Petecki Operacja Wieczność.txt

(313 KB) Pobierz
BOHDAN PETECKI

Operacja Wieczno��

1
Putt u�miechn�� si�.
- Co chcesz - powiedzia� niedba�ym tonem, przeci�gaj�c samog�oski - jak tylko 
cz�owiek 
pomy�la� o przemijaniu, zapragn�� trwania...
Wzruszy�em ramionami.
- Ju� to gdzie� s�ysza�em - burkn��em. - Wyprostowa�em si� i podszed�em do 
pulpitu. Nie 
patrz�c namaca�em klawisz projektora i rzuci�em na ekran schemat stacji.
- Us�yszysz jeszcze nieraz - w jego g�osie zabrzmia�a kpina. - To teraz has�o 
dnia - ci�gn��. 
- M�wi�, �e niesie wi�cej informacji ni� wszystkie inne modne slogany. A t� 
buchalteri� - doda�, 
wskazuj�c ekran z ostro zarysowan� siatk� wi�za� energetycznych - mo�esz sobie 
darowa�. Pi�� 
lat tkwi�em w takim samym kokonie, na Phobosie.
Po�o�y� oparcie i wyci�gn�� nogi na ca�� ich d�ugo��, uderzaj�c w pod�og� 
podeszwami 
but�w.
Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e je�li o niego chodzi, mog� sobie darowa� niejedno. 
Nie tylko 
drobiazgowe przekazywanie aparatury i danych, dotycz�cych stacji. Czeg� nie 
by�o w tym: �pi�� 
lat"! Wie, bo z tym przylecia�, �e spada mi z nieba jak g��wna wygrana, ba, 
got�w jest nawet 
okaza� pob�a�anie dla odrobiny tej niewinnej pr�no�ci, kt�ra ka�e mi si� 
maskowa�. Pi�� lat, 
prosz�. A ja nie czeka�em nawet trzech, by przekaza� mu baz�. Szcz�ciarz!
Trzepn��em otwart� d�oni� w klawisze. Ekran zgas� jak zlany wod�. Niemal 
r�wnocze�nie 
spod pod�ogi dobieg� st�umiony chrobot przeka�nik�w. Na g��wnym ekranie 
��czno�ci 
podskoczy�y p�on�ce kometki. Nie musia�em patrze� na zegar. Pi�ta. Jak co dzie� 
o tej porze 
Ziemia penetruje zespo�y pami�ciowe stacji, wy�uskuje nagromadzone w ci�gu doby 
informacje.
Bez s�owa przeszed�em przez kabin�, kieruj�c si� ku gruszkowatej niszy naprzeciw 
w�azu. 
Wyj��em p�aski pojemnik i przewr�ci�em go na le�ank�. Kilka ksi��ek wielko�ci 
kostek do gry, 
trzy holografie, szczoteczka, dwa ma�e kamienie, obydwa z Ziemi. Oto, co czyni�o 
domem ten 
betomitowy �o��d�, utkwiony w skorupie globu, dla kt�rego S�o�ce by�o gwiazd�, 
jedn� z wielu, 
nawet je�li najja�niejsz�.
Pakowanie zaj�o mi nie wi�cej ni� trzydzie�ci sekund. Przerzuci�em plecak przez 
lewe 
rami� i zawr�ci�em w stron� �luzy. W po�owie kabiny dobieg� mnie g�os Putta:
- Lecisz?
Nie zatrzyma�em si�. Us�ysza�em charakterystyczny syk zwolnionego oparcia i 
kroki. 
Za�wita�o mu, �e co� jest nie tak, jak powinno.
- Nie martw si� - mrukn��em. - Wr�c�.
Dotar�em do drzwi i uruchomi�em automat klapy. Nie zdejmuj�c d�oni z uchwytu, 
odwr�ci�em si�. Sta� po�rodku kabiny z r�kami opuszczonymi wzd�u� bioder.
Przyjrza�em mu si�. Mo�e odrobin� d�u�ej, ni� by�o trzeba.
-  Lecisz - powt�rzy�.
- Do widzenia - rzuci�em. - Powiedzia�em, �e wr�c�. Ale to niewa�ne, co? Tak czy 
owak 
musimy si� spotka�. Rachunek prawdopodobie�stwa. �Cia�a, kr���ce przez ca�� 
wieczno�� w 
ograniczonej przestrzeni..."
- O co chodzi, Dan? - przerwa�. - Co� nie w porz�dku? Chcia�e� zosta�? Je�li 
tak, sam im to 
powiesz. Mnie nikt nie pyta� o zdanie...
Nie by� ze mnie zadowolony. Trudno si� dziwi�. Sprawi�em mu zaw�d.
- W porz�dku, Putt - powiedzia�em. - �Przygotuj si� na niespodziank�" - 
zacytowa�em. - Od 
tego zacz��e�, jak tylko wylaz�e� z rakiety. Godzin�... nie, ju� przesz�o 
p�torej temu. Do��, jak na 
to, co mieli�my sobie do powiedzenia. Pierwsze polemiki ukaza�y si�, o ile 
pami�tam, dwadzie�cia 
pi�� lat temu. Kiedy odlatywa�em, k��cili si� na ca�ego. To nic, �e jedyne 
rozs�dne g�osy 
pochodzi�y od przeciwnik�w. Tym bardziej mo�na by�o si� spodziewa�, �e projekt 
przejdzie. I 
gdzie� tu niespodzianka?
- Nie chcesz nie�miertelno�ci - rzuci� - czy po prostu si� droczysz?
Jego g�os podskoczy� o p� tonu. Nie powiem, �eby m�j dobry humor sta� si� przez 
to 
lepszy.
- B�d� spokojny - warkn��em. - Nie zrobi� nic, �eby przerwa� twoj� w�dr�wk� 
przez 
wieczno��. Nie w�dr�wk�. Trwanie. Je�li nie rozumiesz r�nicy, ja nie b�d� ci 
odbiera� z�udze�...
- Dobrze - wpad� mi w s�owa. - Wi�c jak d�ugo masz zamiar �y�?
Teraz mnie dosta�. Musia�em si� u�miechn��.
- Nie wiem - odpowiedzia�em zgodnie z prawd�. - D�ugo.
Sprawdzi�em orbit� i utkwi�em wzrok w ekranach. Ostatnia runda.
To by� m�j l�d. Trzy lata czy pi��, co za r�nica. Zdoby�em prawo tak o nim 
my�le�. Bez 
wzgl�du na to, co powie taki Putt, �l�cz�cy teraz przy ekranie przekazuj�cym 
sygna�y namiarowe 
mojego statku. On tak�e zyska to prawo. Ale musi poczeka�.
Wyostrzy�em obraz. Przed moimi oczami przesuwa�y si� zrudzia�e w pasmach 
podczerwieni g�adzizny ska�y macierzystej, znaczone p�ytkimi studniami w 
miejscach trafie� 
meteoryt�w i poszarpanymi kraw�dziami tektonicznych p�kni��. Z bezkresnej 
p�aszczyzny, 
pokrytej jakby ubitym py�em, nagle strzela�y z�bate skalne wie�e i piramidy 
zastyg�e w 
krystalicznych wypi�trzeniach. Ich obecno�� stanowi�a za ka�dym razem 
zaskoczenie, 
przypomina�y fragmenty gotyckich katedr, rozrzucone na p�ycie lotniska. Linia 
horyzontu by�a 
niewidoczna, granice globu wytycza� pier�cie� utkwionych w g��bokiej czerni 
gwiazd.
�ciany rakiety odezwa�y si� wysokim, st�umionym echem. Z do�u, jakby spoza nich, 
dobieg� narastaj�cy �wiergot. Pulpit pod ekranem zamruga� �wiat�ami. Poczu�em 
ci�ar d�oni 
spoczywaj�cych na por�czach. Statek schodzi� z orbity. Po�egnaln� rund� mia�em 
za sob�.
Kilkana�cie minut p�niej, ju� poza p�aszczyzn� ekliptyki, si�gn��em po paczk� 
koncentrat�w. Rozpi��em pasy, rozsiad�em si� wygodniej i podnios�em do ust 
pachn�c� grzybami, 
twardo sprasowan� kostk�. Prze�kn��em pierwszy k�s i nagle uderzy�a mnie my�l, 
jak bardzo 
zwyczajny jest obraz wszystkich tych lodowych glob�w, krater�w opromienionych 
ig�ami 
rozprysk�w, bazaltowych katedr, przepa�ci o kraw�dziach ostrych jak 
wyszczerbiona stal. 
Najg��bsza czer� i ostateczna jasno�� j�drowych eksplozji. Taki jest 
nie�miertelny �wiat. 
Prawdziwy. Wszystko inne to kaprys, efemeryda. Ziemia z jej ciep�em, atmosfer�, 
zieleni�, wod� i 
mieszka�cami. Z jej mi�kko�ci� i us�u�no�ci� proces�w przystosowawczych.
Czy to, co cz�owiek zamierzy�, mo�na nazwa� ekstrapolacj�? Czy odnalaz�oby si� 
to na 
przed�u�eniu przebytej przez niego drogi i znacz�cych j� zmian?
Na Ziemi, przed startem, nie tai�em, co o tym s�dz�. Pomimo �e rzecz dotyczy�a w 
najlepszym razie nast�pnego pokolenia. Przez my�l mi nie przesz�o, �e w ci�gu 
pi�ciu lat mojej 
nieobecno�ci zd��� sprowadzi� dyskusj� do wsp�lnego mianownika.
Tymczasem do�� by�o nie pi�ciu, tylko trzech lat, bym lecia� z powrotem, podda� 
si� 
zabiegowi, kt�ry mia� mnie uczyni� nie�miertelnym. Mo�e nie w pe�ni mnie, ale w 
ko�cu poza 
�wiadomo�ci� nie ma w nas nic, bez czego nie mo�na si� oby�. Nawet, je�li kto� 
bardzo chce 
wierzy�, �e jest inaczej.
Upora�em si� z koncentratem i przebieg�em wzrokiem ekrany. W porz�dku. 
Oczywi�cie, �e 
w porz�dku. Jak zawsze. Dotkn��em kieszeni na piersi. Skafander nap�cznia�, 
rozr�s� si�, jego 
zewn�trzne warstwy przybra�y kszta�t centralnej cz�ci kabiny. Zros�em si� ze 
statkiem, sta�em si� 
jego sk�adnikiem. Odetchn��em g��boko i zamkn��em oczy.
Poczu�em ko�ysanie. Spadam. Je�li tak, bior� udzia� w zawodach starych maszyn 
powietrznych i mam awari�. Powinienem skaka�. Powstrzyma�o mnie uderzenie. To 
przecie� sen. 
We �nie cz�owiek spada, ale jego cia�o nigdy nie osi�ga miejsca, w kt�rym mia�o 
si� roztrzaska�. 
Znowu ko�ysanie.
Oprzytomnia�em. B�yskawicznie zlustrowa�em ekrany. Nic. Siadu czerwieni. Jednak 
m�j 
skafander wr�ci� do rozmiar�w roboczych.
Na tablicy b�ysn�o ��te �wiate�ko. Jeszcze raz. I jeszcze.
Ju� wiem. Si�gn��em do pulpitu i przesun��em t�umik fonii. Cisza. Ktokolwiek 
m�wi�, 
uzna�, �e zrobi� swoje.
Nie spiesz�c si�, si�gn��em do zapisu. Brz�kn�� kr�tki, urwany sygna�, po czym w 
kabinie 
zabrzmia� g�os m�czyzny. Nie wiem, czemu od pierwszej chwili pomy�la�em, �e 
m�wi cz�owiek.
-  Uwa�aj, Danbor - pop�yn�o z g�o�nika - przejmuj� statek. Idziesz 
bezpo�rednim na 
Bruno. Zosta� na fonii.
To by�o wszystko. Odczeka�em kilka sekund, po czym powiedzia�em:
-  Halo, Bruno! Czyj to pomys�? St�sknili�cie si�?
Jaki� czas panowa�a cisza. Wreszcie da� si� s�ysze� charakterystyczny stuk, 
towarzysz�cy 
przej�ciu na ��czno��, jak m�wi� piloci, ��yw�".
- Halo, Dan. Jest tutaj Cullen. Czeka na ciebie. Ma ci co� do powiedzenia.
Oczywi�cie, �e cz�owiek. Dziwne. ��czno�� ze statkami naprowadzonymi z bazy 
powierza 
si� zwykle automatom. Jeszcze dziwniejsze, �e od razu go nie pozna�em. Mitti, 
najm�odszy pilot w 
Zespole. Je�li sam usiad� przy pulpicie, musi chodzi� o co� wi�cej ni� o 
kole�e�skie plotki. A w 
pierwszej chwili nie pozna�em go dlatego, �e jego g�os brzmia� dzisiaj powa�nie. 
Niemal ponuro.
- Dobra - rzuci�em. - Poda� orbit�?
- Nie. Schodzisz g��wnym korytarzem - powt�rzy�.
��czno�� czasowa to dobra rzecz. Mo�na sobie pogada�. Nie jak pierwsi piloci, 
rzucaj�cy w 
przestrze� skr�towe has�a kodu i tylko w okre�lonych, z dok�adno�ci� do sekundy, 
porach doby. 
Komu przysz�oby dzi� na my�l wymienia� nazwy statk�w, numery, symbole 
wywo�awcze. 
Cz�owiek przedstawia si�, zaczynaj�c m�wi�. A przecie� komputery, rozdzielaj�ce 
��czno�� na 
podstawie selekcji g�os�w, wprowadzono do Zespo�u zaledwie trzydzie�ci lat temu.
Szed�em przez obszar asteroid�w. Czu�em wok� siebie obecno�� tysi�cy tych 
okruch�w 
skalnych, bry�ek py�u, miniaturowych glob�w. M�g�bym powiedzie�, �e je 
widzia�em. Jakbym w 
bezkresnej pustyni odnalaz� nagle ruchliwe miasto. By�em bezpieczny. Teraz ju� 
tak. No c�, 
samodzielnych lot�w mia�em za sob� stosunkowo niewiele. Do Zespo�u Stacji 
Granicznych 
Drugiego Pasa Planetarnego dosta�em si� w�a�ciwie przypadkiem, po sta�u, kt�ry 
odby�em nie 
gdzie indziej, jak w�a�nie na Bruno. My�l o przyst�pieniu do Zespo�u podsun�� mi 
pewien znany 
bionik, u kt�rego zdawa�em jeden z dw�ch ko�cowych egzamin�w. Ale nie bez wp�ywu 
pozosta�y 
tak�e wyniki test�w po kursie pilota�u. No i lekarze.
Odechcia�o mi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin