Przyborowski Młodzi gwardziści.txt

(226 KB) Pobierz
WALERY PRZYBOROWSKI 

M�ODZI GWARDZI�CI 

POWIE�� Z OBLʯENIA WARSZAWY 
PRZEZ PRUSAK�W W ROKU 1794 
Tower Press 2000 
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 
ROZDZIA� I 
W kt�rym jest mowa o Tomku, pani Antoniowej i peruce pana Gugenmusa. 
Ulic� zwan� Kamienne Schodki ci�ko posuwa� si� m�ody ch�opak, d�wigaj�c na 
ramieniu 
ogromny kosz z �ywymi rybami, kt�re ci�gle si� rzuca�y i tym sposobem utrudnia�y 
jeszcze 
bardziej mozolne podnoszenie si� po schodach w�skich, a po wczorajszym deszczu 
do�� �liskich. 
By�o to dnia 13 lipca 1794 r. 
W�a�nie dnia poprzedniego zerwa�a si� niezwyk�a burza nad Warszaw�, z ulewnym 
deszczem, 
wichrem i piorunami. Mn�stwo dach�w pozrywa�a, komin�w powywraca�a, a nawet, 
jak ludzie m�wili, na przedmie�ciach wiele drzew powyrywa�a z korzeniami, 
kilkana�cie parkan�w 
naobala�a, a dw�ch ch�opak�w pod Marymontem piorun zabi�. W samym mie�cie piorun 
uderzy� w wie�� zamkow�, a cho� szcz�liwie po niej sp�yn��, zerwawszy tylko 
kilka dach�wek 
i osmaliwszy mury, jednak ludzie uwa�ali to za bardzo z�y znak i r�ne st�d 
wyprowadzali 
wnioski. 
Za to dzie� dzisiejszy, 13 lipca, by� prze�liczny i ciep�y, i jasny. Powietrze 
od�wie�one 
wczorajsz� burz� by�o lekkie i czyste; s�o�ce, cho� to godzina by�a do�� 
wczesna, bo zaledwie 
sz�sta rano, dopieka�o mocno. Poci� si� te� biedny ch�opak wspinaj�cy si� na 
Kamienne 
Schodki i d�wigaj�cy na ramieniu ci�ki kosz z rybami. Na koniec z wielkim 
mozo�em wydoby� 
si� na Rynek Staromiejski, kosz postawi� na ziemi, odetchn��, ci�ko obtar� 
r�kawem koszuli 
pot z czo�a i spojrza� przed siebie. 
By� to ch�opak smag�y, zr�czny, mo�e 18 lat licz�cy, z twarz� otwart� i szczer�, 
mocno 
opalon� od s�o�ca, z barkami szerokimi, r�kami �ylastymi, znamionuj�cymi 
niezwyk�� si��. 
Sta� i patrza� na rze�ki ruch, jaki si� na Rynku Staromiejskim rozwija�. By� to 
pi�tek, dzie� 
targowy i na obszernym placu sta�o mn�stwo fur w�o�cia�skich z nabia�em, 
jarzynami i 
ptactwem domowym. Warszawskie przekupki, rybaczki, tak zwane zieleniarki 
sprzedaj�ce 
w�oszczyzn� roztasowa�y si� doko�a ratusza i gwar panowa� tu nie lada. 
Gdy tak ch�opiec patrzy�, nagle uderzy� go kto� lekko w rami� i zaraz te� 
rozleg� si� g�os 
silny i m�ski. 
� Tomek! A c� to ty nie idziesz bi� Prusak�w? 
Ch�opak �wawo si� obr�ci�. Przed nim sta� zakonnik jeszcze m�ody, w brunatnym 
habicie 
franciszka�skim, w butach wysokich juchtowych, w ciemnej konfederatce na g�owie, 
z dwoma 
pistoletami za pasem i szabl� u boku. Na ramiona mia� rzucony lekki p�aszcz 
kamlotowy. 
Sta� i patrza� czarnymi, surowymi oczami na ch�opaka, kt�ry zdj�� kapelusz, 
poca�owa� ksi�dza 
w r�k� i rzek�: 
� Prosz� ksi�dza kapelana, ja bym by� ju� dawno polecia�, bo mi si� a� na p�acz 
zbiera, 
kiedy sobie pomy�l�, �e inni Niemc�w bij�, a mnie tam nie ma, ale c�, kiedy nie 
mog�. 
� Dlaczego nie mo�esz? C� to! nie jeste� zdr�w i rze�ki? 
� Zdr�w to ja jestem i Niemc�w bym t�uk�, �eby a� wi�ry lecia�y, ale kt� 
zostanie przy 
starej babusi? Ksi�dz kapelan przecie wiedz�, �e ja jestem jedyn� jej podpor�. 
Jak�e j� ostawi� 
sam�? 
� Hm! dobry z ciebie ch�opak. Pan Jezus ci to wynagrodzi, �e tak dbasz o swoj� 
babk� � 
odrzek� ksi�dz i pomy�lawszy chwil�, a widz�c �zy w oczach ch�opaka, doda�: 
� No, no! nie martw si�, jako� to b�dzie. Teraz w Warszawie jeste� potrzebny, bo 
jeno patrze�, 
jak Prusaki tu przyjd�. Ju� ja pomy�l� o tym... B�d��e mi zdr�w. Ja tam, jak mi 
tylko 
czas pozwoli, zajrz� do twojej babki. Nie becz, bo gdzie� to kto widzia�, �eby 
taki ch�opak 
du�y becza�? 
To rzek�szy, ksi�dz poklepa� Tomka po ramieniu i ruszy� �wawo naprz�d. Tomek 
posta� 
jeszcze chwil�, obtar� oczy zroszone �zami, podni�s� kosz z rybami i pu�ci� si� 
pod ratusz. 
Tam, za du�ym sto�em, z dwoma wielkimi cebrami obok, w kt�rych pluska�y si� 
ryby, siedzia�a 
niem�oda ju�, ale czerstwa kobieta, ubrana z waszecia i pilnie patrzy�a na 
zbli�aj�cego 
si� ch�opca. 
� Jeste� na koniec! � zawo�a�a g�osem krzykliwym i dono�nym. � Ju�em my�la�a, �e 
nie 
przyjdziesz. Ciekawam, gdzie� si� w��czy�? A tu do mnie ci�gle przychodz�: � 
Antoniowa, 
macie �ywe karpie, macie �ywe liny? A ja nie mam nic, jeno czeka� musz�, a� ten 
gu�aj raczy 
przyj��... 
� A przecie, babko, �piesz�! 
� �pieszysz, �pieszysz! Ju� ja znam tw�j po�piech. O czym ci gada� ks. 
Karolewicz? 
� Widzieli�cie i to? 
� A co nie mia�am widzie�? Ja wszystko widz�. Ju� ci� pewnikiem namawia� do 
wojska... 
Nie sko�czy�a, bo nagle na ganku ratuszowym ukaza� si� pacho�ek miejski z b�bnem 
i pocz�� 
na nim b�bni� i wo�a� g�osem dono�nym: 
� Mo�ci panowie, schod�cie si�! 
B�bni� z ca�ej si�y, tak �e zag�uszy� gwar miejski. 
Wszyscy zwr�cili oczy na ratusz i zbiega� si� pocz�li. Obok pacho�ka sta� z 
jednej strony 
kapitan municypalny, pan Traugutt, z drugiej taki� kapitan, pan Majewski, obaj w 
koletach 
granatowych, w kapeluszach i przy szablach. 
� Mo�ci panowie, schod�cie si�! � krzycza�, co mia� si� pacho�ek miejski. 
Wtem na schody prowadz�ce na ganek ratuszowy wskoczy� jaki� osobliwszy 
cz�eczyna, 
ma�y, chudy, z du�� g�ow� w peruce, ubrany z niemiecka w kapot� koloru 
piaskowego, kt�rej 
d�ugie po�y si�ga�y mu prawie do kostek, w kamizel� czerwon� ze �wiec�cymi 
guzikami, w 
obwis�e, czarne, jedwabne pluderki, w po�czochy i trzewiki ze srebrnymi 
sprz�czkami. Na 
g�owie mia� male�ki kapelusik stosowany, a przy boku szpad�. Twarz mia� du��, 
wygolon�, 
ospowat�, oczy male�kie, czarne, rozumnie patrz�ce i ca�y kr�ci� si� jak fryga. 
Wskoczywszy 
na schody przypad� do kapitana Majewskiego i k�aniaj�c mu si� zr�cznie, zapyta�: 
� Jak�e to, obywatelu kapitanie, pozwalasz temu kpu wo�a�: �mo�ci panowie�? 
Kapitan, kt�ry by� ogromnego wzrostu, barczysty, z w�sami jak wiechcie, spojrza� 
z g�ry 
na male�kiego cz�owieczka i spyta� wolno, g�osem basowym: 
� A jak�e on ma wo�a�, mo�ci Gugenmusie? 
� Przede wszystkim, ja nie jestem �aden mo�ci, jeno obywatel i... 
� Aha... to o to idzie! 
� A o to! On powinien wo�a�: obywatele! schod�cie si�! 
Dwa ostatnie wyrazy cz�owieczek nazwany Gugenmusem wykrzykn�� z ca�ych si�, 
g�osem 
piskliwym i cienkim, tak �e kapitan u�miechn�� si�, ale zaraz spowa�nia� i 
rzek�: 
� Id� no acpan do swoich zegar�w, a w sprawy, kt�re do ciebie nie nale��, nie 
wtr�caj si�, 
radz� acpanu... 
Gugenmus chcia� co� jeszcze odrzec, ale w tej chwili wysun�� si� naprz�d kapitan 
Traugutt 
i ze wszystkich si� wo�a�: 
� Z rozkazu Ja�nie Wielmo�nego Naczelnika oznajmiam wszem wobec i ka�demu z 
osobna, 
�e za daniem znaku alarmu na okopach i od armaty pod Zygmuntem wszyscy obywatele 
maj� si� bra� do broni, zgromadza� pod swymi setnikami po cyrku�ach i rusza� za 
miasto, na 
okopy, a to pod najsurowsz� odpowiedzialno�ci�. 
S�owa te powt�rzy� trzykrotnie, po czym razem z doboszem i kapitanem Majewskim 
zeszli 
z ganku i wyruszyli na Nowe Miasto, jak m�wiono, �eby tam to samo og�osi�. 
Tymczasem Tomek sta� nieruchomy i jakby zas�uchany w s�owa kapitana Traugutta, 
gdy z 
tej zadumy obudzi� go krzykliwy g�os babki. 
� I czego stoisz, gamoniu? czego si� gapisz? Czy to ciebie dotyczy? Takich kp�w 
jak ty na 
wojnie nie potrzebuj�. 
� C� te� obywatelka m�wi? � zapiszcza� przy niej g�os Gugenmusa � jak�e to mo�e 
by�, 
�eby taki dzielny m�odzieniec nie poszed� na okopy, kiedy trzeba broni� Polski! 
� A nie p�jdzie, bo jest on jeszcze m�okos i mnie s�ucha� musi, a acan nie 
w�ciubiaj nosa, 
gdzie nie trza! � zawo�a�a Antoniowa. 
� Moja pani Antoniowa � ozwie si� nowy, gruby g�os � co te� to gadacie? 
Doprawdy, 
wstyd mi� za was i gdyby nieboszczyk Antoni a m�j kum to us�ysza�, toby si� 
skr�ci� z ha�by 
i drugi raz umar�... jako �ywo, drugi raz by umar�. 
Us�yszawszy to Antoniowa, cho� by�a ju� kobiet� niem�od�, zerwa�a si� z �awy na 
r�wne 
nogi i nu� wo�a�: 
� Panie Wieprzowski, �eby� acan nie by� przyjacielem mego nieboszczyka, tobym ci 
nawymy�la�a 
tak, �eby� uciek� a� na Podwale. C� to?! buntujesz mi ch�opaka? taki to 
przyk�ad 
dajesz? 
� Dobry przyk�ad, dobry przyk�ad ten obywatel daje � zapiszcza� Gugenmus. 
� Ej, ty pludrze, nie odzywaj si�, kiedy do ciebie nie gadaj�! patrzcie go! jaki 
mi m�drala! 
Ale w tej�e chwili zjawi�a si� nowa osoba. By� to zakonnik Karolewicz, ten sam, 
kt�ry 
niedawno z Tomkiem rozmawia�. Zbli�y� si� nieznacznie i zapyta�: 
� O c� to idzie? czego to pani Antoniowa tak si� gniewa? 
Odpowiedziano mu, cho� zrazu trudno przysz�o zrozumie�, bo wszyscy troje naraz 
m�wili, 
a Antoniowa najg�o�niej. 
W ko�cu wys�uchawszy wszystkiego, ksi�dz rzek�: 
� Moja jejmo��, ja to dobrze rozumiem, �e Tomek jest jedyn� twoj� podpor� w 
staro�ci, 
ale pami�taj te�, �e ojczyzna jest pierwsz� ni� matka nawet rodzona. A przy tym 
Tomek ma 
lata odpowiednie i pan Adam Blum, kt�ry jest setnikiem, z pewno�ci� go wezwie na 
okopy, 
cho� jejmo�� nie pozwolisz. 
� A jak�e to mo�e by�, przecie ja babka rodzona? 
� B�d� si� tam obywatelki pyta� o to! � zapiszcza� Gugenmus. 
� Cicho by� by�, ty pludrze !� krzykn�a Antoniowa. 
� Hi! hi! hi! � �mia� si� Gugenmus, machaj�c swymi chudymi i d�ugimi r�kami, 
przy czym 
wskutek gwa�townych ruch�w m�ka mu si� sypa�a z peruki, tak �e pan Wieprzowski 
pocz�� 
kicha�, jakby za�y� tabaki. 
Tymczasem ksi�dz m�wi� dalej: 
� Wszelako po�o�enie jest takie, �e trzeba co� dla jejmo�ci zrobi�, bo inaczej z 
g�odu by� 
umar�a bez Tomka. 
l obracaj�c si� do Wieprzowskiego i Gugenmusa, rzek�: 
� Obywatele! ja proponuj�, by�my co tydzie� sk�adali si� na utrzymanie pani 
Antoniowej. 
Ja dam dwa z�ote! 
� A ja dam trzy! � zapiszcza� Gugenmus. 
� To i ja dam trzy � odezwa� si� Wieprzowski � przecie to wdowa po moim kumie. 
Dam 
trzy... co nie mam da�... a bodaj acana, mo�ci Gugenmus, z t� m�k�! ahu!... 
ahu!... 
� To nie m�ka, to taki puder! 
� Bodaj acpana, ahu!... ahu!... id� acpan troch� dalej, bo mi co p�knie jeszcze ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin