Zieliński Sytuacja krytyczna.txt

(42 KB) Pobierz
Jaros�aw Zieli�ski
Sytuacja krytyczna 

      Je�eli ludzko�� w jakim� momencie historii zetknie si� ze zjawiskiem 
      mog�cym stanowi� dla niej zagro�enie, to musi istnie� kto� zdolny do 
      przeciwdzia�ania. 
      Ktokolwiek, zawsze, przeciw wszystkiemu 
      Julius Gebner, za�o�yciel Agencji Kozioro�ca, rok 2019 
      Dajemy wam nieograniczone mo�liwo�ci, nie jeste�cie sp�tani �adnymi 
      prawami. ��damy od was tylko jednego: nie mo�ecie zawie��! Macie chroni� 
      ludzkie �ycie - przed wszystkim, co mu zagra�a. 
      z przem�wienia Dies Soninge,
      pierwszego szefa Agencji Kozioro�ca 



      Senside. Ksi�yc. Pa�dziernik 2137 roku 
      Podesz�a do jego stolika. W ma�ej niskiej sali by� prawie sam. Siedzia� 
      nad ledwie napocz�t� lampk� wina i porcj� bitej �mietany. 
      - �adnie tu u was - stwierdzi� na powitanie. 
      - Pan jest tym cz�owiekiem przys�anym z Ziemi? 
      - Posy�ali�cie po kogo�? - zdziwi� si�. Podni�s� kieliszek do ust. Nie, 
      nie by� pijany, ale patrzy� na ni�... przez ni� w�a�ciwie, pustym 
      nieobecnym wzrokiem. 
      - Ale przylecia� pan z Ziemi - stwierdzi�a siadaj�c naprzeciw niego. 
      - Tak - zgodzi� si�. 
      - Po co? 
      - Mam tu jak�� prac� - wyja�ni� i po chwili skierowa� do niej pytanie - 
      Dlaczego wszyscy s� tu jacy� wystraszeni? 
      - To tak wida�? 
      - Mia�em ostr� kontrol� celn�. I... troch� wida�. Ale to mo�e jaka� cecha 
      Ksi�yca. Nigdy tu nie by�em. 
      - To nie jest cecha Ksi�yca - odpar�a sucho podnosz�c si�. - Mi�ej pracy. 

      - Dzi�kuj�. 
      Odwr�ci�a si� jeszcze w wej�ciu. Siedzia� tak samo nieruchomo, wpatrzony 
      gdzie� w przeciwleg�� �cian�. P�niej dowiedzia�a si� przypadkiem, �e 
      nazywa si� Gany Aldeed. W tydzie� po tym by�a ju� w nim zakochana. 
      Nast�pny tydzie� wystarczy�, by odkry�a, �e mia�a wtedy racj�. By� 
      cz�owiekiem przeznaczonym do wykonania trudnego zadania. A ona znalaz�a 
      si� w samym jego �rodku. 



      S�yszeli tylko ich g�osy. Cichy, niewyra�ny - Gany'ego Aldeeda z Agencji 
      Kozioro�ca. Cz�owieka przys�anego z Ziemi, by wyja�ni� seri� katastrof w 
      stacjach badawczych na ciemnej stronie Ksi�yca. I s�odki, mo�e nawet zbyt 
      s�odki Diany Graaf, doktora biologicznych nauk i pracownika jednej z tych 
      stacji; w zdenerwowaniu z sele�skim akcentem zniekszta�caj�cej ko�c�wki 
      s��w. 
      - Jad�, Diano. 
      - Nie, Gany. Zawracaj. Druga baza - w Soft s� ludzie... 
      - Nie obchodzi mnie to. 
      - Zawracaj Gany. Zawracaj. 
      - Nie. 
      - Gany! Prosz� ci�. Trzydziestu ludzi. 
      - Uratuj� ci�, Diano. Tyle jeszcze mog� zrobi�. Na po�egnanie. 
      D�uga przerwa. 
      - Oh, Gany. Kocham ci�, Gany. 
      By� ju� blisko. Czteredzie�ci minut jej �ycia. Zd��y. Ale by zawr�ci� i 
      dosta� si� do Soft - nie b�dzie ju� na to czasu. Wykona� zadanie. 
      Niebezpiecze�stwo zosta�o wyeliminowane; jego �r�d�em by� cz�owiek, tak 
      jak oceni�a to Agencja Kozioro�ca - zajmuj�ca si� tylko lud�mi i tylko 
      lud�mi dysponuj�ca w swych dzia�aniach. Nie b�dzie ju� czasu. Diana 
      wiedzia�a o tym. I wiedzia�a, �e teraz niewiele ju� mo�e go powstrzyma�. 
      Inaczej, gdy ju� sko�cz� si� awaryjne zapasy energii, tamta baza szybko 
      zamieni si� w pust� skorup�. Razem z uwi�zionymi w niej lud�mi. To by� 
      ostatni efekt dzia�ania ich przeciwnika. Gany pokona� go i m�g� jeszcze 
      odwr�ci� proces zniszczenia; gdyby tylko troska o �ycie Diany nie odebra�a 
      mu zdolno�ci ch�odnego rozumowania. 
      - Zrobisz to dla mnie - m�wi�a. - Uratujesz ich. Zapomnij, �e tu jestem. 
      Zapomnij o mnie. 
      - Nie! Nigdy. 
      Znalaz�a si� ju� w jego zasi�gu. Czu� fale towarzysz�ce ka�demu z 
      wypowiadanych s��w, odczucia si� z nimi ��cz�ce. Jakby s�ysza� jej my�li. 
      Nie widzia� dok�adnie budowanych z nich obraz�w. Tylko towarzysz�ce im 
      t�o, uczucia. By�y jak bolesne uderzenia - bo potwierdza�y to, co m�wi�a. 
      Umacnia�y jeszcze. 
      - Zawr��. Prosz�. 
      Rozbi� kontrolk� ��czno�ci. Uszkodzi� j� - od��czy� si� blok wzmacniaj�cy. 

      W centrali umilk�y ich g�osy. Tylko na mapie, pustynnej mapie Ksi�yca 
      ci�gle pali�y si� te trzy punkty. Zielone baz, czerwony - terenowca 
      Gany'ego. 
      Ostatnie dziesi�� minut, w kt�rych ratunek Soft by�by mo�liwy, w kt�rych 
      m�g� zawr�ci� im na pomoc. 
      W sz�stej czerwony marker nagle zwolni� bieg, i zatrzyma� si�, i pop�yn�� 
      w drug� stron�. Nigdy nikt nie dowiedzia� si�, co powiedzieli sobie przez 
      te sze�� wyrwanych z zapisu minut. 
      Gany przeprowadza� ewakuacj� bazy ci�gle bez dalekiej ��czno�ci. 
      Mechanicznie, wydaj�c r�wnym, beznami�tnym g�osem tylko niezb�dne 
      polecenia - jak opisywali to ludzie z Soft. 
      Zapakowa� ich do transportera, nie otwieraj�c kabiny pilot�w. Zrobi� na 
      niespe�na kwadrans przed wyliczonym ju� w centrali ko�cem energetycznego 
      zapasu. Wyl�dowa� w Ritten z trzydziestoma dwoma naukowcami na pok�adzie. 
      S�ysza� to. CI�gle s�ysza�. „Gany... Gany!”. „�egnaj, Gany.” 



      Australijska Akademia Astronautyczna, Tytan. Maj 2141 roku 
      Na powierzchni widoczne by�y tylko jasne p�yty l�dowisk. Gdzie� z boku, 
      pomi�dzy ska�ami, ustawiono wie�� ��czno�ci. Czas zatar� ju� �lady budowy 
      bazy i otaczaj�cego j� podziemnego miasta. 
      Przedstawiaj�cy to wszystko hologram na �cianie sali wyk�adowej niczym 
      prawie nie r�ni� si� od aktualnego obrazu. Doktor Tolemard mia� go po 
      swojej prawej stronie. Po lewej, troch� z ty�u, plansz� i stoj�cego przy 
      niej Zarubina. Na wprost - swoj� grup� �wiczebn�. K�tem oka dostrzega� 
      pewne o�ywienie, mo�e zwi�zane ze zbli�aj�cym si� ko�cem zaj��. 
      - No dobrze, Piotrze. Ale je�li musia�by� wykona� ten manewr? 
      Ch�opiec ju� do�� d�ugo pr�bowa� przekona� Tolemarda o swoich talentach 
      nawigacyjnych. Bezskutecznie w zasadzie. 
      - Nie potrafi� tego wyt�umaczy�. 
      - Siadaj. Dalej... Maria. 
      Wsta�a i powoli podesz�a do planszy. Wzi�a wska�nik do r�ki... Rzut oka 
      na zegarek wyja�ni� pow�d jej oci�gania. �wiczenia powinny sko�czy� si� 
      dwie minuty temu. 
      - To wszystko na dzisiaj. Zarubin, przyjd� jutro troch� wcze�niej. 
      Pomo�esz mi roz�o�y� makiety. 
      Sala wyk�adowa szybko opustosza�a. Tolemard doko�czy� kilka notatek, 
      wyszed� na korytarz. Przeszed� obok centrum handlowego i trafi� do 
      ci�kich drzwi mi�dzysektorowych. Otworzy� je. Zasun�y si� za nim, 
      zamieniaj�c gwar korytarzy w szpitaln� cisz�. Piik. Wezwanie. Wyj�� z 
      kieszeni komunikator. 
      - Tolemard? - spyta� Lautford. Ma�a kieszonkowa zabawka nie przekazywa�a 
      obrazu, tylko d�wi�k, ale Tolemard bez trudu rozpozna� Lautforda, jednego 
      z pracownik�w administracyjnych Akademii. 
      - Tak. 
      - Gdzie jeste�? 
      - Na poziomie B. Id� w stron� l�dowsika. 
      - Dobrze. B�d� tam jak najszybciej. Za cztery minuty pe�ne pogotowie. 
      Mo�liwy start. 
      - Co to jest? Alarm bojowy? - spyta� rozbawiony Tolemard. Brzmia�o to jak 
      wojskowe polecenie. 
      - Nie wiem - Lautford wy��czy� si�. 
      Powinien mie� teraz dy�ur w Centrali, pomy�la� Tolemard. Co a� tak 
      zaniepokoi�o ich astronautyczn� str��wk�, �e odwa�a si� zak��ca� tok 
      zaj��? 



      My�liwiec typu Mygard sta� na stanowisku startowym, ju� na powierzchni. Do 
      startu brakowa�o tylko sekund. Kr�tkie, wciskaj�ce ich w fotele 
      przeci��enie. Po chwili osi�gn�li wyznaczon� wysoko��. My�liwiec zaj�� 
      miejsce w szyku. Tolemard podni�s� do g�ry oparcie fotela. Rozlu�ni� 
      startowy kokon. 
      - To nie by� tw�j najlepszy start - stwierdzi�a Arges, pierwszy pilot 
      my�liwca. 
      - Cholera, mia�em mie� dzisiaj wolny dzie� - odpar� jej Pawe�. 
      - Centrala do Candy... Centrala do Candy... 
      - Candy zg�asza si� - Pawe�, pilot i ��czno�ciowiec, m�wi� do odleg�ego o 
      metr mikrofonu i jak zwykle nie w��czaj�c wizji. 
      Przy najbli�szym raporcie powinno to zaowocowa� seri� z�o�liwych uwag o 
      poziomie wyszkolenia. Zreszt� mo�e niezupe�nie nies�usznych, oceni� 
      Tolemard. Start Paw�a istotnie daleki by� od doskona�o�ci. A nie trzeba 
      rozszerza� niedba�o�ci na sprawy istotne. 
      - Uwaga Candy - us�yszeli g�os Lautforda. - Dajemy wam samego Restnikowa. 
      W wolnym przek�adzie brzmia�o to „zaraz nawi��ecie ��czno�� z dow�dztwem 
      bazy Restnikow”, ale Lautfordowi chyba nigdy nie przesz�o by to przez 
      gard�o. 
      - Stoja�ski do Candy. Zadanie klasy A. Kurs 12. Przewidywany czas 
      podej�cia: oko�o trzech godzin. Przechwyci� obiekt o aktualnej pozycji... 
      - dorzuci� par� liczb. 
      Sprawa wygl�da�a na powa�n�, skoro sam pu�kownik Stoja�ski, dow�dca bazy 
      Restnikow, zosta� w��czony do akcji. Tolemard doceni� to, powstrzymuj�c 
      si� od pyta� o uzasadnienie poderwania po�owy oddzia�u my�liwc�w Akademii. 
      Znajdowali si� na Pier�cieniu, zewn�trznej linii wojskowej uk�adu i ludzie 
      z Restnikowa w razie zagro�enia mieli prawo sterowa� wszystkimi 
      jednostkami w zasi�gu g�osu. 
      Inna sprawa, �e po raz pierwszy z niego skorzystali. 



      Ziemia. Dow�dztwo Si� Kosmicznych 
      - Panowie, wiecie ju� zapewne, dlaczego was tu wezwa�em. - powiedzia� do 
      nich De Rovith. 
      - Tak, ale nie widz� w tym nic a� tak wa�nego, �eby przerywa� m�j 
      odpoczynek. - Borkowski nawet nie ukrywa� swojej irytacji. - Pan chyba 
      przekracza swoje kompetencje. 
      Jego drugi go�� ograniczy� si� do nalania sobie nast�pnej porcji. Ja bym 
      te� tak zrobi� - pomy�la� o ni...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin