CIZIA ZYKe SAHARA Cz�� pierwsza Niamey. Z ci�ar�wki zeszli�my zm�czeni i pokryci kurzem. Za ostatnie centymy kupuj� dwa lodowate piwa miejscowej produkcji i rozkoszujemy si� nimi sp�dzaj�c chwil� w spokoju i ch�odzie. Poniewa� ma klimatyzacj� i wygodne wn�trze, Rivoli - bar, w kt�rym znale�li�my schronienie - przeznaczony jest w zasadzie dla bia�ych, do kt�rych do��czaj� nieliczni zamo�ni czarni, na og� kupcy lub m�odzi nigerscy studenci. W�a�cicielka, gruba matrona o wyblak�ym i nie�wie�ym wygl�dzie, ma niesamowity marsylski akcent. Na zewn�trz jest gor�co i wilgotno. Na ulicach faluje niespokojnie t�um dzikich, ubranych w kolorowe bubu albo w cokolwiek. Powoli, nios�c na g�owie miednic�, przechodz� kobiety o imponuj�cych zadkach, zaledwie przys�oni�tych kawa�kiem materia�u. Ten obrazek jak z poczt�wki dope�nia widok ma�ych czy�cibut�w i sprzedawc�w owoc�w mango. Kiedy Miguel opowiada� mi o Afryce, nie zdawa�em sobie sprawy Jak bardzo s� czarni i jak jest ich du�o. Dla mnie Afryka to by�a d�ungla i pe�no zwierz�t: przy barze, s�cz�c whisky, sta� podr�nik w kolonialnym kasku, do jego ramienia tuli�a si� blondynka o ochryp�ym g�osie, a nad ich g�owami pracowa� ogromny wentylator. Kiedy zatrzasn��em za sob� drzwi szwajcarskiego mieszkania, wiedzia�em tylko, �e to gdzie� na dole. Na po�udnie, w kierunku s�o�ca? Po niebezpiecznych zwi�zkach z heroin� haust �wie�ego powietrza sta� si� konieczny. Powzi��em decyzj� w ci�gu dw�ch minut, i z r�kami w kieszeniach zag��bili�my si� w ten nieznany kontynent... Nieznany, ale nie bezludny! Afryka to przede wszystkim czarni; jest ich du�o i s� wsz�dzie, wielkie roze�miane dzieci ciekawe wszystkiego, do tego stopnia, �e chwilami staje si� to trudne do zniesienia. Prywatno�� tutaj nie istnieje. Najdrobniejszy nasz ruch wydaje si� mie� kapitalne znaczenie. Otacza nas t�um dzikich, kt�rzy obserwuj�, komentuj�, opowiadaj� co wida� tym, kt�rzy stoj� z ty�u, albo po prostu patrz� na tych dw�ch dziwnych facet�w. Faktem jest, �e nie maj� absolutnie nic innego do roboty. Ta �wiadomo��, �e jest si� gwiazd� otoczon� reporterami, jest z pocz�tku przyjemna, ale szybko staje si� nu��ca. Nie mo�na zrobi� kroku, �eby spod ziemi nie wyros�o Murzyni�tko, kt�re prosi wrzaskliwie: „Da� prezent, szefie?". Dla nich bia�y, tubab, to worek z fors�: jest zawsze bogaty. Odk�d zacz�li�my z Miguelem t� podr�, nie potrafi� wbi� im do g�owy, �e nale�ymy do nowego plemienia, o kt�rym tu nie s�yszano, plemienia bia�ych bez forsy. Konieczne s� d�ugie dyskusje, by to mogli poj��. Wszystko ma swoj� warto��, nawet kawa�ek sznurka podtrzymuj�cy spodnie Miguela. Ka�dy ma co� do sprzedania: sk�r� kajmana, pos��ek albo siostr�. W Niamey wszyscy interesuj� si� samochodami. Od naszego przyjazdu przychodz� bezustannie. - Kupi� tw�j samoch�d, szefie. - Nie mam samochodu. - Bardzo dobrze zap�ac�, szefie. - M�wi� ci, �e nie mam. - Znam kogo�, kto go kupi, szefie. M�cz� mnie. Odys�am dw�ch, dwudziestu, pi��dziesi�ciu, zanim udaje mi si� zazna� chwili spokoju. - Bardzo przepraszam, przyjechali panowie samochodem? Zaczyna si�. Ale posta�, stoj�ca przed naszym stolikiem, od razu wydaje mi si� bardziej interesuj�ca ni� wszyscy poprzedni handlarze razem wzi�ci. To wysoki facet, bardzo stary i pomarszczony, w niebieskim bubu, w bia�ej mycce na g�owie. Ten Murzyn jest muzu�maninem. Ma sympatyczny u�miech, a jego spojrzenie jest nieprawdopodobnie sprytne. Z tego staruszka tryska inteligencja, tutaj to raczej rzadko��. - S�uchaj, nie mamy samochodu, nie mamy forsy i chcemy mie� spok�j. Jasne? U�miecha si� jeszcze szerzej i k�ania si�. - Czy m�g�bym si� przysi���? Kiedy� wbito mi do g�owy, �e na osoby starsze nie nale�y podnosi� r�ki, a poza tym jego spojrzenie budzi sympati�. Siada i przedstawia si�. - Jestem Ministrem Dobrych Interes�w. Wszystko sprzedaj� Wszystko kupuj�. �mieje si�. - Jestem Charlie. A to jest Miguel. Minister. Dobrych Interes�w oznajmia, �e jest mu bardzo mi�o, i wyci�ga z ma�ego jutowego woreczka orzeszek cola, kt�ry zaczyna prze�uwa� nie przerywaj�c rozmowy. Tu, w Niamey, podobnie jak w ca�ej Afryce, wszystko mo�na wymieni�, kupi� lub sprzeda�. Robi wra�enie kr�la handlu, dobrego i sprytnego z�odzieja, ale inteligentniejszego od innych, bo bardzo szybko pojmuje, �e m�wimy prawd�; nie mamy samochodu, ani nawet jednego centyma. Zaskoczenie: zaprasza nas do siebie. Przyjmujemy zaproszenie bez ceregieli. *** Na zewn�trz nadal piekielny �ar i og�uszaj�cy ha�as. Nasz nowy przyjaciel kupuje w skleconym z paru desek stoisku troch� cukierk�w i t�umaczy, robi�c do mnie oko, �e ma du�o wnucz�t. Zatrzymuje taks�wk�, rozklekotanego peugeota 404, kt�ra p�dzi przez Niamey tr�bi�c nieustannie. Minister Dobrych Interes�w mieszka w ogromnej kolonialnej willi, koloru brudno��tego. Kiedy tylko pojawia si�, nadbiega chmara dzieciak�w i wszystkie wczepiaj� si� w jego bubu. Szcz�liwy w�r�d tych Murzyni�tek, rozdziela wko�o cukierki i klepni�cia w g�ow�. Ogr�d, kt�ry kiedy� musia� by� pi�knym parkiem, zamieniony zosta� w rodzaj wysypiska; pe�no tam wrak�w samochod�w na ko�kach, rozebranych niemal doszcz�tnie, starych opon, kawa�k�w �elastwa i bli�ej nie zidentyfikowanych przedmiot�w. To prawdziwe rumowisko, nieopisany burdel. Willa ma co najmniej pi�tna�cie pokoi, w kt�rych roi si� od dzieci, lecz s� tam tak�e m�czy�ni w r�nym wieku oraz mn�stwo kobiet. Wi�kszo�� tych ostatnich ma obna�one piersi, nosz� tylko rodzaj d�ugiej sp�dnicy zawi�zanej dooko�a talii. T�ok panuje wsz�dzie, w ka�dym pokoju i nawet na korytarzach; to potomstwo naszego gospodarza. Minister prowadzi nas do pustego pokoju, w kt�rym kilka kobiet po�piesznie ustawia stolik i �elazne krzes�a. Siadamy we tr�jk�. Ma�y ch�opak przynosi misk� ry�u w sosie, po czym idzie usi��� w k�cie pokoju. Tym razem nie chodzi o wnuka, lecz o sierot�, kt�rego Minister Dobrych Interes�w przygarn�� i kt�ry s�u�y mu za boya. - Jeste� �onaty, Charlie? - Nie. - A wi�c jeste� m�dry... Przerywa, piorunuj�c wzrokiem Miguela, kt�ry, nie mog�c si� ju� powstrzyma�, zacz�� je�� zanurzaj�c r�k� w ry�u. Ten dure� pomyli� r�ce: u muzu�man�w jada si� wy��cznie praw� r�k�. Lewa s�u�y do podmywania ty�ka. T�umacz� to Miguelowi. Minister natychmiast odzyskuje dobry humor i kontynuuje swoje wywody. - Kobiety s� do niczego, Charlie. Kto mo�e o tym wiedzie� lepiej ni� ja, kt�ry mia�em ich siedem i kt�ry codziennie patrzy na rezultaty? Wskazuje mi na otaczaj�ce nas ludzkie mrowie i wzdycha. Mia� osiemna�cie c�rek i dw�ch syn�w, z kt�rych jest bardzo dumny. Za ka�dym razem, kiedy kt�ra� z tych panienek si� pu�ci, przybywa mu nowy smarkacz. - Wi�c co mam zrobi�, �eby ich wy�ywi�, h�? Robi� biznes, to jedyne wyj�cie; wszystko sprzedaj�, wszystko kupuj�... �mieje si�, a z oczu tryska mu weso�o��. - I zarabiam. Widzisz, Charlie, tutaj kobiety drogo kosztuj�. Afryka ma wi�c przynajmniej jedn� cech� wsp�ln� z innymi krajami Trzeciego �wiata, w Azji i Ameryce, kt�re pozna�em. Wydaje si�, �e mi�o�� to choroba Zachodu. Romanse s� mniej wa�ne ni� prze�ycie, trzeba mie� pe�ny �o��dek, �eby zajmowa� si� mi�osnymi uniesieniami. - Tutaj, Charlie, masz pieni�dze, to masz kobiety. Ale uwaga: no money, no fuck. Sam to te� tak zrozumia�em; najpi�kniejsza g�ba na nic si� nie przyda, afryka�skie damy czu�e s� jedynie na banknoty. Zajadaj�c i �artuj�c. Minister t�umaczy mi, jak zarabia swoje pieni�dze. Wi�kszo�� jego interes�w to samochody, u�ywane cz�ci zamienne i wozy, kt�rych sprzeda� w tym kraju, jak si� wydaje, mo�e by� bardzo intratnym zaj�ciem. Sprzedaje swoim rodakom, ale robi r�wnie� interesy ze swoimi dostawcami, Europejczykami. - W tej chwili pracuj� z dwoma Francuzami, z Bordeaux, b�d� tu dzi� wiecz�r. Ale teraz czas, �eby�cie troch� odpocz�li. *** Ma�y boy prowadzi nas do pokoju, gdzie czekaj� na nas dwa cebrzyki z wod�. Dostosowujmy si� do miejscowego zwyczaju, nakazuj�cego spa�, kiedy jest zbyt gor�co, by pracowa�. Na kr�tko przed kolacj� pojawiaj� si� Europejczycy. Jest ich trzech, a raczej dw�ch i jeden. Ten ostatni to klasyczny turysta, ma�y z brzuchem wystaj�cym poza szorty, pro�ciutki przedzia�ek z boku, nie zagojone oparzenia s�oneczne, kraciasta koszula i sanda�y, kr�tko m�wi�c, przeci�tny ba�wan na wakacjach. Minister przedstawia mi go jako Ciastkarza. Dwaj pozostali to cwaniacy, gangsterzy z francuskiego po�udniowego zachodu. Frederic to wysoki, milcz�cy brunet. Nosi okulary intelektualisty, zza kt�rych patrz� zimne oczy: prawdziwy skurwysyn. Alain, jego kumpel, te� wygl�da na skurwysyna, ale du�o sympatyczniejszego. Jestem jeszcze zm�czony, ale po tej d�ugiej sje�cie czuj� si� odpr�ony i nie mam zupe�nie ochoty na nawi�zywanie bli�szej znajomo�ci. Nie zdradzam im, �e ca�� swoj� m�odo�� sp�dzi�em w Bordeaux. Sami te� nie podejmuj� wysi�k�w, �eby ze mn� rozmawia�. Na kolacj� znowu dostajemy ry� podlany pikantnym sosem z ro�linnymi przyprawami. Dla Afryki nie ma miejsca w przewodniku gastronomicznym. Miejscowa trawka jest za to doskona�a. Miguel zrobi� ogromnego skr�ta za pomoc� kartki z Biblii, kt�r� ukrad� w Watykanie. Poniewa� wewn�trz �ar jest nie do zniesienia, rozk�adamy sobie na noc pos�ania na dachu. W Afryce jednym z nielicznych przyjemnych moment�w jest ch��d �witu: kilka minut spokoju. Ale dzisiaj Miguel zadecydowa�, �e b�dzie inaczej. Miguel to m�j towarzysz podr�y, mi�y wariat. Dlatego w�a�nie postanowi�em mu pom�c i jest jeszcze ze mn�. Bardzo wysoki, chudy jak paj�k, podkre�la jeszcze to wra�enie nosz�c stale czarne spodnie, obcis�e niczym druga sk�ra. Ogromna klamra u pasa robi wra�enie, jakby mia�a przewa�y� go do przodu. Jego w�osy, czerwone, zielone i niebieskie, dawniej wygolone po bokach, zwisaj� mu na plecy w postaci d�ugiego, brudnego ko�ski...
pokuj106