MIKE RESNICK �owy na Snarka Uwierzcie mi, spodziewali�my si� znale�� tam wszystko, tylko nie Snarka. I jestem r�wnie pewien, �e on tak�e spodziewa� si� spotka� wszystko, tylko nie nas. Chcia�bym powiedzie�, �e zareagowali�my w po�owie tak dobrze, jak on. Ale mo�e lepiej zaczn� od pocz�tku. Nie b�jcie si� - do Snarka dotr� wystarczaj�co szybko. Nazywam si� Karamojo Bell. (No, naprawd� to Daniel Mathias Bellman. Nigdy nie by�em bli�ej okr�gu Karamojo na Ziemi ni� pi�� tysi�cy lat �wietlnych. Ale kiedy odkry�em, �e jestem dalekim potomkiem legendarnego my�liwego, postanowi�em przyj�� jego imi� - pracuj� w tym samym zawodzie i liczy�em na to, �e imi� zrobi wra�enie na klientach. Okaza�o si�, �e nie mia�em racji - spotka�em tylko trzy osoby, kt�re w og�le o nim s�ysza�y i �adna nie pojecha�a ze mn� na safari. Imi� jednak zatrzyma�em. Daniel�w kr�ci si� wsz�dzie masa, ja jestem jedynym Karamojo.) Pracowa�em wtedy dla firmy Silinger & Mahr, najstarszej i najbardziej znanej z firm organizuj�cych safari. Silinger zmar� wprawdzie sze��dziesi�t trzy lata temu, a Mahr poszed� za nim sze�� lat p�niej i teraz firm� zarz�dza anonimowa korporacja z Delurosa VIII, ale mieli z t� nazw� wi�cej szcz�cia ni� ja z moj�, wi�c nigdy jej nie zmienili. Byli�my najdro�sz� firm� w tej bran�y, jednak byli�my warci tej ceny. Ca�e tysi�clecia polowano na setkach �wiat�w, ale ludzie z fors� zawsze zap�ac�, �eby zosta� pierwszymi na terenach, na kt�rych nikt nie postawi� stopy. Kilka lat temu firma wykupi�a koncesj� my�liwsk� na dziesi�� planet w nowo otwartym skupisku Albion i tylu naszych klient�w chcia�o by� pierwszymi my�liwymi na dziewiczych �wiatach, �e musieli�my urz�dzi� loteri�. Firma zgodzi�a si� wys�a� jednego zawodowego my�liwego na ka�dy �wiat z czteroosobow� wypraw�, a op�ata wynosi�a (uwaga!) dwadzie�cia milion�w kredyt�w. Albo osiem milion�w dolar�w Marii Teresy, je�li kto� niezbyt wierzy w kredyty - a tam, na Pograniczu, niewielu w nie wierzy. My, zawodowcy, pragn�li�my polowa� na dziewiczych �wiatach r�wnie mocno jak klienci. Planety przydzielano nam zgodnie ze starsze�stwem, wi�c, jako si�dmego w kolejno�ci, wys�ano mnie na Dodgsona IV, �wiat nazwany na cze�� kobiety, kt�ra pierwsza sporz�dzi�a jego map� kilkana�cie lat temu. Dziewi�ciu z nas mia�o kompletne wyprawy. Dziesi�ty mia� jednoosobow� - niezwykle bogatego faceta, kt�ry nie lubi� si� dzieli�. O jednym trzeba pami�ta� - nie prowadzi�em tego safari sam. Oczywi�cie, ja tam rz�dzi�em, ale mia�em przy sobie ekip� dwunastu b��kitnosk�rych, humanoidalnych Dabih�w z Kakkaba Kastu IV. Czterech nosi�o za klientami strzelby (ja nie mia�em takiego - nikomu nie powierzam mojej broni). By� jeszcze w�r�d nich kucharz, trzech oprawiaczy sk�r (a do obdarcia ze sk�ry nieznanego zwierz�cia tak, by jej nie uszkodzi�, trzeba du�o wi�kszej wprawy, ni� mog�oby si� zdawa�) i trzech obozowych pos�ugaczy. Dwunasty by� moim sta�ym tropicielem, kt�rego imi� - Chajinka - brzmia�o dla mnie zawsze jak kichni�cie. Nie potrzebowali�my w�a�ciwie pilota - przecie� komputer nawigacyjny statku m�g�by wystartowa� z drugiej po�owy galaktyki i wyl�dowa� na jednym nowokenijskim szylingu - ale nasi klienci p�acili za luksus, wi�c Silinger & Mahr im go zapewniali. Dlatego opr�cz Dabih�w mieli�my r�wnie� pilota, kapitana Kosha Mbele, kt�ry przez dwadzie�cia lat pilotowa� jednoosobowe my�liwce w wojnie z Settem. Sama wyprawa �owiecka sk�ada�a si� z czterech partner�w w interesach. Ka�dy z nich mia� wi�cej forsy, ni� m�g�bym wy�ni�, a mo�e nawet wi�cej. Byli to: Willard Marx, magnat handlu nieruchomo�ciami, kt�ry w pojedynk� zagospodarowa� system planetarny Roosevelta; Jaxon Pollard, w�a�ciciel sieci tanich supermarket�w i eleganckich piekarni, kt�ry handlowa� na ponad tysi�cu �wiat�w; Philemon Desmond, szef najwi�kszego banku na Dalekim Londynie z filiami w pewnie dwustu systemach, i jego �ona, Ramona, s�dzia S�du Najwy�szego tej planety. Nie wiem, jak si� ta czw�rka spotka�a, ale najwyra�niej wszyscy pochodzili z jednej planety i znali si� od bardzo dawna. Od pocz�tku ��czyli swoje kapita�y w interesach i szli od sukcesu do sukcesu. Ich ostatnim szcz�liwym trafieniem sta� si� Silverstrike, odleg�y �wiat pe�en kopal�. Marx by� zapalonym my�liwym, kt�ry nazbiera� ju� trofe�w na kilkunastu r�nych �wiatach, Desmondowie zawsze chcieli pojecha� na safari, a Pollard, kt�ry wola�by sp�dzi� par� tygodni na Calliope lub jakiej� innej rozrywkowej planecie, zgodzi� si� w ko�cu do��czy� do wycieczki, by mogli razem �wi�towa� zdobycie ostatniego miliarda. Poczu�em natychmiastow� niech�� do Marxa, kt�ry zdecydowanie zbyt ostentacyjnie odgrywa� prawdziwego m�czyzn�. Ale to nie by� �aden problem - nie p�acono mi za rozkoszowanie si� jego towarzystwem, tylko za znalezienie dla niego paru efektownych trofe�w, kt�re mia�y si� �adnie prezentowa� na jego �cianie. Zreszt� wydawa� si� raczej kompetentny. Desmondowie stanowili interesuj�c� par�. Ona by�a �adn� kobiet�, kt�ra stara�a si�, jak mog�a, by wygl�da� na nie�adn� i surow�; wci�� cytowa�a wszystko, co przeczyta�a (a by�a bardzo oczytana) - zacz��em si� zastanawia�, co sprawia jej wi�ksz� przyjemno��, prywatna lektura czy publiczne cytowanie. Philemon, jej m��, ma�y, myszowaty facecik, kt�ry za du�o pi�, za du�o �pa�, za du�o pali�, wygl�da� na st�amszonego przez �on� i nosi� male�ki medal, kt�ry wygra� na szkolnych zawodach przed trzydziestu laty - pewnie pr�buj�c w ten spos�b zaimponowa� pani Desmond, na kt�rej najwyra�niej nie robi�o to �adnego wra�enia. Pollard by� po prostu cichym, skromnym cz�owiekiem, kt�ry mia� szcz�cie i zdoby� pieni�dze. Nie udawa�, �e jest bardziej wyrafinowany ni� by� w istocie - co dla mnie czyni�o go du�o bardziej wyrafinowanym ni� jego partnerzy. Wydawa� si� by� ogromnie zaskoczony tym, �e zdo�ali nam�wi� go na t� wypraw�. Zabra� ze sob� �rodki chroni�ce przed s�o�cem, �rodki na biegunk�, uk�szenia owad�w i na pi��set r�nych innych rzeczy, kt�re mog�y mu si� przytrafi�, i �artowa� na temat utraty - jak to nazywa� - swojej wi�ziennej blado�ci. Spotkali�my si� w naszej filii na Braxtonie II, po czym ruszyli�my w sze�ciodniow� podr� na Dodgsona IV. Ca�a czw�rka zdecydowa�a si� na G��boki Sen, wi�c zapakowali�my ich z kapitanem Mbele do kokon�w zaraz po wej�ciu w nad�wietln� i obudzili�my jakie� dwie godziny przed l�dowaniem. Padali z g�odu - znam to uczucie. G��boki Sen zwalnia metabolizm do �limaczego tempa, ale nie zatrzymuje go ca�kiem, bo to by�aby �mier�. Pierwsze, o czym si� my�li po przebudzeniu, to jedzenie - dlatego Mbele wyrzuci� Dabih�w z kambuza, gdzie zazwyczaj przesiadywali, i kaza� kucharzowi przygotowa� posi�ek zjadliwy dla ludzi. Gdy tylko sko�czyli je��, zacz�li zadawa� pytania na temat Dodgsona IV. - Jeste�my na orbicie od godziny. Przez ten czas komputer statku tworzy� szczeg�ow� map� topograficzn� planety - wyja�ni�em. - Wyl�dujemy, gdy tylko znajd� odpowiednie miejsce na g��wny ob�z. - No to jaki jest ten �wiat? - zapyta� Desmond, kt�ry najwyra�niej nie przeczyta� wszystkich tych danych, kt�re mu przes�ali�my. - Nigdy na nim nie by�em - odpar�em. - Nikt nie by�. - U�miechn��em si�. - Dlatego tyle p�acicie. - Sk�d wi�c wiadomo, �e jest tam jaka� zwierzyna? - rzuci� zaczepnie Marx. - Jest zwierzyna - zapewni�em go. - Pionierka, kt�ra opisa�a �wiat, twierdzi, �e jej czujniki wyr�ni�y cztery gatunki drapie�nik�w i du�o gatunk�w ro�lino�ernych, w tym jeden o osobnikach wa��cych jakie� cztery tony. - Ale nie l�dowa�a? - Nie mia�a powodu. Nie by�o oznak rozumnego �ycia, a do zbadania zosta�y miliony �wiat�w. - Cholera, lepiej, �eby mia�a racj� co do zwierz�t - mrucza� Marx. - Nie p�ac� takiej forsy za ogl�danie kwiatk�w i drzew. - Polowa�em na trzech tlenowych �wiatach opisanych przez Karen Dodgson - powiedzia�em. - Jej obietnice zawsze si� spe�nia�y. - Czy ludzie naprawd� poluj� na chlorowych i amoniakowych �wiatach? - zapyta� Pollard. - Par� os�b. To bardzo specjalistyczna impreza. Je�li po safari b�dziecie chcieli dowiedzie� si� o tym czego� wi�cej, skontaktuj� was z odpowiedni� osob� w firmie. - Polowa�em na paru chlorowych �wiatach - wtr�ci� Marx. Jasne, pomy�la�em. - Znakomity sport - doda�. Kiedy trzeba sp�dzi� z klientem par� tygodni czy te� miesi�cy, nie jest wskazane nazywanie go chwalipi�t� i k�amc�, ale zapami�tuje si� takie informacje na przysz�o��. - Karen Dodgson - to na jej cze�� nazwano planet�? - zapyta�a Ramona Desmond. - Taka jest zasada w Korpusie Pionier�w. Ten, kto pierwszy opisze �wiat, mo�e go nazwa�, jak tylko zechce. - U�miechn��em si�. - Nie s�yn� ze skromno�ci. Zazwyczaj nazywaj� je na swoj� cze��. - Dodgson... - powt�rzy�a. - Mo�e znajdziemy tam D�abbersmoka albo Kota z Cheshire, albo nawet Snarka. - S�ucham?! - zdziwi�em si�. - To by�o prawdziwe nazwisko Lewisa Carrolla - Charles Dodgson. - Nigdy o nim nie s�ysza�em. - Napisa� "D�abbersmoka", "Polowanie na Snarka" i ksi��ki o Alicji. - Wpatrywa�a si� we mnie. - Musia� pan je czyta�. - Obawiam si�, �e nie. - Mniejsza z tym. - Wzruszy�a ramionami. - To tylko �art. Niezbyt zabawny. Teraz �a�uj�, �e nie spotkali�my raczej D�abbersmoka. "Wytropimy tu Snarka!", Bosman ozwa� si� �wawo, Wysadzaj�c na brzeg sw� za�og�; Aby st�p nie zmoczyli, ni�s� ich sam, z wielk� wpraw� �api�c w gar�� w�osy, kark albo nog�. Dodgson IV by� bujny i zielony, z wielkimi sawannami, g�stymi lasami, w kt�rych drzewa ros�y na setki metr�w w g�r�, wieloma wielkimi jeziorami, trzema s�odkowodnymi oceanami, atmosfer� odrobin� g�stsz�, a grawitacj� odrobin� l�ejsz� ni� Galaktyczna Standardowa. Gdy Dabihowie organizowali ob�z i wznosili obok statku B�ble, wys�a�em Chajink�, by nazbiera� wszystkiego, co mog�o by� jadalne, i zani�s� do pok�adowego laboratorium do analizy. Okaza�o si�, �e rzeczywisto�� przeros�a m...
pokuj106