Budda_Podroz_ku_oswieceniu_budda.pdf

(193 KB) Pobierz
Budda. Podróż ku oświeceniu
Podró¿ ku oœwieceniu
Autor: Deepak Chopra
T³umaczenie: Ma³gorzata Wróblewska
ISBN: 978-83-246-1955-9
Format: A5, stron: 320
Uczta literacka zawieraj¹ca ka¿dy smak z bukietu ludzkich doznañ
Oto ponadczasowa sutra osobistego rozwoju duchowego. Deepak Chopra o¿ywia Buddê
tu¿ przed Twoimi oczyma. Wydobywa go z zamglonej przestrzeni czasu, na nowo
przyodziewa w cia³o z krwi i koœci, a jednoczeœnie nie ujmuje niczego z mitycznoœci
istoty oœwieconej.
Dziœ Budda jest dla nas symbolem pokoju i radoœci. Jego ¿ycie by³o jednak pe³ne
burzliwych i porywaj¹cych wydarzeñ, mocno zabarwionych mi³oœci¹, seksem,
morderstwem, strat¹, walk¹ i rezygnacj¹. Budda, wyprowadzaj¹c nas ze skalistego
terenu ziemskiego pado³u i doprowadzaj¹c na sam wierzcho³ek œwiata duchowego,
ostatecznie pomaga zrozumieæ prawdziw¹ naturê ¿ycia i nas samych. Ta ksi¹¿ka
nie tylko jest lektur¹ obowi¹zkow¹ dla ka¿dego, kto jest zainteresowany podwalinami
buddyzmu; to tak¿e porcja œwietnej literatury — porywaj¹cej, urzekaj¹cej i jednoczeœnie
niesamowicie inspiruj¹cej.
Ta historia to rzeczywistoœæ zmieszana przez wieki z fikcj¹. Opowiada o ksiêciu, który
sta³ siê ¿yj¹cym bóstwem. M³ody cz³owiek ¿yj¹cy w królestwie ojca, z dala od z³a
i cierpienia pochodz¹cego ze œwiata zewnêtrznego, odkrywa w koñcu gorzk¹ prawdê
o tym, ¿e staroœæ, œmieræ i ból s¹ nieod³¹czn¹ czêœci¹ ¿ycia. Zdradzony przez
najbli¿szych, ksi¹¿ê Siddhartha wyrusza w symboliczn¹ podró¿, która zmieni œwiat,
a prawdy dziêki niej objawione bêd¹ wywieraæ swoje piêtno w ka¿dym zak¹tku naszej
planety do dnia dzisiejszego.
Nawet najdalsz¹ podró¿ zaczyna siê od pierwszego kroku.
Budda
Zapieraj¹ce dech w piersiach arcydzie³o. Powieœciopisarstwo w najlepszym wydaniu.
Nie mog³em siê od niej oderwaæ. Po przeczytaniu tej ksi¹¿ki mam wra¿enie,
jakbym spotka³ Buddê osobiœcie i jakby by³ on w ka¿dym z nas, w ka¿dym,
kto poszukuje wielkoœci we w³asnym wnêtrzu.
Ta powieœæ bez w¹tpienia stanie siê dzie³em klasycznym.
Wayne Dyer , autor ksi¹¿ki Potêga intencji.
Zmieñ sposób postrzegania rzeczy, a rzeczy same siê zmieni¹
Budda.
430613860.001.png 430613860.002.png
7
1
Królestwo Sakya, 563 p.n.e.
ewnego chodnego, wiosennego dnia król Suddhodana obróci
si w siodle, aby przyjrze si sytuacji na polu bitwy. Szuka
jakiej saboci, któr w jego przekonaniu wróg zawsze posiada,
a któr on mógby wykorzysta. Jego zmysy zamkny si na
wszystko inne. Krzyki rannych i umierajcych potgowane byy
ochrypymi rozkazami dowódców wydajcych polecenia i wzy-
wajcych bogów na pomoc. Rozrywany koskimi kopytami i ci-
kimi nogami soni, przecinany elaznymi koami rydwanów grunt
ocieka krwi, jakby sama ziemia bya miertelnie ranna.
„Wicej onierzy! Potrzebuj tu wicej onierzy!” Suddhodana
nie czeka na spenienie wydanego rozkazu. „Jeeli ktokolwiek na
dwik mojego sowa zacznie ucieka, zabij go wasnorcznie!”
Piechota i powocy rydwanami przysunli si w stron króla, ich
zmaltretowane, brudne od walki sylwetki wyglday tak, jakby byy
wytworami botnistej ziemi.
Suddhodana by wojowniczym królem, ale niestety mylnie uwa-
a si za boga. Owszem, jak kady przywódca, przed bitw modli
si dugo w kaplicy wraz ze swoim wojskiem, ale w gbi duszy nie
wiza zwycistwa z pomoc bosk.
P
430613860.003.png 430613860.004.png
8
Zostawiajc bramy miasta za plecami, Suddhodana obróci
si i spojrza z nostalgi na swój dom. W miar jednak oddalania
si od Kapilavastu jego nastrój si zmienia. Kiedy dotar na pole
bitwy, by ju innym czowiekiem, przepenionym odgosami walk
i umierajcych koni. Zapach krwi i potu onierzy wypenia mu
nozdrza. Te doznania utwierdzay go w przekonaniu, e nigdy nie
przegra.
Tym razem wyprawa wojenna nie bya jednak zainicjowana
przez niego. Ravi Santhanam, dygnitarz wojskowy z pónocnej
granicy Nepalu, zaatakowa niespodziewanie jeden z wozów ku-
pieckich nalecych do Suddhodany. Odwet by natychmiastowy
i, mimo e ludzie dygnitarza znajdowali si na korzystniejszych
pozycjach na wzgórzu oraz walczyli na wasnym terenie, siy
Suddhodany miarowo zdobyway przewag. Konie wraz ze so-
niami deptay po lecych martwych lub jeszcze ywych, ale zbyt
sabych, aby si podnie i uciec. Suddhodana prowadzi swojego
wierzchowca zaraz obok brzucha jednego ze specjalnie wytreso-
wanych do walki soni, sprawnie unikajc jego ogromnych, ciko
stpajcych nóg. Nagle pó tuzina ostrych strza przeszyo besti,
doprowadzajc j do szau.
„Uformowa now lini rydwanów i zamkn rzd!” Król do-
strzeg, w którym miejscu linia frontu wroga bya osabiona i po-
datna na przebicie. Parnacie rydwanów wystpio naprzód, a za
nimi piechota. elazne koa stukotay po poranionej ziemi. Za
prowadzcymi rydwany stali ucznicy uwalniajcy setki strza
w kierunku wojsk dygnitarza. „Utworzy ruchomy mur!”
krzy-
„Trzeba zgnie ich lini!” Powocy rydwa-
nami byli dowiadczonymi weteranami, twardymi i bezlitosnymi
onierzami. Suddhodana jecha wolno na przedzie, ignorujc cae
zamieszanie znajdujce si o kilka kroków dalej. „Bogowie naka-
zuj, aby by tylko jeden król”
„ale
przysigam, e dzi nie jestem nikim wicej ni tylko zwykym
powiedzia spokojnie
cza Suddhodana
9
do boju!”
Oba wojska ruszyy z okrzykiem, napierajc na siebie jak
dwa zwalczajce si oceany. Gwatowno i przemoc przynosiy
Suddhodanie uczucie zadowolenia. Jego miecz wista, rozupujc
gowy przeciwników pojedynczymi ciciami. Ruchoma ciana ufor-
mowana przez onierzy króla zbliaa si i jeli tylko bogowie
zechc, a musz zechcie, linia wrogich wojsk otworzy si, trup po
trupie, i Suddhodana wraz z piechot bdzie móg si wlizgn
ciasnym klinem po krwi przeciwnika. Król wydrwiby kadego, kto
miaby zaprzeczy, i znajduje si on w samym rodku wiata.
W TYM SAMYM MOMENCIE królowa, ona Suddhodany, niesiona
bya w lektyce przez gsty las. Bya w dziesitym miesicu ciy
— znak, jak twierdzili astrologowie, e potomek bdzie niezwyky.
Lecz w umyle królowej Mai zamiast entuzjazmu czai si wycz-
nie niepokój wobec tego, co j otaczao. Dlatego wanie podja t
do nieprzemylan decyzj, aby uda si na czas porodu do domu
swojej matki.
Suddhodana z pocztku nie chcia si na to zgodzi. Mimo e
zwyczaj ten by do powszechny, on i jego ona byli zawsze nie-
rozczni. Maya znalaza jednak sposób, aby postawi na swoim.
Poprosia go o zgod w obecnoci zgromadzonego dworu królew-
skiego. Król nie móg publicznie odmówi maonce, i tak, mimo
niebezpieczestw, musia przysta na danie królowej. „Kto bdzie
ci towarzyszy?”
onierzem, wy za jestecie wielcy jak królowie. Kady z was jest
czci mnie samego. Có wic pozostaje królowi do powiedzenia?
Tylko dwa sowa. S to sowa, które wasze serca pragn usysze:
Zwycistwo i Ojczyzna !” Zakoczy i hukn komend jak biczem:
„Wszyscy razem
zapyta szorstko, majc nadziej, e strachem
zdoa odwie j od tego lekkomylnego planu.
„Damy dworu”.
10
„Damy dworu?” Podniós rk w gecie niechtnej zgody.
„Przydziel ci paru mczyzn, którzy nie s mi potrzebni”. Maya
umiechna si i wysza. Nie chcia dyskutowa z on, poniewa
tak naprawd zawsze go zadziwiaa i bya dla niego zagadk. Wszel-
kie próby zastraszenia jej czyhajcymi na drodze niebezpiecze-
stwami byyby daremne. Zawsze wydawao mu si, e wiat mate-
rialny by w jej przypadku pokryty cienk bon. Tak jak komar
czy waka poruszajca si tu nad powierzchni stawu nie mci
nigdy gadkiej tafli, otaczajcy May wiat móg, owszem, dotkn
jej, nawet j skrzywdzi, ale nigdy zmieni lub w inny sposób na
ni wpyn.
Królowa opucia Kapilavastu na dzie przed wymarszem o-
nierzy na bitw. Kumbira, najstarsza z dam dworu, podróowaa
na przedzie orszaku poruszajcego si wród gstwiny lasu. Byo
to mizerne towarzystwo, skadajce si z szeciu onierzy zbyt
starych, aby suy na wojnie, dosiadajcych szeciu szkap zbyt
wtych, aby bra udzia w bitwach. Za nimi podao czterech
sucych nioscych lektyk, w której znajdowaa si królowa. Szli
na bosaka, aby lepiej stpa po kamienistej ciece, opierajc na
ramionach wykoczone frdzlami i paciorkami brzegi lektyki. Maya
siedziaa ukryta w rodku, zasonita koyszcymi si, jedwabnymi
firanami. Spokojna i milczca. Czasem tylko wydawaa krótki, tu-
miony jk, kiedy który z sucych si potyka, a lektyk wstrz-
sao nage szarpnicie. Trzy mode damy dworu, narzekajce cicho,
e musz i piechot, zamykay pochód.
Srebrnowosa Kumbira zerkaa uwanie w prawo i w lewo,
wiadoma niebezpieczestw czyhajcych na kadym kroku. Ta
droga, która waciwie bya cienkim naciciem w zboczu granitowej
góry, kiedy bya po prostu ciek przemytników przewocych
nielegalnie do Nepalu jelenie skóry, przyprawy i inne towary; co
gorsza, wci jeszcze mona byo napotka takie grupy na swej
drodze. Równie tygrysy byy czstymi gomi w tych okolicach,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin