Sandemo Saga o czarnoksiężniku tom 6.txt

(344 KB) Pobierz
Margit Sandemo

Saga o czarnoksi�niku tom 6

�wiat�a elf�w
Streszczenie
Po dwunastu pi�knych, spokojnych latach islandzki czarnoksi�nik M�ri i jego 
norweska �ona Tiril na nowo podj�li walk� z bardzo starym i z�ym zakonem 
rycerskim, kt�ry ich prze�ladowa�. Tym razem Tiril i M�ri zabrali ze sob� w 
podr� do dawnej siedziby Zakonu swego przyjaciela Erlinga.
Nasza tr�jka nie wie, o co w ca�ej sprawie chodzi, ani jakie si�y popieraj� 
Zakon �wi�tego S�o�ca, z drugiej jednak strony ma ona nad Zakonem wielk� 
przewag�. Przede wszystkim dzi�ki powi�zaniom M�riego ze �wiatem duch�w.
By przerwa� nareszcie prze�ladowania Tiril i jej matki, ksi�nej Theresy, troje 
przyjaci� musi dotrze� do samego �r�d�a z�a. �lady wiod� do ruin bardzo starego 
zamku w Szwajcarii. Ale prze�ladowcy znowu uderzaj�. Udaje im si� pochwyci� 
Tiril i uprowadzi� j�. M�ri zostaje pchni�ty mieczem, Erling za� zrzucony z 
potwornie wysokiej ska�y. Jedyn� istot�, kt�ra mog�aby ich uratowa�, jest Dolg, 
dwunastoletni syn M�riego i Tiril. To wyj�tkowy ch�opiec, najzupe�niej 
niepodobny do zwyczajnych ludzi. Niewidzialni towarzysze M�riego ze �wiata 
duch�w wybrali dla niego wielkiego i pot�nego opiekuna, Cienia, kt�ry 
towarzyszy ch�opcu od dnia narodzin.
Teraz Dolg wraz z Cieniem i psem Nero wyrusza na niebezpieczn� wypraw�, by 
uratowa� rodzic�w i Erlinga. Niestety, podst�pem przy��cza si� do niech dw�jka 
m�odszego rodze�stwa Dolga.
Rozdzia� 1
Rozleg�e bagna le�a�y pogr��one w ciszy. Na niskim niebosk�onie �wieci�a jedynie 
gwiazda poranna.
B��dne ogniki pogas�y na d�ugo przed brzaskiem. Nigdzie ju� nawet �ladu po tych 
ma�ych niebieskich p�omykach, kt�re mog� sprowadzi� w�drowca na manowce.
Ale w przejmuj�cej ciszy bagnisk czai�o si� jakie� rozedrgane wyczekiwanie, mo�e 
nawet silniejsze ni� chwiejne podniecenie b��dnych ognik�w widoczne ostatniej 
nocy. By�o to wyczekiwanie r�wnie intensywne jak cisza przed burz� albo przed 
dziewi�tym wybuchem wulkanu.
Przez ca�e wieki to czekanie splata�o si� z bezradno�ci� i rezygnacj�. Ale 
dwana�cie lat temu...
Dwana�cie lat temu nadzieja o�y�a na nowo.
Teraz... Teraz czas si� dope�nia�.
Dlatego b��dne ogniki na bagnach zamar�y.
Erling M�ller zdawa� sobie spraw�, �e to �miertelny upadek. Zepchni�to go z 
szalonej wysoko�ci, kamienne tablice, kt�re mia� w plecaku, ci��y�y niczym o��w. 
Ostatnie, co us�ysza�, kiedy spada� ze ska�y g�ow� w d�, to rozpaczliwe wo�anie 
Tiril: "Zawr��cie, duchy! Ratujcie M�riego i Erlinga! Oni umieraj�!"
Wtedy jednak on by� ju� daleko. W osza�amiaj�cym p�dzie mija� niebezpiecznie 
bliskie skalne �ciany, widzia� rzek�, przecinaj�c� dolin�, najpierw bardzo 
g��boko pod sob�, ale wszystko zbli�a�o si� do niego z zawrotn� szybko�ci�.
Nawet nie zd��y� pomy�le�, nie by� w stanie, odczuwa� jedynie strach 
przechodz�cy wszelkie poj�cie.
Znajdowa� si� ju� prawie nad sam� ziemi� i oczekiwa� �mierci, gdy tempo lotu 
niespodziewanie os�ab�o. Nagle jakby znalaz� si� w zawieszonym mi�dzy drzewami 
hamaku. Nadal opada� w d�, ale ju� znacznie wolniej. W jednym okamgnieniu 
zdawa�o mu si�, �e zobaczy� ponad sob� cudownie pi�kn� kobiec� twarz, jasn� jak 
samo powietrze, i domy�li� si�, �e to jedna z dw�ch urodziwych towarzyszek 
M�riego - pani powietrza. Tak w�a�nie wygl�da�a, o ile dobrze zapami�ta� w tej 
kr�tkiej chwili, kiedy dane mu by�o na ni� patrze�.
Zaraz si� jednak przekona�, �e nikogo w pobli�u nie ma. To musia�a by� iluzja.
Wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa powinien by� wyl�dowa� w dolnej partii 
zbocza, odbiwszy si� przedtem wielokrotnie i bardzo bole�nie od skalnej �ciany.
Tego si� w�a�nie spodziewa�.
Ale nic takiego si� nie sta�o. Zdawa�o si�, �e w spos�b ca�kiem naturalny wpad� 
do rzeki, p�yn�cej dobry kawa�ek st�d u podn�a g�ry.
Zderzy� si� z powierzchni� wody, kiedy ju� tempo lotu nie by�o zbyt wielkie, 
wi�c nie zrobi� sobie krzywdy.
Na co mi si� to zda, my�la�. Teraz uton� z tym ci�kim plecakiem, kt�ry 
przywi�za�em tak starannie.
Znajdowa� si� we wzburzonej rzece, rozpaczliwie walczy�, by utrzyma� si� na 
powierzchni, zaciska� desperacko usta, by si� nie zach�ystywa�, ale pr�d znosi� 
go nieub�aganie coraz dalej od g�ry i nieszcz�snych przyjaci�.
Szamotanina nie trwa�a jednak zbyt d�ugo. Wkr�tce poczu�, �e co� wypycha go na 
powierzchni�, tak �e znowu mo�e swobodnie oddycha�, i tylko pr�d nieustannie 
znosi go wci�� i wci�� dalej od miejsca, w kt�rym powinien by� by�.
Tiril i M�ri, my�la�. Wybaczcie mi. Wybaczcie, tak bym chcia� wam pom�c, ale 
si�y natury mi w tym przeszkadzaj�. W wielkim zdumieniu g��boko wci�gn�� 
powietrze, bo wyda�o mu si�, �e poprzez masy wody dostrzega jak�� twarz, r�wnie 
jasn� jak pierwsza, ale tym razem by�a to inna kobieta.
Wtedy zrozumia�, �e znajduje si� w dobrych r�kach. Wiedzia� r�wnie�, �e gdyby 
nie ona, dawno ju� le�a�by na dnie niczym olbrzymi g�az, �ci�gni�ty w d� przez 
kamienn� ksi�g�. Ale nie uton��. P�yn��, dawa� si� nie�� pr�dowi, jakby w og�le 
nic nie wa�y�.
- Dzi�kuj� - szepn��, a poniewa� do ust nala�o mu si� wody, zabrzmia�o to troch� 
be�kotliwie. Zani�s� si� kaszlem. - Dzi�kuj� wam, moje �liczne pomocnice, nigdy 
wam tego nie zapomn�! Tylko czy nie powinienem zawr�ci� i ratowa� moich 
przyjaci�?
Nie wiedzia�, sk�d wzi�� si� ten g�os, prawdopodobnie brzmia� tylko w jego 
g�owie, ale s�ysza� go ca�kiem wyra�nie:
"Nie, ty nie masz tam nic do roboty. Teraz musisz wraca� do Theresenhof. Tam 
jeste� potrzebny razem z tablicami".
Pr�bowa� jeszcze protestowa�:
"A m�j ko�? I czy ta rzeka p�ynie do Austrii?".
Us�ysza� tylko ciche, przyjazne:
"Ciii".
Pozwoli� si� wi�c spokojnie znosi� dalej. Dok�dkolwiek.

We mgle poranka da� si� s�ysze� cieniutki g�os Taran:
- Panie Cieniu, panie Cieniu, czy nie mo�na by troch� poczeka�? Ja musz� na 
chwilk� w tamte zaro�la, to sprawa nie cierpi�ca zw�oki!
Bracia zaprotestowali, obaj byli zdenerwowani g�upstwami, jakie wyprawia 
siostra, ale ogromny cie� przystan�� spokojnie.
- Bardzo dzi�kuj�, wujku Cieniu - szczebiota�a Taran, znikaj�c pospiesznie w 
zaro�lach.
Kiedy po chwili z prawdziwie kobiec� nonszalancj� wysz�a znowu na drog�, mogli 
rusza� dalej.
- Dok�d my idziemy? - zainteresowa�a si� dziewczynka.
Dolg upomnia� j� po raz kolejny:
- Taran, o takie sprawy nie pytamy!
- Ale ja musz� wiedzie�, bo przecie� powinnam da� mleka mojemu cielaczkowi.
- Inni to za ciebie zrobi�, mo�esz by� pewna. Co ty sobie my�la�a�, �e to 
poranna przechadzka po ��kach, a potem wr�cimy do domu na �niadanie?
Dolg zawsze przemawia� do swego rodze�stwa z wielk� �yczliwo�ci�, �agodnym, 
pi�knie brzmi�cym g�osem.
Villemann by� bardziej bezceremonialny.
- Ty masz �le w g�owie, Taran! Nie idziemy przecie� na wycieczk�! A je�li 
jeszcze tego nie zrozumia�a�, to najlepiej wracaj do domu, dop�ki nie jest za 
p�no.
Taran wykrzywi�a buzi� w podk�wk�, zawsze tak robi�a, kiedy zbiera�o jej si� na 
p�acz.
- Zostaj� z wami - o�wiadczy�a ura�ona.
- W takim razie nie urz�dzaj scen - upomnia� Villemann. - Rozumiesz chyba, �e 
daleko nie zajdziemy z takim m�y�skim kamieniem u szyi.
Dziewczynka pokaza�a mu j�zyk i odwr�ci�a si� do starszego brata.
- Ty te� nie wiesz, dok�d idziemy, Dolg?
- Nie wiem, ale mam zaufanie do mojego ducha opieku�czego.
Taran zaprotestowa�a szeptem:
- On wcale nie wygl�da jak duch opieku�czy, raczej jak mroczny cie�.
G�os Dolga brzmia� surowo, cho� u�miech na jego twarzy �wiadczy�, �e si� nie 
gniewa na siostr�.
- Natychmiast si� uspok�j! A nie, to stanie si� tak, jak powiedzia� Villemann, 
zawr�cisz i b�dziesz si� musia�a na w�asn� r�k� dosta� do domu.
Taran zamilk�a.
To dziwne, �e oni nie widz� swoich duch�w opieku�czych, my�la� Dolg. Tylko jego, 
Cienia. Ale mama m�wi�a, �e on jest wyj�tkowy. Nie �aden zwyczajny duch 
opieku�czy. To towarzysze taty wybrali go, jeszcze zanim ja si� urodzi�em.
Ch�opiec uwa�a�, �e akurat to jest troch� przera�aj�ce, ale mama prosi�a, �eby 
si� nie ba�.
Mama! O Bo�e, a je�li ju� nigdy wi�cej nie zobaczymy mamy, my�la� Dolg, patrz�c 
z trosk� na swoje rodze�stwo. Dla nich by to by�a tragedia, ale jak jest ze mn�? 
Mama, taka m�odzie�cza jak dziewczyna, a mimo to daj�ca tyle ciep�a i poczucia 
bezpiecze�stwa, kiedy przychodz� do niej zasmucony.
Dolg w dzieci�stwie cz�sto bywa� smutny. Tylko �e nigdy tego nie okazywa�. 
Wiedzia�, �e r�ni si� od innych dzieci, i to sprawia�o, �e czu� si� bardzo 
samotny. Zdarza�o si�, �e obcy ludzie na jego widok czynili znak diab�a, �eby 
si� uchroni� przed z�em. Albo �egnali si� znakiem krzy�a, co by�o tak samo 
przera�aj�ce.
M�wiono o nim, �e jest podmie�cem, ale najcz�ciej m�wiono, �e jest elfem, kt�ry 
zab��ka� si� w �wiecie ludzi.
Kiedy by�o mu bardzo trudno, szed� do mamy. Nie p�aka�, me potrzebowa� te� nic 
m�wi�, ona rozumia�a wszystko. Dolg wiedzia�, �e mama r�wnie� mia�a nie�atwe 
dzieci�stwo. Nie w taki spos�b jak on, ale uwa�a�, �e mama wie, co to znaczy by� 
innym. Dlatego kiedy dzieci dokucza�y mu z powodu jego oczu albo z powodu koloru 
sk�ry tak, �e b�l pali� w piersi, siada� bez s�owa obok mamy. Ona obejmowa�a go 
mocno, przytula�a policzek do jego w�os�w. Wyczuwa� jej bezradno�� i smutek, �e 
nie mo�e pom�c swemu niezwyk�emu synkowi.
I teraz mama znalaz�a si� w niebezpiecze�stwie. A z ojcem by�o jeszcze gorzej.
Dolg i jego tata, czarnoksi�nik, zawsze z��czeni byli poczuciem wielkiej 
wsp�lnoty. I w�a�nie przede wszystkim ojca ch�opiec musia� teraz ratowa�.
Dolg zdawa� sobie spraw�, i� przyszed� na �wiat z ca�kiem wyj�tkowych powod�w. 
Tata wyt�umaczy� mu, �e �yczyli sobie tego jego niewidzialni towarzysze.
Tylko �e ta podr�, kt�r� teraz Dolg odbywa, nie by�a przewidywana. 
Nieszcz�cie, jakie spad�o na rodzic�w i wuja Erlinga, zaskoczy�o wszystkich, 
r�wnie� duchy. A wi�c zadanie, jakie teraz Dolg mia� wype�ni�, to jeszcze nie 
to, dla kt�rego si� urodzi�.
Mia� nadziej�, �e zd��y dorosn��, zanim przyjdzie mu przej�� przez najwa�niejsz� 
pr�b�.
Szli przez ca...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin