Wielka Księga Science Fiction t.2 - Antologia.doc

(1199 KB) Pobierz

Wielka Księga

Science Fiction 2

The Mammoth Book of Science Fiction

Opracował Mike Ashley

Tłumaczyła

Małgorzata Koczańska


Wstęp: Następny krok

O fantastyce naukowej zwykło się mówić, że to literatura pomysłów, i na pewno tak właśnie jest. Lecz jest także czymś więcej. To literatura opowiadająca o zmianach - zmianach, jakie wypływają z tych pomysłów.

Tym, co najbardziej fascynuje mnie w science fiction (albo sf, jak zazwyczaj skracam tę nazwę) i co każe mi do niej wracać, jest możliwość ujrzenia cudu ludzkiej wyobraźni spekulującej o nas i o wszechświecie. Mogę przekonać się, w jaki sposób każdy z pisarzy używa swoich umiejętności, wiedzy i przede wszystkim wyobraźni, by stworzyć pomysł i zobaczyć, co z niego wyniknie. To najstarsze pytanie, które zwykle przyciąga ludzi do nauk ścisłych: „A co, jeżeli?". Z odpowiedzi zawsze wynika zmiana. Może to być zmiana na lepsze - krok naprzód, ale również zmiana na gorsze. Większość utworów SF stara się ostrzec ludzkość przed niebezpieczeństwem, jakie niesie taka zmiana.

W tej antologii znajdują się oba rodzaje opowiadań: te, które zawiodą nas krok naprzód - czasami nawet więcej niż jeden - i te, w których cofniemy się nieco. Jest też kilka takich, które poprowadzą nas krok w bok.

Są tutaj utwory opisujące inne światy, opowiadania o obcych istotach przybywających na Ziemię, historie o robotach, podróżach w czasie, inżynierii genetycznej, utopiach i dystopiach, nierozwiązywalnych zagadnieniach, katastrofach i apokalipsie. Wszystko, co należy do fantastyki naukowej. Ale przede wszystkim są to opowieści o ludziach i o tym, jak radzą sobie z trudnymi warunkami, pomysłami i zmianami.

Kiedy zacząłem kompletować tę antologię, chciałem wybrać najbardziej intrygujące i zaskakujące utwory fantastyczno-naukowe z ostatnich czterdziestu lub pięćdziesięciu lat. Ponieważ science fiction dotyczy zmian i technologii, sporo tekstów starzeje się błyskawicznie. Nawet najlepiej napisane opowiadanie, oceniane wysoko przed półwieczem, dziś może zostać odebrane zupełnie inaczej, właśnie z powodu zmian, jakie zaszły w naukach ścisłych i społeczeństwie przez minione dziesięciolecia. Fantastyka naukowa stara się przewidywać przyszłość, ale rzadko jej się to udaje. Bardzo nieliczne utwory okazują się prorocze, jak choćby te, które opisały z wyprzedzeniem Internet lub gwałtowny rozwój telefonów komórkowych czy komputerów, upadek komunizmu i bloku wschodniego czy wzrost problemów z narkotykami na Zachodzie. Dlatego kiedy przeczytałem ponownie wiele moich ulubionych utworów sprzed lat, wiedziałem, że nie wszystkie zyskają uznanie w dzisiejszych czasach.

Jednak udało mi się osiągnąć cel. Antologia zawiera dwadzieścia dwa opowiadania. Dwa - Stephena Baxtera i Erica Browna - są zupełnie nowe, napisane specjalnie do tej książki. Kolejne dwa - Franka L. Pollocka i Georgea C. Wallisa - to utwory reprezentujące „złoty wiek", pochodzące sprzed prawie stu lat. Pozostała osiemnastka stanowi wyselekcjonowany przekrój literacki z lat 1950-1990. W rezultacie powstał zbiór łączący to, co najlepsze w starej i nowej fantastyce naukowej, pełen zaskakujących i różnorodnych pomysłów.

Załóżmy na przykład, że wynaleziony zostanie preparat dający dostęp do innej rzeczywistości i do innej wersji samego siebie w tej rzeczywistości. Jak kontrolować taki środek? O tym właśnie pisze Greg Egan w N jak Nieskończoność. Co jest rzeczywistością, a co snem? Na różne sposoby wyjaśnią to Robert Reed i Kim Stanley Robinson. Czy obcy są wśród nas, choć nie zdajemy sobie sprawy z ich obecności? Tę kwestię próbują wyjaśnić H. Chandler Elliott i Mark Clifton. Czy istnieje niewykrywalny obiekt? To właśnie opisuje Colin Kapp w Cieniu i Mroku. Brian W. Aldiss i John Morressy zastanawiają się nad efektami i konsekwencjami inżynierii genetycznej, a Connie Willis rozważa, co mogłoby zmienić losy drugiej wojny światowej. A jakie skutki pociągnie za sobą wejście do wnętrza czarnej dziury? Ostateczną granicę można przekroczyć z Georgeem Landisem w Wyprawie do czarnej dziury.

W tej książce jest oczywiście więcej opowieści. Jeżeli interesują Was obcy, zajrzyjcie do opowiadań Erica Browna, Petera Hamiltona, Michaela Swanwicka i Clifforda Simaka. Jeżeli szukacie sardonicznej oceny innych cywilizacji, przeczytajcie utwory Roberta Sheckleya i Philipa K. Dicka. A gdybyście zapragnęli ujrzeć koniec świata, sięgnijcie do postapokaliptycznej klasyki.

W antologii znajdzie się coś dla każdego. A świat nieograniczonej wyobraźni jest tylko o krok - wystarczy odwrócić tę stronę.

A zatem: miłej lektury.

Mike Ashley


Geoffrey A. Landis

A teraz przeskoczmy sto lat w przód, do czasów, gdy narodziło się współczesne podejście naukowe. Wszyscy byliśmy wtedy zafascynowani koncepcją czarnych dziur w przestrzeni, a prezentowane opowiadanie ukazuje właśnie to, co o nich wiemy, oraz to, jak mogłoby wyglądać zbliżenie do takiego obiektu. Zastanawiam się, jak ta historia będzie odbierana za sto lat. Geoffrey A. Landis (ur. 1955) na stałe jest związany z badaniami prowadzonymi przez NASA i napisał mnóstwo opracowań naukowych. Jako autor fantastyki zadebiutował utworem Elemental („Analog", grudzień 1984). Niedługo potem otrzymał nagrody: Nebula za Fale na morzu Diraca („Asimov", październik 1988) oraz Hugo za A Walk in the Sun („Asimov", październik 1991). Wczesne utwory Landisa wydano w zbiorze pt. Myths, Legends and True History (1991). Mars Crossing (2000) nagrodzono Lotusem za najlepszą powieść debiutancką roku.


Geoffrey A. Landis

Wyprawa do czarnej dziury


Nagły skok adrenaliny, napływająca fala przerażenia (gdybym jeszcze tylko mógł odczuwać strach) i świadomość, że oto chwila nadeszła, a ja jestem jedynym uczestnikiem i świadkiem zdarzenia.

Jestem jedynym, który wpadnie w czarną dziurę.

Boże mój! Nie jestem tamtym!

To się dzieje naprawdę.

Oczywiście już wcześniej czułem się podobnie. On i ja wiemy, jak to jest.

***

Wydaje się, że moje ciało jest jednocześnie za małe i za duże. Mięśnie, poczucie ruchu, pole widzenia - wszystko to nie pasuje. Wszystko jest obce. Wzrok mi się rozmywa, kolory są dziwacznie rozproszone. Kiedy się poruszam, dzieje się to nienaturalnie szybko. Ale nie mam wrażenia, że to nienormalne. Nawet się do tego przyzwyczaiłem.

- Uda się - powtarzam sobie.

Tak wiele jest do poznania i wszystko naraz. Powoli składam części twojej osobowości. Żadna nie jest tobą. Jesteś wszystkimi z nich.

Musi być pilot, oczywiście. Musisz być pilotem. Przyłączam twoją osobowość pilota i pilot staje się mną. Polecę w najgłębszą ciemność, w nieznane o wiele bardziej niewiadome niż niezbadane lądy. Musi być też naukowiec, rzecz jasna. Ktoś, kto zrozumie, co się dzieje, tak. Syntetyzuję osobowość. Jesteś także naukowcem, zatem i ja nim jestem. I rozumiem.

Potrzebny jest też ktoś, kto po prostu doświadczy tego, co się dzieje, i opowie (o ile przeżyje) o wyprawie w głąb czarnej dziury. Jeżeli przeżyjesz. Ja. Nazwę się Wolf - od sąsiedniej gwiazdy, bez powodu, może jedynie po to, by - choćby tylko dla siebie - odróżnić się i zaznaczyć, że nie jestem tobą.

Jesteśmy ty i ja, jestem tobą, a ty mną. Ale tak naprawdę ciebie tu wcale nie ma. Nie jestem tobą. Ty jesteś daleko stąd. Bezpieczny.

***

Niektóre czarne dziury - szepcze naukowiec we mnie - otacza dysk akrecyjny, lśniący w mroku jak latarnia. Pył i gaz z przestrzeni międzygwiezdnej, wirując szaleńczo, pędzi ku głodnej osobliwości, przyspieszając niemal do prędkości światła. Cząsteczki zderzają się ze sobą, ściskają, jonizują. Tarcie rozpala plazmę do temperatury milionów stopni i wywołuje jaskrawą emisję twardego promieniowania rentgenowskiego. Ale czarne dziury nadal pozostają absolutnie czarne, choćby blask opadających na nie gazów był najjaśniejszy w Galaktyce. Nikt i nic nie przejdzie obok nich. Nikt i nic nie przetrwa radiacji.

Czarna dziura Virgo do takich nie należy. Jest stara, pochodzi z początków wszechświata, gdy formowały się pierwsze gwiazdy. Pochłonęła już całą materię w pobliżu, pozostawiając wokół prawdziwą pustkę międzygwiezdną.

Virgo oddalona jest od Ziemi o pięćdziesiąt siedem lat świetlnych. Dziesięć miliardów lat temu stała się supermasywna, przekształciła w supernową i eksplodowała. Przez chwilę świeciła jaśniej niż Galaktyka, wyrzucając w przestrzeń połowę swojej masy. Teraz niewiele z niej pozostało. Wypalona resztka, o masie około trzydziestokrotnie większej od Słońca, wypełniająca przestrzeń wokół siebie jedynie grawitacją.

***

Przed wyprawą psychologowie sprawdzili moją/twoją kondycję psychiczną. Chyba zdaliśmy testy, skoro tu jestem. Lecz jaki człowiek chciałby wpaść w czarną dziurę? Oto jest pytanie. Jeżeli będę umiał na nie odpowiedzieć, może nas zrozumiem.

Zdaje się jednak, że pani psycholog to nie interesowało. Nawet na mnie nie spojrzała. Miała nieobecny wyraz twarzy charakterystyczny dla wszystkich, którzy przez nerw wzrokowy mogą łączyć się z systemem komputerowym. Jej wypowiedzi były pobieżne, obojętne. Prawdę mówiąc, obiekt badań też nie był obecny ciałem, stanowił jedynie moje odwzorowanie w komputerze, cyfrową mapę mojej duszy. Pamiętam ostatnie słowa tej kobiety:

- Czarne dziury fascynują nas tak bardzo, ponieważ skrywają głęboką metaforę - oznajmiła, spoglądając w przestrzeń. - Czarna dziura to dosłownie miejsce, skąd nie ma powrotu. A my metaforycznie pędzimy ku niej na oślep, ku temu miejscu, o którym nic nie wiemy, z którego nie doszła do nas żadna informacja i skąd nikt nie może powrócić. Żyjemy i przemieszczamy się w przyszłość, by nieuchronnie na końcu dotrzeć do osobliwości. - Przerwała, bez wątpienia czekając na komentarz. Lecz ja milczałem. - Zapamiętaj jednak. - Po raz pierwszy spojrzenie psycholog wyrwało się z niebytu i skupiło na mnie. - To prawdziwa czarna dziura, nie metafora. Nie traktuj jej jak przenośni. Przygotuj się na realność. - Znowu przerwała, by po dłuższej chwili dodać: - Zaufaj matematyce. To jedyne, co wiemy i czemu możemy ufać.

Marna pociecha.

***

Wolf przeciw czarnej dziurze! Można by pomyśleć, że to nierówny pojedynek, bo czarna dziura ma olbrzymią przewagę.

Nie tak całkiem nierówny.

Po swojej stronie mam technologię. Choćby tunel czasoprzestrzenny, czyli sztuczkę, dzięki której można przebyć w okamgnieniu pięćdziesiąt siedem lat świetlnych.

Tunel czasoprzestrzenny jest takim samym koszmarem relatywizmu jak czarna dziura, trikiem z zakrzywieniem przestrzeni, na jaki pozwala ogólna teoria względności. Po odkryciu czarnej dziury Virgo doprowadzono do niej z trudem tunel, przemieszczając się wolniej od światła, przez co przedsięwzięcie zajęło prawie stulecie. Lecz kiedy tunel został doprowadzony, podróż na Virgo przestała stanowić problem. Wystarczy zrobić krok, by dotrzeć do celu. Każdy może to uczynić.

Tunel czasoprzestrzenny - niezbyt dobra nazwa, ale chyba lepszej nie ma - to skrót. Fizycznie jest po prostu pętlą materii egzotycznej. Jeżeli wejdzie się do tunelu w jednym miejscu, wyjdzie się natychmiast z drugiej strony, o wiele dalej, niż się wydaje, gdy jest się wewnątrz. Z topologicznego punktu widzenia oba końce tunelu czasoprzestrzennego są ze sobą sklejone i w ten sposób tworzą skrót w przestrzeni.

Wykazując niezwykłą ostrożność, władze Ziemi nie zezwoliły na umieszczenie wejścia do tunelu prowadzącego do czarnej dziury w pobliżu ważnych węzłów transportowych, choćby wiązki przejść Neptun-Trojan 4. Dlatego wybrano orbitę czerwonego karła oznaczonego symbolem Wolf-562. Gwiazda ma dwie planety pozbawione atmosfery, kawałki zamarzniętej skały, nic więcej. Wolf-562 znajduje się w odległości dwudziestu jeden lat świetlnych od Słońca. Dlatego podróż na Virgo ma dwa etapy: najpierw przejście tunelem czasoprzestrzennym z Układu Słonecznego do Wolfa, a stamtąd dopiero skok na Virgo.

Czarna dziura ma sto kilometrów średnicy. Wyjście z tunelu znajduje się o parę metrów od powierzchni. Można uznać, że to wyjątkowa ostrożność.

Kiedy próbuje się zrozumieć relatywizm, trzeba najpierw przyjąć, że czas i przestrzeń stanowią jedność. Teoretycznie możliwość użycia tuneli czasoprzestrzennych do podróży przez kosmos została przewidziana na długo przedtem, zanim choć jeden został odkryty. Liczono wówczas, że taki tunel pozwoli przemieszczać się również w czasie. Kiedy jednak testowano pierwsze przejścia, okazało się, że warunek Cauchy'ego uniemożliwia podróż w przeszłość. Teoria się nie myliła, czas i przestrzeń okazały się aspektami tej samej rzeczywistości, czasoprzestrzeni, lecz każda próba skierowania tunelu w przeszłość kończyła się powstaniem dziury czasowej wytwarzającej polaryzację próżni, która niweczyła efekt.

Zanim my - czyli statek kosmiczny pilotowany przeze mnie oraz ja/ty - wejdziemy w tunel, do pracy muszą przystąpić inżynierowie. Nigdy nie widziałem otwarcia przejścia z bliska, więc teraz obserwuję uważnie. To na pewno będzie interesujące.

Tunel czasoprzestrzenny wygląda jak zwykła cieniutka obręcz. W rzeczy samej to pętla z materii egzotycznej, kosmiczna struna o masie ujemnej. Technicy przesuwają telerobotycznymi manipulatorami próżniowymi wzdłuż struny, bombardując ją ładunkami, aż zacznie dosłownie świecić od wyładowań o widmach z serii Paschena, niczym neon w mroku. Wówczas za pomocą ładunków elektrycznych nadaje się strunie kształt. Dzięki zmiennym niewidzialnym polom elektromagnetycznym struna zaczyna się skręcać. To powolny proces. Pętla o średnicy zaledwie kilku metrów ma masę porównywalną z Jowiszem. Ujemną w stosunku do Jowisza - podpowiada mi osobowość naukowca. Ale tak czy inaczej, trudno taką pętlę ruszyć.

Powoli i ociężale struna skręca się coraz bardziej, aż uformuje się w lemniskatę - kształt ósemki. Kiedy tylko zetknie się ze sobą, zaczyna lśnić, aż nagle zmienia się w dwa świetlne okręgi, drżące i wibrujące jak galareta.

Inżynierowie doładowują dwa tunele czasoprzestrzenne, a te wyginają się i błyskają, po czym powoli zaczynają się odpychać. Wibracje kosmicznych strun wywołują grawitacyjne zmiany - jak rozpryskująca się woda, gdy otrzepuje się z niej pies. I chociaż znajduję się w odległości dziesięciu kilometrów, wyczuwam zmiany ciążenia, niczym niewidzialne fale, które emanują energią i sprawiają, że pętle się powiększają. Promieniowanie stanowi na tym etapie poważne niebezpieczeństwo. Jeżeli technicy stracą kontrolę choćby na okamgnienie, mogą wywołać katastroficznie powiększającą się niestabilność, zwaną potocznie „wykrętem". Na szczęście promieniowanie tłumi się, zanim osiągnie wartość krytyczną - w końcu tworzeniem tunelu zajmują się profesjonaliści - i pętle stabilizują się w dwa doskonałe okręgi. Po drugiej stronie - na orbicie Wolfa - odbywa się identyczny spektakl. I w ten sposób tunel czasoprzestrzenny zostaje sklonowany.

Wszystkie tunele pochodzą od jednego - znalezionego w międzygwiezdnej pustce jedenaście wieków temu. Naturalnie powstała pętla ujemnej struny kosmicznej równie starej jak Wielki Wybuch, niewidzialna, wykryta jedynie dzięki zakłóceniom czasoprzestrzeni. Ta pierwsza pętla nie łączyła żadnych interesujących miejsc, ale to z niej ludzkość wytworzyła setki nowych tuneli i teraz z łatwością skracała drogę z gwiazdy do gwiazdy, w miarę potrzeb rozwijając nieskończoną sieć połączeń.

Nie powinienem podlatywać tak blisko. Kątem oka dostrzegłem gniewne czerwone błyski ostrzegawcze. Ignoruję jednak alarm. Energia rozchodząca się w formie fal grawitacyjnych może okazać się groźna dla człowieka, lecz w moim nowym ciele jestem niemal niezniszczalny. Jak miałbym znieść czarną dziurę, gdybym nie mógł przetrwać duplikacji tunelu czasoprzestrzennego? Dlatego lekceważę alarm, macham do inżynierów - choć wątpliwe, by mnie zobaczyli z odległości tylu kilometrów - i używając silniczków, wracam do swojego statku.

***

Statek, który będę pilotował, dokuje przy ośrodku badawczym, gdzie znajduje się aparatura i specjalistyczne wyposażenie, a także - dla naukowców w formie biologicznej - kwatery mieszkalne. W porównaniu ze stacją naukową statek wydaje się malutki, tyci owal ustawiony na niemal niewidocznym występie pancerza. Nie ma pośpiechu, nie muszę jeszcze startować.

Zaskakujące, że technicy w ogóle potrafią mnie dostrzec - wszak jestem drobinką w ogromnej pustce - a jednak kilku wyraźnie reaguje na moją obecność, w radiu słyszę uprzejme pozdrowienia: jak leci, ohayo gozaimasu, miło cię widzieć, jak samopoczucie? Na podstawie tylko głosów z odbiornika trudno się zorientować, czy kogoś znam lub choćby raz spotkałem. Odpowiadam zatem niezobowiązująco: jakoś leci, ohayo, ciebie też, wcale niezłe. Nikt jakoś nie przejawia ochoty na dłuższe pogaduszki i nic dziwnego, mają mnóstwo pracy.

Wrzucają różne rzeczy do czarnej dziury.

Albo raczej w czarną dziurę.

Stacja naukowa orbituje w odległości dziesięciu jednostek astronomicznych od Virgo, bliżej niż Merkury od Słońca. Okrążenie trwa nieco dłużej niż dwa dni, ale nawet z tak bliska nic nie da się zobaczyć. Skała rzucona w czarną dziurę potrzebuje dnia, by osiągnąć horyzont.

Jeden z szefów naukowych, biologiczny człowiek o imieniu Sue, znajduje chwilę, by ze mną porozmawiać, i tłumaczy, co właściwie naukowcy chcą osiągnąć. Moją uwagę zwraca zwłaszcza wzmianka na temat mierzenia odchyleń przy upadku kamiennych odłamków - ma to wyjaśnić, czy czarna dziura się obraca. Nawet najmniejsza rotacja może zakłócić zawiły kurs, po którym będzie tańczyć mój statek. Jednakże najnowsze teorie przewidują raczej, że stara czarna dziura dawno wytraciła pęd i - na ile inżynierowie mogą ocenić - jak dotąd pomiary potwierdzają to przypuszczenie.

Czarna dziura, a raczej nieobecność przestrzeni, jest całkowicie niewidoczna ze stacji. Podążam spojrzeniem w kierunku wskazanym przez Sue, ale nic tam nie ma. Mało prawdopodobne, żebym nawet przez teleskop dostrzegł maleńki obszar kompletnej czerni na tle nierównej ciemności obcego nieba.

Mój statek nie różni się zbytnio od sond i próbników. Różnicę stanowi jedynie moja obecność na pokładzie.

Zanim przybiję do stacji, przelatuję jeszcze nad statkiem, by dokonać ostatniej inspekcji miniaturowego jaja pokrytego doskonale odblaskową powłoką. Pancerz powstał z jednorodnego kryształu, syntetycznej substancji tak wytrzymałej, że żadna ziemska siła nie zdoła go nawet zadrasnąć.

Czarna dziura jednak nie jest ziemska.

***

Wolf przeciw czarnej dziurze! Drugi techniczny podstęp, przygotowany specjalnie na ten pojedynek, to moje ciało.

Już nie jestem kruchym, wypełnionym płynami człowiekiem. Pływy na horyzoncie czarnej dziury rozerwałyby ciało na strzępy, a przyspieszenia wymagane przy manewrach rozgniotłyby mnie na miazgę. Aby przetrwać tę podróż, załadowałem delikatny biologiczny umysł do ciała z o wiele bardziej odpowiedniego materiału. Ważna jest nie tylko odporność i wytrzymałość, lecz także rozmiar. Ta cielesna powłoka ma ogromną zaletę - jest miniaturowa. Siły wywołane przez zakrzywienia grawitacji są proporcjonalne do rozmiarów obiektu. Dlatego teraz liczę sobie milimetr wzrostu i jestem milion razy mniej podatny na rozciągnięcie, niełatwo mnie zmienić w nitkę spaghetti.

Nowe ciało ma jeszcze jedną zaletę. Mieści umysł działający jak software w komputerze wielkości główki od szpilki, tysiące razy szybszy niż biologiczny. Musiałem zwolnić swoje procesy myślowe, żeby się kontaktować z biologicznymi ludźmi. Przy pełnej prędkości moje reakcje trwają mikrosekundy - są jak błyskawica w porównaniu ze żmudną, powolną pracą neuronów. Czułość mojego wzroku natomiast przesunięta jest na ultrafiolet, ponieważ widziałbym jedynie rozmazane plamy, gdybym próbował polegać na tradycyjnym paśmie widzialnym dla człowieka.

Można mi było nadać dowolny kształt, rzecz jasna - sześcianu lub gładkiej kuli. Lecz konstruktorzy ulegli dyktatom społecznej konwencji: ludzkie ciało powinno zachować ludzkie cechy charakterystyczne, nawet jeżeli nie jest większe od mrówki. Dlatego przypominam człowieka kształtem, chociaż nawet w części nie jestem organiczny. Za to mój umysł naśladuje ludzki biologiczny software. Czuję się i postrzegam jako całkowicie normalny człowiek.

I tak być powinno. Bo jaką wartość miałyby doznania i doświadczenia maszyny?

Potem, kiedy powrócę - o ile powrócę - będę mógł wyładować i udostępnić wszystko, co przeżyję. Będę mógł na powrót stać się tobą. Lecz powrót nadal jest, powiedzmy, problematyczny.

***

A ty, mój oryginale, co ty czujesz? Dlaczego uważam, że powinienem wyruszyć w tę podróż? Wyobrażam sobie, jak śmiejesz się histerycznie, ponieważ udało ci się mnie wrobić i wysłać do czarnej dziury, podczas gdy ty wygodnie siedzisz sobie w fotelu, z dala od zagrożenia. Wyobrażanie sobie, jak się śmiejesz, uspokaja mnie. Wiem, że to fałsz. Trafiałem już w inne niebezpieczne miejsca i nigdy się nie śmiałem.

Pamiętam moją pierwszą wyprawę, lot na gwiazdę.

***

Tamtym razem byliśmy połączeni, zjednoczeni on-line, kontaktujący się w czasie rzeczywistym. Nasze umysły reagowały jak jeden. Pamiętam, że czułem wtedy niesamowite, elektryzujące podniecenie i przerażenie: Boże mój, naprawdę chcę to zrobić? Czy już za późno, by się wycofać?

Początkowo był to jedynie kaprys, szalony pomysł. Grupa naukowców, w której pracowałem, wysyłała próbniki do gwiazdy zmiennej Groombridge 1830b, by zbadać dynamikę rozbłysków. Skończyliśmy i impreza na zamknięcie projektu właśnie się rozkręciła. Wszyscy byliśmy na wysokich obrotach od różnych neurotransmiterów, kreatywność sięgnęła zenitu, a myślenie krytyczne spadło do zera. Ktoś, chyba Jenna, stwierdził, że powinniśmy wybrać się „na gwiazdę". Poczekać na rozbłysk i przelecieć przez niego z aparaturą pomiarową. Piekielny rajd!

Piekielny „rozprysk", jak określił to inny z imprezowiczów ze śmiechem.

„Jasne", dodał kolejny, pewnie ja. „Jak chcesz to zrobić? Załadujesz się do pamięci sondy, a potem wypakujesz dane zapisane podczas tej wycieczki?"

„To by się udało", przyznała Jenna. „Ale można zrobić to jeszcze lepiej: skopiować najpierw nasze ciała, a potem połączyć dwa mózgi. Jedno ciało spada na gwiazdę, drugie zapamiętuje wszystko przez łącze on-line".

W pewnym momencie, nie wiem kiedy, wyrażenie "my" objęło również mnie i moją kopię.

„Jasne", powiedziałem. „Ciało musi zostać umieszczone w izolacyjnej zawiesinie i doświadczać rozbłysku w czasie rzeczywistym!"

O poranku, kiedy znowu byliśmy skoncentrowani, mógłbym odrzucić pomysł, stwierdzić, że to tylko głupi kaprys podpitych naukowców, lecz Jenna uważała, że decyzja jest niezmienna jak neutronium i równie stała, należy zatem przystąpić do realizacji przedsięwzięcia. Skoro mamy wysłać zwiadowcę na gwiazdę, to do roboty!

Wprowadziliśmy kilka zmian. Lot do wnętrza gwiazdy wymaga czasu, nawet jeżeli gwiazda jest tak mała jak nasza Groombridge, dlatego należało zaprogramować kopii wolniejsze procesy myślowe, które zanurzony w izolatorze oryginał miał odbierać dzięki wzmacniaczom impulsów. Skoro oba mózgi były identyczne co do ostatniej molekuły, nietrudno było znaleźć odpowiednie pasmo i zsynchronizować połączenie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin