Rozdział 2.docx

(39 KB) Pobierz

Rozdział 2

 

Złe przeczucie.

 

Minęły już 2 tygodnie od mojego emocjonalnego wybuchu przy Angeli, kiedy poszłyśmy pospacerować po plaży w La Push. Był piękny dzień, pierwszy raz od dawna świeciło słońce i nawet było przyjemnie ciepło. Chodziłyśmy boso po piasku, aż do tego punktu, w którym fale obmywały brzeg i cofały się z powrotem w morze. Woda była wyraźnie lodowata.

Przez te ostatnie tygodnie zbudowałam z Angelą prawdziwą przyjaźń i po tym wieczorze w Port Angeles często się spotykałyśmy. Ona to zaproponowała, bo rozmowa z kimś, kto nie był taki jak Jessica, też sprawiała jej radość. Zamknęłam ją w swoim sercu, była naprawdę interesującą osobą i w zastosowaniu przysłowia Cicha woda brzegi rwie zajmowała na pewno 1 miejsce.

Dzień po moim załamaniu był zadziwiająco normalny. Czułam się bardziej odprężona i wolna, mój plan zadziałał, rozmowa rzeczywiście czasem pomagała, a Angela nikomu nic nie powiedziała. Wszystko o czym mówiłyśmy pozostało między nami i to było wspaniałe uczucie, znaleźć, tu w Forks, tak dobrą przyjaciółkę.

Podczas spaceru, gdy usiadłyśmy na chwilę, by rozkoszować się słońcem, rozmawiałyśmy o wszystkim, co nam tylko do głowy wpadło. Bez żadnego przymusu, całkowicie swobodnie.

-Parę dni temu przemeblowałam trochę swój pokój, wygląda teraz jaśniej. Łóżko przestawiłam pod okno i urządziłam sobie kącik do czytania z moim ukochanym fotelem. Musisz to przy okazji koniecznie obejrzeć – opowiedziałam jej uradowana i uśmiechnęłam do niej. Tak, moja twarz, w ogóle moje ciało było już w stanie pokazywać emocje- choćby nawet z wahaniem. Angela się zaśmiała.

-No to cię napadło! Zawsze się mówi, że kobiety wiele rzeczy zmieniają w sobie i swoim otoczeniu, gdy w miłości coś nie wychodzi. Gdy tak się na ciebie patrzy, z twoją nową fryzurą, widać, że stanowisz świetny przykład – śmiałam się razem z nią, choć nie tak serdecznie, jak ona. Nie bolało mnie, gdy mówiła tak o miłości, o mojej miłości, bo wiedziałam co miała na myśli i że nie chce mi niepotrzebnie o niczym przypominać.

-Cieszę się, że poszłam do fryzjera, moje włosy zaczynały mnie już denerwować – kilka dni temu byłam u fryzjera i skróciłam swoje czekoladowe włosy o ok. 10 cm. Teraz opadały stopniowo na moje plecy i podobałam się sobie.

-A jak się dzisiaj czujesz? – nigdy nie pytała, jak się czuję tak ogólnie, bo wiedziała jaka byłaby odpowiedź: pusta, smutna, bezradna i pełna bólu. Angela pytała mnie każdego dnia, jak się dzisiaj czuję.

-Dzisiaj jest w miarę w porządku, mogę odetchnąć i nie miałam jeszcze żadnych bolesnych wspomnień… - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, uśmiechając się niepewnie.

-Żadnych złych snów tej nocy? – wiedziała, że może mnie o to spytać. Nie mogłam się na nią za nic gniewać.

-Nie, tylko ten sam sen, co przez ostatni tydzień… - spojrzałam na morze. Od tygodnia śniłam każdej nocy o tym samym. Byłam w małym, pustym pokoju, było bardzo zimno i ciemność zacieśniała się wokół mnie. Kucałam na podłodze i próbowałam wyciszyć głosy wokół mnie: „Cała rodzina będzie miała problemy, jeżeli to się nie uda!”, „Będzie tak, jakbyśmy się nigdy nie spotkali”, „On nie jest dla ciebie odpowiedni”, „Myślałem, że nie podoba ci się żaden chłopak w mieście”, „Bądź ostrożna”, „Tak bardzo go kochałam, że słowa nie mogą tego opisać”, „Jesteś moim życiem!”. Po tym ostatnim zdaniu zawsze się budziłam z krzykiem i instynktownie zatykałam sobie uszy. Te głosy prześladowały mnie przez całą noc, od tygodnia. Krzycząc, odbierały mi moje noce bez snów i za każdym razem przypominały o tym, co chciałam w sobie stłumić.

-Bella? – Angela wyrwała mnie z rozmyślań.

-Och… przepraszam – zaczerwieniłam się, w ogóle jej nie słuchałam.

-Przygotowałam coś dla ciebie. Chociaż dopiero od 2 tygodni tak naprawdę dobrze się rozumiemy… mam dla ciebie mały prezent. Nie mogę tego oddać, ani wymienić więc musisz to przyjąć, ok.? – zaśmiała się i wyjęła cienką kopertę z torby. Prezent? Co to miało znaczyć?

-Wiesz… po prostu bardzo cię lubię i chcę byś była znowu szczęśliwa i dlatego pomyślałam, że pomogłoby ci, gdybyś wyrwała się na trochę z Forks… - podała mi kopertę. Prawdopodobnie było to oczywiste, ale ja nadal nie zrozumiałam nic z tego, co do mnie powiedziała.

-Angela, co… ty zrobiłaś? – wzięłam kopertę i otworzyłam ją. W środku był kawałek papieru, ale gdy się przyjrzałam, w oczach wezbrały mi łzy. To był bilet lotniczy, tylko dla mnie, do Jacksonville.

-Angela, nie mogę tego przyjąć, to jest przecież za drogie… - wyszeptałam.

-Daj spokój. Polecisz tam. Całkiem sama, bez nikogo, kto mógłby ci o tym tutaj przypominać. Spędzisz przyjemny tydzień z mamą i Philem. Proszę, Bello, zrób to dla mnie patrzyła na mnie już prawie błagając i znowu jej brązowe oczy dały mi poczucie błogości i bezpieczeństwa.

-Dziękuję… ale dlaczego… tak bym się cieszyła, mogąc cię przedstawić mojej mamie.

-Wiem, ale kiedyś tam ją w końcu poznam. Dobrze ci zrobi, gdy pobędziesz trochę sama. No cóż, nie tak całkiem sama, ale z osobami, które nie będą ci przypominać tak bardzo o Forks i tym cierpieniu.

-Nie wiem, jak mam ci dziękować… To jest świetne… Ale te wszystkie pieniądze…

-Nie myśl o tym. Ciesz się po prostu tym słońcem tam na dole – mrugnęła do mnie i wstała – chodź, bo robi się późno.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem i mocno ściskałam bilet w dłoni. Nareszcie zobaczę Renee… i moje ukochane słońce. Gdy już odwiozłam Angelę, wróciłam do domu z dziwnym uczuciu w żołądku. Jak zareaguje Charlie na ten pomysł?

Była już 8, straciłyśmy całkowicie poczucie czasu, ale w La Push nie było to trudne.

Charlie był już w domu, ale nie pogniewał się za spóźnienie.

-Cześć kochanie. Skąd wracasz? – uśmiechał się.

-Przepraszam, tato. Cześć. Byłam z Angelą w La Push, spacerowałyśmy po plaży. Zrobić coś do jedzenia?

-Nie trzeba. Przywiozłem nam pizzę. W końcu nie musisz co wieczór stać przy garach – gdy chciałam się sprzeciwić, podniósł rękę – Tak, wiem, że ci to nie przeszkadza. Mimo to, usiądź i jedz.

-Dzięki, tato.

Jedliśmy jeszcze ciepłą pizzę w pokoju i patrzyliśmy na mecz, cóż by innego. Charcie był wyraźnie fanatykiem sportu, ale tylko przed telewizorem. Gdy się już najedliśmy, co znaczyło, że Charlie jest w dobrym humorze, postanowiłam przejąć inicjatywę:

-Tato… Angela sprawiła mi dziś dość duży prezent…

-Prezent? Za co? – jego ton mnie zirytował, ale nie myślałam o tym więcej.

-Stała się dla mnie dobrą koleżanką w ostatnim czasie… no wiesz… i pomyślała sobie, że byłoby dobrym pomysłem, gdybym… no cóż, wyrwała się stąd… by trochę uwolnić się od różnych myśli… - nie miałam pojęcia co powiedzieć, jakoś tak bałam się jego reakcji.

-Jak na razie brzmi dobrze, więc gdzie jest haczyk? – ten ton musiał coś oznaczać…

-Haczyk jest… właściwie, to nie ma żadnego haczyka… Ach, tato… hm, podarowała mi bilet lotniczy do Jacksonville, bym mogła odwiedzić Renee, Sama… - teraz się śmiał, a mnie zatkało. Co to wszystko miało znaczyc?

-Masz naprawdę fantastyczną przyjaciółkę – gdy się uśmiechnął, wiedziałam już co mi nie odpowiadało w jego tonie: grał zainteresowanie. Wiedział! – Poczekaj… wiedziałeś o tym? – ciągle jeszcze się śmiał.

-Angela zadzwoniła tutaj, chyba przedwczoraj, byłaś akurat w łazience. Opowiedziała mi o swoim pomyśle i spytała, czy się zgadzam.

-Ona co?? – odebrało mi mowę… Angela była aniołem, nie mogłam się na nią nawet gniewać. Charlie znowu się śmiał:

-Musiałabyś zobaczyć swoją minę… boska, Bella.

-Wy się tylko ze mnie śmiejcie, tak mnie zostawić, bym macała po omacku…

-Ach Bella, to miała być niespodzianka. Uważam ten pomysł za świetny i żeby cię trochę uspokoić… wiem przecież co o tym myślisz. Większą część biletu sam zapłaciłem, nawet jak chciała mnie przekonać, by było odwrotnie – teraz to już naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć… objęłam Charliego, chyba po raz pierwszy odkąd byłam w Forks.

Miałam lecieć w następny poniedziałek, bo miałam mieć wolne w tym tygodniu, co oczywiście było dokładnie przez Angelę i Charliego zaplanowane.

Cały tydzień poprzedzający podróż byłam niespokojna i zajęta myśleniem o tych „przyjemnych dniach”, jak je nazwała Angela. Czy miały być rzeczywiście przyjemne? Oczywiście cieszyłam się na spotkanie z mamą i Philem, ale byłam pewna, że mimo wszystko nie będę potrafiła się odgrodzić od tego wszystkiego. Już teraz było to niemożliwe, nawet jeśli nie zawsze wyglądałam na smutną i przybitą. Wewnętrznie ciągle krzyczałam z bólu.

Ale trzeba iść za ciosem, prawda? By tylko nie martwić osób, które się kocha, zaciska się zęby, a bólowi można oddać się dopiero, gdy jest się samym w ciemnościach. Tak jak ja to robiłam co wieczór na nowo…

Jeszcze tylko 3 dni, myślałam tego ranka, gdy stałam pod prysznicem i próbowałam zmyć z siebie niespokojną noc. Znowu ten sen…

Skierowałam się twarzą wprost pod strumień wody ze wstrzymanym oddechem. Kiedy te przeklęte sny dadzą mi spokój?

55…57…59… Nabrałam znowu powietrza w płuca. Głęboko odetchnęłam, ale nie poczułam się przez to lepiej. A więc dzisiaj był jeden z tych dni.

Wyszłam spod prysznica, wysuszyłam ciało i włosy i obejrzałam się w lustrze. Przeciętnie…, pomyślałam i odwróciłam się.

Ubrałam dżinsy, koszulkę i sweter i zeszłam do kuchni. Było bardzo wcześnie- mimo to Charliego już nie było- więc nie musiałam się spieszyć. W lodówce znalazłam jogurt, bowiem mój apetyt na płatki nie dał dziś o sobie znać. Potrzebowałam bite pół godziny na to, by zjeść maleńki jogurt, podczas gdy gapiłam się przez okno na las za domem:

-Nie, tego sobie nie zrobię. W końcu mam pewną obietnicę do dotrzymania… - wymamrotałam do siebie.

W końcu musiałam się pospieszyć, by zdążyć na czas do szkoły. Dlaczego wspomnienia tak bardzo odciągały od rzeczywistości?

Ledwo co zdążyłam, a Angela już czekała na mnie przed klasą. Pana Masona jeszcze nie było.

-Witaj, Bello.

-Cześć. Przepraszam… straciłam poczucie czasu – nie pytała o nic więcej.

-Nie ma sprawy. Masona i tak jeszcze nie ma. Wejdźmy do środka.

Pierwsze lekcje minęły mi bardzo szybko, bez żadnych ekscytujących zdarzeń. Po matematyce poszłam z Mikiem i Jessicą do stołówki; na szczęście nadal byli parą. Mike najwyraźniej w końcu zrozumiał. Przechodziliśmy obok sekretariatu, drzwi były otwarte i rzuciłam przelotne spojrzenie do środka. Stał tam dobrze zbudowany chłopak z brązowymi włosami. Stanęłam jak wryta.

-Bella? – zawołała Jessica, gdy zauważyła, że zostałam w tyle – Co jest? Chodź!

Impuls by uciec nie był wystarczająco silny i wstrzymałam oddech. To nie mogła być prawda…

Zrobiłam krok w stronę sekretariatu, w tym momencie chłopak się odwrócił, a ja wypuściłam powietrze z ust. Teraz, gdy stał w innym świetle, jego włosy nie były brązowe i był gorzej zbudowany, niż myślałam.

Czy moja wyobraźnia musiała akurat teraz robić ze mnie takie żarty, gdy dziś i tak jest jeden z tych dni?

Chłopak przeszedł obok mnie, również w stronę stołówki. Był jednym z tych nowych jedenastoklasistów, którzy przyprowadzili się z Seattle, bo mieszkanie w mieście stało się dla ich rodziców zbyt trudne.

-Bella, no chodź wreszcie – Jessica stała obok mnie i ciągnęła za ramię w stronę stołówki.

Cholera, krzyczałam na siebie w myślach, jak można być tak głupim?!!!

Gdy usiadłam przy naszym stoliku, Angela od razu zauważyła napięcie na mojej twarzy, bo spojrzała na mnie sceptycznie. Wiedziała, że wszystko jej opowiem, gdy będę chciała, a gdy tego nie zrobię, to nic jej to nie obchodziło.

Reszta dnia przeleciała jakby obok mnie i pod koniec spieszno mi było do mojego samochodu. Jeszcze tylko 2,5 dnia…, pomyślałam zmęczona i wsiadłam do furgonetki. Znowu padało i moje włosy zrobiły się wilgotne. Oparłam głowę o siedzenie i przymknęłam oczy. Byłam na siebie wściekła. Oczywiście nie miałam siebie, pod względem wspomnień i bólu, pod kontrolą w żadnym razie, ale zdrowy ludzki rozsądek wpadłby na to, że Edward… nie stoi w sekretariacie naszej szkoły, nie mówiąc już o tym, że to w ogóle niemożliwe. Wyjechał, nie było go i byłam tego tak świadoma, jak chyba nikt w tej szkole, a mimo to dałam się wyobraźni zmylić. Jesteś taka głupia… głupia, głupia…

Oddychałam ciężko i próbowałam odgrodzić  od nasuwających się obrazów, kiedy nagle ktoś zapukał w szybę. Podskoczyłam ze strachu i otworzyłam szybko oczy: Mike… Otworzyłam drzwi ale zostałam w środku.

-Ale mnie wystraszyłeś… - wyszeptałam.

-Przepraszam, nie chciałem – podszedł trochę bliżej – hej, chciałem zapytać, czy masz ochotę pojechać z nami w przyszłą sobotę do La Push? Podobno ma być dość ładna pogoda i powinniśmy się znowu wszyscy spotkać, wygodnie razem posiedzieć itd. – widziałam nadzieję w jego oczach.

-Przyszłą sobotę? Wtedy akurat będę wracać z Jacksonville. Przez następny tydzień będę u mamy w odwiedziny. O której chcieliście się spotkać?

-Późnym popołudniem, chcieliśmy zrobić ognisko – jego nadzieja znikała.

-Mhmm, zastanowię się, ok.? Nie mogę nic obiecać, ale postaram się przyjść – spróbowałam się uśmiechnąć, ale moje ciało nie chciało mnie dziś słuchać. Mike wydawał się mimo to zadowolony, nawet jak nie zgodziłam się tak na 100%. Obiecałam sobie zrobić wszystko, by móc przyjąć to zaproszenie.

Gdy dotarłam do domu, robiłam wszystko by zająć czymś myśli. Przygotowałam kolację, wysprzątałam kuchnię, łazienkę i salon i poszłam do pokoju zrobić zadanie domowe.

Pan Mason na szczęście zadał nam skomplikowane i czasochłonne zadanie. Mieliśmy napisać esej o sile wymowy Szekspira współcześnie i zastanowić się, czy jego rodzaj sztuki i czy sztuka w ogóle przemija, czy też nie. Miałam więc sporo do roboty, myśląc o Szekspirze i to pomogło, moja uwaga została odwrócona.

Była 8.20 gdy usłyszałam samochód na podjeździe. Charlie.

Skończyłam pracę i byłam z siebie dumna, gdy zauważyłam, że zapisałam już 3 strony.

-Cześć, tato – przywitałam się, schodząc po schodach, gdy akurat odwieszał kurtkę.

-Cześć kochanie. Jak ci minął dzień?

-Całkiem dobrze, trochę stresująco. Dużo zadań… a tobie?

-Nic ciekawego się nie działo, w końcu to małe miasteczko – mrugnął i usiadł w kuchni – Spakowałaś się już? – zapytał. Popatrzyłam na niego zaskoczona:

-Nie, a czemu? Przecież lecę dopiero w niedzielę wieczorem – zaśmiał się.

-Nie umiesz już czytać, Bella? Przecież tam pisze wyraźnie, 20.00, i to już jutro wieczorem – zaczerwieniła się. Miał rację!

-Och… - to wszystko co byłam w stanie powiedzieć.

-Nic nie szkodzi. Jak to sobie zaplanowałaś? – spytał i napełnił swój talerz.

-Jeżeli nie masz nic przeciwko, chciałabym pojechać sama. Zamierzałam zostawić furgonetkę na lotnisku w port Angeles, tam można przecież auto zostawić, gdy się wyjeżdża na dłużej. Tak by było lepiej… - prawie szeptałam, bo nie wiedziałam jak Charlie zareaguje. Jednak on tylko przytaknął.

-Jeśli takie jest twoje życzenie, to jest to mój rozkaz – znowu do mnie mrugnął, wiedziałam, że chce bym poczuła, że się nie gniewa. Zadziałało i musiałam się uśmiechnąć.

-Dzięki, tato. Zadzwonię do ciebie, jak tylko będę w Jacksonville.

-To byłoby miłe, żebym wiedział, czy moja niezdara doleciała w jednym kawałku.

-Heh… ok. – uśmiechnął się i szybko opróżnił talerz, żeby zniknąć w salonie.

Każdego dnia coraz bardziej go kochałam, nawet jak nie potrafiliśmy tego tak otwarcie pokazać, ponowne rozstanie byłoby prawdopodobnie bardzo bolesne.

Wieczór minął bez żadnych niespodzianek, więc poszłam wcześnie na górę spakować torbę; to że miałam mniej niż jeden dzień wprawiało mnie w zdenerwowanie.

 

Co mnie czeka? Czy naprawdę będzie miło? Cieszyłam się z powodu Renee i Phila, mojego nowego drugiego domu, słońca…

Nagle uświadomiłam sobie, że tego nowego domu jeszcze nie widziałam. Renee tylko krótko o nim wspomniała, wtedy gdy leżałam w Phoenix w szpitalu… po tym jak James…

Potrząsnęłam głową by odpędzić takie myśli, musiałam wziąć się w garść.

Wyjęłam małą torbę podróżną spod łóżka, odkurzyłam ją i wypełniłam letnimi ubraniami- w końcu nie padało tam codziennie, prawdopodobnie w ogóle w miesiącu. Jednak zrobiłam się ostrożniejsza  co do prognoz pogody odkąd tu mieszkałam, więc zapakowałam też kilka dłuższych, cieplejszych rzeczy. Nawet jak będą cały tydzień leżały w torbie.

Już jutro będę mogła wziąć Renee w ramiona… niesamowita myśl. Tak długo już jej nie widziałam. Zmieniła się? Z jej e-maili nie sposób było się czegoś dowiedzieć, a zdjęć nie posyłała, jako że nie radziła sobie za bardzo z techniką. Byłam tego wszystkiego bardzo ciekawa i jak już skończyłam się pakować, zeszłam znowu na dół.

-Wszystko spakowane… - zakomunikowałam i usiadłam w fotelu.

-O niczym nie zapomniałaś? Buty na deszcz, kurtkę, parasol?

-Tato, ty wiesz gdzie leży Jacksonville, prawda?

-Bella… naprawdę straciłaś wszelkie zrozumienie dla ironii odkąd tu jesteś?

-Przecież wiesz, że ironia i sarkazm nie godzą się z deszczową pogodą.

-Chyba masz rację.

-Wyjadę jutro o wpół do szóstej. Będę na lotnisku jakiś kwadrans po 6, z parkowaniem i zameldowaniem powinnam się zmieścić w czasie, albo?

-Tak, brzmi dobrze. Jesteś tego pewna?

-Tak, tato, pojadę sama na lotnisko.

-Ok., w takim razie przyjadę jutro na chwilę do domu, żeby się z tobą pożegnać.

-Nie musisz, nie będzie mnie tylko przez tydzień.

-Nieważne. Zrób swojemu staremu tą przysługę.

-Ok., tato – uśmiechnął się zadowolony i wstał. Kiedy wrócił, trzymał w ręku kopertę.

-Masz. To na różne wydatki, czy pamiątki, czy co tam będziesz chciała.

-Ach, tato, przecież nie musiałeś…

-Weź to! – podał mi kopertę i nie odezwałam się ani słowem. Położył się znowu na kanapie i oglądał i telewizję. Po jakimś czasie wstałam i życzyłam mu dobrej nocy.

-Dobranoc, Bello. Śpij dobrze.

Dziękuję…

Gdy już leżałam w łóżku, praktycznie czekałam na moje koszmary, wiedziałam bowiem, ze nadejdą. Jak każdej nocy… ale gdy zapadłam w niespokojny sen, poczułam, że coś się zmieniło i nic nie było już takie, jak przez wszystkie minione noce…

Następnego ranka czułam się, jakby przejechał po mnie czołg, moje ciało było tak słabe, że ledwo stała na nogach.

Była 10 kiedy wstałam. Słońce świeciło i oblało mój pokój ładną żółcią.

Co za omen, pomyślałam.

Moje nogi mocno drżały, więc chwiejnie poszłam do łazienki.

Gorący prysznic trochę mi ulżył i odprężył napięte mięśnie. Czułam się tak, jakbym tej nocy brała udział w wyścigu, ale najgorsze było… nic już nie pamiętałam ze swojego snu. Co się stało? Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że nie obudziłam się z krzykiem, jak każdego ranka… Co to mogło znaczyć?

Już jak zasnęłam, coś się zmieniło: pokój, w którym kucałam nisko przy ziemi, nie był ciemny ani zimny, tym razem podążały w moją stronę jasne światła, ale raziły tak bardzo, że niczego nie mogłam rozpoznać…

Od tego momentu wspomnienia mnie opuściły…

Byłam bezsilna i nie rozumiałam tego…

Gdy się wycierałam do sucha, próbowałam na siłę sobie przypomnieć. Nic.

Poszłam- tylko owinięta ręcznikiem- do pokoju. Włożyłam trzy różne warstwy ubrania, bo w drodze do Jacksonville, będę w trzech strefach klimatycznych.

Gdy szukałam na biurku paszportu, w ręce wpadła mi koperta ze zdjęciami, które Jessica zrobiła w stołówce, w dzień moich urodzin.

Zdjęcia… całkiem o nich zapomniałam. Myśl o tym znowu zadała mi cios w serce.

Musiałam myśleć o tych pustych stronach w albumie, z których usunął nasze zdjęcia, by mógł dla mnie zniknąć. Moje urodziny, ten… wypadek z Jasperem i rozstanie… Potrząsnęłam głową. Minęły dopiero trzy tygodnie, a czułam jakby to były miesiące. To uczucie przyprawiało mnie o ból głowy, nawet o tym nie chciałam pamiętać, nie chciałam za każdym razem przeżywać tego na nowo, ale jednak nie chciałam stracić wspomnień, bo pokazywały mi, że jeszcze żyję.

Dzwonek telefonu wyrwał mnie z rozmyślań i pobiegłam na dół, by odebrać:

-Słucham? – powiedziałam i poczułam jak dogania mnie zawrót głowy, oparłam się o ścianę.

-Cześć, Bello, to ja, tata.

-Tato? Co się stało?

-Mamy tu kilka problemów, ni uda mi się później przyjechać. Przykro mi… - zaciął się. Nienawidził pokazywać uczucia.

-Nic się nie stało. Nie będzie mnie tylko tydzień… i zadzwonię do ciebie z Jacksonville.

-Tydzień to dość długo… myślę… ehm… że będę za tobą tęsknić… i twoim jedzeniem – praktycznie słyszałam jego uśmiech, ale ten pokaz uczuć nie był dla niego przyjemny. Tak samo jak dla mnie, poza tym moje myśli ciągle krążyły wokół niego

-Lodówkę już napełniłam wczoraj, tato. Nie będziesz głodował… no i… to tylko tydzień.

-Muszę lecieć, więc… uważaj na siebie, ok.? Pozdrów Renee i Phila… i… kocham cię – prawdopodobnie siedział właśnie przy biurku, z twarzą w dłoniach i tylko ustami wolnymi by mówić i zmarszczonym czołem. Nie znałam takich uczuć z jego strony i napędziło mi to stracha, brakowało mi słów.

-Jasne, będę. Więc do przyszłej soboty… Tato… zadzwonię.

-Do zobaczenia… - odłożył słuchawkę.

To wszystko nie pasowało do siebie… mój dziwny sen, moje wspomnienia, wybuch Charliego. Coś było nie w porządku i fakt, że za 3 godziny miałam jechać do Port Angeles by wsiąść do samolotu, w ogóle mi się nie podobał. Coś było złe, całkowicie nie w porządku…

Trzy godziny mogły wydawać się dniami, gdy nie miało się nic do roboty i siedziało na werandzie próbując powstrzymać wzbierającą panikę.

Nie podobało mi się to wszystko.

Gdy w końcu było przed 6, zaniosłam torbę do furgonetki, położyłam na siedzeniu i ruszyłam. Tydzień poza Forks, prawdopodobnie był to dobry pomysł, ale złe przeczucie pozostało.

Potrzebowałam- tak jak planowałam- około 45 minut, by dojechać na lotnisko. Zaparkowałam w podziemnym garażu i skierowałam się do 2 bramki.

Moje zdenerwowanie ciągle wzrastało, gdy już się zameldowałam i czekałam w hali. Ta sytuacja przypomniała mi znowu o tej sprawie z Jamesem. Wtedy byłam na lotnisku w Phoenix i zastanawiałam się jak niezauważenie uciec od Alice i Jaspera, bu uratować moją mamę, o której myślałam, że jest w rękach Jamesa. Kto mógłby się spodziewać, że to była pułapka?

Dlaczego te wszystkie wspomnienia wracały akurat teraz, gdy opuszczałam ten zachmurzony kawałek ziemi i udawałam się na tydzień w najjaśniejsze słońce?

Coś złego się działo i im więcej wspomnień nadchodziła, tym bardziej byłam pewna, że coś się stanie.

20 minut później siedziałam w samolocie do Seattle, gdzie na szczęście będę miała bezpośrednie połączenie z Jacksonville. Podczas tego krótkiego lotu nie opłacało się zamykać oczu, a z moim chaosem w umyśle pewnie i tak byłoby to niemożliwe. Byłam tak zmęczona, że chwilę po tym jak wsiadłam w Seattle do samolotu, powieki mi opadły i zapadłam w głęboki sen.

Znowu widziałam to jasne światło, kierujące się w moją stronę i tym razem rozpoznałam jakieś cienie w oddali. Jednak nie rozpoznałam żadnych twarzy, nie było żadnych głosów, wołałam w stronę światła, ale nie słyszałam własnego głosu. Z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk i czułam się bezsilna. Przypadłam ze strachem do ziemi, objęłam się rękoma i czekałam aż coś się stanie, ale nic się nie wydarzyło. Światło wydawało się być coraz bliżej, jednak ciągle mnie nie obejmowało, a cisza była nie do wytrzymania.

Wtedy zostałam niedelikatnie oderwana od moich lęków.

-Proszę pani? Zaraz lądujemy. Proszę zapiąć pasy – powiedziała stewardessa. Potrząsnęłam głową by pozbyć się mgły sprzed oczu, dopiero teraz zorientowałam się gdzie jestem.

Samolot wylądował na lotnisku w Jacksonville, a słońce jasno świeciło. To było to, moje słońce… ale po długim czasie spędzonym w pełnym cieni Forks i wspomnieniach, wydawało mi się nienaturalne i czułam się zagrożona. Prawie nie potrafiłam się cieszyć i byłam wystraszona, że tak bardzo już tęsknię za tym przytłumionym światłem z zachmurzonego nieba. Chciałam znów zobaczyć mgłę.

Zmęczona wysiadłam z samolotu, odebrałam bagaż i opuściłam halę.

Renee czekała z Philem w pełnym słońcu przed lotniskiem.

-Bella. Moja Bella. Cześć kochanie – Renee podbiegła i wzięła mnie w ramiona. Było mi przyjemnie i zorientowałam się jak bardzo mi jej brakowało.

-Cześć, mamo. Cieszę się, że cię widzę – Phil został z tyłu, ale gdy Renee mnie wypuściła, też podszedł i krótko mnie uścisnął.

-Cześć, Phil. Jak się macie?

-Teraz kiedy tu jesteś, świetnie – odpowiedział i zabrał moją torbę.

-Tak się cieszymy, że przyjechałaś. Wszystko ci pokażemy. Dom na pewno ci się spodoba – mówiła Renee bez żadnego znużenia. Niezauważalnie głęboko odetchnęłam- brakowało mi tego chaosu i przesadzonej radości Renee, ale spokój, który miałam w Forks definitywnie się skończył.

-Jak się czujesz, kochanie? – spytała Renee, gdy kierowaliśmy się w stronę samochodu. Na szczęście nie wiedziała co się stało. Teraz pomyślałam… może powinnam ją ostrzec.

-Czuję się dobrze – skłamałam tak dobrze, jak potrafiłam. Renee była tak zajęta swoją radością, że nawet tego nie zauważyła.

Jazda do domu trwała ok. pół godziny. Renee wypytywała mnie jak w szkole, jakich mam przyjaciół i jak sobie radzę z Charliem. Mechanicznie zdałam jej raport o wszystkim co chciałam jej powiedzieć, ale Edwarda… i naszą historię pominęłam.

Może zapomniała już o nim i o tym wypadku wtedy w Phoenix, ale znając ją, pewnie zacznie ten temat jak zrobi się spokojnie i Phila nie będzie… To mogło być nawet zabawne.

Dom znajdował się na obrzeżach miasta, przy rzece St. Johns, był mały, ale jakby ze snu: pomalowany na kusząco słoneczny kolor, elewacja z drewna i przyozdobione okiennice. Na werandzie można było spokojnie usiąść i obserwować ulice, która prawie w ogóle nie była uczęszczana, natomiast za domem był malutki ogród z widokiem na rzekę i niekończący się horyzont. Było idealnie, prawdziwa idylla, a w połączeniu ze światłem słońca wyglądało to jak obraz z kiczowatego filmu rodem z Hollywood.

Pokoje były małe, ale Renee naprawdę ładnie je urządziła: białe meble, ściany w ciepłych barwach żółci i tonacji terakoty. Mieli mały pokój gościnny, w którym przez następny tydzień miałam czuć się jak w domu. Do spania był wystarczający.

-Jak ci się podoba? – usłyszałam dumny głos Phila, gdy skończyli mnie oprowadzać.

-Jest świetnie, naprawdę cudownie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

-Cieszę się. To teraz możesz się urządzić w swoim małym pokoiku – puścił mi oczko i zostawił samą, a Renee w międzyczasie przygotowywała napoje i ciasto w ogrodzie. Ubrałam krótkie spodenki i koszulkę i ze zdjęciami w ręku zeszłam do ogrodu. Widok był przepiękny, a słońce- nawet jeśli nie byłam jeszcze do niego przyzwyczajona- przyjemnie grzało moją skórę.

W ogrodzie zjedliśmy ciasto z wiśniami, upieczone przez Renee i lemoniadę, bo na kawę było stanowczo za gorąco.

-No to opowiedz coś więcej, Bello! – zaczęła Renee i wewnętrznie przygotowywałam się już na przesłuchanie.

-Co chciałabyś wiedzieć? – chciałam zyskać trochę czasu.

-No, co się zdarzyło od czasu kiedy ostatnio się widziałyśmy?

-No cóż… niewiele. Forks nie jest takie duże, mamo.

-Ach, Bella, nie każ wszystkiego z siebie siłą wyciągać…

-Mamo, ale naprawdę nie wiem, co ci mam opowiedzieć. Forks jest nudne i małe, nic się tam nie dzieje takiego, co można by taki miastowym jak wy opowiadać. Ale… masz- dałam jej zdjęcia- to są zdjęcia moich znajomych, naszego domu itd. – wzięła je natychmiast i zaczęła bardzo uważnie oglądać. Wyjaśniłam jej, kim są Jessica, Mike, Eric, Angela i Tyler i opowiedziałam o swoim samochodzie i od kogo je miałam. Choć większość z tego wiedziała już dzięki moim emailom, miałam takie wrażenie, jakby słyszała o tym po raz pierwszy. Phil nie mówił dużo, również oglądał zdjęcia i śmiał się z różnych min moich kolegów, które zostały uchwycone tamtego dnia w stołówce. Zepchnęłam wspomnienia w głąb świadomości i obiecałam sobie, że poddam się bólowi wieczorem, ponieważ to wszystko rozsadzało już moją pierś i wiedziałam, że jeśli nie będę płakać albo krzyczeć  to się rozsypię.

Phil wstał nagle, wyjął komórkę z kieszeni i zaczął rozmawiać przez telefon. Gestem ki pokazał, że wraca do domu, byśmy sobie wzajemnie nie przeszkadzali. Obawiałam się tego momentu, w którym miałam zostać z Renee sama. Oczywiście moje obawy się potwierdziły… Phil dopiero co zamknął drzwi, a Renee już nie mogła powstrzymać ciekawości…

Weź się w garść, upomniałam się w duchu.

-No więc teraz tak między nami, kochanie. Co się stało z tym chłopakiem, który był wtedy w Phoenix? – jej oczy wręcz błyszczały z ciekawości. Zacisnęłam ręce na krześle i nabrałam głęboko powietrza: prawda czy kłamstwo? Jednak wiedziałam, że kłamanie przy Renee się nie uda… więc zdecydowałam się naprawdę, ale w skrócie.

-Nie udało nam się… zerwaliśmy.

-Zerwaliście? Ale dlaczego? Przecież specjalnie przyjechał do ciebie, byś wróciła do Forks. Jego spojrzenia i twoje… - widocznie była zdezorientowana.

-Tak, wiem… to był błąd. Za bardzo się różniliśmy… - czułam już wzbierające łzy i cały ten ból, który powoli wydobywał się na powierzchnię, ale bardziej zacisnęłam ręce, by zapobiec wybuchowi przy Renee. Na to nie byłam gotowa.

-Zbyt różni… Ale przecież bardzo go lubiłaś, prawda? – nadal drążyła i badawczo na mnie spojrzała. Czuła, że jest coś więcej, oczywiście, w końcu była moją matką.

-Tak… ja go kochałam, mamo, kochałam… ale widać los chciał inaczej… Proszę cię… nie chcę o tym rozmawiać. Widocznie nie miało tak być, a poza tym on nawet wyprowadził się ze swoją rodziną.

-Naprawdę? Dlaczego? Źle się czuli w Forks?

-Nie, jego...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin