Wiśniewski Dobry Żli.txt

(149 KB) Pobierz
Grzegorz Wi�niewski

Dobrzy, �li
1.

Szum w uszach by� pierwsz� rzecz�, kt�ra dotar�a do ot�pia�ego umys�u Keitha Galvina. Po chwili szum przemieni� si� 
w bolesne t�tnienie, pulsuj�ce wewn�trz g�owy w takt wiruj�cych pod powiekami t�czowych kr�g�w. Prawa d�o� 
Galvina odpi�a rzepy he�mu, a lewa zdj�a go, pozwalaj�c opa�� g�owie na muraw�. Nozdrza zaatakowa�y intensywne 
zapachy lasu: pni, ga��zi, gleby, porz�dkuj�c chaos my�li i przywracaj�c sprawno�� umys�owi.

Powoli, starannie szukaj�c d�o�mi oparcia, Galvin podni�s� si� na kl�czki, ostro�nie kr�c�c bol�c� g�ow�. Mr�wki b�lu 
rozpe�z�y si� te� po karku. Otworzy� oczy. Pulsowanie w okolicach obu skroni sta�o si� nieprzyjemnie wyra�ne, 
zupe�nie jakby t�tnice skroniowe t�oczy�y ciecz o konsystencji b�ota. Przejecha� d�oni� po kr�tkich w�osach i natrafi� na 
�r�d�o najwi�kszego b�lu - praw� stron� czo�a, gdzie pojawi� si� guz, pokryty zakrzep�� krwi�. Mia� wielko�� orzecha 
paso, ale bola�, jakby by� z dziesi�� razy taki. Galvin unikn�� wstrz�su m�zgu, ale mia� k�opoty z utrzymaniem 
r�wnowagi. Zaaplikowa� sobie z wisz�cego przy pasie zasobnika �rodek przeciwb�lowy. Pulsowanie w g�owie 
natychmiast os�ab�o, a i ucho �rodkowe zacz�o wraca� do r�wnowagi.

Pierwsz� rzecz�, kt�rej przyjrza� si� dok�adniej by� he�m, �ci�gni�ty przed chwil� z g�owy. Bia��, polinanomidow� 
konstrukcj� z jakby owadzio zaprojektowanymi wizjerami szpeci�o wgniecenie i siatka p�kni��. Mia� szcz�cie. 
Ostatnim, co pami�ta�, by�o nag�e uderzenie w pier�, kt�re zmiot�o go zza ster�w prowadzonego gravskutera wprost na 
drzewo. Przy pr�dko�ci, z jak� lecia� powinno oznacza� �mier�.

W tym samym momencie, kiedy to sobie u�wiadomi�, odskoczy�a ostatnia zapadka w przyblokowanej szokiem 
pami�ci. Przypomnia� sobie, kim jest i co robi w tej le�nej g�uszy rozci�gaj�cej si� we wszystkie strony.

Jako sier�ant 6 karnego Legionu Oddzia��w Szturmowych bra� udzia� w pu�apce zastawionej na grup� buntownik�w, 
kt�rzy mieli zamiar opanowa� i zniszczy� generatory p�l deflekcyjnych, chroni�cych imperialn� Gwiazd� �mierci 
przed atakiem. To mia�a by� kolejna rutynowa potyczka w trwaj�cej od kilkunastu lat wojnie podjazdowej, kolejna 
�atwa akcja, po kt�rej og�upiali rebelianci sami bezradnie rzucaliby bro�. Zakl�� gniewnie w my�lach, ostro�nie 
siadaj�c na le��cym obok pniaku.

Z pocz�tku wszystko sz�o �wietnie. Dzi�ki danym wywiadu Galvin i dwa tuziny innych zwiadowc�w z 1 plutonu nie 
mieli najmniejszych problem�w z wykryciem i namierzeniem przeciwnika. Rebeliant�w by�o niewielu, nie mieli 
dok�adnego rozpoznania i dzia�ali nerwowo. Zaatakowali zgodnie z przewidywaniami, w momencie kiedy ich flota 
wysz�a z hiperprzestrzeni i w szyku Pika/Ekran ruszy�a do ataku na Gwiazd� �mierci.

Przygwo�d�ono ich bez trudu. Ale kiedy wyprowadzono t� s�ab�, rozbrojon� grupk� z bunkra kontrolnego wszystko 
zacz�o si� nagle psu�. Skraje polany niespodziewanie zaroi�y si� od owych niewielkich, nied�wiedziowatych stworze� 
�yj�cych w tutejszych lasach, a kt�re zdaniem Sztabu by�y ca�kowicie niegro�ne. Nim ktokolwiek z oficer�w zd��y� 
zareagowa�, na ustawionych po bunkrem szturmowc�w run�� grad strza�, oszczep�w i kamieni. Bro� ta nie by�a 
wprawdzie szczeg�lnie gro�na dla pancerzy szturmowych, ale jej nap�r ilo�ciowy cz�ciowo r�wnowa�y� brak 
skuteczno�ci. W eterze zapanowa� chaos i zacz�to wydawa� wzajemnie sprzeczne rozkazy. Trzeci pluton, stoj�cy na 
lewo od wyj�cia z bunkra, rzuci� si� do lasu w �lad za umykaj�cymi stworzeniami. �o�nierze Floty stoj�cy obok 
natychmiast run�li do bunkra, zasuwaj�c za sob� wrota ochronne, jakby zaatakowa� ich ca�y pu�k przeciwnik�w. 
Pozostali szturmowcy rozproszyli si� po drugiej stronie polany pozwalaj�c grupie rebeliant�w odzyska� bro� i, co 
najgorsze, inicjatyw�. Kto�, Galvin nie pami�ta� kto, wezwa� zaczajonych za wzg�rzem zwiadowc�w na gravskuterach 
i pos�a� ich w g�stwin� po zachodniej stronie lasu, w wyniku czego wi�kszo�� z nich si� rozbi�a. Galvinowi jako 
jednemu z nielicznych uda�o si� unikn�� zderzenia z drzewem, ale to, �e zwolni�, uczyni�o go �wietnym celem dla 
przeciwnika. Chwil� p�niej co� str�ci�o go z maszyny wprost na drzewo.

Ponownie zakl��. Przysi�g� sobie odnale�� oficera, kt�ry by� odpowiedzialny za skierowanie tylu ludzi wprost w 
ramiona �mierci. Rozejrza� si� wok�, usi�uj�c ustali�, gdzie jest.

Sta� w niewielkim zag��bieniu, poro�ni�tym szczelnie bujnymi paprociami. Paprocie te cz�ciowo zamortyzowa�y jego 
upadek. �ledz�c ich po�amane �odygi mo�na by�o wywnioskowa�, z jakim impetem si� po nich przetoczy�. Podni�s� 
wzrok nieco wy�ej, wprost na widoczn� w prze�wicie zielonego stropu tarcz� s�o�ca. By� ranek nast�pnego dnia po 
owej fatalnej potyczce.

Zastanowi� si� nad jej wynikiem. Ile czasu mog�o zabra� batalionowi szturmowc�w wyposa�onemu w krocz�ce, 
szturmowe AT-ST i os�anianemu przez zwiadowc�w na gravskuterach rozgromienie grupki buntownik�w i 
uzbrojonych w archaiczn� bro� tubylc�w? Z pewno�ci� niewiele. W takim razie, dlaczego nikt go jeszcze nie odnalaz�? 
Zdezorientowany si�gn�� do pasa po sygnalizator i pokr�ci� g�ow� ze z�o�ci�. Sygnalizator znikn��, musia� zsun�� si� z 
zaczepu podczas upadku. Bez sygnalizatora odnalezienie kogo� le��cego bez przytomno�ci w dywanie paproci by�oby 
cudem, a Galvin sw�j limit cud�w wyczerpa� ju� wcze�niej.

Wla� do gard�a par� �yk�w z manierki, reszt� wody sp�ukuj�c twarz. Poczu� si� nieco lepiej. Ustali� w�a�ciwy kierunek 
marszu, sprawdzaj�c namiernik orbitalny na przegubie. Zrobi� kilka krok�w naprz�d, zataczaj�c si�. Nadal nie czu� si� 
zbyt pewnie. Polu�ni� zapi�cia munduru przy szyi i g��biej odetchn��. T�tent pod czaszk� nie usta� wprawdzie 
ca�kowicie, ale os�ab� wystarczaj�co.

Ponaglaj�c samego siebie w my�lach wspi�� si� po �agodnym zboczu zag��bienia, ruszaj�c w kierunku bazy. Wybiera� 
najprostsz� drog�, a gdzie musia� - przedziera� si� przez krzaki. Omija� grube jak domy pnie drzew oraz otwieraj�ce si� 
niekiedy w ziemi wyrwy. Kiedy wdrapa� si� na do�� stromy pag�rek i spojrza� na znajduj�c� si� za nim polan�, 
zatrzyma� si� zdumiony.

Polana by�a w�a�ciwie p�ytk� kotlin� w kszta�cie nieco nieforemnej elipsy, rozpo�cieraj�c� si� w kierunku zachodnim. 
Na jej dnie trwa�o rozrzuconych kilkana�cie wrak�w. Cz�� z nich by�a rozpoznawalna jako AT-ST, przechylone pod 
dziwacznymi k�tami lub le��ce na bokach strzaskanych wie�yczek. Wiele dymi�o jeszcze, podobnie jak osmalone 
strz�py gravskuter�w powbijanych w niekt�re drzewa, znacz�cych ich pnie ciemnymi plamami. Widok poniszczonych 
maszyn by� jednak niczym wobec za�cie�aj�cego przestrze� kotliny dywanu cia�, jakby uzupe�nienia po�amanego 
le�nego poszycia. Galvin ogarn�� zdezorientowanym wzrokiem otoczenie i u�wiadomi� sobie nagle, �e wi�kszo�� 
zabitych ma na sobie bia�e pancerze szturmowe. Gdzieniegdzie miga�y te� szare mundury oficer�w, le��cych rami� w 
rami� ze swoimi podkomendnymi. Niewielkie podwy�szenie mniej wi�cej w �rodku kotliny by�o ca�e poorane 
wybuchami, a sylwetki szturmowc�w le�a�y rozmiecione wok� jak p�atki bia�ego kwiatu. Wygl�da�o to na ostatni 
posterunek.

Bitwa musia�a by� zajad�a, s�dz�c po pniach okolicznych drzew, podziurawionych, popalonych, a niekiedy nawet 
rozszczepionych trafieniami z plazmowych dzia� i karabin�w. Sko�czy�a si� dawno, pi�� albo i sze�� godzin wcze�niej, 
bowiem wszystkie p�omienie, jakie musia�y zosta� wzniecone, teraz co najwy�ej si� tli�y.

Galvin ostro�nie, tak, aby nie naruszy� ciszy, spowijaj�cej kotlin� niczym ca�un, zsun�� si� na jej dno i ruszy� przez 
pobojowisko. W mijaniu coraz to nowych cia� i strzaskanych metalowych konstrukcji kry�o si� co� bardzo dostojnego, 
niczym w odwiedzaniu galerii sztuki, lecz Keithowi nie przyszed� do g�owy taki punkt widzenia. Opanowa�a go nag�a 
obawa, bardzo nie sprecyzowana, �e sytuacja wygl�da gorzej, ni� przypuszcza�. B��kaj�c si� w g�szczu cia� i wrak�w 
szuka� odpowiedzi, kt�re mog�yby go upewni� o czym� przeciwnym, jednak wnioski, jakie wyci�gn�� do tej pory, nie 
napawa�y go optymizmem.

Zauwa�y� cztery r�ne totemy kompanijne widoczne na mundurach zabitych szturmowc�w, dok�adnie tyle, ile 
oddzia��w bra�o udzia� w akcji przechwycenia rebelianckiego rajdu. S�dz�c po rozproszeniu poszczeg�lnych pluton�w 
jednostki nie zachowa�y podczas walki dyscypliny i szyku, a jedynymi powodami takiego zachowania mog�a by� utrata 
��czno�ci z dow�dztwem lub, co bardziej prawdopodobne, panika. Nast�pi�a katastrofa, sytuacja wymkn�a si� spod 
kontroli i nie znalaz� si� nikt kompetentny, kto zdo�a�by j� opanowa�. Bitwa, kt�ra rozegra�a si� w kotlinie, Galvin a� 
si� zatrzyma� o�wiecony t� my�l�, wcale nie mia�a na celu odepchni�cia atakuj�cych stworze� i garstki rebeliant�w z 
powrotem do lasu. Mia�a ocali� ca�� grup� operacyjn� Imperium przed zag�ad�, pozwoli� batalionowi szturmowc�w 
przedrze� si� do bazy i dotrze� na kosmodrom. Nie powiod�o si� to jednak i oddzia� skona� w starciu.

Co� by�o jednak nie w porz�dku. Tej masakry nie mogli dokona� uzbrojeni w kamienn� bro� tubylcy, nawet wspierani 
przez tuzin rebeliant�w, tak jak uda�o im si� to z trzema plutonami pilnuj�cymi bunkra. Aby tego dokona�, potrzeba 
by�o powa�niejszych si�, co najmniej pu�ku. Sk�d one si� wzi�y? Co zatem sta�o si� z bunkrem kontrolnym i Gwiazd� 
�mierci?

Galvin zerkn�� w g�r�, usi�uj�c przebi� wzrokiem baldachim li�ci, ale nie m�g� dostrzec stacji bojowej. Jego pewno�� 
co do faktu, �e Gwiazda �mierci nadal tam jest, zosta�a nagle zachwiana. Zakl�� i ruszy� naprz�d, zerkaj�c na kompas, 
aby uchwyci� w�a�ciwy kierunek. Otumanienie i pewna beztroska, kt�re towarzyszy�y mu od momentu ockni�cia si�, 
teraz znikn�y bez �ladu. Pozosta�a tylko niepewno��.

Zawsze uwa�a� si� za urodzonego �o�nierza, chocia� nikt z jego najbli�szych nie mia� wi�kszej styczno�ci z wojskiem. 
Kiedy po roku nauki rzuci� studia medyczne, aby zaci�gn�� si� do jednego z Legion�w imperialnych, ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin