Rivelv �ycie za �ycie 1. Gdy wicher ponownie uderzy� w korony drzew, na go�ciniec sfrun�y miliardy ��kn�cych li�ci. Wszystkie mi�kko opad�y na ziemi�, by zn�w potem, zm�cone nag�ym powiewem wiatru, zmiesza� si� ze wzbitym nagle tumanem kurzu i ulecie� w g�r�, ku zasnutemu chmurami niebu. Zbli�a�a si� burza. Z oddali dochodzi�y gniewne pomruki grom�w a horyzont coraz cz�ciej rozb�yskiwa� �wiat�em b�yskawic. - St�j Sztygar!- kto� wrzasn��- St�j do jasnej cholery! Niebo przeci�a linia b�yskawicy. - Zatrzymaj si�! Ludzieeee! Uderzy� grom. Sztygar zar�a�. P�dzi� przed siebie, chrapa�. Uderza� kopytami w zbit� powierzchni� go�ci�ca: galopowa�. Falko de Schorche przywar� do karku rumaka, obur�cz trzymaj�c rw�ce si� wodze; �ciska� je z ca�ej si�y mokrymi od potu d�o�mi. Wbi� buty w strzemiona, naci�gn�� pu�lisko i �ci�gn�� wodze z ca�ej si�y. Nic to nie da�o. Pr�b� zatrzymania tarantowatego diab�a powtarza� kilka razy. Sztygar ni�s� go ju� dobre pi�� staj. Niezmordowane z niego by�o bydle. Cicha woda; on jedyny wydawa� si� by� na tyle spokojny, �eby wozi� Falka de Schorche na zlecone wyprawy. Ka�dy inny ko�, czy to siwek czy kasztan, nie tolerowa� mo�ci de Schorcha na swym grzbiecie. A setnik, jakim by� Falko, piechot� i�� nie m�g�. Jego prze�o�eni z Borviku nie mogli tak�e pozwoli� na to, �eby przedstawiciel ich miasta (kt�re bujnie rozkwita�o) podr�owa� wozem. Falko de Schorche nigdy nie radzi� sobie z ko�mi. Kr�tko m�wi�c nienawidzi� ich i zawsze twierdzi�, �e na koniu mo�na wjecha� tylko do grobu. M�wi� te� zawsze, �e przeczuwa i� jaka� paskudna koby�a wy�le go kiedy� do za�wiat�w. Nazywa� konie swoim osobistym przekle�stwem, kt�re zosta�o na niego rzucone tu� po narodzinach. W �yciu chcia� robi� jedno: dowodzi�, czu� �e ma do tego smyka�k� i �e to tylko do tego w�a�nie si� nadaje. Status spo�eczny jego ojca da� mu tak� mo�liwo�� i ju� jako m�odzian coraz cz�ciej marzy� o dniu, w kt�rym stanie w szeregi jakiej� armii i ruszy w b�j na jej czele. Marzy�, �e pod jego komend�, �o�nierze wydadz� ten przewspania�y, budz�cy przera�enie okrzyk, wrzask rycerskiego zjednoczenia i ca�kowitego oddania, pop�dz� na wroga ile si� w nogach; �e przelej� krew, a on b�dzie na czele. ... B�dzie p�dzi� na samym czele. Pomy�le�, �e jego nadzieje i ambicje rozwia�y zwyk�e czworono�ne koniska. Od pierwszego zetkni�cia z tymi zwierzakami widzia�, �e bogowie nie chc�, by sta� si� dow�dc�; �e nie chc� go widzie� w roli genera�a. Ka�dy wierzchowiec na kt�rego go wsadzono, stawa� si� nagle bardzo niespokojny i wyj�tkowo agresywny. Nie ponosi�y tylko klacze. Na klaczach m�g� je�dzi� w niesko�czono��. Pech chcia�, �e tradycja miasta z kt�rego pochodzi� g�osi�a, i� prawdziwy w�dz musi je�dzi� na prawdziwym, bojowym ogierze. Zwyk�y dziesi�tnik, musia� dosiada� przystrojonego ogiera, �eby by� powa�anym i zdoby� reputacj�. Genera� za�, je�dzi� musia� na czystej krwi koniu, przystrojonym lwi� sk�r�. Falko de Schorch, sko�czy� dosiadaj�c tarantowate konisko, nazywane przez miejscowych "Sztygar" . Nie zosta� te� genera�em. Po dwudziestu kilku latach stara� i udowadniania swej przydatno�ci dla wojska, zosta� setnikiem. A jego przekle�stwo? Niemo�liwe do spe�nienia pragnienie? Marzenie kt�rego nie mo�na zrealizowa�? Wszystkiemu winne by�y konie. - Na pooomooc!- wrzeszcza�.- Ko� poni�s�!! Bogowie mi�osierni! Sztygar ani my�la� zwolni�. Nie interesowa�o go czy dosiadaj�cy go g�upiec wo�a do ludzi czy do wszechmocnych Pan�w Krain, kt�rzy tak cz�sto zsy�aj� na ziemi� wielkie kataklizmy. Poczu� niebezpiecze�stwo i interesowa�a go teraz tylko ucieczka. Wyci�ga� �eb i p�dzi� przed siebie. Gdy gna�, kot�uj�ce si� za nim li�cie mieni�y si� kolorowo, wolno opada�y na zbit� ziemi�. Ca�y czas p�dz�c, �mign�li przez rozdro�e, gdzie Falko dojrza� pas�cego si� karego wierzchowca. Nie dojrza� w�a�ciciela, zbyt szybko znikn�li w lesie i g�sto rosn�ce drzewa zas�oni�y mu widok. Odzyska� jednak nadziej�. Wydar� si� tak g�o�no, �e omal nie wypad� z siod�a. Echo ponios�o wrzask a� po kra�ce targanego wichrem lasu. Gdy po nied�ugiej chwili us�ysza� za sob� t�tent kopyt, wiedzia�, �e jest uratowany. Ale pewno�ci nie mia�. Czy mo�na mie� pewno�� w sytuacji takiej jak ta? Sztygar gna� do przodu jak rozw�cieczony buhaj p�dz�cy by staranowa� ofiar�. Nie interesowa�o go nic co dzia�o si� wok�. Istnia�a dla niego tylko droga. - Pomocy!- krzykn�� setnik maj�c nadziej� �e p�dz�cy za nim je�dziec go s�yszy. Odleg�o�� mi�dzy nimi wynosi�a dobre dziesi�� metr�w i gwa�townie mala�a. Sztygar by� piekielnie zm�czony, bieg� coraz wolniej, a ko� p�dz�cego za nimi je�d�ca musia� by� wypocz�ty, bo bez wi�kszego k�opotu dogania� tarantowatego ogiera setnika. Falko przezwyci�y� strach i odwr�ci� g�ow�. Chcia� dostrzec swego niedosz�ego wybawiciela. Zobaczy� gnaj�c� w jego stron� czarn�, okropnie wychudzon� szkap� o odrapanej sier�ci i paskudnie naci�gni�tej sk�rze. Na niej, na oklep jecha�a przedziwna posta� wygl�dem przypominaj�ca cz�eka. Na g�owie posta� mia�a obity kapalin z daszkami policzkowymi i zas�on� na nos, a reszt� twarzy kry�a jej szeroka brudna chusta. Na torsie napier�nik, kt�ry od ramienia przecina� gruby pas, wi�zany po�rodku sznurem ze splecionych rzemieni. Posta� p�dzi�a za nim jeszcze przez d�u�sz� chwil�, potem niczym zjawa, zaton�a w tle. Przeszy� go strach. Po galopuj�cej szkapie nie zosta�o nic. Nawet �lad na ziemi. By�o s�ycha� tylko szmer. Gdy wszed�e� do lasu �mier� na si� sprowadzi�e�. W jednej chwili przesta� si� martwi� tym, �e Sztygar poni�s� i jego umys� zaprz�tn�a inna my�l. Zanim opu�ci� Borvik, m�wiono mu, �e podejmuje si� trudnej wyprawy. �e w tym lesie dziej� si� dziwne, niewyt�umaczalne rzeczy. One jednak si� tym nie przejmowa�: "Go�ciniec jest bezpieczniejszy ni� �ono matki"- m�wi�. A teraz by�o za p�no. Zgodzi� si� na to wszystko �eby tylko podliza� si� prze�o�onym. Zastanawia� si�, jak bardzo b�dzie tego �a�owa�. Odpowied� nadesz�a znienacka. Na drog�, tu� przed nim, wypad� niespodziewanie kary ogier. Sztygar stan�� na tylnich nogach, zar�a�. Falko naci�gn�� wodze, wyci�gn�� si� do ty�u i zakrzykn�� przera�liwie. Wodze strzeli�y donio�le, �emie� p�k� i setnik zwali� si� z hukiem na ziemi�. Czarny ogier zata�czy� w miejscu dzwoni�c kopytami. De Schorche przetar� czo�o. Poczu�, �e powy�ej brwi ma w�sk� ran�, kt�ra powoli zaczyna�a krwawi�. Sztygar zar�a� g�o�no i nie zwracaj�c ju� uwagi na swego w�a�ciciela pogalopowa� dalej. Ko� kt�ry wypad� na go�ciniec z lasu nie by� tym samym, kt�ry p�dzi� za setnikiem i niespodziewanie znik�. Tamten by� ko�cisty i zaniedbany a ten mia� zdrow� i l�ni�c� sier��. Je�dziec spogl�da� na setnika z g�ry. Siedzia� w du�ym, ciemno barwionym siodle przy kt�rym w specjalnej pochwie trzyma� kusz�. Za tylnim ��kiem mia� zwini�t� derk� i z�o�ony w cztery, obwi�zany czarny p�aszcz. Odziany by� na czarno. Spi�ty szerokim pasem, u kt�rego opr�cz prymitywnego no�a o r�koje�ci z rogu jeleniego mia� ma�� owini�t� w sk�r� manierk�. Mia� na sobie ciemn� tunik� z wi�zanymi r�kawami wsuni�tymi w sk�rzane, je�dzieckie r�kawice z wyci�ciami na palce. Tors okryty mia� podbijan� sk�rzan� kamizel� przeci�t� dwoma grubymi pasami spi�tymi zszorowan� srebrn� klamr�. Na plecach mia� dwie szable wieszane na krzy� w pochwach. Falko chcia� krzykn�� ale wyda� z siebie tylko ciche charkni�cie. - Ɯ���.... - nieznajomy przy�o�y� palec do ust i zeskoczy� z kulbaki. Mia� spokojn� twarz naznaczon� d�ug� blizn�, id�c� przez prawe oko; zaczyna�a si� na policzku a ko�czy�a lekko ponad brwi�. Czarne, poskr�cane w nie�adzie w�osy muska�y mu ramiona. Najdziwniejsze mia� oczy: czarne i nieprzeniknione jak to� wody o �renicach zdaj�cych mie� kolor ciemno��ty. - B�d� cicho- powiedzia� do setnika. Falko by� cicho. Jeszcze nigdy w �yciu nie siedzia� tak cicho jak w obecno�ci tego cz�owieka. Nieznajomy zdawa� si� nas�uchiwa�, jednak jedyne co da�o si� us�ysze� to hulaj�cy wiatr, szepcz�ce li�cie i zduszone huki grom�w w�r�d chmur. - Jeste� z karawany?- zapyta� nieznajomy. Falko zawaha� si�. Ale tylko na chwil�. - Tak. A wy kim jeste�cie? - Nie tym, za kogo mnie masz. To nie ja za tob� jecha�em. Polowa�em tutaj i us�ysza�em twoje wo�anie. - A wi�c kim by�.. - Ten kt�ry ci� goni�? - Podobni jemu napadli nasz� karawan�. - Wiem. Daleko st�d? - Pi�� staj drog�. - Dziwi� si� �e �yjesz, nastaw si� na to �e nie zobaczysz ju� przyjaci�. - Nazywam si� Falko de Schorche i pochodz� z Borviku. Jestem znamienitym setnikiem. Zosta�em wys�any z karawan� do Talikardu, z dobrym s�owem i oczywi�cie zaufaniem mego dobrego w�adcy. Musz� dowie�� towary na miejsce. Wchodz�c do lasu, �mier� na si� sprowadzi�e�. - C���... - nieznajomy zn�w przy�o�y� palec do ust.- Wracaj�. Niebo by�o ciemnogranatowe. Chmury ostatnimi si�ami przytrzymywa�y deszcz. Wiatr wia� jak szalony. �mier� na si�... . Nieznajomy wsta�, po czym stan�� na �rodku drogi. Wicher targa� jego w�osami. Spory kawa� drogi przed nim, na �rodku go�ci�ca ni st�d ni zow�d pojawi�a czarna szkapa. Sta�a tam bez ruchu, g�ow� trzymaj�c spuszczon� przy ziemi. Nieznajomy nawet nie drgn��. Spodziewa� si� tego. Je�dziec- zjawa siedz�cy na szkapie patrzy� w ich stron� zza zas�ony kapalinu. W obu r�kach trzyma� wodze. Chwilk� potem poci�gn�� za nie i skierowa� szkap� w ich kierunku. �owco... . Nieznajomy zmarszczy� brwi: - Wsta� i zejd� na pobocze, mo�ci Falko. Tylko ogl�daj si� za siebie, Oni s� wsz�dzie. De Schorche zerwa� si� z ziemi i powi�d� wzrokiem woko�o. W chwil� potem ju� siedzia� w przydro�nym rowie. Wychud�a szkapa jecha�a w ich kierunku. Na drodze pozosta� ju� tylko nieznajomy i je�dziec. Wiatr rozrzuca� zsypuj�ce si� z drzew wielobarwne li�cie. Ani jeden ani drugi nie zwraca� na to uwagi. Nieznajomy sta�, a je�dziec siedzia� w siodle bez ruchu. �mier� na ...
pokuj106