Emil Zola NANA Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 RougonMacquartowie Historia naturalna i spo�eczna rodziny za Drugiego Cesarstwa Tytu� orygina�u LES ROUGONMACQUART Histoire naturelle et sociale d' une famille sous le Second Empire � NANA � I O godzinie dziewi�tej sala teatru " Varietes " by�a jeszcze pusta. Na balkonie i w rz�dach parterowych czeka�o kilka os�b zagubionych w�r�d ciemnoczerwonych pluszowych foteli, w s�abym blasku na p� przy�mionego �wiecznika. Cie� otula� wielk� czerwon� plam� kurtyny. Ze sceny nie dochodzi� �aden odg�os, rampa by�a wygaszona, pulpity orkiestry posk�adane. Tylko w g�rze, na trzeciej galerii, doko�a rotundy plafonu, gdzie na p�askorze�bach nagie kobiety i dzieci wzbija�y si� w niebo zazielenione od gazowego �wiat�a, w�r�d wrzawy s�ycha� by�o nawo�ywania i �miechy. Na tle szerokich zaokr�glonych wn�k, obramowanych z�otem, pi�trzy�y si� g�owy w kapturkach i czapkach. Chwilami ukazywa�a si� zaaferowana bileterka prowadz�c przed sob� jakich� pa�stwa; siadali, on we fraku, ona szczup�a i wci�ta w talii, o pow��czystym spojrzeniu. Dw�ch m�odych ludzi zjawi�o si� na parterze. Stali rozgl�daj�c si�. � A nie m�wi�em, , Hektorze � zawo�a� starszy, wysoki, z czarnymi w�sikami � przyszli�my za wcze�nie. Mog�e� spokojnie pozwoli� mi doko�czy� cygara. � Ach, panie Fauchery � rzek�a do niego poufale przechodz�ca bileterka � to rozpocznie si� dopiero za jakie� p� godziny. � Dlaczego wi�c zapowiadaj� na dziewi�t�? � mrukn�� Hektor; na jego poci�g�ej, chudej twarzy zna� by�o irytacj�. � Klarysa, kt�ra wyst�puje w tej sztuce, przysi�ga�a mi jeszcze dzi� rano, �e zaczn� punktualnie o dziewi�tej. Na chwilk� zamilkli. Podnosz�c g�owy w g�r�, badali lo�e zatopione w cieniu. Lecz zielony papier, kt�rym by�y wytapetowane, jeszcze je zaciemnia�. Na dole pod balkonem lo�e parterowe by�y pogr��one w mroku. W lo�ach pierwszego pi�tra siedzia�a tylko jedna gruba pani, rozparta na pluszowej por�czy. Po prawej i lewej stronie, mi�dzy wysokimi kolumnami, lo�e prosceniowe, ozdobione lambrekinami o d�ugich fr�dzlach, by�y puste. Zamazywa�y si� kszta�ty bia�o- z�otej sali w odcieniu delikatnej zieleni. Zdawa�o si�. �e drobne p�omyki wielkiego kryszta�owego �wiecznika zasypywa�y j� py�em. � Czy dosta�e� bilety do lo�y prosceniowej dla Lucy? ? � spyta� Hektor. . � Owszem � odrzek� dziennikarz � ale nie by�o to takie proste. Ach! Lucy na pewno nie przyjdzie za wcze�nie! � St�umi� lekkie ziewni�cie. Po chwili milczenia odezwa� si�: � Uda�o ci si�, bo skoro nie widzia�e� jeszcze �adnej premiery. . . Jasnow�osa Wenus b�dzie wydarzeniem sezonu. M�wi si� o niej od p� roku. Ach! m�j drogi, co za muzyka! Co za szyk! . . . Bordenave zna si� na rzeczy i dlatego chowa� to na okres Wystawy �wiatowej. Hektor s�ucha� uwa�nie. � A znasz Nan�, , now� gwiazd�, kt�ra ma gra� Wenus? � zapyta�. � Masz ci los! Zn�w si� zaczyna! � wybuchn�� Fauchery gestykuluj�c. � Od rana zanudzaj� mnie Nan�. A czy Nana to, a czy Nana owo, i tak ze dwadzie�cia razy! C� ja o niej wiem? Czy� znam wszystkie dziewki paryskie? . . . Nana to wynalazek Bordenave' a. To ju� musi by� co� odpowiedniego! � Uspokoi� si�, lecz dra�ni�a go pustka sali, przy�miony blask �wiecznika, ko�cielne skupienie przerywane szeptami i trzaskaniem drzwi. � Do�� tego! � rzek� raptem. � Co za nuda! ! Chod�my. . . Mo�e na dole znajdziemy Bordenave' a. Dowiemy si� od niego jakich� szczeg��w. Na dole, w wielkim marmurowym westybulu, gdzie sprawdzano bilety, zaczyna�a si� zjawia� publiczno��. Trzy otwarte bramy ukazywa�y pulsuj�ce �ycie bulwar�w, rojnych i rozjarzonych w t� pi�kn� noc kwietniow�. Turkot powoz�w urywa� si� nagle, drzwiczki zamyka�y si� z ha�asem i ludzie wchodzili grupkami. Zatrzymywali si� przed kontrolerem, potem wst�powali na schody, gdzie kobiety zwalnia�y kroku, ko�ysz�c si� w talii. W jaskrawym �wietle gazowym, na wyblak�ej nago�ci tej sali, kt�r� licha dekoracja empirowa przekszta�ca�a w 6 tekturowy perystyl �wi�tyni, rzuca�y si� w oczy wielkie ��te afisze z imieniem Nany wypisa- nym grubymi czarnymi literami. Panowie przystawali na chwilk� w przej�ciu, by je przeczyta�, lub te� poch�oni�ci rozmow� zagradzali drzwi. W innej cz�ci westybulu t�gi m�czyzna o szerokiej ogolonej twarzy opryskliwie odpowiada� osobom, kt�re uparcie ��da�y miejsc. � To Bordenave � rzek� Fauchery. . Dyrektor zauwa�y� dziennikarza na schodach. � �adne rzeczy! � krzykn�� z daleka. � To tak pan napisa�. . . Dzi� rano otwieram " Figaro " , szukam i. . . nic. � Niech�e pan poczeka! � odrzek� Fauchery. � Musz� przecie� pozna� pa�sk� Nan�, zanim o niej napisz�. . . Niczego zreszt� nie obiecywa�em. I chc�c zmieni� temat rozmowy przedstawi� swego kuzyna, pana Hektora de la Faloise, m�odego cz�owieka, kt�ry w�a�nie przyby� do Pary�a, by doko�czy� swej edukacji. Dyrektor jednym spojrzeniem oszacowa� m�odzie�ca, a Hektor, wzruszony, przypatrywa� mu si� uwa�nie. Wi�c to jest ten Bordenave, wystawca kobiet, kt�re traktuje jak dozorca skaza�c�w: to ten reklamiarz, co krzyczy, pluje i klepie si� po udach, cynik o mentalno�ci �andarma! Hektor uzna�, �e nale�y powiedzie� co� uprzejmego. � Pa�ski teatr. . . � zacz�� s�odkim g�osem. Bordenave przerwa� mu spokojnie, lecz rubasznie, jak cz�owiek, kt�ry lubi jasne sytuacje: � Niech pan raczej powie: : m�j burdel. Na to Fauchery za�mia� si� z aprobat�, podczas gdy la Faloise, z komplementem uwi�z�ym w gardle, czu� si� ura�ony, lecz usi�owa� wywo�a� wra�enie, �e i on gustuje w tym s�owie. Dyrektor rzuci� si�, by u�cisn�� d�o� pewnemu krytykowi teatralnemu, kt�rego felieton mia� du�e znaczenie. Gdy wr�ci�, la Faloise ju� och�on��. Ba� si�, �e skoro b�dzie za bardzo zmieszany, potraktuj� go jak prowincjusza. � M�wiono mi � zacz�� na nowo, chc�c koniecznie co� powiedzie� � �e Nana ma cudny g�os. � Ona? � krzykn�� dyrektor wzruszaj�c ramionami. � To� to istna wrona! M�ody cz�owiek dorzuci� spiesznie: � No, , ale znakomita aktorka. � C� znowu! . . . Niezdara! Nie wie, co pocz�� z r�kami i nogami. La Faloise zarumieni� si� lekko. Nic ju� nie rozumia�. � Za nic na �wiecie nie opu�ci�bym dzisiejszej premiery � wyj�ka�. � Wiedzia�em, �e pa�ski teatr. . . � Powiedz pan: m�j burdel � przerwa� znowu Bordenave z uporem cz�owieka przekonanego o swej racji. Tymczasem Fauchery z ca�ym spokojem patrza� na wchodz�ce kobiety. Gdy zobaczy�, �e kuzyn stoi z otwartymi ustami i nie wie, czy ma si� �mia�, czy obrazi�, przyszed� mu z pomo- c�. � Zr�b�e t� przyjemno�� panu Bordenave, nazywaj jego teatr, tak jak tego ��da, skoro go to bawi. . . A pan, m�j drogi, niech nas pan nie nabiera. Skoro pa�ska Nana nie �piewa ani nie gra, b�dzie pan mia� po prostu klap�, czego si� zreszt� obawiam. � Klap�! Klap�! � krzykn�� dyrektor, kt�rego twarz stawa�a si� purpurowa. � Czy kobieta musi umie� gra� i �piewa�? Ach, m�j ma�y, g�upi jeste�. . . Dalib�g! Nana ma co� innego, co�, co starczy za wszystko. Ju� ja to wyw�cha�em, w tym tkwi jej si�a, a je�li tak nie jest, to m�j nos � diab�a wart. . . Zobaczysz, zobaczysz, wystarczy, �e si� poka�e, a ca�a sala wywiesi j�zyki. � Entuzjastycznym gestem podni�s� swe grube d�onie, kt�re dr�a�y mu lekko, a wy�adowawszy si� w krzyku zni�y� g�os i mrucza� do siebie: � O, tak. ona zajdzie daleko, ach, do kro�set, daleko. . . Co za cia�o, och! co za cia�o! Poniewa� Fauchery wypytywa� go dalej, Bordenave zgodzi� si� opowiedzie� nawet pewne szczeg�y, z dosadno�ci� wyra�e� �enuj�c� dla Hektora de la Faloise. Pozna� Nan� i chcia� j� 7 lansowa�. W�a�nie szuka� obsady dla roli Wenus. Nie zaprz�ta� sobie d�ugo g�owy kobiet�, wola� od razu zaprezentowa� j� publiczno�ci i ci�gn�� zyski. Al e mia� w swej budzie z�o�nic�, kt�r� wzburzy�o przybycie tej okaza�ej dziewczyny. Jego gwiazda, R�a Mignon, subtelna aktorka i zachwycaj�ca �piewaczka, domy�laj�c si� rywalki, z w�ciek�o�ci� grozi�a codziennie, �e go porzuci. A co za ceregiele by�y z ustalaniem tekstu afisza! W ko�cu zdecydowa� si� drukowa� nazwiska obu aktorek jednakowymi literami. Nie ma u niego �adnych kaprys�w. Skoro tylko kt�ra� z tych kobietek, jak je nazywa�, Simona czy Klarysa, mia�a muchy w nosie, dawa� jej kopniaka w ty�ek. Inaczej nie da�by sobie rady. Sprzedawa� te ladacznice i wiedzia�, co s� warte! � Patrzcie! � rzek� przerywaj�c sobie � Mignon ze Steinerem. Zawsze razem. Wiecie, Steiner zaczyna mie� R�y powy�ej uszu; tote� m�� jej nie odst�puje go na krok boj�c si�, �e zwieje. Gazowa rampa, p�on�ca na gzymsie teatru, rzuca�a na trotuar fal� ostrego �wiat�a. Dwa drzewka odcina�y si� wyra�nie jaskraw� zieleni�; bieli� si� jaki� s�up tak silnie o�wietlony, �e z daleka mo�na by�o czyta� afisze jak za dnia. A dalej, w g�stym mroku bulwaru, jarzy�y si� lampy, kre�l�c niewyra�ny obraz ruchliwego t�umu. Wiele os�b nie wchodzi�o od razu. Rozmawiali na dworze, ko�cz�c cygara, w �wietle rampy, kt�re powleka�o ich blado�ci� i rysowa�o na asfalcie kr�tkie, czarne cienie. Mignon, ch�op ros�y i barczysty, z kwadratow� g�ow� jarmarcznego Herkulesa, torowa� sobie przej�cie w t�oku, ci�gn�c u swego ramienia malutkiego Steinera z poka�nym ju� brzusz- kiem i okr�g�� twarz� okolon� pier�cieniem siwiej�cej brody. � No i co � rzek� Bordenave do bankiera � spotka� j� pan wczoraj w moim gabinecie? ? � Ach, to by�a ona! � krzykn�� Steiner. � Domy�la�em si�. Ale wychodzi�em w chwili, kiedy wchodzi�a, wi�c widzia�em j� tylko przelotnie. Mignon s�ucha� ze spuszczonymi powiekami, kr�c�c nerwowo na palcu wielki diament. Zrozumia�, �e chodzi o Nan�. A gdy Bordenave nakre�li� portret debiutantki w ten spos�b, �e rozpali� ognie w oczach bankiera, Mignon wtr�ci�: � Niech drogi pan da spok�j, to ladacznica! Publiczno�� sama j� przep�dzi. . . Steinerku, pan wie, �e moja �ona oczekuje go w swej garderobie. Chcia� go zabra�. Ale Steiner nie mia� ochoty rozstawa� si� z Bordenave' em. Przed nimi, przy kontroli, t�oczy�a si� kolejka, ros�a wrzawa, imi� Nany d�wi�cza�o w �piewnym r...
pokuj106