BOHDAN PETECKI STREFY ZEROWE Rozdzia� l W Kr�gu Psychotronu Bia�y �etonik drgn�� mi nagle w d�oni. Omal go nie upu�ci�em. Rozwar�em palce i przyjrza�em mu si�. Za matow� os�onk� pulsowa�o mleczne �wiate�ko. W sekundowym rytmie, jakby zach�caj�c do po�piechu. P�aski, bia�y tr�jk�cik. Tak p�aski, �e nale�a�o go trzyma� opuszkami palc�w. Poj�cia nie mia�em, jakim cudem zdo�ano wewn�trz tego male�stwa co� jeszcze umie�ci�. Co�, co �wieci- �o i wprawia�o �etonik w rytmiczne drgania. Zabaweczka. Do niedawna dawa- li uczciwe, plastykowe bilety. Te tr�jk�ciki musieli wykombinowa� w ostatnim przyp�ywie natchnienia, kiedy sko�czy�a si� rywalizacja planetarnych biur podr�- �y. Nie dlatego, �eby kt�re� z tych biur, dzi�ki technikom reklamy i ich sztucz- kom, jak ta z �etonikami, zepchn�o na �lepy tor ca�� konkurencj�. Po prostu lu- dzie przyzwyczaili si� �y� spokojnie. Kto nie musia�, nie opuszcza� Ziemi. Setkom luksusowych dworc�w pasa�erskich pozosta�y na pociech� wycieczki szkolne, za- �ogi baz planetarnych czy te� satelitarnych, ekipy specjalist�w i tacy jak ja. Nie nale��cy do �adnego ze �wiat�w. Ale dla takich jak ja nie wymy�laliby bia�ych �e- tonik�w, drgaj�cych i migaj�cych mlecznym �wiat�em na znak, �e czas ju� uda� si� na pole startowe. * * * Wsta�em z ogromnego, pomara�czowego fotela, kt�ry natychmiast wype�ni� si� powietrzem, przybra� kszta�t kuli i potoczy� w r�g hali jak lekka, pla�owa pi�- ka. Trzy mi�kkie, bezszelestne eskalatory bieg�y w stron� tunelu. Ka�dy z nich by� pomalowany na inny kolor. Wybra�em bia�y. Chocia� s�owo �wybra�em" brzmi tu naiwnie. Osobista aparatura korekcyjna mog�a sama por�wna� moje skojarzenia wzrokowe z barw� �etonika. W odr�nieniu od innych ludzi zdarza�o si� nam nie wiedzie�, czy robimy co� w wyniku w�asnych przemy�le�, czy te� akurat dzia�a- my pod dyktando tej modulowanej diody laserowej wielko�ci staro�wieckiej za- pa�ki, jak� ka�dy z nas nosi� w ko�nierzu skafandra. Nazywali�my t� aparatur� �butlerem". Dzia�a�a niezawodnie i dyskretnie. W gruncie rzeczy cz�sto zapomi- nali�my o jej istnieniu. Eskalator wp�yn�� do kiszkowatej pochylni wype�nionej matowym �wiat�em. Wszystko tu by�o idealnie g�adkie i bez wyrazu. Jak plecy niemowl�cia. Gdyby na tym dworcu wyl�dowali kiedy� przybysze z przestrzeni, otrzymaliby od razu syntetyczny obraz naszej cywilizacji. �agodnej i bezkontrastowej. Przynajmniej na oko. Musia�em si� u�miechn�� do tej my�li. Hiss mia� racj�. Nie wszystko by�o ze mn� w porz�dku. Stale przychodzi mi do g�owy co� spoza programu. I to bez sprzeciwu ze strony automat�w korekcyjnych. A nawet komputera kadrowego w centrali. Jakby selektory informacji obiegaj�cych sprz�one ogniwa naszych p�l m�zgowych i psychotronu nagle wy��cza�y jedn� lub kilka sekcji. To oczywi�cie niemo�liwe. Komputer by� niezawodny. A gdyby w jego super- precyzyjnej sieci powsta�y jakie� luki, Hiss nie by�by w stanie nic wyw�szy�. Po prostu mie�ci�em si� w granicach tolerancji. Nie ma doskona�ej stymulacji nawet w stosunku do automat�w, pozbawio- nych �ladu bia�ka. Ostatecznie mogli i nam zostawi� margines. Zreszt� pal ich sze��. C� st�d, je�li swoj� wzgl�dn� swobod� zawdzi�czam jedynie defektowi programu? Kosztowa� mnie trzy tygodnie pracy. Ale nie usuni�cie defektu. Wpro- wadzenie. Co tu zreszt� m�wi�: defekt. Musia�em podmieni� osobist� aparatur�. Na ca�y czas przeprowadzanej operacji. Musia�em obliczy� zale�no�ci. A wszystko po to, �eby zapami�ta� mi�o�� do dziewczyny, kt�ra kocha�a ju� innego. * * * Mi�o��. Jak to inaczej nazwa�? Nawet je�li kszta�towa�a si� jako proces... bo ja wiem, jak go nazwa�? Chyba poznawczy. Bez wszystkiego, co ludziki nazywaj� wzruszeniem. I co bywa pobudk� ich dzia�ania. Na to nikt by mi nie pozwoli�. A najmniej ja sam. Ostatecznie by�em cz�onkiem Korpusu Informacyjnego. By�em nim naprawd�. Czu�em t� wi� ka�dym u�amkiem up�ywaj�cych se- kund, w jakich m�j m�zg przetwarza�, a w ka�dym razie m�g� przetwarza�, dwu- krotnie wi�cej informacji ni� bywa�o to udzia�em najt�szych umys��w nie sprz�- �onych z psychotronem naszej centrali. S�owem, wszystkich mieszka�c�w Ziemi, poza tym tysi�cem istot figuruj�cych w rejestrze inforpolu. Tak nazywano Korpus przez skojarzenie, nie wiem, czy najszcz�liwsze, z jak�� organizacj� czy insty- tucj� porz�dkow�, rozwi�zan� sto lat temu. Mniejsza z tym. Itia wiedzia�a, o co chodzi, ale Itia jest historykiem. Tak czy inaczej ka�da my�l, ka�de drgnienie mi�- �nia m�wi�y mi, kim jestem. Czu�em wywa�on�, spr�yst� si�� w�asnego cia�a, z kt�rego przez lata �wicze� zrobiono idealny instrument i niemal idealn� bro�. Aparatura psychotronu mie�ci�a si� w g��wnym gmachu centrali, na szczy- cie �agodnego wzg�rza, nosz�cego nazw� �Dzwonnica". Mo�e sta� tam kiedy� ko�ci�. Albo jaka� stra�nica. W ka�dym razie nazwa wzg�rza kojarzy�a mi si� zawsze z letnim, niedzielnym przedpo�udniem i przeci�g�ym d�wi�kiem dzwo- n�w, nios�cym si� nad bezludnymi wrzosowiskami. Co naj�mieszniejsze, zasi�g aparatury zamyka� si� w kole o promieniu trzydziestu kilometr�w. Niewiele dalej ni� przy �agodnym, sprzyjaj�cym wietrze dociera� mog�y p�yn�ce z tego wzg�rza d�wi�ki dzwon�w. Je�li rzeczywi�cie sta�a tam kiedy� dzwonnica. Poza kr�giem psychotronu pozostawa�y jeszcze sprz�enia z osobist� korektu- r� homeostazy oraz z zespo�ami diagnostycznymi. Zapewnia�y nam one w ka�dej sytuacji autonomi� uk�adu nerwowego i informowa�y o wszystkich procesach za- chodz�cych w organizmie, czy cz�owiek by� ich akurat ciekaw, czy nie. * * * Eskalator wbieg� do podziemnej pustej hali, przypominaj�cej kszta�tem ogromn� beczk�. W kolistej �cianie �wieci�y kabiny wind. Zst�pi�em na mi�kk� posadzk� i nie s�ysz�c w�asnych krok�w przeszed�em do szybu. Tu� za mn� po- d��a�o dw�ch facet�w, podobnych do kuchcik�w w swoich cienkich, przezroczy- stych skafandrach. Piloci. Na g�owach mieli tylko siatki antenowe, jakby utkane z paj�czyny. Wszed�em do kabiny, odwr�ci�em si� i opar�em plecami o �wiec�c� �ciank�. Teraz dopiero spostrzegli, z kim maj� do czynienia. My�la�em, �e nogi pogubi�, tak szybko przenie�li si� do s�siedniej windy. Ale dawno ju� min�� czas, kiedy podobne reakcje ludzik�w bawi�y mnie czy nawet sprawia�y przykro��. Chodnik dojazdowy, na powierzchni, by� w ruchu. Znowu mia�em ich przed sob�. W pewnej chwili jeden z nich, ni�szy, odwr�ci� si� i musn�� wzrokiem m�j emblemat na lewym ramieniu. Twarz mu pociemnia�a, wspi�� si� na palce i powie- dzia� co� drugiemu do ucha. Zaraz potem obaj post�pili kilka krok�w do przodu, pomimo �e chodnik posuwa� si� ca�kiem szparko. Piloci. Nawet oni. Chodnik ko�czy� bieg kilkana�cie metr�w przed stanowiskiem startowym pro- mu orbitalnego. Przy wej�ciu na trap sta� dryblas niewiele ni�szy ode mnie, w ele- ganckiej czapce i srebrnym skafandrze. Wygl�da� jak karykatura kr�la ryb ze sta- rych ksi��ek dla dzieci. Poda�em mu �etonik. Wzi�� go ostro�nie, jakby si� ba� skaleczy�, obejrza� nieufnie i spojrza� na mnie z wyrazem szczerego os�upienia. � Bilet? � b�kn��. � Na to wygl�da � powiedzia�em cicho, patrz�c prosto przed siebie. � Co� si� nie zgadza? Zreflektowa� si� natychmiast. � Oczywi�cie... � wymamrota� � wszystko w porz�dku. M�g� pan jecha� bezpo�rednim, prosto na p�yt� � m�wi� szybko, wi�cej ni� uprzejmym tonem. By�a to uprzejmo��, jak� okazuje si� nie lubianemu profesorowi, kt�ry ma nas egzaminowa�. Nie odezwa�em si�. Boy. Tak�e relikt ery turystyki. Oczywi�cie, �e mog�em jecha� prosto na p�yt�. Mog�em wyl�dowa� poci- skiem za�ogowym ko�o trapu i wsi��� do promu bez jednego s��wka. Mog�em na dobr� spraw� wszystko. Jak ka�dy z nas. By�o nas tylko tysi�c na te par�na�cie miliard�w ludzi. A to, czego nie mog�em i tak nie przysz�oby mi nigdy do g�owy, I co z tego? Tym bardziej wolno mi chyba przyj�� jak ka�demu innemu, kupi� bilet i zafundowa� sobie ca�� t� ceremonialn� procesj�. I �adna ryba z b�aze�sk� czapk� nie powinna si� tym interesowa�. * * * Prom by� starym pud�em. Jego chemiczne silniki pracowa�y tak g�o�no, �e w kabinie zaleg�a nagle g�ucha cisza, cisza, jaka w og�le nie zdarza si� w naturze. Ilo�� decybeli przekroczy�a wida� warto�� krytyczn�, co automatycznie unieru- chomi�o fonty. Ka�dy z nas nosi� te g�o�niczki wszyte w sk�r�, za uchem. Kiedy nat�enie d�wi�k�w dochodz�cych z zewn�trz przekracza�o dopuszczaln� barier�, fonty zaczyna�y emitowa� fale zsynchronizowane z falami ha�asu. Bez wzgl�du na j ego �r�d�o. Nic dziwnego. Najzwyklejsza w �wiecie interferencja. Ale faktem jest, �e te li- lipucie odbiorniki i nadajniki r�wnocze�nie, odegra�y donios�� rol� w dziele prze- zwyci�ania ubieg�owiecznego kryzysu cywilizacyjnego. Obliczono, �e po�owa masowych samob�jstw, plagi dwudziestego pierwszego wieku, by�a pope�niana przez ludzi dotkni�tych psychoz�, kt�rej �r�de� doszukano si� we wszechobec- nym ha�asie. Tylko, jak to zwykle bywa z uzdrawiaczami, popadli oni ze skraj- no�ci w skrajno��. W ka�dym kiosku mo�na by�o kupi� aparacik, kt�ry t�umi� wszystkie, nawet najcichsze d�wi�ki, odbierane przez ludzkie uszy. W efekcie powsta�y nowe psychozy, r�wnie gro�ne. Ludzie stawali si� apatyczni, wpada- li w melancholi�, dostawali ob��du. Wreszcie skonstruowano fonty, na zasadzie z�otego �rodka. Ka�dej �ywej istocie potrzebne jest t�o akustyczne. Dlatego z ulg� powita�em moment, kiedy na ekranie pojawi�a si� pierwsza ra- diolatarnia stacji satelitarnej. Dwie minuty p�niej prom zastopowa�. Konstrukcja stacji przesta�a si� powi�ksza�. Klapa w�azu transportowego opad�a na pomost. Spod niego, jak wyros�e z przestrzeni, wy�oni�y si� wysmuk�e stalowe palce, za- ko�czone spiralami magnes�w. Ostatnie pi�tna�cie metr�w drogi. Jej pierwszego etapu. W�az zamkn�� si� za nami. Odczeka�em chwil� i kiedy ostatni z nielicznych pasa�er�w opu�ci� kabin� promu, wyszed�em na peron. St�d przez otwart� na o�cie� komor� �luzy wida� by�o czarn� walcowat� hal� poczekalni. Jej strop, pomalowany w czar...
pokuj106