Letki Jutro znów pójdę w świat.txt

(136 KB) Pobierz
Maria Ewa Letki

Jutro zn�w p�jd� w �wiat

Rozdzia� pierwszy
Ch�opiec o imieniu Bartosz 
szed�, pogwizduj�c, przez pole, 
z r�kami w kieszeniach kr�tkich 
spodenek. Min� mia� tak�, jakby 
mu co� chodzi�o po g�owie. I 
faktycznie. Tylko nie co�, a 
kto�. Mianowicie pradziadziu� 
Burbelka. A jeszcze �ci�lej: 
drewniane saboty pradziadziusia 
Burbelki, prawie tak stare jak 
on sam.
Wydawa�y przy chodzeniu 
charakterystyczny, rozpoznawalny 
dla wszystkich domownik�w odg�os 
szurania.
Bartosz us�ysza� to szuranie 
dzi� w nocy, obudziwszy si� nie 
wiadomo dlaczego. Szuranie 
dobiega�o od schod�w 
prowadz�cych na strych. W jakim 
celu pradziadziu� Burbelka 
w�azi� tam, po tych 
niebezpiecznych dla niego, wr�cz 
mu zakazanych schodach, i to na 
dodatek w sabotach?
Co� w tym by�o dziwnego.
Bartosz spojrza� na s�siednie 
��ko: Heniek spa� w sw�j 
denerwuj�cy Bartosza spos�b - 
naci�ga� koc na g�ow�, a jedn� 
nog� zwiesza� z ��ka. Noc by�a 
bardzo ciemna, wi�c Bartosz dzi� 
widzia� tylko niewyra�ny 
kszta�t, bez denerwuj�cej go 
nogi. Usiad� i nads�uchiwa�. 
Wyra�ne szuranie, a potem cisza. 
A przecie� drzwi od strychu 
skrzypia�y! Bartosz nie 
wytrzyma�. Wyj�� spod poduszki 
latark�, cienk� jak palec, ale 
daj�c� silne �wiat�o. Ostro�nie 
wy�lizgn�� si� z ��ka, na 
palcach przeszed� przez pok�j i 
- ostro�nie uchyli� drzwi do 
sieni.
Na dole pali�a si�, jak 
zwykle, ma�a lampka, lecz schody 
na strych ton�y w ciemno�ci. 
Bartosz o�wietli� je swoj� 
latark�. W�ski promie� myszkowa� 
po stopniach niby s�oneczny 
zaj�czek. Ani �ladu 
pradziadziusia Burbelki! 
Ch�opiec, coraz bardziej 
zaciekawiony, zachowuj�c 
najwy�sze �rodki ostro�no�ci, 
wspi�� si� po schodach na g�r� i 
- o ma�o si� o co� nie potkn��. 
W ostatniej doprawdy chwili 
dostrzeg�, �e u samej g�ry, na 
pode�cie, sta�y sobie wys�u�one 
saboty pradziadziusia Burbelki.
Tylko saboty.
Co� mi si� tu nie podoba - 
pomy�la� Bartosz.
Postanowi� zajrze� na strych, 
cho� noc� strych w du�ym 
wiejskim domu to dla miastowego 
ch�opca nic przyjemnego. 
Nacisn�� klamk�. Nie ust�pi�a. 
Dopiero potem spostrzeg� ma��, 
solidn� k��deczk�. Klepn�� si� w 
czo�o. Jasne, przecie� by� razem 
z wujem Mateuszem w sklepie, 
kiedy kupowa� on t� k��dk�! 
Cz�� strychu zosta�a bowiem 
przystosowana na mieszkanie dla 
ewentualnych letnik�w i wuj 
Mateusz postanowi�, �e do ich 
przyjazdu nikt, opr�cz 
doros�ych, nie b�dzie tam 
chodzi�.
- Nie po to oboje z mam� 
napracowali�my si� jak dzikie 
wo�y, �eby mi tam buszowa�a 
banda dzieciak�w - powiedzia� 
twardo.
I zamkn�� drzwi na k��dk�.
Pradziadziu� Burbelka nie 
nale�a� do bandy dzieciak�w, ale 
na strych, jako si� rzek�o, 
wchodzi� mia� zakazane. A tu - w 
�rodku nocy szur_szur - szura�o 
po schodach, jakby pradziadziu� 
po nich si� wspina�.
Nie bez powodu szura�o: saboty 
s�.
A pradziadziu�?
Bartosz zaniepokoi� si� nie na 
�arty. Ci�gle zachowuj�c �rodki 
ostro�no�ci, zszed� na d� i 
stan�� pod drzwiami pokoju 
pradziadziusia. Nawet nie musia� 
przyk�ada� ucha do drzwi, �eby 
us�ysze� chrapanie. Pradziadziu� 
by� u siebie i chrapa� w 
najlepsze. Ale Bartosz umys� 
mia� dociekliwy. Na wszelki 
wypadek uchyli� drzwi, pu�ci� 
snop �wiat�a na wielkie �o�e 
pradziadziusia i stwierdzi�, bez 
najmniejszych w�tpliwo�ci, �e w 
�o�u, osobi�cie, le�y 
pradziadziu� Burbelka, i �e to 
on, osobi�cie, chrapie.
Co wi�c robi�y na g�rze jego 
saboty?
Bartosz sta� przez chwil� w 
sieni niezdecydowany. Z�era�a go 
ciekawo��, lecz jednocze�nie 
chcia�o mu si� spa�: przyjecha� 
na wie� dopiero dwa dni temu i 
powietrze, zapach pobliskiego 
lasu, ruch - wszystko to 
odurza�o: wieczorem zapada� w 
kamienny sen.
Dziwne wi�c, �e si� obudzi�em 
- pomy�la� jeszcze i wr�ci� do 
pokoju, kt�ry, bardzo niech�tnie 
sk�din�d, dzieli� w tym roku z 
He�kiem. Pu�ci� snop �wiat�a na 
jego ��ko. �wiat�o wydoby�o 
bos� pi�t� wystaj�c� spod koca.
No tak - pomy�la� Bartosz, 
po�o�y� si� na swoim ��ku i 
natychmiast zasn��.
�ni�y mu si� schody i �ni�a mu 
si� He�kowa pi�ta, skacz�ca po 
tych schodach wiod�cych na 
strych jak �ysa pi�ka tenisowa. 
To by� sen nadranny i Bartosz, 
tu� po obudzeniu, maj�c pod 
zamkni�tymi jeszcze powiekami t� 
pi�t� skacz�c� po schodach, 
zacz�� powa�nie my�le�, �e 
wszystko, co przydarzy�o si� w 
nocy, to jaki� kawa�, kt�rym 
Heniek chcia� go zdenerwowa�. 
Ale przecie� Heniek spa� 
w�wczas, gdy saboty 
pradziadziusia szur_szura�y po 
schodach!
Mo�e spa�, a mo�e nie - my�la� 
Bartosz, id�c piaszczyst� drog� 
tu� przy polu kukurydzy.
Pole to nale�a�o do wuja 
Mateusza i by�o ku wujowej 
rozpaczy do�� mocno zdewastowane 
przez niedawny grad. Wsz�dzie 
woko�o widnia�y �lady tej 
niszcz�cej nawa�nicy. Szcz�ciem 
przesz�a takim w�skim pasem, �e 
oszcz�dzi�a rosn�ce dalej zbo�e. 
Ch�opiec o imieniu Bartosz 
niczego nie widzia�. Szed�. 
Pogwizdywa�. Czasem mrucza�: 
schody - pi�ty, schody - pi�ty, 
saboty i... No przecie� pod 
drzwiami na strychu sta�y te 
saboty! O ma�o si� o nie nie 
potkn��em!
Ledwo tak pomy�la� - potkn�� 
si�. O co� le��cego na ziemi. 
Spojrza�: na �cie�ce, obok 
przewr�conego roweru le�a� 
m�czyzna w d�insach. W�a�nie o 
niego zawadzi� nog�. �eby ju� 
rzec wszystko: o ma�o nie 
nadepn�� na jego twarz!
Zdumiony i z�y - kto k�adzie 
si� w poprzek ucz�szczanej 
�cie�ki? - patrzy� na t� twarz, 
na kt�r� o ma�o nie nadepn��. A 
z twarzy, dawno niegolonej, 
patrzy�y na niego oczy, w 
kt�rych nie by�o gniewu. W 
kt�rych nie by�o nic. Pustka.
Bartosz nigdy jeszcze nie 
napotka� spojrzenia, kt�re by 
tak nic, ale to zupe�nie nic nie 
wyra�a�o. Wi�c znowu si� 
potkn��. Wewn�trznie. O t� 
pustk�, od kt�rej po prostu 
zadygota�. Wiedzia�, �e powinien 
powiedzie�: przepraszam. Nie 
m�g�. Co wi�cej, nie pomy�la�, 
�e mo�e jako� obej�� tego 
zagradzaj�cego drog�, niestarego 
bynajmniej, m�czyzn�. On za� 
przymkn�� oczy i obr�ci� si� na 
bok. A wtedy z po�amanej 
kukurydzy wysz�a dziewczynka 
trzymaj�ca w obj�ciach burego 
kociaka. Dwa ciasno splecione 
warkoczyki dynda�y wok� jej 
chudej twarzy. Nie spojrza�a na 
Bartosza. Podesz�a do le��cego 
na �cie�ce m�czyzny. Podnios�a 
rower.
- Tato, chod�! - powiedzia�a.
I m�czyzna pos�usznie wsta�.
By� wysoki.
By�by jeszcze wy�szy, gdyby 
si� nie garbi�. A garbi� si� 
strasznie. Jakby na ka�dym 
ramieniu mia� stukilowy ci�ar.
Dziewczynka z kotkiem w 
obj�ciach spojrza�a na niego 
krytycznie.
- Tato, nie garb si�! - 
powiedzia�a surowo. 
I m�czyzna pos�usznie si� 
wyprostowa�. Ona za� bez 
ceremonii w�o�y�a swego kotka za 
koszul� ojca, jedn� r�k� uj�a 
kierownic� roweru, drug� - jego 
r�k� i poszli w stron� jeziorka.
Dziewczynka prowadz�ca du�y 
rower i du�ego m�czyzn� 
wydawa�a si� bardzo mi�a. Ale 
sz�a przesadnie wyprostowana. W 
widoku tych wyprostowanych, 
dziecinnych plec�w by�o co� 
takiego, �e Bartoszowi nagle 
zachcia�o si� p�aka�. Jak w 
obliczu trudnego do zniesienia 
nieszcz�cia.
Ona potrzebuje pomocy, ta 
dziewczynka - pomy�la�, 
zagryzaj�c warg�.
Patrzy�, a� znikli mi�dzy 
namiotami pola biwakowego. 
Jednak nie ruszy� si� z miejsca.
Aha, to pewnie tury�ci - 
stwierdzi� tylko. 
Ta my�l przynios�a pewn� ulg�. 
Niepok�j jednak pozosta�.
Bartosz podj�� przerwan� 
drog�, lecz ju� nie pogwizdywa�. 
Tyle si� wydarzy�o. Saboty 
pradziadziusia Burbelki, kt�re 
noc� sta�y przed drzwiami 
strychu, a rano, jak gdyby nigdy 
nic, cz�apa�y na 
pradziadziusiowych nogach. 
Bartosz nie zdo�a� obudzi� si� 
przed He�kiem i to He�ka ci�gle 
podejrzewa� o zrobienie mu 
kawa�u. Ten m�czyzna, le��cy na 
�cie�ce, bynajmniej nie pijany, 
o pustych oczach. Ta 
dziewczynka, kt�ra tak spokojnie 
opiekowa�a si� swoim du�ym tat�. 
Zagadkowe, zagadkowe.
Nie�le si� zaczynaj� te 
wakacje - pomy�la� Bartosz, 
zbli�aj�c si� do wsi.
Rozdzia� drugi
Bartosz, kt�ry mieszka� w 
Warszawie przy Alei 
Niepodleg�o�ci r�g Woronicza, 
nie opodal Telewizji, mia� 
zupe�nie inne plany wakacyjne. 
Chcia� pojecha� nad morze. I 
w�a�ciwie tak zosta�o to 
zaplanowane. Niestety, mama 
nagle straci�a prac� i zacz�o 
by� krucho z pieni�dzmi.
Narada rodzinna by�a kr�tka i 
nawet nie bardzo burzliwa.
- Sprawa wygl�da tak - 
powiedzia� ojciec Bartosza, pan 
Krzysztof. - Nie mo�emy wys�a� 
was oboje. Wiem, Bartosz, �e 
chcia�e� nad morze. Ale na dobr� 
spraw� mo�esz pojecha� na wie�. 
Gosia ma ju� zaklepany ob�z 
j�zykowy, a jak wiadomo...
- Wybieram si� do liceum z 
j�zykiem francuskim - doko�czy�a 
Ma�gorzata. - Co przes�dza 
spraw�.
Nie zamierza�a tego 
powiedzie�. Tym tonem! Kocha�a 
swego m�odszego brata Bartosza, 
kt�ry nie znosi�, kiedy nazywano 
go Bartkiem, i ch�tnie 
zrezygnowa�aby z obozu na jego 
korzy��. Ale za rok b�dzie mia�a 
egzaminy do og�lniaka. Ob�z 
j�zykowy jest jej szans�, 
wszystko by�o jasne i - w�a�nie 
to j� w�cieka�o. By�a z�a na 
ca�y �wiat, a zw�aszcza na 
dyrektora instytutu, kt�ry 
zwolni� mam� z pracy. Teraz!
- Jest pani �wietnym 
pracownikiem, pani Gra�yno - 
powiedzia� ten dra�. - Ale musz� 
przyj�� kogo� m�odszego. Takie 
czasy. Strasznie mi przykro.
Kogo� m�odszego! Mama mia�a 
dopiero trzydzie�ci siedem lat. 
No tak, ale ten nowy dwadzie�cia 
pi��. I �adnego do�wiadczenia. 
Tylko t� m�odo��.
- Nie denerwuj si�, Ma�gosiu - 
uspokaja�a j� mama. - Jeszcze 
troch�, a zaczn� docenia� nas, 
starszych, kt�rzy co� umiemy. Na 
pewno co� znajd�. Ale na 
razie...
Na razie nie starcza�o 
pieni�dzy na wakacje dla obojga 
jej dzieci...
- Bartosz, przecie� lubisz 
pradziadziusia Burbelk� i ca�� 
t� nasz� rodzin� - rzek�a mama 
zn�kana. - A okolica 
prze�liczna. By�e� tam i...
- By�em i pojad� - przerwa� 
twardo Bartosz. - Nie ma o czym 
m�wi�.
To powiedziawszy, wsta� i 
wyszed� z pokoju. Nie 
ostentacyjnie. Po prostu. Bo 
naprawd� nie by�o o czym m�wi�. 
Jasne, �e Gosia nie mo�e 
z...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin