Kuttner Świat należy do mnie.txt

(70 KB) Pobierz
Henry Kuttner

�wiat nale�y do MNIE

- Wpu��cie mnie! - piszcza�o kr�likowate stworzonko za oknem. -
Wpu��cie mnie! �wiat nale�y do mnie!
Gallegher automatycznie stoczy� si� z tapczanu, chwiej�c si� pod
ci�arem pot�nego kaca, i rozejrza� si� dooko�a zamglonymi oczami.
Znajome laboratorium, ponure w szarym �wietle poranka, przybra�o w jego
oczach realne kszta�ty. Dwa generatory, ozdobione cynfoli�, jakby patrzy�y
na� z oburzeniem wywo�anym owym �wi�tecznym wystrojem. Sk�d ta cynfolia?
Na pewno z powodu wczorajszej popijawy.
Gallegher z trudem zbiera� my�li. Pewnie wczoraj zdecydowa�, �e to ju�
Wigilia. Gdy si� nad tym zastanawia�, do rzeczywisto�ci przywo�a� go taki
sam piskliwy okrzyk, jak ten, kt�ry go obudzi�. Gallegher obr�ci� si�
ostro�nie, trzymaj�c g�ow� mi�dzy stabilizuj�cymi j� d�o�mi. Poprzez
pleksiglas najbli�szego okna wlepia�a we� wzrok twarz: ma�a, poro�ni�ta
sier�ci� i niesamowita.
Po pija�stwie lepiej nie ogl�da� takiej twarzy. Uszy mia�a ogromne,
okr�g�e i poro�ni�te sier�ci�, oczy olbrzymie, a pod nimi w miejscu nosa
r�owy guziczek, kt�ry nieustannie dr�a� i marszczy� si�.
- Wpu�� mnie! - krzykn�o ponownie stworzenie. - Musz� podbi� �wiat!
- I co teraz b�dzie? - mrukn�� Gallegher id�c do drzwi, kt�re
nast�pnie otworzy�. Podw�rko by�o puste, je�li nie liczy� trzech
osobliwych zwierzak�w, kt�re sta�y teraz przed nim w rz�dzie. Ich cia�a,
pokryte bia�ym futrem, by�y grube i wypchane jak poduszki. Trzy r�owe
nosy zmarszczy�y si�. Trzy pary z�otych oczu przygl�da�y si� uporczywie
Gallegherowi. Trzy pary p�katych n�g oruszy�y si� jednocze�nie, stworzenia
przeskoczy�y przez pr�g i mijaj�c Galleghera omal go nie przewr�ci�y.
To wystarczy�o. Gallegher po�piesznie skoczy� do dystrybutora trunk�w,
zmiksowa� sobie szybko drinka i wla� go w siebie.
Poczu� si� troch� lepiej, ale niewiele.
Tr�jka go�ci siedzia�a czy sta�a, jak zwykle w rz�dzie, patrz�c na
niego bez zmru�enia oczu.
Gallegher usiad� na tapczanie.
- Kim jeste�cie? - za��da� wyja�nie�.
- Jeste�my Liblami - powiedzia� najbli�szy.
- Aha. - Gallegher zastanowi� si� chwil�. - A co to s� Lible?
- My - powiedzia�y Lible.
By� to wyra�ny impas, kt�ry zosta� prze�amany, gdy bezkszta�tny stos
koc�w w jednym z k�t�w poruszy� si�, obna�aj�c pomarszczon� twarz o barwie
orzecha, na kt�rej zmarszczek by�o o wiele za du�o. Pojawi� si� m�czyzna,
chudy, stary i bystrooki.
- Ty durny - powiedzia� - wpu�ci�e� je, co?
Gallegher spr�bowa� przypomnie� sobie wszystko. Starszy go�� by�
oczywi�cie jego dziadkiem, kt�ry przyby� z wizyt� na Manhattan ze swojej
farmy w Maine. Wczoraj wieczorem...Hmmm. Co by�o wczoraj wieczorem? Jak
przez mg�� przypomina� sobie przechwa�ki dziadka, ile� to on mo�e wypi�,
oraz naturalny tego rezultat - zawody. Dziadek wygra�. Ale co by�o
jeszcze?
Zapyta� o to.
- A co, nie wiesz? - powiedzia� dziadek.
- Nigdy nie wiem - odrzek� Gallegher znu�onym g�osem. - Tak w�a�nie
dokonuj� wynalazk�w. Schlej� si� i wynajduj�. Nigdy nie wiem dok�adnie,
jak. Na w�ch.
- Wiem - kiwn�� g�ow� dziadek. - W�a�nie to zrobi�e�. Widzisz to? -
wskaza� r�k� k�t laboratorium, gdzie sta�a wysoka, tajemnicza maszyna,
kt�rej Gallegher nie potrafi� zidentyfikowa�. Maszyna cicho sobie
szumia�a.
- O? Co to jest?
- Ty to zrobi�e�. Ty sam. Wczoraj wieczorem.
- Ja to zrobi�em? Po co?
- A ja sk�d mam wiedzie�? - dziadek spojrza� na niego ze z�o�ci�. -
Zacz��e� majstrowa� przyrz�dami i w ko�cu to zbudowa�e�. Potem
powiedzia�e�, �e to machina czasu. Nast�pnie w��czy�e� j�. Skierowa�e� j�
dla bezpiecze�stwa na podw�rko. Wyszli�my, aby popatrze�, i nagle, nie
wiadomo sk�d, wyskoczy�o tych trzech maluch�w. Wr�cili�my do domu, w
po�piechu, jak pami�tam. Co dasz do picia?
Lible zacz�y podskakiwa� niecierpliwie. - Na dworze wczoraj by�o
zimno - powiedzia� jeden z nich z wyrzutem. - Powiniene� by� nas wpu�ci�.
�wiat nale�y do nas.
D�uga ko�ska twarz Galleghera wyd�u�y�a si� jeszcze bardziej.
- Wi�c tak. Skoro zbudowa�em machin� czasu, cho� wcale tego nie
pami�tam, zapewne pojawili�cie si� tu z jakiego� innego czasu. Mam racj�?
- Oczywi�cie - przytakn�� jeden z Libli. - Pi��set lat czy co� ko�o
tego.
- Ale wy nie...jeste�cie lud�mi? To znaczy, my si� w was nie
przekszta�cimy?
- Nie - powiedzia� najgrubszy Libl z zadowoleniem. - Wam trzeba by
by�o tysi�cy lat, aby�cie mogli sta� si� gatunkiem dominuj�cym. My
jeste�my z Marsa.
- Mars...przysz�o��. O! M�wicie...po angielsku?
- W naszych czasach na Marsie s� Ziemianie. Czemu nie? Czytamy po
angielsku, m�wimy, wszystko wiemy.
Gallegher mrukn�� co� pod nosem.
- I jeste�cie ras� dominuj�c� na Marsie?
- No, niezupe�nie - jeden z Libli zawaha� si�. - Nie na c a � y m
Marsie.
- Nawet nie na po�owie - doda� inny.
- Tylko w Dolinie Koordy - obwie�ci� trzeci. - Ale Dolina Koordy jest
o�rodkiem Wszech�wiata. Bardzo wysoka cywilizacja. Mamy ksi��ki. O Ziemi i
tak dalej. Nawiasem m�wi�c, chcemy podbi� Ziemi�.
- Naprawd�? - zapyta� Gallegher machinalnie.
- Tak. Nie mogli�my tego zrobi� w naszych czasach, rozumiesz, bo
Ziemianie nie chcieli nam pozwoli�, ale teraz p�jdzie �atwo. Wszyscy
b�dziecie naszymi niewolnikami - powiedzia� Libl b�ogim tonem. Mia� oko�o
trzydziestu centymetr�w wzrostu.
- Macie jak�� bro�? - zapyta� dziadek.
- Nie potrzebujemy jej. Jeste�my m�drzy. Wiemy wszystko. Nasza pami��
jest bardzo pojemna. Mo�emy zbudowa� dezintegratory, miotacze termiczne,
statki kosmiczne...
- Nie mo�emy - odrzek� inny Libl. - Nie mamy palc�w. - To by�a prawda.
Lible mia�y tylko kosmate �apki, do�� nieprzydatne, pomy�la� Gallegher.
- No to - powiedzia� pierwszy Libl - zmusimy Ziemian, �eby zbudowali
nam bro�. Dziadek goln�� sobie whisky i zadygota�.
- Czy zawsze zdarzaj� ci si� takie rzeczy? - zapyta�. - Wiedzia�em, �e
z ciebie wa�ny uczony, ale my�la�em, �e uczeni robi� trzepaczki do atom�w
i inne takie. Na co komu machina czasu?
- Ona nas przynios�a - powiedzia� Libl. - Ach, c� to za szcz�liwy
dzie� dla Ziemi.
- To zale�y - powiedzia� Gallegher - od punktu widzenia. Zanim
wy�lecie ultimatum do Waszyngtonu, mo�e m�g�bym was czym� pocz�stowa�?
Mo�e spodeczek mleka, czy co?
- Nie jeste�my zwierz�tami! - oburzy� si� najgrubszy Libl. - Pijemy z
fili�anek, s�owo!
Gallegher przyni�s� trzy fili�anki, podgrza� troch� mleka i rozla�. Po
chwili wahania postawi� fili�anki na pod�odze. Dla tych niewielkich
stworzonek sto�y by�y o wiele za wysokie. Piszcz�c uprzejmie "dzi�kujemy"
Lible uj�y fili�anki w tylne �apki i zacz�y ch�epta� mleko d�ugimi,
r�owymi j�zyczkami.
- Dobre - powiedzia� jeden.
- Nie gadaj z pe�nymi ustami - skarci� go najgrubszy, kt�ry wygl�da�
na szefa.
Gallegher wyci�gn�� si� na tapczanie i spojrza� na dziadka.
- Ta machina czasu...- zacz��. - Nic z tego nie pami�tam. Trzeba
b�dzie odes�a� Lible do domu. Opracowanie odpowiedniej metody zajmie mi
troch� czasu. Niekiedy wydaje mi si�, �e za du�o pij�.
- Precz z takimi my�lami - powiedzia� dziadek. - Kiedy by�em w twoim
wieku, nie musia�em mie� machiny czasu, �eby zobaczy�
trzydziestocentymetrowe zwierzaki. Starczy�a mi �ytni�wka - doda�,
oblizuj�c pomarszczone wargi. - Za ci�ko pracujesz, ot co.
- No...- rzek� bezradnie Gallegher - nic na to nie poradz�. A po co w
og�le toto budowa�em?
- Nie wiem. Gada�e� o mordowaniu w�asnego dziadka, czy co�. Albo o
przepowiadaniu przysz�o�ci. Ni cholery nie mog�em z tego skapowa�.
- Chwileczk�. Co� sobie s�abo przypominam. Znany paradoks podr�y w
czasie. Zamordowanie w�asnego dziadka...
- Kiedy zacz��e� o tym gada�, z�apa�em trzonek od siekiery -
powiedzia� dziadek. - Nie mam na razie zamiaru kojfn��. - Zachichota�. -
Pami�tam jeszcze er� benzyny...ale nadal czuj� si� rze�ko. - I co si�
potem sta�o?
- Z maszyny czy sk�d� tam wyskoczy�y te maluchy. Powiedzia�e�, �e
maszyna jest �le ustawiona i poprawi�e� to.
- Ciekawe, co mi przysz�o do g�owy - zamy�li� si� Gallegher. Lible
sko�czy�y mleko.
- Ju� - powiedzia� gruby. - Teraz podbijemy �wiat. Od czego mamy
zacz��?Gallegher wzruszy� ramionami.
- Obawiam si�, �e nie mog� s�u�y� panom rad�. Mnie nigdy do tego nie
ci�gn�o. Zupe�nie nie wiem, jak si� do sprawy zabra�.
- Najpierw zniszczymy wielkie miasta - powiedzia� najmniejszy Libl z
o�ywieniem - a potem schwytamy pi�kne dziewcz�ta i b�dziemy je trzyma� dla
okupu albo co. Wszyscy si� przestrasz� i my wygramy.
- Jak to wymy�li�e�? - zapyta� Gallegher.
- To wszystko jest w ksi��kach. Tak si� zawsze robi. My wiemy.
B�dziemy tyranami i b�dziemy wszystkich bi�. Poprosz� jeszcze mleka.
- Ja te� - rozleg�y si� dwa inne g�osiki. Gallegher nala� im,
u�miechaj�c si�. -
Zdaje si�, �e nie dziwi was specjalnie, �e si� tu znale�li�cie.
- To te� jest w ksi��kach. - Chlip - chlip.
- To znaczy...to, co si� tu dzieje?
- O, nie. Ale wszystko o podr�ach w czasie. Wszystkie powie�ci z
naszych czas�w s� o nauce i podobnych rzeczach. Du�o czytamy. W Dolinie
jest niewiele wi�cej do roboty - zako�czy� Libl, troch� smutno.
- Czy tylko o tym czytacie?
- Nie, czytamy wszystko. Ksi��ki naukowe oraz powie�ci. Jak si� robi
dezintegratory i tak dalej. Powiemy ci, jak masz zrobi� dla nas bro�.
- Dzi�kuj�. Takie ksi��ki s� dost�pne dla wszystkich?
- Pewnie. Czemu nie?
- Moim zdaniem to mo�e by� niebezpieczne.
- Moim te� - powiedzia� gruby Libl z namys�em - ale z jakiego� powodu
nie jest.
Gallegher zamy�li� si�.
- Czy mo�ecie mi powiedzie�, jak si� robi miotacz termiczny?
- Tak - brzmia�a podniecona odpowied� - a potem zniszczymy wielkie
miasta i schwytamy...
- Wiem. Pi�kne dziewcz�ta i b�dziecie je trzyma� dla okupu. Po co?
- My wiemy, jak si� zachowa� - powiedzia� bystrze jeden z Libii. -
Czytamy ksi��ki, s�owo daj�. - Mleko wyla�o mu si� z fili�anki; Libl
spojrza� na ka�u�� i ze strapienia uszy mu opad�y.
Dwa pozosta�e Lible po�piesznie poklepa�y go po plecach. - Nie p�acz -
nalega� najwi�kszy.
- Musz� - powiedzia� Libl. - Tak napisali.
- Wszystko pokr�ci�e�. Nie p�acze si� nad rozlanym mlekiem.
- P�acze si�. ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin