J.B. LIVINGSTONE MORDERSTWO W BRITISH MUSEUM (T�umacz: ANNA LAURENT, PIOTR TRYBU�) Rozdzia� l Nad Londynem zapada�a wieczorna jesienna mg�a. W sercu luksusowej dzielnicy willowej Mayfair, przy w�skiej Park Street, rysowa�a si� za wysokim murem rezydencja Mortimer�w. Surowy wiktoria�ski budynek by� otoczony ma�ym, starannie utrzymanym trawnikiem. Szeroki hall s�abo o�wietla�a kuta �elazna lampa. Korzystaj�c z p�mroku, Filip Mortimer ukry� si� za antyczn� mahoniow� szaf� z epoki kr�la Jerzego. Szafa ta mia�a niemi�y zwyczaj skrzypienia w nocy. Filip - jedyny syn sir Johna Arthura Mortimera, dyrektora dzia�u egiptologii w British Museum - by� wysportowanym m�odzie�cem, wygl�daj�cym na znacznie wi�cej ni� swoje siedemna�cie lat. Nie chcia� za �adne skarby straci� widoku, kt�rego - s�dz�c po odg�osach zamykanych drzwi, dochodz�cych z lewego skrzyd�a na pierwszym pi�trze - oczekiwa� lada chwila. Ze swego strategicznego miejsca m�g� patrze�, pozostaj�c w ukryciu. U szczytu marmurowych schod�w pojawi�a si� Frances Mortimer. Ubrana w w�sk� czarn� sukni� z bia�ym koronkowym �abotem, nigdy nie wygl�da�a r�wnie pi�knie. Frances by�a wiotk� blondynk�, promieniowa�a jakby s�onecznym blaskiem zdolnym przebi� si� nawet przez londy�skie mg�y. W jej spojrzeniu by�o ciep�e �wiat�o, jak w obrazach Tumera. Filipa fascynowa�a jej uroda, jej spos�b chodzenia, m�wienia, g�os, tak melodyjny, �e m�g� oczarowa� ka�dego s�uchacza. Dwudziestoo�mioletnia Frances Mortimer, spadkobierczyni bogatej rodziny notariuszy z Sussex, by�a uciele�nieniem pi�kna. Filip nie spuszcza� z niej wzroku, gdy schodzi�a stopie� po stopniu, zaledwie dotykaj�c marmuru. Zatrzyma�a si� w pobli�u salonu. By� to dla Filipa stosowny moment, aby si� dyskretnie oddali�, ale wtedy w�a�nie zaskrzypia�a szafa. Frances obr�ci�a si� zbyt szybko, m�odzieniec znieruchomia�. Frances spojrza�a na Filipa wzrokiem, w kt�rym pojawi� si� wyrzut. Ukry�a przestrach i opanowa�a si�. - Jak to... chowasz si�? Filip nie by� w stanie nic powiedzie�. Frances mia�a zast�powa� mu matk�, kt�ra trzy lata wcze�niej zgin�a w wypadku. Jak�e jednak ��da� od tak m�odej kobiety wype�niania tej roli? Zawieraj�c przed blisko dwoma laty nowy zwi�zek ma��e�ski, profesor Mortimer nie bardzo przejmowa� si� losem syna. - To nie jest m�dra zabawa, Filipie. Wi�cej tego nie r�b. Frances potrafi�a r�wnie� by� wymagaj�ca. To po��czenie wdzi�ku i zdecydowanego charakteru by�o fascynuj�ce. - Tw�j ojciec nie zszed� jeszcze? M�odzieniec odzyska� mow�. - Nie wiem. Ura�ony i zawstydzony, opu�ci� hall. Frances po chwili zastanowienia zdecydowa�a si� powr�ci� na pierwsze pi�tro. Profesor Mortimer by� przecie� bardziej dok�adny ni� zegarek. By� mo�e co� si� sta�o. W ostatnich dniach nie czu� si� najlepiej. Wesz�a szybko po schodach, przesz�a przez podest, na kt�rym kr�lowa�y dwa du�e weneckie kandelabry ze z�oconego br�zu i przemierzy�a prowadz�cy do gabinetu m�a d�ugi korytarz o �cianach obitych tkanin�. Zapuka�a. Nikt nie odpowiedzia�. Zawaha�a si�. Nie by�oby stosownie otworzy� drzwi bez zaproszenia. Lord Mortimer nie by�by zadowolony. Spr�bowa�a jeszcze raz. Tym razem przyt�umiony g�os odpowiedzia�: - Kto tam? - To ja, Frances. Czy mog� wej��? - Prosz�. Otworzy�a masywne d�bowe drzwi. Lord Mortimer siedzia� przy biurku ton�cym w aktach. Ros�y, wynios�y pi��dziesi�ciodwuletni arystokrata o srebrzystych w�osach, potrafi� pos�ugiwa� si� swym nieodpartym urokiem i dociekliw� inteligencj�, kt�re uczyni�y z niego wielk� osobisto�� naukow� o mi�dzynarodowej s�awie. Frances rzadko wchodzi�a do gabinetu m�a - prawdziwego muzeum egipskich staro�ytno�ci, w kt�rym zgromadzone by�y niekt�re ze skarb�w znalezionych przez lorda podczas wykopalisk. Cz�� by�a darami, cz�� zezwolono mu naby� w uznaniu zas�ug dla Anglii. Wzd�u� �cian du�ego pomieszczenia sta�y szafy, a w nich uszebti - magiczne figurki, kt�re towarzyszy�y zmar�emu w za�wiatach, wykonuj�c zamiast niego prace fizyczne; kolekcja amulet�w, na kt�rych mo�na by�o znale�� �miej�ce si� ma�pki, gro�ne krokodyle, rozjuszone lwice; trzy maski mumii Ptolomeuszy o niepokoj�cym spojrzeniu; dwa rozwini�te papirusy; fragmenty kamiennych steli. Jedynym �ladem nowoczesno�ci by�a wie�a hi-fi z magnetofonem, schowana za grubymi tomami po�wi�conymi sztuce i religii staro�ytnego Egiptu. Frances nie lubi�a tej dusznej atmosfery kr�lestwa przesz�o�ci. Tym razem nie zwr�ci�a na ni� uwagi, jako �e stoj�c jeszcze w progu, zauwa�y�a co� dziwnego. Min�a ju� godzina dziewi�tnasta, a lord Mortimer ubrany by� nadal w zielon� satynow� bon�urk�. - M�j drogi... Czy�by� zapomnia�, �e wychodzimy? - Nie czuj� si� dobrze, Frances. - Czy rozmawia�e� z doktorem Matthewsem? - Tak, dzisiaj po po�udniu. Radzi mi pozosta� w domu przez kilka dni. Grypa... Przez twarz Frances przemkn�� cie�. - Przykro mi... Tak bardzo cieszy�am si� na to nasze wsp�lne wyj�cie. Nie zdarzy�o si� to od tak dawna. Zbyt du�o pracujesz, m�j drogi. - Mnie te� jest przykro. Lecz ty nie odmawiaj sobie tej przyjemno�ci. Przedstawienie b�dzie z pewno�ci� wyj�tkowe. Ca�y Londyn wybiera� si� na now� inscenizacj� Otella w National Theatre. Najlepsze miejsca by�y wyprzedane ju� od trzech miesi�cy. Pomimo rozlicznych znajomo�ci Mortimer�w i tak musieli zarezerwowa� miejsca z dwutygodniowym wyprzedzeniem. - Smutno i�� samej - odpowiedzia�a. - Wol� zosta� tutaj. - Ale dlaczego? Zabierz Filipa. Dobrze mu zrobi troch� prawdziwej i wielkiej kultury. Szkoda by�oby straci� miejsca. Lord Mortimer elegancko wytar� nos, po czym wypi� zawarto�� szklanki, w kt�rej perli�y si� b�belki aspiryny. - To dobry pomys�, ale... - Wiem, �e masz wielk� ochot� zobaczy� t� sztuk�, Frances. A ponadto mam do ciebie pro�b�. Promyk rado�ci o�ywi� twarz m�odej kobiety. Lubi�a czu� si� potrzebna m�owi. - Potrzebuj� koniecznie pewnych akt. Poniewa� nie b�d� m�g� wychodzi� przez kilka dni, czy nie mog�aby� wpa�� do British Museum po wyj�ciu z teatru? U�miech znik� z twarzy Frances. Nie znosi�a surowego i ponurego biura - laboratorium British Museum. Profesor wyj�� z szuflady p�k kluczy, wsta� i poda� je Frances. - Oto klucze, moja droga. Najmniejszy otwiera drzwi frontowe. Najwi�kszy moje biuro. Akta s� w czerwonej kartonowej teczce na pierwszej p�ce mojej szafy. Przepraszam ci� za ten k�opot. Wybacz mi zaw�d, jaki ci sprawiam. Wkr�tce b�dziemy mieli okazj� wyj�� razem, obiecuj�. Frances wzi�a klucze i zbli�y�a si� do m�a, aby go uca�owa�. - Oj, to nieostro�ne. Grypa. Mo�esz si� zarazi�. Uj�� j� ten dow�d troski. - P�jd� spa� wcze�nie - doda�. - �ycz� ci wspania�ego wieczoru. * Barry, od dwudziestu lat pracuj�cy jako szofer u Mortimer�w, wyprowadzi� z gara�u ciemnoczerwonego rolls-royce'a. Praca wieczorem by� p�atna podw�jnie. Frances i Filip czekali ju� przy bramie. Ci�ki, solidny samoch�d ruszy� mi�kko, chrz�szcz�c na �wirze alei. Nabrzmia�e deszczem chmury przes�ania�y ksi�yc. Przed rezydencj� zatrzyma�a si� taks�wka, z kt�rej wysiad� m�ody cz�owiek z rozwichrzonymi w�osami, ubrany w nieco wymi�ty garnitur. Pod pach� trzyma� grub� teczk�. Zap�aci� za przejazd i nie czekaj�c na reszt�, d�ugimi nerwowymi krokami zbli�y� si� i zatrzyma� przed Frances, kt�ra w�a�nie zarzuci�a na ramiona etol� z norek. - Eliot? - zdziwi�a si�. - Jest pan um�wiony z sir Johnem Arthurem? - Nie, ale bezwzgl�dnie musz� z nim porozmawia�. M�odzieniec patrzy� na Frances ze szczeg�ln� uwag�, jakby po raz pierwszy dostrzeg� jej urod�. - M�� jest chory. Nie s�dz�... - Chod�my, Frances - wtr�ci� si� Filip, bior�c j� pod rami�. - Sp�nimy si�. Eliot Tumberfast nie zd��y� odpowiedzie�. Frances i Filip usadowili si� na tylnym siedzeniu rolls-royce'a. Barry, ponaglany przez Filipa, ruszy� natychmiast i po chwili samoch�d znikn�� z oczu Eliota. W �wietle ulicznych lamp zal�ni�y pierwsze krople deszczu. - Czego pan sobie �yczy, panie Tumberfast? Na podje�dzie rezydencji pojawi�a si� Agata Lillby, s�u��ca Mortimer�w. By�a do�� �adn� oko�o czterdziestoletni� kobiet� o du�ym uroku. Z w�osami g�adko zaczesanymi w kok stara�a si� wygl�da� jak skromna s�u��ca, trudno jej by�o jednak ukry� ognisty temperament. By�a ca�kowicie oddana pierwszej pani Mortimer i zazdro�nie dba�a o wygody sir Johna Arthura. Eliot Tumberfast, aby zyska� jej �aski oraz pokaza� swe zdecydowanie, zamkn�� bram� i ruszy� w stron� podjazdu. - Przychodz� zobaczy� si� z profesorem - powiedzia� z naciskiem. - Nie. nic z tego. Lord Mortimer jest chory. Pod �adnym pozorem nie wolno mu przeszkadza�. Drobny deszcz rozpada� si� na dobre. Ura�ony Eliot Tumberfast zagryz� wargi. - To bardzo wa�ne tak dla mnie, jak i dla niego, Prosz� mnie wpu�ci�. - Polecenia lorda Mortimera nie dopuszczaj� �adnych wyj�tk�w. Agata wygl�da�a na nieprzejednan�. Nie podoba�o jej si� zachowanie tego m�odego cz�owieka, kt�remu si� wydawa�o, �e wszystko mu wolno. Dwa tygodnie wcze�niej si�� wtargn�� do gabinetu lorda, a burzliwa dyskusja, kt�ra si� p�niej wywi�za�a, trwa�a ponad dwie godziny, zanim zosta� wyproszony. Tego wieczoru Agata nie dopu�ci, aby powt�rzy� si� podobny skandal. Eliot Tumberfast musia�by chyba przej�� po jej trupie. - Uprzedzam pani�, Agato - naciska�, podnosz�c g�os - �e jestem zdecydowany na wszystko, aby zobaczy� si� z moim zwierzchnikiem. Zatelefonuj� do niego nawet w nocy, je�eli b�dzie to konieczne. I zwr�c� mu uwag� na pani niestosowne zachowanie. Prosz� powiedzie� mu tylko, �e znacznie posun��em si� w sprawie Imhotepa1. Przyjmie mnie natychmiast. Agata nie zna�a owego Imhotepa i nie chcia�a nic o nim wiedzie�. Obawia�a si� jednak mo�liwych wyrzut�w ze strony sir Johna Arthura, postanowi�a si� wi�c zabezpieczy�. - Prosz� tutaj na mnie poczeka�. - Niech si� pani pospieszy. Zmokn� tu do suchej nitki. Pomy�la�a, �e to w�a�nie uspokoi�oby mu nerwy. M�ody egiptolog czeka� zaledwie kilka...
pokuj106