Pawe� D�bek Wszyscy zab�jcy ksi�cia Pawe� D�bek, student socjologii, publikowa� ju� w "Fantazji" (nr 7/92), "Fenixie" (nr 6/98), "Science Fiction" (nr 4/2001) i "Esensji" (nr 5/2001). Opowiadanie "Wszyscy zab�jcy ksi�cia" jest lu�n� kontynuacj� tekstu "Poezja w�adzy", pochodz�cego z "Fenixa". Sowa zni�y�a lot i usiad�a na ga��zi. Nie widzia�a nic niew�a�ciwego w tym, �eby przerwa� polowanie i pos�ucha� piosenek. W�a�ciwie w og�le widzia�a niewiele i dlatego dopiero po chwili zorientowa�a si�, �e trzej m�czy�ni siedz�cy przy ognisku nie s� harcerzami. C�, je�li nie b�dzie piosenek, to mo�e przynajmniej trafi si� kolacja przy ksi�ycu, pomy�la�a i ruszy�a na poszukiwanie myszy, kt�ra mia�aby wolny wiecz�r. *** - Dobra, ch�opcy. Pora spa� - powiedzia� Gomez. - Ale szefie, noc jeszcze m�oda... prosiiimyyy! - Kategorycznie nie! Jutro musicie wcze�nie wsta�. Ko�czy� mleko i do ��ek. Obydwaj rycerze pos�usznie doko�czyli mleko i ju� mieli odda� si� we w�adanie Tassy, bogini snu, kiedy starszy, Vorner odezwa� si�: - Szefie, to mo�e jeszcze na dobranoc poka�esz nam... no wiesz... swojego... - Vorner - Gomez spojrza� na niego z obrzydzeniem. - Pracujesz dla mnie tyle lat i nigdy nie podejrzewa�em ci� o... - Mia�em na my�li to, co trzymasz w jukach. - A, to... - westchn�� Gomez. Si�gn�� do kuferka i wyci�gn�� z niego pod�u�ny przedmiot owini�ty w at�as. Rozwin�� go tak, �eby Vorner i Horner mogli mu si� dok�adnie przyjrze�. - Przypomina mi o czasach m�odo�ci. - Mnie bardziej o marzeniach m�odo�ci. - Owszem, patrze� to jedno, a... - Nie bardzo wiem, czym tu si� zachwyca�, bo nic nie widz�. Gomez podni�s� g�ow� i przez moment my�la�. - Jest nas trzech - stwierdzi�. - Niewykluczone - potwierdzi� Vorner, wci�� przygl�daj�c si� �akomym wzrokiem zawarto�ci at�asu. - Wi�c sk�d czwarta uwaga? - Wi�c... wi�c sk�d? - Horner nawet nie stara� si� udawa�, �e w kwestii my�lenia zrobi tym razem wyj�tek. - Kto� nas obserwuje! - rykn�� Gomez i porywaj�c miecz rzuci� si� w kierunku zaro�li. Vorner i Horner tak�e chwycili za bro�, ale omy�kowo za t� sam�. Przez moment szarpali si� bezskutecznie, dop�ki Vorner nie wrzuci� Hornera w ognisko. Dopiero wtedy zorientowa� si�, �e ci�gn�� za nag� kling�. Las wype�ni�y dwa solidarne ryki. Gomez wbieg� w krzaki i ruszy� p�dem przez g�ste poszycie. I by�by min�� tajemniczego obserwatora, gdyby nie to, �e wpad� do tego samego do�u, co on. *** - Oto on - stwierdzi� tryumfalnie Gomez, wracaj�c z trzymanym za uszy elfem. - My�la�em, �e nie ma... - zaj�kn�� si� Horner, staraj�c si� dmucha� na po�ladki. - To bez znaczenia, nie jeste�my rasistami. Dajemy w mord� wszystkim. Wyjaw nam ch�opcze swoje imi�, zanim zadecydujemy, w jaki spos�b zako�czy� tw�j marny �ywot. - Nazywam si� Sam - rzek� cichutko elf. - Dobrze, Samie. Zostaniesz powieszony. - Ale� szefie, tak nie mo�na - zaoponowa� Vorner. - Taka okazja mo�e si� nie powt�rzy�: usma�my go. - Nie, nie, nie. Lepiej �ci�� mu g�ow�. - Horner mia� do�� bli�szych kontakt�w z ogniem. - Sam, co o tym my�lisz? - Gomez, je�li tylko chcia�, potrafi� by� wspania�omy�lny. - Nie powiem, �eby mnie to uszcz�liwia�o - wyzna� r�wnie cichutko elf. - A kt�ry spos�b najmniej? - Chyba sma�enie. - W takim razie... zr�bcie wi�kszy ogie�, ch�opcy! Sam rozejrza� si� rozpaczliwie dooko�a. I w�wczas dostrzeg� swoj� jedyn� szans�, kt�ra st�oczona na obrze�u polanki, wyczekiwa�a odpowiedniego momentu. - Hej, patrzcie! To orkowie! - Dobra, dobra. Sprytny jeste� elfie, ale straszy� to my, a nie nas - stwierdzi� Gomez i w tym momencie w�dz ork�w, Srelek, trafi� go kamieniem, daj�c tym samym znak do ataku. *** Dziewi�ciu ork�w wtoczy�o si� na polan�, rycz�c nieprzyzwoicie i dziko przewracaj�c bia�kami, czego niestety nikt nie m�g� zobaczy� w s�abym �wietle ogniska. - Poddajcie si�! Jestem Srelek, najgro�niejszy ork, jaki kiedykolwiek by� na tej polanie! - A jam ci jest Gomez y Zemog, okrutny rycerz zza morza! - krzykn�� Gomez, odrzucaj�c elfa i si�gaj�c po miecz. - To prawda, jest okrutny - potwierdzi� Sam, odlatuj�c w kierunku krzak�w. - Bij i zabij, r�b i siecz, k�uj i tnij, gry� i kop, pluj i szarp, kupuj i sprzedawaj, m�dl si� i pracuj - zawyli Vorner i Horner. - Zaraz, zaraz... - Srelek uspokoi� wszystkich ruchem uszu, po czym pochyli� si� nad ziemi� i zacz�� na niej pisa� ko�cem maczugi. - Wychodzi�oby na to, �e na jednego z was przypada nas trzech. - To prawda - zgodzi� si� Gomez, wierz�c orkowi na s�owo. - Ale... - Srelek pod�uba� maczug� w nosie, - w ka�dej dobrej bitwie wodzowie walcz� tylko ze sob�, jeden na jednego. - S�usznie - przyzna� Gomez, nie przypominaj�c sobie �eby w czasie kt�rejkolwiek ze swoich bitew by� a� tak lekkomy�lny. - A wi�c - ci�gn�� Srelek, - na jednego twojego cz�owieka b�dzie przypada�o czterech moich, �eby�my my mogli stoczy� pojedynek zgodnie z zasadami. - Czemu nie? Podoba mi si� ten pomys� - stwierdzi� Gomez, mierz�c wzrokiem dwa razy ni�szego od siebie orka. - Nie ma mowy! - zaprotestowali Vorner i Horner. - Ale� panowie, moi ludzie nigdy jeszcze nie �wiczyli manewru czterech na jednego. Trzech, pi�ciu, czy dziesi�ciu, to tak. Ale nie czterech. Bez obaw - uspokoi� ich Srelek. - Nooo, chyba, �e... - Okay, to mo�emy zaczyna�? - Tak... my�l�, �e tak - Gomez zawadiacko poprawi� kalesony. *** - Gomez y Zemog to pseudonim, no nie? - pchni�cie. - Owszem - blok. - Dok�d podr�ujecie? - zamach. - Do Tor - Linu - uskok. - Do Tor - Linu? - strata rundy. - Chcemy wzi�� udzia� w turnieju rycerskim - przej�cie inicjatywy, cios z obrotu z przysiadem. - Naprawd� jeste� zza morza? - unik. - Nie. Urodzi�em si� w Tor - Linie, ale musia�em go opu�ci� - pchni�cie. - Wi�c teraz wracasz. Na sta�e? - blok z przytrzymaniem. - Mam nadziej� - kopni�cie w kostk�. - Z tego, co m�wisz wnioskuj�, �e grasz tu negatywn� rol� - pchni�cie. - Zgadza si� i dlatego nie mo�esz mnie teraz pokona�. Beze mnie to opowiadanie by�oby jak grzyb bez rynny w czasie deszczu - blokada i lewy sierpowy. Nokaut. *** Horner patrzy� jeszcze przez chwil� za orkami, unosz�cymi w mrok swojego szefa. - Zawsze uciekaj�, kiedy ich w�dz zostaje pokonany- rzek�. - I zawsze ich w�dz walczy samotnie - doda� Vorner. - I zawsze przegrywa - uzupe�ni� Gomez. - Prawie �wita. Ze sma�enia elfa i tak ju� nici, wi�c ruszajmy w dalsz� drog�. Horner sprawnie zwin�� po �o�niersku koc w sze�ciok�t, Vorner spu�ci� powietrze z materaca, a Gomez osuszy� ��ko wodne. Energicznie zapakowali dobytek i siebie na konie, po czym w��czyli si� do niewielkiego jeszcze o tej porze ruchu na Trakcie Kr�lewskim. Z krzak�w obserwowa�a ich para �wiec�cych oczu. Po chwili do��czy�a do nich druga, wi�ksza i odezwa�a si� chrapliwym g�osem: - Te, �niadanie, posu� si�... *** Tor - Lin, ach Tor - Lin... Zobaczy� Tor - Lin i umrze�, jak mawiaj� astmatycy. Ale to w ko�cu nie tylko miasto zapchanej kanalizacji, podrz�dnych knajp i walcz�cych ze sob� gildii sprz�taczek. To r�wnie� miasto o najmniejszej ilo�ci zgon�w z przyczyn naturalnych. Je�li wi�c kiedy� znajdziesz w skrzynce zawiadomienie o wygraniu dwuosobowej wycieczki do Tor - Lin, znaczy to, �e kto� ci� bardzo nie lubi. *** - Jeste� pewien, �e powiedzia�e� apartament, a nie alkowa? - spyta� Gomez, niepewnie rozgl�daj�c si� po pokoju, w kt�rym st� musia� mie� wystawion� za okno cz�� blatu, przez co okiennice nie domyka�y si�. - To najlepszy lokal w mie�cie, szefie. - I nazywa si� Speluna. Wi�c jak si� nazywa najgorszy? Rynsztok? - Nie, Speluna 7 - odpar� Vorner. - Niewa�ne - Gomez pokr�ci� g�ow�. - Je�li wszystko si� powiedzie, ju� wkr�tce b�d� mia� znacznie �adniejsze sypialnie. - M�wisz o zwyci�stwie w turnieju? - Horner uni�s� w g�r� sze�ciono�ne stworzonko, kt�re zagnie�dzi�o si� na jego sienniku. - Nie, m�wi� o czym� znacznie bardziej intratnym, znacznie bardziej - Gomez roze�mia� si� w spos�b zarezerwowany wy��cznie dla czarnych charakter�w w niskobud�etowych produkcjach fantasy. *** A wszystko zacz�o si� dwa miesi�ce wcze�niej i jaki� miesi�c po zako�czeniu "Poezji w�adzy". - Tatku, nudz� si� - ksi�niczka oderwa�a wzrok od ta�cz�cych r�owych smok�w i przenios�a go na ksi�cia. - C�reczko, kocham ci�, ale teraz jestem zaj�ty, wi�c porozmawiaj z mam� - odrzek� ksi��� staraj�c si� trafi� lotk� w �rodek tarczy. - Mamo! Z komnat ksi�nej dobieg� odg�os zamieszania, jaki zazwyczaj wydaj� dw�rki, sp�dzaj�ce czas w bardzo niepo�yteczny spos�b, kt�remu towarzyszy� m�ski okrzyk: - po�amiesz mi go! i w oknie ukaza�a si� ksi�na, staraj�c si� poprawi� zsuni�t� na bok peruk�. - Co si� sta�o, kochanie? - Nudz� si�, mamo. - A Landar? - Poszed� z kumplami na miasto. - W takim razie wezwij stra� i ka� go sprowadzi�. - Mamo! - No dobrze... To mo�e... we�miesz skakank� i pobawisz si� sama? - Nie! Ja chc� turniej! - Co! - ksi��� nerwowo wypu�ci� lotk� i rozleg� si� ryk wkurzonego r�owego smoka. - Hm... to ca�kiem niez�y pomys� - ksi�na podskoczy�a do g�ry, kiedy co� w komnacie uszczypn�o j�. - Mam teraz wa�ne spotkanie z ambasadorem Wschodniego Ksi�stwa, wi�c zajmij si� wszystkim, kochanie. Dobrze...? Dobrze?! - Tak, najdro�sza - odpar� potulnie ksi��� i zrezygnowany powl�k� si� do swoich komnat. *** - Turniej! Turnieju im si� zachcia�o! Ale wszystko na mojej biednej g�owie. - Je�li chodzi o koron�, to mog� potrzyma� - zaoferowa� si� szef policji, staj�c w gabinecie obok peroruj�cego ksi�cia. - A najgorsze, �e zaraz b�dziemy tu mieli mn�stwo zbocze�c�w: za honor i ojczyzn�, gi� psie! - ksi��� zrobi� niewyra�ny ruch r�k�. - Mo�emy zrezygnowa� z nagrody. - Tak, tak... a wtedy moja ma��onka za��da rozwodu i b�d� musia� wr�ci� do wypasania �wi�. Ju� trudno. Roze�lij wie�ci, �e b�dzie turniej rycerski. - Zwyci�zca bierze ksi�niczk� za �on�? - Zwariowa�e�?! Czy ja potrzebuj� jakiego� Schwarzeneggera w rodzinie? Nagrod� niech b�dzie jaka� sumka i... powiedzmy... u�cisk d�oni ksi�cia. - Hm... - No dobrze, poklepi� jes...
pokuj106