Reed Nodaway.txt

(62 KB) Pobierz
ROBERT REED

Nodaway

Joseph to bystry facet, zazwyczaj ponury i sceptyczny. Mawszystkie te cechy, 
kt�re Emma sobie ceni, akceptuje i kt�re j� intryguj� - w tej w�a�nie 
kolejno�ci. Cz�sto oddaje si� czarnym nastrojom i pe�nej z�ych spojrze� ciszy, a 
w ci�gu ostatnich dwudziestu lat dwa razy wpad� w ci�k� depresj� w najczystszej 
klinicznej postaci. 
Powiedzia� jej o tym ju� na pierwszej randce.
Poniewa� tak w�a�nie nale�a�o post�pi�, u�miechn�� si� smutno i zwierzy� si� 
Emmie:
- Musz� bra� prozak.
By�o najzupe�niej jasne, i� spodziewa si�, �e dziewczyna spanikuje.
�e wypadnie p�dem przez restauracyjne drzwi.
Ale Joseph jeszcze jej nie zna�. Emma nie porzuca ludzi. A ju� na pewno nie 
takich, kt�rych da si� jeszcze wyleczy�. Zreszt� jest on przyzwoitym m�czyzn�, 
pod wieloma wzgl�dami ujmuj�cym, a nawet niezwyk�ym. W tych jego czarnych 
nastrojach kryje si� nawet co� poci�gaj�cego. Kiedy mu si� przygl�da, Emma 
odnajduje w nim jak�� g��bok� wewn�trzn� warto��. A do tego lekkie oznaki 
rozkosznej bezbronno�ci. Joseph uwielbia psioczy�, umniejsza� i dokucza�. Ma 
ostre, kostyczne poczucie humoru i ogromnie bawi go niszczenie g�upc�w, kt�rzy 
mieli pecha napatoczy� mu si� przed oczy. A mimo to nigdy nie umniejsza� zalet 
Emmy, nigdy te� nie opu�ci� jej w �adnych okoliczno�ciach. Joseph chyba docenia 
cechy, jakie w niej odnajduje, a mimo �e sama ich w sobie nie dostrzega, Emma 
czuje ogromn� przyjemno�� na my�l, �e w jej sk�din�d rutynowym �yciu znalaz� si� 
nagle taki m�czyzna.
Spotykali si� przez bite p� roku, zanim zdecydowa�a si� poprosi� Josepha, �eby 
pojecha� z ni� do domu na �wi�ta. Jako jedynak, kt�rego rodzice ju� zmarli, nie 
mia� dok�d wyjecha�, a �wi�ta Bo�ego Narodzenia dla ludzi sk�onnych do depresji 
nie s� najodpowiedniejsz� por� do samotnego wysiadywania w domu w mie�cie.
A przecie�, mimo �e go zaprasza�a, w g��bi ducha wcale nie spodziewa�a si�, �e 
on skinie g�ow� i odpowie jej tak, jak odpowiedzia�:
- Jasne, Emmo. Czemu nie?
- Moja rodzina jest troch� inna - ostrzeg�a go.
- Ka�dy jest troch� inny.
- Chcia�am powiedzie�, �e w�a�ciwie s� troch� dziwaczni. Klanowi. Maj� do�� 
szczeg�lne pogl�dy, dziwne zwyczaje, rytua�y i takie tam...
- Jak ka�da rodzina. 
Pewnie tak, pomy�la�a. Ale to nic nie znaczy, poniewa� te wszystkie inne rodziny 
to nie s� jej rodziny.
- No to jak: zapraszasz mnie czy nie? - zapyta� w ko�cu.
- Zapraszam - zapewni�a. - Ale pami�taj: m�wimy tu o okr�gu Nodaway.
- A to znaczy...?
- Tamtejsi ludzie bywaj� bardzo podejrzliwi wobec obcych.
- Pewnie maj� powody. - Joseph wierzy�, �e rozumie w czym rzecz.
- Nie mam na my�li ludzi w og�le.
- Masz na my�li swoj� dziwaczn� rodzin�...
- Wcale nie, mam na my�li swego ojca - przerwa�a mu. - W stosunku do obcych 
potrafi si� zachowywa� naprawd� dziwnie, je�li dadz� mu cho� cie� powodu.
Joseph zamilk� i pogr��y� si� w rozmy�laniach.
- To co�, o czym dot�d raczej ci nie opowiada�am... - odezwa�a si� po chwili 
Emma.
- Tw�j ojciec... Dlaczego rozmawiamy... o twoim ojcu...? - Na twarzy Josepha 
odmalowa�o si� wyra�ne zdziwienie.
Emma nie odezwa�a si� ani s�owem.
- Cholera! - zakl�� Joseph. Z u�miechem.
I nie by� to jaki� tam mizerny u�miech. Ni z tego, ni z owego rozpromieni� si� 
ca�y. A taki wyraz twarzy by� u niego czym� tak niecodziennym, tak 
nieoczekiwanym, �e Emma potrzebowa�a ca�ego dnia, �eby sobie przypomnie�, i� nie 
doko�czy�a swego wywodu.
- Prosz� ci� - dorzuci�a tylko - nie poruszaj przy moim ojcu tematu statk�w 
kosmicznych i kosmit�w. Prosz�.
- Ty nie prosisz - sprostowa� Joseph - ty b�agasz.
- W porz�dku - zgodzi�a si�. - B�agam.
- Nie wspomn� ani s�owem o katastrofie - obieca� niech�tnie. I ju� za chwil� 
pyta�: - To jak to w�a�ciwie by�o...?
Jak bardzo Emma si� martwi?
Tak bardzo, �e prawie dostaje md�o�ci. Ale kryje sw�j nastr�j za stanowczym 
u�miechem i okazjonalnymi zrywami nieistotnych rozm�wek. Jest wigilia Bo�ego 
Narodzenia. Zaspy pozosta�e po Dniu Dzi�kczynienia ju� prawie staja�y - g��boka 
na stop� warstwa �niegu zrobi�a si� cie�sza, a miejscami wyziera� spod niej 
ponury brunatny grunt. To nigdy nie by� raj dla farmer�w. Szare zimowe niebo 
dobrze pasuje do mizernych obej��. W miar� jak wje�d�aj� g��biej na po�udnie, 
miasta i miasteczka zdaj� im si� coraz mniejsze i biedniejsze. Wystawy sklepowe 
wygl�daj� jak spustoszone.Cz�sto wida� domy na sprzeda�, czasem zdarzaj� si� i 
opuszczone. Gdyby nie mijany od czasu do czasu supermarket, t�oczny od 
zap�nionych zakupowicz�w, mo�na by przypuszcza�, �e okoliczn� ludno�� 
zdziesi�tkowa�a jaka� zaraza albo inwazja.
Lunch jedz� u Hardeego w Cedar City.
A przynajmniej Joseph zajada, narzekaj�c jednocze�nie na kanapk� z wo�owin�, 
mimo �e po�era j� z wilczym apetytem. Emma grzebie w talerzu z kurczakiem i 
udaje, �e czyta zostawione przez kogo� "USA Today", potem znika w toalecie, �eby 
troch� wspom�c sw� u�miechni�t� twarz.
Dziesi�� mil na po�udnie i oto doje�d�aj� do niewielkiego zielonego znaku, kt�ry 
obwieszcza im i �wiatu, �e w�a�nie zaczyna si� okr�g Nodaway.
Kawa�ek dalej od starej dwupasm�wki wznosi si� jaki� pomnik.
Pami�tkowy obelisk, u�wiadamia sobie Emma. Kto� musia� go tu postawi� w ci�gu 
ostatnich sze�ciu czy o�miu miesi�cy.
- Chcesz si� zatrzyma�? - pyta.
Joseph ma niebrzydki profil. Kiedy bywa znudzony, ciemne oczy przybieraj� wyraz 
przyjemnego cierpienia, a drobne usta w urokliwy spos�b zdaj� si� szydzi� ze 
wszystkiego, co te oczy widz�.
- Czemu nie? - m�wi.
Emma za p�no wciska hamulec i samoch�d wpada w po�lizg na rozmi�k�ym �wirowanym 
podje�dzie.
Joseph patrzy gdzie� daleko przed siebie, potem parska �miechem.
Emma oblewa si� rumie�cem, ale nie m�wi ani s�owa.
Obelisk to gruba iglica z wapienia z przytwierdzon� do niej tabliczk� z br�zu, 
na kt�rej w du�ym skr�cie zdawano spraw� z jedynego istotnego wydarzenia, jakie 
kiedykolwiek mia�o miejsce w jej rodzinnym okr�gu:
Wieczorem dnia 4 lipca 1947 roku zast�pca szeryfa nazwiskiem Travis Bins sta� tu 
wypisuj�c mandat za przekroczenie szybko�ci. Nagle uwag� jego przyci�gn�� 
niespodziewany b�ysk niebieskawego �wiat�a, a kiedy podni�s� wzrok, ujrza�, �e z 
nieba opuszcza si� gwa�townie jaki� obiekt. Tajemniczy obiekt manewrowa� przez 
chwil�, a potem roztrzaska� si� w odosobnionym skrawku lasu, o siedemna�cie mil 
na po�udniowy wsch�d. Zast�pca szeryfa Bins dotar� na to miejsce trzydzie�ci 
minut p�niej. Wi�kszo�� autorytet�w uznaje, �e to on pierwszy odkry� statek 
kosmiczny z Nodaway.
Pomnik ten ufundowano dzi�ki pomocy Komitetu Historycznego Okr�gu Nodaway.
4 lipca, 1997 r.
Klan Lawson�w czeka na nich w kuchni, przyczajony niczym w zasadzce.
Brace i Angel siedz� po przeciwnych stronach �niadaniowego sto�u; graj� w karty 
i odgryzaj� g��wki piernikowym ludzikom. Ich �ony stoj� przy piecu i pomagaj� 
przy gotowaniu obiadu, kiedy akurat nie krz�taj� si� przy niemowlakach. Mama 
tworzy wir uradowanego ha�asu i gwa�townych gest�w. Ojciec siedzi przy stole z 
synami; starannie odk�ada karty, zanim podniesie si� i odwr�ci ku nim t� star�, 
rumian� twarz, nie ca�kiem u�miechni�t�, �eby wbi� spojrzenie w nowego faceta w 
�yciu swojej c�rki.
Scena, kt�r� Emma wyobra�a�a sobie od tygodni - i kt�rej tak si� ba�a - mija w 
okamgnieniu, bez incydent�w, nawet bez wi�kszego znaczenia. P�uk�ony i uprzejme 
u�miechy zast�puj� u�cisk d�oni. Wszyscy zachowuj� si� jak nale�y. Z wyj�tkiem 
starszych bratanic i bratank�w, kt�re wpadaj� znienacka do kuchni, dr�c si� 
rado�nie i przera�liwie na ca�e gard�a.
Przez ten ryk stara si� przebi� g�os Josepha: 
- Mi�o mi pa�stwa pozna�.
- Wolniej! - krzyczy Brace do pierworodnego.
O�miolatek bierze to sobie do serca na jakie� p� minuty, ale kiedy uwaga 
doros�ych zaczyna przemieszcza� si� w inn� stron�, pochyla si� nisko i wypada 
p�dem do jadalni.
Emma czuje si� szcz�liwa i zarazem spi�ta. Odczuwa jednocze�nie uraz� i ulg�, 
kiedy ojciec decyduje si� usi��� z powrotem i nie chce si� do��czy� do 
zwyczajowych wst�pnych pogaduszek.
Mama upiera si� oprowadzi� go�cia po ca�ym domu.
Emma upiera si�, �e b�dzie im towarzyszy�.
- Tutaj jest stara cz�� domu - zaczyna mama. Teraz musi obowi�zkowo 
zachichota�, zanim doda: - Jakby tu co� w og�le mo�na uzna� za nowe.
Joseph milczy.
- T� cz�� gospodarstwaza�o�y� praprapradziadek Emmy - obja�nia mama. - Tu, 
gdzie stoimy, postawi� kryt� darni� cha�up�. Kiedy wr�ci� z wojska, zaraz po 
wojnie secesyjnej.
- Aha - mruczy Joseph.
Mama dotyka kuchennej �ciany.
- Ta dar� ci�gle jeszcze tu jest, ukryta pod tynkiem. Dobrze m�wi�, Tom?
Ojciec wzrusza ramionami.
- To w�a�nie dlatego tu jest tak cieplutko - dorzuca mama.
Prawem kontrastu w jadalni jest lodowato. Dzieci zebra�y si� dooko�a sto�u, a 
nawet pod nim. St� nie jest jeszcze roz�o�ony, brakuje zastawy i sztu�c�w.
Ale Emma nie ma czasu, �eby wzi�� to na siebie. Przechodz� do pokoju dziennego. 
Babcia Lawson siedzi tam sama, okryta star� ko�dr�, wydaje si� male�ka w 
wielkim, solidnie wypchanym fotelu. Przymglone zielone oczy s� p�przymkni�te. 
Drzemie czy nie? Ale ju� po chwili oczy mrugaj� i s�ycha� radosny g�os: 
- Witaj, Emmo. Jak si� miewasz, Stephen?
Stephen to by� jej ostatni ch�opak.
Chwila zak�opotania, kr�tka i do wytrzymania. Tylko mama niepotrzebnie 
rozgrzebuje spraw�, bo wymyka jej si�:
- Nie, matko Lawson. To jest Joseph. Joseph! Nowy przyjaciel Emmy!
Babcia skin�wszy leciutko g�ow�, udaje, �e odp�ywa. Mama zwraca si� do Josepha z 
wyja�nieniami:
- Ma ju� w�a�ciwie dziewi��dziesi�tk�.
- Jasne - uspokaja j� Joseph. - Rozumiem.
Joseph nie bardzo przypomina Stephena. W ka�dym razie Emma nie zauwa�a�a �adnego 
podobie�stwa. A� do teraz... Nowy, nieoczekiwany l�k �cisn�� jej gard�o...
Rodzice mamy siedz� w dziupli, telewizor w��czyli na jedn� z kansaskich stacji. 
Babcia przedstawia siebie i dziadka, kt�ry patrzy przez wszystkich jakby na 
wylot, bo jego s�aby wzrok jest w stanie odnotowa� co najwy�ej ruc...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin