznego. Szybkim ruchem dłoni wykonał w powietrzu półkole, które pozostawiło za sobą rozmywającą się smugę jaskrawego światła. W tym samym momencie strzały zmierzające w kierunku ich łodzi wybuchły takim samym, ostrym światłem, po czym ich resztki opadły bezwładnie do rzeki. Niestety zaklęcie Ayrova nie było na tyle silne, aby objąć wszystkie strzały. Część wpadła do wody, kilka trafiło w płynące za nimi łodzie. Dał się słyszeć okrzyk bólu dobiegający z łódki Solvaya. Ayrov spojrzał w tamtą stronę, lecz mrok nocy utrudniał mu zidentyfikowanie w kogo uderzyła strzała. Powietrze nieco ruszyło z miejsca, zaczął wiać słaby wiaterek. Mag ognia upadł na twarde deski ciężko dysząc.

-          Nic ci nie jest? – wrzasnął Innavar

-          Wytrzymam. Pośpiesz się. – wymamrotał łapiąc oddech

Wiatr powoli stawał się coraz silniejszy. Nad okolicę, w której się znajdowali

przywędrowały ciężkie, burzowe chmury. Rozległ się lekki pisk wiatru, który ciągle przybierał na sile. Żagle delikatnie wypełniły się, a łodzie powoli ruszyły z miejsca. Zdumieni członkowie załóg odzyskiwali powoli nadzieję na ratunek. Ayrov stanął o własnych siłach nabierając głęboko powietrza. Obejrzał się dookoła, po czym w desperackim geście całą siłę jaka mu jeszcze pozostała skumulował w prawej dłoni. Ułamek sekundy później wyzwolił kulę ognia, która uderzyła w lecący w ich kierunku pocisk katapultowy. Rozpadł się on na setki mniejszych, które spadły na członków załogi pierwszej łodzi. Gdy Ayrov odsunął rękę sprzed głowy zauważył jak pozostałe katapulty wystrzeliły swoje pociski kierując je w stronę uciekinierów.

              Innavar widząc zagrożenie, przerwał inkantację, po czym przywołując swoją moc natychmiast cisnął w kulę lodowy pocisk zmaterializowany w jego dłoni, który podobnie jak poprzednio doprowadził do rozpadu pocisku katapultowego. Zaraz po tym powrócił do przywoływania wiatru z jeszcze większą zaciekłością. Włożył w to całe swoje serce i siłę, na jaką go było stać. Wiatr zadął w żagle, które pod naporem powietrza zaczęły cicho łopotać. Łódź nieco przechyliła się na bok zmuszając załogę do balastowania swoim ciężarem po pokładzie. Prędkość jaka została wzbudzona wywoływała fale na pomarszczonej powierzchni rzeki. Ktoś z tyłu krzyknął z zachwytu, lecz jego wrzask został przytłumiony przez ciągle wzmagający się wicher. Innavar osiągał coraz to większe stadia kontroli nad siłą wiatru, lecz jednocześnie zdawał sobie sprawę, że jego moc będzie wkrótce na wykończeniu i długo nie wytrzyma w tym stanie. Gdyby tylko udało im się dotrzeć za to wzgórze, gdzie rzeka skręcała na południe...

              Ayrov rzucił kulę ognia w kierunku kolejnego pocisku, który tym razem zagrażał łódce Solvaya. Odłamki spadły na załogę, lecz nie doprowadziły do żadnych uszkodzeń. Młody mag starał się jak mógł, lecz nie potrafił działać w tak dramatycznej sytuacji. Choć brał przykład z Ayrova, nie potrafił jednak celnie trafić w nadlatujące pociski. Byli już w połowie drogi do celu.

              - Ayrov! – wrzasnął Innavar, który pomimo wyostrzonych zmysłów nie zauważył kuli odpowiednio wcześniej. Zupełnie jakby otoczona była niewidzialną poświatą…

              Pocisk katapultowy był dosłownie tuż nad łodzią magów i chociaż Ayrov zadziałał błyskawicznie, pocisk wroga został trafiony, lecz rozpadł się na sporej wielkości kawałki, które spadły na przerażonych członków załogi. Jeden z odłamków był na tyle duży, iż przebił kadłub robiąc w łódce sporej wielkości wyrwę. Inny trafił jedne...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin