tytu�: "Krzy�acy" (tom II) autor: Henryk Si�kiewicz Spis Tre�ci ROZDZIA� I...3 ROZDZIA� II...10 ROZDZIA� III...15 ROZDZIA� IV...20 ROZDZIA� V...22 ROZDZIA� VI...29 ROZDZIA� VII...35 ROZDZIA� VIII...44 ROZDZIA� IX...52 ROZDZIA� X...59 ROZDZIA� XI...65 ROZDZIA� XII...83 ROZDZIA� XIII...86 ROZDZIA� XIV...89 ROZDZIA� XV...95 ROZDZIA� XVI...98 ROZDZIA� XVII...102 ROZDZIA� XVIII...107 ROZDZIA� XIX...111 ROZDZIA� XX...116 ROZDZIA� XXI...120 ROZDZIA� XXII...125 ROZDZIA� XXIII...131 ROZDZIA� XXIV...138 ROZDZIA� XXV...145 ROZDZIA� XXVI...150 ROZDZIA� XXVII...155 ROZDZIA� XXVIII...159 ROZDZIA� XXIX...161 ROZDZIA� XXX...166 ROZDZIA� XXXI...172 ROZDZIA� XXXII...179 ROZDZIA� XXXIII...184 ROZDZIA� XXXIV...190 ROZDZIA� XXXV...195 ROZDZIA� XXXVI...198 ROZDZIA� XXXVII...200 ROZDZIA� XXXVIIi...202 ROZDZIA� XXXIX...205 ROZDZIA� XL...209 ROZDZIA� XLI...213 ROZDZIA� XLII...216 ROZDZIA� XLIII...221 ROZDZIA� XLIV...224 ROZDZIA� XLV...227 ROZDZIA� XLVI...229 ROZDZIA� XLVII...232 ROZDZIA� XLVIII...235 ROZDZIA� XLIX...246 ROZDZIA� L...260 ROZDZIA� LI...263 ROZDZIA� LII...280 * * * ROZDZIA� I Jurand znalaz�szy si� na podw�rzu zamkowym nie wiedzia� zrazu, dok�d i��, gdy� knecht, kt�ry go przeprowadzi� przez bram�, opu�ci� go i uda� si� ku stajniom. Przy blankach stali wprawdzie �o�dacy, to pojedynczo, to po kilku razem, ale twarze ich by�y tak zuchwa�e, a spojrzenia tak szydercze, i� �atwo by�o rycerzowi odgadn��, �e mu drogi nie wska��, a je�eli na pytanie odpowiedz�, to chyba grubia�stwem lub zniewag�. Niekt�rzy �mieli si� pokazuj�c go sobie palcami; inni pocz�li na� zn�w miota� �niegiem, tak samo jak dnia wczorajszego. Lecz on spostrzeg�szy drzwi wi�ksze od innych, nad kt�rymi wykuty by� w kamieniu Chrystus na krzy�u, uda� si� ku nim w mniemaniu, �e je�li komtur i starszyzna znajduj� si� w innej cz�ci zamku lub w innych izbach, to go kto� przecie musi z b��dnej drogi nawr�ci�. I tak si� sta�o. W chwili gdy Jurand zbli�y� si� do owych drzwi, obie ich po�owy otworzy�y si� nagle i stan�� przed nimi m�odzianek z wygolon� g�ow� jak klerycy, ale przybrany w sukni� �wieck�, i zapyta�: - Wy�cie, panie, Jurand ze Spychowa? - Jam jest. - Pobo�ny komtur rozkaza� mi prowadzi� was. P�jd�cie za mn�. I pocz�� go wie�� przez sklepion� wielk� sie� ku schodom. Przy schodach jednak zatrzyma� si� i obrzuciwszy Juranda oczyma, zn�w spyta�: - Broni za� nie macie przy sobie �adnej? Kazano mi was obszuka�. Jurand podni�s� do g�ry oba ramiona, tak aby przewodnik m�g� dobrze obejrze� ca�� jego posta�, i odpowiedzia�: - Wczoraj odda�em wszystko. W�wczas przewodnik zni�y� g�os i rzek� prawie szeptem: - Tedy strze�cie si� gniewem wybuchn��, bo�cie pod moc� i przemoc�. - Ale� i pod wol� bosk� - odpowiedzia� Jurand. I to rzek�szy spojrza� uwa�niej na przewodnika, a spostrzeg�szy w jego twarzy co� w rodzaju politowania i wsp�czucia rzek�: - Uczciwo�� patrzy ci z oczu, pacho�ku. Odpowiesz�e mi szczerze na to, o co spytam? - �pieszcie si�, panie - rzek� przewodnik. - Oddadz� dziecko za mnie? A m�odzieniec podni�s� brwi ze zdziwieniem: - To wasze dziecko tu jest? - C�rka. - Owa panna w wie�y przy bramie? - Tak jest. Przyrzekli j� odes�a�, je�li im si� sam oddam. Przewodnik poruszy� r�k� na znak, �e nic nie wie, ale twarz jego wyra�a�a niepok�j i zw�tpienie. A Jurand spyta� jeszcze: - Prawda-li, �e strzeg� jej Szomberg i Markwart? - Nie ma tych braci w zamku. Odbierzcie j� jednak, panie, nim starosta Danveld ozdrowieje. Us�yszawszy to Jurand zadr�a�, ale nie by�o ju� czasu pyta� o nic wi�cej, gdy� doszli do sali na pi�trze, w kt�rej Jurand mia� stan�� przed obliczem starosty szczytnie�skiego. Pacho�ek otworzywszy drzwi cofn�� si� na powr�t ku schodom. Rycerz ze Spychowa wszed� i znalaz� si� w obszernej komnacie, bardzo ciemnej, gdy� szklane, oprawne w o��w gom�ki przepuszcza�y niewiele �wiat�a, a przy tym dzie� by� zimowy, chmurny. W drugim ko�cu komnaty pali� si� wprawdzie na wielkim kominie ogie�, ale �le wysuszone k�ody ma�o dawa�y p�omienia. Dopiero po niejakim czasie, gdy oczy Juranda oswoi�y si� ze zmrokiem, dostrzeg� w g��bi st� i siedz�cych za nim rycerzy, a dalej za ich plecami ca�� gromad� zbrojnych giermk�w i r�wnie zbrojnych knecht�w, mi�dzy kt�rymi b�azen zamkowy trzyma� na �a�cuchu oswojonego nied�wiedzia. Jurand potyka� si� niegdy� z Danveldem, po czym widzia� go dwukrotnie na dworze ksi�cia mazowieckiego jako pos�a, ale od tych termin�w up�yn�o kilka lat; pozna� go jednak pomimo mroku natychmiast i po oty�o�ci, i po twarzy, a wreszcie po tym, �e siedzia� za sto�em w po�rodku, w por�czastym krze�le, maj�c r�k� uj�t� w drewniane �upki, opart� na por�czy. Po prawej jego stronie siedzia� stary Zygfryd de L�we z Insburka, nieub�agany wr�g polskiego plemienia w og�le, a Juranda ze Spychowa w szczeg�lno�ci; po lewej m�odsi bracia Gotfryd i Rotgier. Danveld zaprosi� ich umy�lnie, aby patrzyli na jego tryumf nad gro�nym wrogiem, a zarazem nacieszyli si� owocami zdrady, kt�r� na wsp�k� uknuli i do kt�rej wykonania dopomogli. Siedzieli wi�c teraz wygodnie, przybrani w mi�kkie, z ciemnego sukna szaty, z lekkimi mieczami przy boku - rado�ni, pewni siebie, spogl�daj�c na Juranda z pych� i z tak� niezmiern� pogard�, kt�r� mieli zawsze w sercach dla s�abszych i zwyci�onych. D�ugi czas trwa�o milczenie, albowiem pragn�li si� nasyci� widokiem m�a, kt�rego przedtem po prostu si� bali, a kt�ry teraz sta� przed nimi ze spuszczon� na piersi g�ow�, przybrany w zgrzebny w�r pokutniczy, z powrozem u szyi, na kt�rym wisia�a pochwa miecza. Chcieli te� widocznie, by jak najwi�ksza liczba ludzi widzia�a jego upokorzenie, gdy� przez boczne drzwi, prowadz�ce do innych izb, wchodzi�, kto chcia�, i sala zape�ni�a si� niemal do po�owy zbrojnymi m�ami. Wszyscy patrzyli z niezmiern� ciekawo�ci� na Juranda rozmawiaj�c g�o�no i czyni�c nad nim uwagi. On za� widz�c ich nabra� w�a�nie otuchy, albowiem my�la� w duszy: "Gdyby Danveld nie chcia� dotrzyma� tego, co obiecywa�, nie wzywa�by tylu �wiadk�w." Tymczasem Danveld skin�� r�k� i uciszy� rozmowy, po czym da� znak jednemu z giermk�w, �w za� zbli�y� si� do Juranda i chwyciwszy d�oni� za powr�z otaczaj�cy jego szyj� przyci�gn�� go o kilka krok�w bli�ej do sto�u. A Danveld spojrza� z tryumfem po obecnych i rzek�: - Patrzcie, jako moc Zakonu zwyci�a z�o�� i pych�. - Daj tak B�g zawsze! - odpowiedzieli obecni. Nasta�a zn�w chwila milczenia, po kt�rej Danveld zwr�ci� si� do je�ca: - K�sa�e� Zakon jako pies zapieniony, przeto B�g sprawi�, �e jako pies stoisz przed nami, z powrozem na szyi, wygl�daj�c �aski i zmi�owania. - Nie r�wnaj mnie z psem, komturze - odrzek� Jurand - bo czci ujmujesz tym, kt�rzy potykali si� ze mn� i z mojej r�ki polegli. Na te s�owa szmer powsta� mi�dzy zbrojnymi Niemcami: nie wiadomo by�o, czy rozgniewa�a ich �mia�o�� odpowiedzi, czy uderzy�a jej s�uszno��. Lecz komtur nie by� rad z takiego obrotu rozmowy, wiec rzek�: - Patrzcie, oto tu jeszcze pluje nam w oczy hardo�ci� i pych�! A Jurand wyci�gn�� w g�r� d�onie jak cz�owiek, kt�ry niebiosa wzywa na �wiadki, i odrzek� kiwaj�c g�ow�: - B�g widzi, �e moja hardo�� zosta�a za bram� tutejsz�. B�g widzi i b�dzie s�dzi�, czy ha�bi�c m�j stan rycerski nie poha�bili�cie si� i sami. Jedna jest cze�� rycerska, kt�r� ka�dy, kto opasan, szanowa� winien. Danveld zmarszczy� brwi, ale w tej chwili b�azen zamkowy pocz�� brz�ka� �a�cuchem, na kt�rym trzyma� nied�wiadka, i wo�a�: - Kazanie! kazanie! przyjecha� kaznodzieja z Mazowsza! S�uchajcie! Kazanie!... Po czym zwr�ci� si� do Danvelda: - Panie! - rzek� - graf Rosenheim, gdy go dzwonnik za wcze�nie na kazanie dzwonieniem rozbudzi�, kaza� mu zje�� sznur dzwonniczy od w�z�a do w�z�a; ma i �w kaznodzieja powr�z na szyi - ka�cie mu go zje��, nim kazania doko�czy. I to rzek�szy pocz�� patrze� na komtura nieco niespokojnie, nie by� bowiem pewien, czy �w roze�mieje si�, czy ka�e go za niewczesne odezwanie si� wysmaga�. Lecz bracia zakonni, g�adcy, uk�adni, a nawet i pokorni, gdy nie poczuwali si� w sile, nie znali natomiast �adnej miary wobec zwyci�onych; wi�c Danveld nie tylko skin�� g�ow� skomorochowi na znak, �e na ur�gowisko pozwala, lecz i sam wybuchn�� grubia�stwem tak nies�ychanym, �e na twarzach kilku m�odszych giermk�w odbi�o si� zdumienie. - Nie narzekaj, �e� poha�biono - rzek� - bo cho�bym ci� psiarczykiem uczyni�, lepszy psiarczy k zakonny ni� wasz rycerz! A o�mielony b�azen pocz�� krzycze�: - Przynie� zgrzeb�o, wyczesz mi nied�wiedzia, a on ci wzajem kud�y �ap� wyczesze! Na to tu i �wdzie ozwa�y si� �miechy, jaki� g�os zawo�a� spoza plec�w braci zakonnych: - Latem b�dziesz trzcin� na jeziorze kosi� ! - I raki na �cierwo �owi�! - zawo�a� inny. Trzeci za� doda�: - A teraz pocznij wrony od wisielc�w odgania�! Nie zbraknie� tu roboty. Tak to oni szydzili ze strasznego im niegdy� Juranda. Powoli weso�o�� ogarn�a zgromadzenie. Niekt�rzy wyszed�szy zza sto�u pocz�li zbli�a� si� do je�ca, opatrywa� go z bliska i m�wi�: "To� jest �w dzik ze Spychowa, kt�remu nasz komtur k�y powybija�; pian� pewnie ma w pysku; rad by kogo ci��, ale nie mo�e!" Danveld i inni bracia zakonni, kt�rzy chcieli z pocz�tku da� pos�uchaniu jaki� uroczysty poz�r s�du, widz�c, �e rzecz obr�ci�a si� inaczej, popodnosili si� tak�e z �aw i pomieszali si� z tymi, kt�rzy zbli�yli si� ku Jurandowi. Nie by� wprawdzie z tego rad stary Zygfryd z Insburka, ale sam komtur mu rzek�: "Rozmarszczcie si�, b�dzie jeszcze wi�ksza uciecha!" I pocz�li tak�e ogl�da� Juranda, gdy� to by�a sposobno�� rzadka, albowiem kt�ry z rycerzy lub knecht�w widzia� go przedtem tak blisko, ten zwykle zamyka� oczy potem na wieki. Wi�c niekt�rzy m�wili tak�e: "Pleczysty jest, chocia...
pokuj106