Petecki Tylko cisza.txt

(330 KB) Pobierz
Bohdan Petecki

Tylko cisza

Opracowanie graficzne: Kazimierz Ha�ajkiewicz Redaktor: Zenaida Socewicz-Pyszka 
Redaktor techniczny: El�bieta Kozak Korektor: Jolanta Rososi�ska
Wydanie II poprawione i uzupe�nione
ISBN 83-207-0789-7
� Copyright by Bohdan Petecki, Warszawa 1974
Printed in Poland
Pa�stwowe Wydawnictwo "Iskry", Warszawa 1986 r.
Wydanie II. Nak�ad 49 700+300 egz.
Ark. wyd. 9,9. Ark. druk. 10,5.
Papier offset, kl. V, 70'g, 61X86 cm.
Opolskie Zak�ady Graficzne.
Zam. nr 1779/85. N-58.
Rozdzia� l
Haleb utkwi� wzrok w milcz�cym g�o�niku i pochyli� si� do przodu. Twarz mu 
�ciemnia�a. 
Jego d�o� pow�drowa�a w stron� pulpitu ��czno�ci, zatrzyma�a si� w p� drogi, po 
czym 
opad�a.
� Zbud� ich � mrukn��. � B�d� ci wdzi�czni... Przebieg�em wzrokiem ekrany.
Tak, to ju� dom. Uk�ad S�oneczny. �wiadczy o tym ten szarawy nalot na czerni 
przestrzeni. 
Aby nauczy� si� go dostrzega�, trzeba mie� za sob� �adne par� lat pracy.
Tylko �e ten dom by� inny ni� zwykle. Niemy. Odczeka�em chwil� i powt�rzy�em 
wezwanie. Zielona nitka na ekranie kontrolnym zafalowa�a, a nast�pnie wr�ci�a do 
dawnego 
po�o�enia.
Cisza.
Osi�gn�li�my orbit� Marsa. Od dwudziestu minut komputer prowadzi� statek 
korytarzem 
wytyczonym przez automaty nawigacyjne bazy. Uczucie lekko�ci i rozlu�nienia, 
zawsze 
towarzysz�ce przejmowaniu ster�w przez fotolatarnie, tym razem kaza�o na siebie 
czeka�. 
Czujnik potwierdzaj�cy odbi�r wezwania przez najwi�ksz� stacj� Centrali pulsowa� 
nieprzerwanie zielonym �wiat�em. Od dwunastu minut identyczny sygna� przyzywa� 
do 
pulpitu ��czno�ci dy�urnego koordynatora l�dowiska. Cisza.
Roz��czy�em tor fonii i zamkn��em go ponownie. Powt�rzy�em to kilkakrotnie. 
Nast�pnie 
przesun��em do oporu suwak modulatora i powiedzia�em:
� "Dyna" do dy�urnego bazy. Piloci Haleb i Ornak na kursie bezpo�rednim. Odbi�r.
Nitka namiaru przesun�a si� odrobin� w prawo. Wykres drogi osi�gn�� po�ow� 
pod�u�nej 
tarczy. Czujniki zarejestrowa�y zmian� nat�enia wiatru s�onecznego.
Milczenie przeci�ga�o si�.
� Mog�e� sobie darowa� � odezwa� si� Al. � Pa�stwo wyszli i nie wiem, kiedy 
wr�c�...
Potrz�sn�� g�ow�. Chwil� siedzia� bez ruchu, po czym mrukn�� co� niezrozumiale i 
poprawi� 
si� w fotelu. Przyg�adzi� w�osy, si�gn�� za siebie po kask i zacz�� go wk�ada�.
Nie odpowiedzia�em.
Wykorzystanie strumieni tachjonowych otworzy�o ludziom drog� do gwiazd. Ale 
gwiazd 
najbli�szych. Nasz obecny lot na drug� planet� Proksimy i z powrotem trwa� 
niespe�na 
dziewi�� lat. I tak b�dziemy mie� do�� k�opot�w z uzupe�nianiem luk w technice 
pilota�u, w 
informatyce, w �yciu prywatnym. Nie zna�em nikogo, kto sko�czywszy szesna�cie 
lat �ycia 
my�la�by powa�nie o lotach do centrum Galaktyki.
Ludzi wracaj�cych z gwiazd witaj� ludzie. Po dwudziestu minutach wpatrywania si� 
w 
milcz�cy g�o�nik Haleb mia� prawo powiedzie�, co o tym my�li. Namiar dzia�a� 
normalnie. 
Fotolatarnie prowadzi�y "Dyn�" nieomylnie do celu. Nie by�o najmniejszych 
powod�w do 
niepokoju.
R�wnocze�nie jednak narasta�o w nas przekonanie, �e za tym milczeniem kryje si� 
co� 
wi�cej ni� roztargnienie dy�urnego koordynatora.
� Za sze�� minut powt�rzymy wezwanie � powiedzia�em spojrzawszy na liniowy 
wska�nik relacji czas�w. � Je�eli i wtedy nie racz� si� odezwa�... � urwa�em. 
Chcia�em 
doda�, �e je�li za sze�� minut baza nie przem�wi, wywo�am centraln� rozdzielni� 
na Ziemi, 
ale w tym w�a�nie momencie g�o�nik o�y�.
� Zmiana kursu! � rzuci� Haleb.
� Cicho! � sykn��em.
� ...bezpo�rednio na orbicie � dobieg�o nas zako�czenie zdania, kt�rego pocz�tek 
zag�uszy� okrzyk Ala. � Do l�dowania dwie�cie pi��dziesi�t, dwie�cie 
czterdzie�ci 
dziewi��, dwie�cie czterdzie�ci osiem...
Zielona nitka dotkn�a na moment kraw�dzi ekranu, po czym wr�ci�a, dziel�c 
tarcz� na dwie 
idealnie r�wne cz�ci. Punkciki znacz�ce tor statku na wykresie wsp�rz�dnych 
�cie�ni�y si� 
w w�ski �uk. Tylko za�amanie paraboli �wiadczy�o o zmianie kursu. Nasze cia�a 
pozosta�y 
nieruchome, nie odczuli�my najs�abszego bodaj wzrostu ci��enia.
G�o�nik odlicza� czas pozosta�y do l�dowania. Niebawem przem�wi� dysze hamownic.
Tak�e i teraz malej�cych liczb nie podawa� g�os cz�owieka. Impulsy p�yn�y z 
komputera 
stacji orbitalnej, kt�ry zaprogramowa� korytarz i przygotowa� l�dowisko.
Zniecierpliwienie Haleba ulotni�o si� bez �ladu. Siedzia� bez ruchu, wpatrzony w 
ekrany, z 
min� cz�owieka, kt�remu setny raz opowiadaj� t� sam� anegdot�. Od kiedy sta�o 
si� jasne, 
�e g��wna stacja na orbicie Luny jest wy��czona z ruchu, nie odezwa� si� s�owem.
Przeszli�my tak blisko macierzystej bazy, �e niewiele brakowa�o, by znalaz�a si� 
w 
bezpo�rednim zasi�gu naszych obiektyw�w. Tarcza Ziemi rozros�a si�, zasnu�a 
kolorowymi 
pasmami.
� ...pi��dziesi�t jeden, pi��dziesi�t, czterdzie�ci dziewi��...
Teraz. Oparcie fotela pchn�o mnie lekko do przodu. Na ekran wyst�pi�a mg�a, w 
kt�rej 
przeskakiwa�y szybko gasn�ce iskierki. �ciany kabiny zabrz�cza�y st�umionym 
rezonansem. 
Wska�nik szybko�ci o�y�, liczby zacz�y si� zmienia�, podobnie jak ich t�o, 
poci�te w 
kalejdoskopowe figurki. Spr�arki przy�pieszy�y. Zawarto�� tlenu w wype�niaj�cym 
kabin� 
powietrzu zacz�a wzrasta�. � ...dwana�cie, jedena�cie, dziesi��...
"Dyna", pos�uszna nakazom p�yn�cym z pola startowego, przyst�pi�a do manewr�w 
poprzedzaj�cych l�dowanie. Ekran zal�ni� czerni� przemieszan� ju� z granatem. 
Przez 
moment mign�y nam przed oczami skrajne tarasy stacji z zako�czonymi ostro 
�ukami 
wysi�gnik�w, po czym znowu ukaza�y si� gwiazdy. Us�yszeli�my suchy zgrzyt. 
Statek si� 
zako�ysa�, pierwszy wyczuwalny ruch po czteroletnim trwaniu w galaktycznej 
pustce, gdzie 
tylko meldunki czujnik�w informuj� cz�owieka, �e pokonuje drog� od gwiazdy do 
gwiazdy 
z szybko�ci� nad�wietln�. Ruch, od kt�rego odwyk�o si� do tego stopnia, �e teraz 
�o��dek 
podchodzi do gard�a.
Jeden, ostatni wstrz�s, z�agodzony przez amortyzatory. Urwane miaukni�cie 
silnika po 
zamykaj�cym spraw� "zerze" i nag�a cisza. Zdj��em d�onie z pulpitu i po�o�y�em 
je na 
por�czach. Haleb westchn�� i przeci�gn�� si�.
� Spytaj, jak d�ugo postoimy � powiedzia� niedba�ym tonem, wskazuj�c g�ow� 
przej�cie 
do w�azu. � Czy zd��ymy wyj�� na papierosa. Oczywi�cie, je�eli tam jest kto� 
�ywy... � 
dorzuci�.
Nie poruszy�em si�. Czeka�em. Pierwsze s�owo nale�y do za�ogi stacji. Automaty 
zrobi�y 
swoje.
Zegary nie dzia�a�y. Wska�nik relacji czasu do szybko�ci lotu przesta� by� 
aktualny. 
Wr�cili�my do zacnych, szkolnych wymiar�w. Je�li nawet wydaje mi si�, �e 
wyl�dowali�my 
godzin� temu, to tak w�a�nie wygl�da normalna reakcja po locie pozauk�adowym.
Jeste�my gotowi. Lampki sygna�owe pod okapami he�m�w pozostaj� niewidoczne. 
Skafandry s� szczelne.
Sekundy p�yn�. Sytuacja zaczyna zakrawa� na dramat, z kt�rego robi si� farsa, 
poniewa� 
wszyscy aktorzy nagle zapomnieli tekstu.
� No dobrze � otrz�sn��em si� wreszcie. � Zaczynamy bez nich...
Wsta�em i bez po�piechu ruszy�em w stron� korytarza. W przej�ciu stan��em i nie 
odwracaj�c si� skin��em na Ala, �eby szed� za mn�. W tej samej chwili g�o�nik 
zatrzeszcza�. 
Jakby czekali tylko na ten moment.
� Uwaga Ornak i Haleb! M�wi Tarrowsen. Mamy troch� k�opot�w z ��czami. Jeste�my 
tutaj we dw�ch z Onesk�. Mo�ecie wychodzi�, ale zabierzcie skafandry i tlen. Nie 
r�cz� za 
korytarz.
Min�a chwila, zanim Haleb po�o�y� d�o� na pulpicie ��czno�ci. Wygl�da�o, jakby 
ka�dy 
ruch rozk�ada� sobie na raty.
� Za�oga "Dyny" � powiedzia� p�g�osem. � Jeste�my w skafandrach. Wychodzimy.
Stacja, do kt�rej nas skierowano, nale�a�a do najwi�kszych ziemskich obiekt�w 
orbitalnych. 
Ka�dy taki zawieszony w pr�ni kombinat musi mie�ci� kilkana�cie du�ych pracowni 
pomiarowo-badawczych, mie� w�asne grupy techniczne i ekipy obliczeniowe, park 
rakiet 
bliskiego zasi�gu, s�u�by ��czno�ci, biotechniczne, pomocnicze... Razem, lekko 
licz�c, ze stu 
ludzi.
Teraz by�o ich dw�ch. Z ca�ym tym kramem i awari� ��czy.
Zostali�my w tyle o dziewi�� lat. Niespodzianki przy powrotach s� sol� �ycia 
pilota. W 
czasie lot�w z szybko�ci� tachjonow�, dwustronna ��czno�� pozostaje jedynie 
wizj� 
cybernetyk�w � optymist�w. Ci zawsze zapewniaj�, �e tym razem to ju� na pewno. 
Wszyscy inni zacieraj� r�ce, je�li meldunki z przestrzeni docieraj� w 
zrozumia�ym kszta�cie 
na Ziemi�. I je�li za�ogom wracaj�cym w p�aszczyzn� ekliptyki udaje si� bez 
kluczenia 
z�apa� namiar macierzystej bazy.
� M�wi Oneska. Dzie� dobry, Ornak. Dzie� dobry, Haleb. Zaraz si� zobaczymy. 
Przykro 
mi...
Zatrzasn��em drzwi �luzy. G�os profesora z�apa� nas, kiedy byli�my ju� w 
przej�ciu. Nie 
widzia�em powodu, dla kt�rego mia�bym czeka�, a� sko�czy nas przeprasza�. A 
je�li chodzi 
o niezb�dne wyja�nienia, to na nie i on, i my b�dziemy potrzebowa� wi�cej czasu.
Elastyczny korytarz, kt�ry po��czy� w�az "Dyny" z wysuni�tym przedsionkiem 
stacji, wbrew 
obawom Tarrowsena by� nie uszkodzony. Szli�my powoli, co kilka krok�w 
sprawdzaj�c 
zachowanie czujnik�w. Sygna� alarmu nie odezwa� si� ani razu.
Za to automat �luzy funkcjonowa� jak �ywy zaspany portier. Stali�my p� minuty, 
zanim w 
�cianie zarysowa�a si� szczelina. Klapa pe�z�a niech�tnie, z suchym chrobotem, 
jakby 
musia�a pokonywa� op�r zardzewia�ych prowadnic. Z kolei za nami spad�a tak 
gwa�townie, 
�e ledwo zd��y�em uciec z pi�tami.
Dalej wszystko posz�o normalnym trybem. Spr�arki wyr�wna�y ci�nienie i 
oczy�ci�y 
atmosfer�. Trwa�o to do�� d�ugo. Komora �luzy by�a obliczona na odbi�r pasa�er�w 
i za��g 
du�ych statk�w ��cznikowych.
Wreszcie nad wej�ciem do hollu zapali�o si� zielone �wiat�o. W otwartych 
drzwiach 
ujrzeli�my Tarrowsena.
� Nareszcie jeste�cie � powiedzia� takim tonem, jakby�my te dziewi�� lat 
sp�dzili w 
ogr�dku jordanowskim.
U�cisn��em jego d�o� tkwi�c� w grubej, szorstkiej r�kawicy i przyjrza�em mu si�.
By� ostatnim cz�owiekiem, z kt�rym rozmawia�em przed s...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin