Makuszyński Skrzydlaty chłopiec.txt

(354 KB) Pobierz
KORNEL MAKUSZY�SKI

SKRZYDLATY CH�OPIEC

I
Pan Alojzy Raczek nie zazna� zbyt wiele szcz�cia w �yciu, �ycie bowiem jak 
gdyby si� zawzi�o na pana Alojzego Raczka. Widz�c pogod� w jasnych, 
bladoniebieskich, jak gdyby wyp�owia�ych na s�o�cu jego oczach i widz�c 
dobrotliwy u�miech na jego obliczu, drobnym i jak gdyby zmi�tym - postanowi�o 
zagasi� ten u�miech i, zdmuchn�� ze spojrzenia pogod�. Pan Alojzy Raczek broni� 
jednak�e skarb�w swojego ducha z bohaterskim, nieust�pliwym uporem Leonidasa1. 
Jasno�ci spojrzenia u�ywa� jak s�onecznego grotu, a pogod� serca zas�ania� si� 
jak tarcz� przeciwko ca�emu zast�powi nieszcz��, zgryzot i udr�cze�; przeto 
�ycie - srogi nauczy ciel - nie mog�o nauczy� powagi tego niesfornego ucznia, 
przyjmuj�cego z radosnym u�miechem ch�osty i kary. Ma�o by�o nadziei, �eby pana 
Alojzego Raczka mo�na by�o kiedy� wprowadzi� na bity, prosty i utarty go�ciniec 
rozs�dku, m�odzieniec ten bowiem mia� ju� lat przesz�o sze��dziesi�t; wiek ten, 
wcale ju� srebrny, mia�a jedynie jego capi�, rzadka br�dka, na kt�r� radosna 
pogoda jego ducha nie mia�a wp�ywu i nie ochroni�a jej przed siwizn�. Natomiast 
bladoniebieskie oczy tego cz�owieka mia�y �at nie wi�cej ni� pi�tna�cie lub 
osiemna�cie i u�miecha�y si� u�miechem tego zachwycaj�cego wieku, podobnego do 
kwitn�cej ga��zi.
Na pana Raczka wali�y si� z wielkim hukiem lawiny niepowodze� lub chytrze i 
podst�pnie ogarnia�a go pow�d� niezliczonych utrapie�, on za� z wielkim spokojem 
domoros�ego filozofa otrz�sa� z siebie zimne i wilgotne okruchy lawiny lub 
gramoli� si� z wodnych m�t�w ostatnim wysi�kiem. I zawsze zdo�a� ocali� ten sw�j 
bladoniebieski, jak gdyby wyp�owia�y na s�o�cu u�miech. Srogie �ycie machn�o 
wreszcie na niego ko�cist� r�k�, zrozumiawszy, �e na pogodne pomieszanie zmys��w 
i na ob��dn� wiar� w rado�� serca nie ma rady. Wtedy pan Alojzy Raczek swobodnie 
odetchn��, u�miechn�� si� promienniej jeszcze ni� zwykle i uczyni� �cis�y 
rachunek zysk�w i strat swoich d�ugich i smutnych lat sze��dziesi�ciu. Straty 
by�y wielkie i dotkliwe. Pan Raczek pozosta� na �wiecie sam jak zab��kany na 
nieogarnionej pustyni w�drowiec. W�r�d milion�w ludzi nie by�o nikogo, co by si� 
chcia� przyzna� do tego nieco �miesznego orygina�a z dziecinn� twarz� i z 
kwitn�cym spojrzeniem. Nie by�o - wida� - �adnych innych Raczk�w na tym �wiecie, 
chocia� poka�na ich ilo�� musia�a kr��y� na anielskich skrzyd�ach na drugim. 
Fortuna pana Alojzego tak�e znajdowa�a si� gdzie� na wysoko�ciach, pod s�o�cem i 
pod gwiazdami. Gdyby by� j� przynajmniej posiada�, by�by si� niew�tpliwie 
znalaz�, cho�by spod ziemi, jaki� daleki krewniak. Cz�owiek ubogi rzadko miewa 
krewnych, pan Raczek za�, spad�szy dziesi�� razy z wozu, wi�ksz� cz�� �ycia 
sp�dzi� pod wozem, by� przeto zadowolony, �e jest sam w chwilach sm�tnych i 
�a�osnych. Czasem przymiera� g�odem, czasem nie mia� czym okry� grzbietu. Wtedy 
syci� si� swoj� pogodn� m�dro�ci� i jak ciep��, we�nian� chlamid�2 okrywa� si� 
nadziej�, �e po siwej zimie zjawi si� zielona wiosna.
Tak si� zazwyczaj zdarza�o. Czasem i z oboj�tno�ci ludzkiej wyrasta� kwiat 
dobroci jak krokus wyrasta ze �niegu. Jasny u�miech Alojzego Raczka posiada� 
przedziwn� w�a�ciwo�� zjednywania serc. Zjedna� on wreszcie opryskliw� pot�g�: 
redaktora wielkiego dziennika, i pogodny Raczek zosta� zamianowany korektorem, 
jasnym poprawiaczem czarnych, osmolonych drukarskich b��d�w. Ju� od roku pe�ni� 
ten roztropny urz�d, a czyni� to wybornie, pan Raczek bowiem odznacza� si� 
wybitn� inteligencj�, w ma�ej za� swojej i niepozornej g�owie posiada� ca�y 
lamus wiadomo�ci. Uk�ad ich i wzajemny do siebie stosunek oznaczy�by cz�owiek - 
zbyt metodyczny i zbyt wymagaj�cy - por�wnaniem wcale pospolitym, kt�re m�wi 
zjadliwie o pomieszaniu "grochu z kapust�". Poniewa� jednak dobry Alojzy Raczek 
nie mia� przenigdy zamiaru obj�cia katedry filozofii na uniwersytecie i z 
wrodzonej skromno�ci nigdy by jej nie przyj��, stan jego g�owy nale�y uwa�a� za 
wystarczaj�cy na prywatny u�ytek. Nie nale�y jednak�e ukrywa�, �e w g��bi 
spokojnej i najpoczciwszej duszy mia� on pilnie ukrywane sk�onno�ci do badania 
zjawisk tajemniczych, gro�nych w swej nieuchwytnej pot�dze i do snucia rozwa�a�, 
ma�o wprawdzie bystrych, lecz za to nadmiernie rozwlek�ych na temat 
niesko�czono�ci, bezmiaru wszech�wiata, straszliwo�ci niebieskich przestrzeni i 
rozgorza�ej po�arami pot�gi niepoliczonych s�o�c. Te sprawy niezmierne 
zastanawia�y go zawsze g��boko i rodzi�y w ma�ej jego g�owie wielkie my�li. I 
one to by�y jedynym �r�d�em jego strapionych zgryzot. W najgorszych swoich 
czasach pan Raczek ma�o si� troszczy� tym, czym si� nazajutrz po�ywi, piek�cym 
natomiast niepokojem nape�nia�a go przeczytana gdzie� wiadomo��, �e za sto 
czterdzie�ci siedem miliard�w lat obok ziemi przeleci kometa z ogonem, w kt�rym 
wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa b�dzie jaki� nieprzyjemny dla ludzkiego 
zdrowia gaz. Wtedy pot�nie rozmy�la�.
To by�o przede wszystkim powodem, �e pan Micha� Lepaj��o uwa�a� go za 
szkodliwego wariata, kt�rego w�adze nie zamykaj� w szpitalu albo przez 
roztargnienie, albo przez �le pojmowane poszanowanie obywatelskich swob�d. 
Lepaj��o by� to m�� wielce gruby, na g�bie czerwony, nape�niony zawsze swarliwym 
gniewem jak beczka dynamitem. Pochodzi� z Litwin�w; w redakcji za� owego 
dziennika, w kt�rym pan Raczek by� korektorem, zajmowa� si� dzia�em: "Wesela i 
pogrzeby". Zaj�cia swoje, odbywaj�ce si� na tak bardzo oddalonych terenach, 
��czy� wyborny ten dziennikarz z doskona�� wpraw� i jedynie z�o�liwo�ci 
przypadku przypisa� nale�y, �e czasem sprawozdanie z pogrzebu mia�o w sobie rytm 
mazura, a wesele odby�o si� w nastroju trumiennym. Ustawiczna zmiana nastroj�w 
wprowadzi�a jednak w umys�owo�� pana Lepaj��y niecierpliwe podniecenie i zbytni� 
pobudliwo��. Wybucha� z byle powodu i pryska� k��liwymi s�owami jak fontanna na 
wietrze. Wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa na twarzy mia� ten .cz�owiek 
pogrzeb, a w sercu wesele, gniew bowiem jego, nad�ty i bulgoc�cy jak indyk, do�� 
szybko ucicha� i uk�ada� si� w trumnie pogardliwego spokoju. Cichy pan Raczek 
mia� przywilej ustawicznego budzenia go z letargu i wprowadzania w stan 
nieprzerwanej awantury.
Czasem gruby, czerwony na g�bie cz�owiek sycza� przez z�by:
- Nigdy nie, by�em szcz�liwy, ale kiedy� wreszcie roze�miej� si� i b�d� ta�czy� 
ze szcz�cia: kiedy napisz� o panu "po�miertn� wzmiank�"! B�d� ta�czy�, s�yszy 
pan, panie Raczek! B�d� ta�czy� przy pa�skiej trumience!
- Oczywi�cie - radowa� si� pan Alojzy. - Kto opisuje i wesela, i pogrzeby, ten 
mo�e urz�dzi� wesele nawet na pogrzebie.
Los albo �ci�lej m�wi�c - pan redaktor posadzi� ich przy pracy w jednym pokoju, 
twarz w twarz. Oddzieleni byli jedynie szeroko�ci� sto��w, nad kt�rymi spotyka�y 
si� spojrzenia: chmurne i krwi� pomazane Lepaj��y i rozradowane, weso�e, 
niebieskie Raczka. Nast�powa� nag�y trzask, co� migota�o, co� b�ys�o i zaczyna�o 
grzmie�: to Lepaj��o wydobywa� z brzucha warkot ostrzegawczy i gro�ny. Raczek 
piska� dyszkantem jakie� s�owo i rozpoczyna�a si� kr�tka, burzliwa awantura jak 
wiosenna burza. Wszystko zreszt� pomi�dzy nimi by�o awantur�.
Czasem Raczek, pracuj�cy zawsze do bardzo p�nej nocy, mruga� zm�czonymi oczyma 
i coraz ni�ej pochyla� g�ow� nad p�acht� uczernionej stronicy. Litwin nie m�wi� 
nic, tylko �ypa� powiekami, czasem r�k� uderza� o st�, wreszcie u�ywa� 
ostatecznego efektu: zaczyna� zgrzyta� z�bami. Potem ��czy� wszystkie te grymasy 
w jeden grzmot i wi�za� je we w�ciek�o��.
- Id� pan spa� - grzmia� jak beczka toczona po wyboistym bruku. - Id� pan spa�, 
m�wi� panu! Zdechlak pan jest, a ja nie mam zamiaru cuci� pana, kiedy pan 
zemdleje. Szkoda kub�a wody na takiego �apserdaka.
- Ale kto doko�czy korekty? - pyta� dobrotliwie Raczek. - Przecie pan nie 
potrafi, bo to zbyt inteligentna robota.
Lepaj��o zmienia� wtedy oczy w dwa sztylety i przebija� nimi serce pana Raczka; 
podnosi� w g�r� obie pot�ne r�ce, przez co dawa� mu jasno do poznania, �e w tej 
chwili n�dzne, u�miechni�te jego �ycie niewarte jest g��wki zardzewia�ej szpilki 
lub spalonej zapa�ki, gdy� jednym uderzeniem tych s�katych r�k urz�dzi panu 
Raczkowi pogrzeb najostatniejszej klasy, o czym w gazecie b�dzie jednowierszowa 
wzmianka. Nast�pny ruch prawej r�ki, w stron� ogromnego ka�amarza, oznajmia� ju� 
nieco dok�adniej wyb�r narz�dzia �mierci i mie�ci� w sobie zapowied�, �e �mier� 
pana Raczka b�dzie czarna jak redakcyjny atrament. Na te wszystkie straszliwo�ci 
odpowiada� pogodny m�drzec bardzo zm�czonym, lecz rozbrajaj�cym u�miechem, 
pozdrawia� mrucz�cego nied�wiedzia gestem Cezar�w i spokojny, �e nied�wied� 
doko�czy za niego �mudnej pracy, odchodzi� w nocny mrok i cisz�. M�ci� j�, ale 
ju� na schodach, daleki grzmot w tym sensie:
- Ca�e szcz�cie, �e jest �lisko! Mo�e pan sobie wybije par� z�b�w...
Wojna tych dw�ch nienawistnych pot�g mia�a pod�o�e g��bokie: oto zawodowy 
pesymista, autor niezliczonych nekrolog�w, nienawidzi� �wiata, gardzi� lud�mi, 
kl�� w zimie, narzeka� na wiosn�, kiedy za� pada� deszcz, spogl�da� podejrzliwie 
spode �ba, czy ten deszcz nie pada wy��cznie ze wzgl�du na niego, aby mu uczyni� 
pako��3. Kt� przeto by� jego naturalnym wrogiem? Oczywi�cie, �e �w zwariowany 
Raczek, zawodowy optymista, kt�ry wszystkiemu by� rad, wierzy� wszystkiemu i 
wszystkim, jak dziecko garn�� si� do ludzi, a na widok rozkwit�ego drzewa 
potrafi� roze�mia� si� g�o�no i przez godzin� wpatrywa� si� w jego weseln� 
bia�o��. Walczy� przeto czarny szatan z duchem �wiat�o�ci. Aryman z Ormuzdem4, 
hukaj�cy po nocy puszczyk z niem�drym skowronkiem, co wydzwania chwa�� 
promienistego poranka. Dlatego to jednego razu, kiedy Lepaj��o by� w nastroju 
cmentarnym, opisawszy jakie� wspania�e wesele, usi�owa� podepta� nogami weso�� 
filozofi� swego wroga. Wymierzywszy w niego wskazuj�cy palec, aby nie by�o 
pomy�ki w adresie, cho...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin