Baum Ludzie w hotelu.txt

(535 KB) Pobierz
Vicki Baum

Ludzie w hotelu

Portier by� nieco blady, gdy wyszed� z kabiny numer 
7; odszuka� czapk�, kt�r� po�o�y� by� na kaloryferze w centrali telefonicznej. - 
C� to by�o? - zapyta� telefonista, siedz�cy przy swojej tablicy ze s�uchawkami 
na uszach i czerwonymi i zielonymi wtyczkami w r�kach. - Ano, w�a�nie, �on� moj� 
zawieziono nagle do kliniki. Nie wiem, co to ma znaczy�. Ona s�dzi, �e to si� 
ju� zaczyna. Ale, Bo�e drogi, przecie� to jeszcze nie czas! - powiedzia� 
portier. Telefonista s�ucha� tylko p�uchem. - No, tylko spokojnie, panie Senf - 
odrzek�, ��cz�c rozmow� - w rezultacie b�dzie pan mia� jutro ch�opaka. - 
Dzi�kuj� panu bardzo, �e mnie pan wezwa� tu do telefonu. Tam na froncie, w 
portierni, nie mog� przecie� rozg�asza� moich prywatnych historii. S�u�ba - to 
s�u�ba. - No, w�a�nie. A jak dziecko ju� b�dzie, to zadzwoni� do pana! - odpar� 
telefonista z roztargnieniem, ��cz�c dalej. Portier zabra� swoj� czapk� i 
wyszed� na palcach. Zrobi� to bezwiednie, bo przecie� �ona jego le�a�a i mia�a 
mie� dziecko. Przechodz�c przez korytarz, przy kt�rym mie�ci�y si� ciche, z na 
p� przygaszonymi lampami pokoje do pisania i czytania, westchn�� g��boko i 
przeczesa� r�kami w�osy. Poczu�, �e d�onie zrobi�y si� od tego wilgotne, nie 
mia� jednak czasu, by je umy�. Nie mo�na przecie� wymaga�, aby ruch hotelowy 
zosta� zahamowany, bo portierowi Senfowi rodzi�o si� dziecko... Muzyka z 
tea_roomu w nowej przybud�wce synkopami skaka�a w g�r� wzd�u� ciemnych luster. 
Ma�lany zapach pieczystego snu� si� dyskretnie, przypominaj�c o porze obiadowej, 
ale za drzwiami wielkiej sali jadalnej pusto jeszcze by�o i cicho. W ma�ym 
bia�ym salonie garde_manger Mattoni ustawia� sw�j bufet z zak�skami. Portier 
poczu� dziwn� s�abo�� w kolanach, posta� chwil� w drzwiach i zapatrzy� si�, 
oszo�omiony, w barwne �ar�wki igraj�ce �wiat�em za blokami lodu. W korytarzu na 
pod�odze kl�cza� monter, naprawiaj�c co� w linii elektrycznej. Od czasu, gdy na 
frontonie od ulicy umieszczono wielkie reklamy �wietlne, stale psu�a si� 
przeci��ona instalacja. Portier nakaza� pos�usze�stwo swym chwiejnym nogom i 
skierowa� si� na swoje miejsce. Pozostawi� portierni� pod opiek� praktykanta, 
ma�ego Georgiego, kt�rego ojciec by� w�a�cicielem du�ego koncernu hotelowego i 
chcia� swego spadkobierc� nauczy� pracy od podstaw. Senf szed� spiesznie, nieco 
skr�powany przez pe�ny i ruchliwy hall. ��czy�a si� tu muzyka jazzbandu z 
tea_roomu z zawodzeniem skrzypiec w Ogrodzie Zimowym, a iluminowana fontanna 
s�czy�a si� cienkim strumykiem do weneckiego basenu. Na stoliczkach brz�cza�y 
szklanki, trzcinowe fotele trzeszcza�y, a delikatny szelest futer i jedwabi, w 
kt�re otulone by�y kobiety, zestraja� si� z og�ln� harmoni� ton�w. Gdy boy w 
drzwiach wej�ciowych wpuszcza� lub wypuszcza� go�ci, wpada� przez ko�owr�t drzwi 
obrotowych kr�tkimi falami ch��d marcowy. - All right - rzek� ma�y Georgi, gdy 
portier, unosz�c si� nieco, zaj�� miejsce przy swym kantorku, jakby przybi� 
wreszcie do ojczystego portu. - Oto jest poczta wieczorna. Numer 68 awanturowa� 
si�, bo nie mo�na by�o od razu znale�� szofera. To histeryczka, prawda? - 
Sze��dziesi�t osiem to Gruzi�ska - powiedzia� portier, sortuj�c ju� praw� r�k� 
poczt�. - To ta tancerka, znamy j� ju� od osiemnastu lat. Co wiecz�r przed 
wyst�pem denerwuje si� i robi awantur�. W hallu podni�s� si� z klubowego fotela 
jaki� d�ugi pan, z nogami jakby bez staw�w, i szed� z opuszczon� g�ow� w stron� 
portierni. Przez chwil� wa��sa� si� po hallu, zanim si� zbli�y� do wej�cia, 
podkre�laj�c swym zachowaniem, �e na nic nie czeka i �e si� nudzi; obejrza� 
wydawnictwa przy kiosku z gazetami, zapali� papierosa, wreszcie zatrzyma� si� 
przy portierze i zapyta� z roztargnieniem: - Czy jest dla mnie poczta? Portier 
ze swej strony r�wnie� zagra� ma�� komedi�: zanim odpowiedzia�, zajrza� do 
przedzia�ki numer 218: - Nic tym razem, panie doktorze - odrzek�. Wysoki pan 
poma�u zawr�ci�, podszed� do swego fotela i, usiad�szy w nim sztywno, zapatrzy� 
si� t�po przed siebie. Twarz jego sk�ada�a si� z jednej tylko po�owy, ostry 
profil, jezuicko uduchowiony, ko�czy� si� pod szpakowat� skroni� wyj�tkowo 
pi�knym uchem. Druga po�owa twarzy nie istnia�a. By�a to jaka� krzywa, 
pozszywana i po�atana gmatwanina, w kt�rej patrza�o sztuczne oko spomi�dzy szw�w 
i szram. Doktor Otternschlag, m�wi�c do siebie, zwykle nazywa� t� swoj� twarz 
"pami�tk� z Flandrii". Gdy posiedzia� tak czas jaki� i nagapi� si� na poz�acane 
gipsowe kapitele marmurowych filar�w, kt�re zna� ju� a� do obrzydzenia, gdy si� 
napatrzy� do syta swymi niewidz�cymi oczyma na hall, opr�niaj�cy si� teraz do�� 
szybko przed rozpocz�ciem teatru, podni�s� si� znowu i podszed� jak na 
szczud�ach swym krokiem marionetki do pana Senfa, kt�ry, zapomniawszy ju� o swym 
�yciu prywatnym, urz�dowa� gorliwie za kantorkiem. - Pyta� kto o mnie? - 
zagadn�� pan doktor Otternschlag, patrz�c na pokryty szk�em marmurowy blat, na 
kt�rym portier uk�ada� zwykle wszelkie kartki i notatki. - Nie, panie doktorze. 
- Mo�e jest depesza? - zapyta� zn�w po chwili doktor Otternschlag. Pan Senf by� 
tak uprzejmy, �e sprawdzi� przegr�dk� numer 218, cho� wiedzia�, �e nic w niej 
nie le�a�o. - Dzisiaj nie nadesz�a - odpar�. - A mo�e pan doktor chcia�by p�j�� 
do teatru! - doda� wsp�czuj�co - mam jeszcze jedn� lo�� na Gruzi�sk� w Teatrze 
Zachodnim. - Na Gruzi�sk�? Niee! - przeci�gn�� Otternschlag, posta� chwil� i 
pow�drowa� woko�o ca�ego hallu z powrotem na swoje miejsce. "Teraz nawet na 
Gruzi�sk� nie ma kompletu - pomy�la�. - No, naturalnie, przecie� i ja nie chc� 
jej ju� ogl�da�." - I sk�opotany zapad� w sw�j fotel. - Ten cz�owiek jest 
wzruszaj�cy - m�wi� tymczasem portier do ma�ego Georgiego - wiecznie pyta o t� 
poczt�! Od dziesi�ciu lat mieszka u nas corocznie przez kilka miesi�cy, a nigdy 
jeszcze nie przyszed� do niego �aden list ani pies z kulaw� nog� o niego nie 
zapyta�. I siedzi sobie taki i czeka! - Kto czeka? - zapyta� obok szef recepcji, 
Rohna, wysuwaj�c sw� rud� g�ow� ponad nisk� szklan� �ciank�. Ale portier nie 
odpowiedzia� natychmiast; w�a�nie mia� wra�enie, jakby s�ysza� krzyk swej �ony - 
i ws�ucha� si� w siebie samego. Ale zaraz potem prywatne jego �ycie gdzie� si� 
zapad�o, gdy� trzeba by�o pom�c ma�emu Georgiemu w wyja�nieniu po hiszpa�sku 
Meksykaninowi z numeru 117 jakiego� zawi�ego po��czenia kolejowego. Z windy 
nadbieg� boy numer 24 o czerwonych policzkach i przylizanych na mokro w�osach i 
rado�nie podniecony zawo�a� g�o�no, za g�o�no jak na tak dystyngowany hall: - 
Zam�wi� szofera pana barona Gaigerna! Rohna niby dyrygent podni�s� strofuj�co i 
uciszaj�co r�k�; portier telefonicznie pos�a� rozkaz dalej. W ch�opi�cych oczach 
Georgiego malowa�o si� oczekiwanie. Zapachnia�o lawend� i dobrymi papierosami. 
Tu� za tym zapachem szed� przez hall m�czyzna, za kt�rym wiele os�b si� 
obejrza�o. Fotele klubowe, stoj�ce wzd�u� jego drogi, o�ywi�y si�, u�miechn�a 
si� panna w kiosku z gazetami. M�ody cz�owiek u�miecha� si� r�wnie� bez 
istotnego powodu, po prostu by� zadowolony z samego siebie. By� on niezwykle 
wysoki, niezwykle dobrze ubrany, szed� spr�y�cie niby kot lub mistrz tenisowy. 
Mia� na sobie do smokinga granatowe nieprzemakalne palto zamiast wieczorowego 
okrycia, co by�o wprawdzie niestosowne, lecz ca�ej jego postaci nadawa�o wygl�d 
wytwornej niedba�o�ci. Boya numer 24 poklepa� po przylizanej fryzurze, nie 
patrz�c na portiera, wyci�gn�� d�o� poprzez st�, wzi�� gar�� list�w, kt�re 
wepchn�� sobie wprost do kieszeni, wyj�wszy z niej uprzednio zamszowe stebnowane 
r�kawiczki. Praw� r�k� skin�� szefowi recepcji. Po czym na�o�y� mi�kki ciemny 
kapelusz, wyj�� z papiero�nicy papierosa i w�o�y� go, nie zapalaj�c, mi�dzy 
z�by. Zaraz potem zdj�� zn�w kapelusz i, usun�wszy si�, przepu�ci� do drzwi 
obrotowych dwie panie. By�a to Gruzi�ska - drobna i szczup�a, zawini�ta po nos w 
futro, za ni� pod��a�a jak szary zamazany cie� istota nios�ca walizki. Gdy 
portier podjazdowy zapakowa� je do auta, sympatyczny pan w granatowym p�aszczu 
zapali� papierosa, wetkn�� jak�� monet� boyowi numer 11 obs�uguj�cemu wej�cie, i 
znik� za obracaj�cymi si� lustrzanymi szybami z uszcz�liwion� min� ma�ego 
ch�opaka, kt�remu pozwolono poje�dzi� na karuzeli. Gdy cz�owiek ten, ten pan, 
ten pi�kny baron Gaigern, opu�ci� hall, zrobi�o si� w nim od razu cicho i 
s�ycha� by�o, jak o�wietlona fontanna pada�a z ch�odnym i delikatnym szmerem do 
weneckiego basenu. Sta�o si� to dlatego, �e by�o tu teraz pusto; jazzband w 
tea_roomie ucich�, a muzyka w sali jadalnej jeszcze si� nie zacz�a, salonowe 
za� trio wiede�skie w Ogrodzie Zimowym mia�o pauz�. W t� niespodziewan� cisz� 
wpada�y teraz o�ywione a bezustanne sygna�y aut; przed wej�ciem do hotelu miasto 
p�dzi�o sw�j wieczorny �ywot. Wewn�trz, w hallu nag�a cisza sprawi�a takie 
wra�enie, jakby to baron zabra� ze sob� muzyk�, ha�as i ludzki gwar. - Ten jest 
dobry! Naprawd� wspania�y! - ma�y Georgi wskaza� na ko�owr�t w drzwiach. Portier 
z min� znawcy ludzi wzruszy� ramionami. - Czy dobry, to jeszcze pytanie. On jest 
taki jaki�... nie wiem! Moim zdaniem to lekkoduch. To zachowanie si�, te wysokie 
napiwki... co�, jak w kinie. Kt� dzisiaj pr�cz szanta�ysty podr�uje z takim 
zbytkiem? Na miejscu Pilzheimera dawa�bym na� pilne baczenie! Szef recepcji, 
Rohna, kt�ry wszystko wsz�dzie widzia� i s�ysza�, wysun�� zn�w g�ow� ponad 
szklan� przegr�dk�; sk�ra na jego g�owie �wieci�a b��kitnawo pomi�dzy rudawymi 
w�osami. - Daj pan spok�j, Senf - odrzek� - Gaigernowi mo�na wierzy�, znam go. 
Wychowywa� si� w Feldkirchen z moim bratem. Z jego powodu mo�emy nie trudzi� 
Pilzheimera. (Pilzheimer by� detektywem Grand Hotelu.) Senf sk�oni� si� i 
zamilk� z uszanowaniem. Rohna zna� si� na tych sprawach - Rohna by� sam hrabi� z 
linii �l�skiej, niegdy� oficerem, a w og�le by� dzielnym cz�owiekiem. Senf 
sk�oni� si� raz j...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin