Van Vogt Wyprawa do gwiazd.txt

(272 KB) Pobierz
A.E. VAN VOGT

WYPRAWA DO GWIAZD

(PRZE�O�Y�: MAREK MARSZA�)
SCAN-DAL
PROLOG
Ziemski statek min�� samotne s�o�ce Gisser tak szybko, �e system ostrzegawczy 
stacji 
na meteorycie nie zd��y� zareagowa�. Wielki pojazd ju� widnia� na ekranie w 
postaci jasnej 
smugi, nim dotar�o to do �wiadomo�ci Czatownika. Urz�dzenia alarmowe statku 
musia�y za 
to pracowa� bez zarzutu, gdy� mkn�cy punkt �wietlny dostrzegalnie zwolni� i 
nadal wyra�nie 
hamuj�c zatoczy� szeroki �uk. Teraz powoli sun�� z powrotem, z niew�tpliwym 
zamiarem 
odszukania niewielkiego obiektu, kt�ry zak��ci� jego ekrany energetyczne.
Gdy ukaza� si� w zasi�gu wzroku, ogromem przes�oni� blask dalekiego, 
jaskrawo��tego s�o�ca, wi�kszy od wszystkiego, co kiedykolwiek widziano w 
pobli�u 
Pi��dziesi�ciu S�o�c. Wygl�da� jak statek z samego dna piek�a, z odleg�ych 
kra�c�w 
przestrzeni, potw�r z na po�y legendarnego �wiata. Chocia� nowego typu, n? 
podstawie 
przekaz�w historycznych mo�na w nim by�o rozpozna� okr�t wojenny Cesarstwa 
Ziemi. 
Kiedy� nadejdzie straszny dzie�, przepowiadano, i oto sta�o si�.
Wiedzia�, co ma robi�. Ostrze�enie - przez niekierunkowe, podprzestrzenne radio 
wys�a� do Pi��dziesi�ciu S�o�c ostrze�enie, kt�rego nadej�cia wygl�dano z trwog� 
od stuleci. 
I starannie zatrze� �lady swojej obecno�ci. Nie by�o eksplozji. Przeci��one 
generatory 
atomowe roztapiaj�c si� rozproszy�y bez trudu masywny budynek dotychczasowej 
podstacji 
meteorologicznej na elementy podstawowe. Czatownik wie pr�bowa� ucieczki. Nikt 
nie m�g� 
dotrze� do jego m�zgu z zawart� w nim wiedz�. Poczu� kr�tki, pora�aj�cy skurcz 
b�lu, nim 
energia rozdar�a go na atomy.
Lady Gloria Laurr, pierwszy kapitan �Gwiezdnego Roju", nie pofatygowa�a si�, by 
towarzyszy� ekspedycji l�duj�cej na meteorycie, ale bacznie �ledzi�a wszystko w 
astrowizjerze. Od chwili, gdy jak grom z jasnego nieba ukaza�a si� na ekranach 
posta� ludzka 
w obserwatorium meteorologicznym, i to a� tutaj, zdawa�a sobie spraw� z 
kolosalnego 
znaczenia tego odkrycia. Przez my�l przemkn�y jej wszelkie mo�liwe implikacje. 
Obserwatorium, a wi�c i podr�e mi�dzygwiezdne. Istoty ludzkie mog� pochodzi� 
tylko z 
Ziemi. Zastanowi�a si�, jak do tego dosz�o: dawna wyprawa. Musia�o to nast�pi� 
dawno temu, 
bo dzi� maj� komunikacj� mi�dzyplanetarn�. Oznacza to liczn� populacj� 
zamieszkuj�c� 
wiele planet. Jej Wysoko�� - my�la�a - b�dzie zadowolona. Jak ona sama. W 
przyst�pie 
dobrego humoru wywo�a�a si�owni�.
- Jestem pe�na uznania dla waszej b�yskawicznej akcji, kapitanie Glone - 
powiedzia�a 
ciep�o. � Mam na my�li zamkni�cie ca�ego meteorytu w ochronnej pow�oce energii. 
Nie minie 
was nagroda. M�czyzna w astrowizjerze sk�oni� g�ow�.
- Dzi�kuj� pani. Chyba zabezpieczyli�my atomowe i elektronowe sk�adniki ca�ej 
stacji. Szkoda, �e interferencja energii jej reaktor�w uniemo�liwi�a Sekcji 
Fotografii 
uzyskanie wyra�nych odbitek.
U�miechn�a si� z pewno�ci� siebie.
- Mamy cz�owieka, a do tej matrycy nie potrzeba �adnych fotografii.
Z u�miechem na ustach wr�ci�a spojrzeniem do sceny na meteorycie. W zamy�leniu 
przygl�da�a si� poch�aniaczom energii i materii w ich po�yskliwej po�wiacie. W 
obserwatorium by�a mapa. Zaznaczono na niej kilka burz. Jedna �z nich 
przedstawia�a si� 
niezwykle gro�nie. Widzia�a to wyra�nie w promieniach penetruj�cych. Ich ogromny 
statek 
nie m�g� rozwin�� pr�dko�ci, dop�ki nie poznali po�o�enia tej burzy. Ryzyko by�o 
zbyt 
wielkie. M�ody, niezwykle przystojny m�czyzna mign�� jej przelotnie. 
Zdecydowany, 
odwa�ny. Interesuj�cy na sw�j niecywilizowany spos�b. Najpierw trzeba b�dzie 
dobra� si� do 
jego umys�u i wycisn�� konieczne informacje. Jeszcze teraz byle pomy�ka mo�e j� 
drogo 
kosztowa�. D�ugie, uci��liwe poszukiwania. Ca�e dziesi�ciolecia mo�na zmarnowa� 
na tych 
kr�tkich odleg�o�ciach lat �wietlnych, gdzie statek nie zdo�a przyspieszy�, a 
bez dok�adnej 
prognozy pogody nie odwa�y si� nawet utrzyma� ju� osi�gni�tej pr�dko�ci.
Zobaczy�a, �e wszyscy opuszczaj� meteoryt. Energicznym ruchem wy��czy�a 
wewn�trzny komunikator, dotkn�a paru guzik�w i przest�piwszy transmiter zjawi�a 
si� 
wprost w komorze odbiorczej o p� mili dalej.
Oficer dy�urny mia� ponur� min�.
- W�a�nie otrzyma�em zdj�cia. Map� przes�ania plama energetycznej mgie�ki. 
Prawdziwy pech. Chyba powinni�my zacz�� od budynku z ca�� zawarto�ci�, 
zostawiaj�c 
cz�owieka na koniec - zameldowa� po oddaniu honor�w. Jakby przeczuwaj�c jej 
dezaprobat�, 
szybko doda�: - To w ko�cu prosta matryca cz�owiecza. O�ywienie jej, 
teoretycznie 
trudniejsze, w praktyce niczym si� nie r�ni od pani przej�cia przez transmiter 
z pomostu do 
tego tutaj pomieszczenia. W obu przypadkach mamy do czynienia z rozproszeniem 
element�w, kt�re nale�y sprowadzi� do ich pierwotnego uk�adu.
- Ale dlaczego zostawia� go na sam koniec?
- Wzgl�dy techniczne. Przedmioty nieo�ywione cechuje wi�ksza z�o�ono��. Materia 
zorganizowana, jak Wiemy, to niewiele wi�cej ponad dost�pne wsz�dzie zwi�zki 
w�glowodoru.
- No dobrze.
Nie by�a tak jak on przekonana, �e cz�owiek i jego m�zg, kt�rego wiedza 
stworzy�a t� 
map�, by�y mniej wa�ne od samej mapy. Lecz skoro mia�a mie� i jedno, i drugie - 
zgodzi�a 
si�.
- Zaczynajcie.
Przygl�da�a si�, jak wewn�trz przestronnej komory wy�ania si� kszta�t budynku. 
Zje�d�aj�c na antygrawitacyjnych no�nikach, spocz�� wreszcie po�rodku ogromnej, 
metalowej posadzki. Z kabiny wyszed� technik, kr�c�c g�ow�. Wprowadzi� ich do 
zrekonstruowanej stacji, wytykaj�c jej niedostatki.
- Dwadzie�cia siedem punkt�w s�onecznych na mapie - powiedzia� - niewiarygodnie 
ma�o, zak�adaj�c nawet, �e ci ludzie zorganizowali si� tylko -w niewielkim 
rejonie 
przestrzeni. A poza tym, sp�jrzcie, ile� tu burz, nawet daleko poza obszarem 
s�o�c i... - S�owa 
uwi�z�y mu w gardle. W milczeniu wbi� wzrok w ciemny k�t, jakie� dwadzie�cia 
st�p za ca�� 
aparatur�. Pod��y�a za jego spojrzeniem. Le�a� tam cz�owiek. Cia�om jego targa�y 
konwulsje.
- S�dzi�am - odezwa�a si� marszcz�c brwi - �e cz�owieka zostawili�my na sam 
koniec. Profesor by� wyra�nie zak�opotany.
- M�j asystent z pewno�ci� �le zrozumia�. To...
- Mniejsza o to - przerwa�a mu, - Przeka�cie go natychmiast do O�rodka 
Psychologii i 
prosz� powiedzie� porucznik Neslor, �e zaraz tam b�d�.
- W tej chwali, ja�nie pani.
- Zaczekaj. Pok�o� si� ode mnie Starszemu Meteorologowi i popro� go tutaj. Chc�, 
aby przyjrza� si� mapie i powiedzia�, co o niej s�dzi.
Okr�ci�a si� na pi�cie po�r�d otaczaj�cej j� grupki pokazuj�c w u�miechu bia�e, 
r�wne 
z�by.
- Na Jowisza, wreszcie co� si� zaczyna dzia� po dziesi�ciu nudnych latach 
wa��sania. 
Raz-dwa zako�czymy t� zabaw� w chowanego.
Podniecenie p�on�o w niej jak �ywy ogie�.
Ku swojemu zdumieniu Czatownik wiedzia�, dlaczego �yje, jeszcze zanim si� 
obudzi�. 
Zanim otworzy� oczy. Czu� budz�c� si� �wiadomo��. Instynktownie rozpocz�� 
codzienn� 
delia�sk� gimnastyk� mi�ni, nerw�w i umys�u, jak zwykle przed wstaniem z ��ka. 
W 
trakcie osobliwego rytmicznego cyklu straszliwe podejrzenie porazi�o jego umys�. 
Wraca do 
�wiadomo�ci? On! W tym w�a�nie momencie, gdy m�zg ma�o mu nie eksplodowa� pod 
wp�ywem szoku, zrozumia�, jak do tego dosz�o. Uspokoi� si�, pogr��y� w sobie. 
Wzrok jego 
zarejestrowa� m�od� kobiet� spoczywaj�c� na szezlongu tu� przy nim. Szlachetny 
owal 
twarzy. Dostoje�stwo. Zupe�nie nie pasuj�ce do tak m�odej osoby. W swobodnej 
pozie 
studiowa�a go szarymi, roziskrzonymi oczyma. Pod ich uporczywym spojrzeniem w 
jego 
g�owie zapanowa�a pustka. W ko�cu my�l powr�ci�a. Zaprogramowali mnie do 
spokojnego 
przebudzenia. Co jeszcze zrobili - czego si� dowiedzieli? My�l rozrasta�a si�, 
a� poczu�, �e 
lada chwila rozsadzi mu czaszk�: co jeszcze? Zauwa�y�, �e kobieta u�miecha si� 
do niego 
lekko i z rozbawieniem u�miechem jak balsam. Us�ysza� jej d�wi�czny, srebrzysty 
g�os. 
Ogarn�� go jeszcze wi�kszy spok�j. M�wi�a'
- Nie b�j si�. To znaczy, nie b�j si� bardzo. Jak si� nazywasz?
Czatownik otworzy� usta, aby je zaraz zamkn��, i z uporem pokr�ci� g�ow�. Przez 
chwil� odczuwa� nieprzepart� ochot� wyt�umaczenia jej, �e odpowied� nawet na 
jedno 
pytanie z�ama�aby okowy delia�sklej inercji umys�owej i doprowadzi�a do 
wyjawienia ca�ej 
prawdy. Ale taka informacja grozi�a inn� kl�sk�. Przem�g� si� i ponownie 
pokr�ci� g�ow�. 
M�oda kobieta zachmurzy�a si�.
- Nie odpowiesz na tak niewinne pytanie? Przecie� wyjawienie imienia nic mi� 
zaszkodzi.
Najpierw imi�, my�la� Czatownik, potem, z jakiej planety pochodzi, gdzie ona si� 
znajduje w odniesieniu do s�o�ca Gisser, co z burzami. I tak po kolei coraz 
dalej. Bez ko�ca. 
Im d�u�ej b�d� odmawia� ludziom informacji, kt�rej tak �akn�li, tym wi�cej czasu 
b�dzie 
mia�o Pi��dziesi�t S�o�c na zorganizowanie si� przeciwko najwi�kszej machinie, 
jaka 
kiedykolwiek wp�yn�a do tej cz�ci przestrzeni. My�l b��dzi�a. Kobieta 
siedzia�a 
wyprostowana, jej oczy sta�y si� zimne jak stal. G�os te� nabra� metalicznego 
rezonansu, gdy 
si� odezwa�a:
- Kimkolwiek jeste�, wiedz, �e znajdujesz si� na pok�adzie cesarskiego okr�tu 
wojennego �Gwiezdny R�j", pierwszy kapitan Laur r do us�ug. Wiedz r�wnie�, �e 
nieodwo�alnie ��damy podania orbity, kt�ra doprowadzi bezpiecznie nasz statek do 
waszej 
g��wnej planety. - Jej wibruj�cy g�os d�wi�cza� nadal. - Jestem przekonana, �e 
ju� wiecie, i� 
Ziemia nie uznaje niezale�nych rz�d�w. Kosmos jest niepodzielny. We 
wszech�wiecie nie ma 
miejsca dla niezliczonych sk��conych nacji handrycz�cych si� o w�adze. Takie 
jest prawo. Ci, 
kt�rzy przeciw niemu wyst�puj�, s� przest�pcami i podlegaj� odpowiedniej karze. 
To 
ostrze�enie. - Nie czekaj�c na odpowied� obr�ci�a si�. - Poruczniku Neslor - 
powiedzia�a do 
przeciwleg�ej �ciany - czy ju� wiecie, co robi� dale j?
- Tak, ja�nie pani - odpar� g�os kobiecy. - Przyj�am sta�� na podstawie bada� 
Muir-
Graysona nad kolonistami po...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin