Kobieta nawrócona.pdf

(85 KB) Pobierz
Kobieta nawrócona
Kobieta nawrócona
„Dziennik Bridget Jones” najlepsza komedia sezonu
, napisana przez Helen
Fielding, okazała się bestsellerem w Anglii i następnie w Ameryce, zaś
nakręcony według niej film jest sukcesem sezonu. Czytelnicy jej polskiego
przekładu wyrażają zaskoczenie: ot, notatki przeciętnej dziewczyny
zabarwione humorem, gdzie tu sensacja? Czy film, który właśnie wszedł na
nasze ekrany, tłumaczy ją?
formie pamiętnika „Dziennik Bridget Jones”
ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI
Bridget rzeczywiście jest osóbką jak wiele innych, z tym jednak, że korzysta ona ze
zdobyczy feminizmu, czyli z możliwości, jakich dostarczają kobiecie obyczaje
współczesne, przyznające jej pełną wolność. Bridget ma około trzydziestki, dobre
stanowisko w firmie wydawniczej, jest namiętną palaczką, często korzysta
z alkoholu, nie dba o kokieteryjny wygląd i popada w nadwagę, nie ma również
skrupułów, jeśli idzie o sprawy męsko-damskie: gdy jest okazja i gdy ma ochotę, to
proszę bardzo.
Zobacz: trailer filmu w formacie mpeg
Ma grono przyjaciół o poglądach podobnie swobodnych: dziennikarka, działaczka
społeczna, popularny śpiewak rockowy, który porzucił karierę i żyje jakby skakał z
kwiatka na kwiatek. Co prawda, ostatnio Bridget niepokoi się, że nadmiar tytoniu
i ginu szkodzi jej, próbuje też pozbyć się otyłości i ćwiczy aerobik; ale poza tym jej
życiorys wydaje się wyrównany. Pojawia się w nim jednak nowy element. Dwaj
panowie interesują się nią, jak się zdaje, z zamiarem długofalowym; w niej również
budzi się potrzeba, na razie niejasna, ale narastająca, by odnieść się do tych okazji
w sposób trwały. Co wymaga rewizji jej dotychczasowego stylu życia.
1
Powieść w
8852795.004.png 8852795.005.png 8852795.006.png 8852795.007.png 8852795.001.png
Czy powinien on się zmienić, zaś jeżeli tak, to na jaki? To właśnie pytanie
zdecydowało o oryginalności i powodzeniu powieści i filmu: kobiece wyzwolenie
natrafia na kontrast – wyłania się tradycyjna damska sytuacja, tak jak ona wygląda
w potocznej codzienności. Z feminizmu bowiem jest kłopot, stale nierozwiązany,
w przeciwieństwie do innych postępowych poglądów naszych czasów, które jako
tako funkcjonują jako nieodłączna już część naszego życia. Tymczasem feminizm
jest wciąż kwestionowany. Problem ten rysuje się ostro w społeczeństwach
o krańcowych poziomach cywilizacyjnych, tak jest np. w Izraelu, co opisuje Anka
Grupińska w niedawno wydanym reportażu „Najtrudniej jest spotkać Lilit”. Z jednej
strony występują tam nowoczesne dziewczyny, istne Amazonki, które używają
instytucji, życia i chłopów jak im się podoba, i potrafią posłużyć się pepeszą w razie
potrzeby. Obok tego zaś trwają odwieczne familie chasydzkie, w których rodzice,
tuż po narodzeniu się dzieci, ustalają ich przyszłe małżeństwa mające nastąpić po
doj-rzałości, i dziewczyny bez sprzeciwu przystają na tę ślepą konieczność. Gdy
zaniepokojona tą biernością Grupińska zapytywała je – jak sądziła – ofiary,
uzyskała niespodziewaną odpowiedź. „Miłość to umiejętność dawania, a dawać
można każdemu, więc każdego można pokochać. Zaś owe z góry ustalone
swatanie daje zabezpieczenie: najpierw gruntownie sprawdza się kandydata,
a potem wyłania się miejsce na uczucie. Ci, którzy nie są chasydami, zakochują się
przypadkowo, a potem okazuje się, że wybrany ma poważny feler”. Uderzające
było dla Grupińskiej, że owe kobiety wyglądały na jak najbardziej szczęśliwe.
Bunt nie daje szczęścia
Czego nie da się powiedzieć o feministkach, co przyznała Shere Hite, autorka
głośnego w latach 70. „The Hite Report”, na temat jakimi to partaczami erotycznymi
są mężczyźni. Oświadczyła ona w wywiadzie w 1986 r., że „walka kobiet
2
8852795.002.png 8852795.003.png
o wyzwolenie naraziła je jednak na utratę równowagi”. Jest ciekawe, że ruch
feministyczny aktywny w krajach awansu cywilizacyjnego nie przyjął się np. we
Włoszech, gdzie – wydawałoby się – jest potrzebny, zresztą podobnie dzieje się
w innych okolicach o kulturze śródziemnomorskiej. Wytworzyły one obyczajowość,
w której kobieta co prawda jest obowiązana do przestrzegania tego i owego,
i ograniczona do gospodarstwa, ale tam w owej kuchni z miotłą w ręku jest
w najwyższym stopniu szanowana, jej głos w rodzinie bywa decydujący i liczą się
z nim najbardziej krwawi mafioso! O czym wie bywalec kina włoskiego: jaką to
potęgą potrafiła być Alida Valli, Anna Magnani czy Sophia Loren, mimo że
krępowały się wyjść na ulicę bez nakrycia głowy. Feminizm nie był im potrzebny,
w starej cywilizacji, która ustaliła, że mężczyzna potrzebuje męskiego, kobieta zaś
– kobiecego.
Inaczej dzieje się w społeczeństwach wstrząsanych przemianami i tu feminizm
odegrał swoją rolę... ale zastanawiam się, czy nie posuwam się za daleko, sięgając
do podobnej historiozofii i czy nie wybrałem się z drągiem na mrówkę, z okazji
udanej angielskiej komedii. Jednak niezupełnie: „Dziennik” byłby farsą jakich wiele,
gdyby nie jego oryginalność obyczajowa: dziewczyna wolna, która osiągnęła
sukces zawodowy, która nie musi liczyć się z zakazami, uprawia alkohol, używki,
gastronomię i także seks bez ograniczeń, obraca się w towarzystwie bez
przesądów – staje wobec perspektywy wybrania towarzysza życia, założenia
rodziny, prowadzenia gospodarstwa, czyli losu odwiecznej kury domowej, wszystko
to na tle dzisiejszej metropolii; konfrontacja, która – być może – staje się typowa.
Jest to okazja do groteski i film, postępując na ogół wiernie za powieścią,
wykorzystał ją.
Przede wszystkim dziewczyna ma do wyboru dwóch kandydatów, problem, który
dręczył już Scarlett w „Przeminęło z wiatrem”. Zrazu nie rysuje on się wyraźnie.
Mark jest nudnym prawnikiem, konwencjonalnym, uległym mamusi i wyraża się
z pogardą o naszej nieodpowiedzialnej Bridget, ona zaś kpi z niego w swoim
dzienniku. Drugi, Daniel, należy do jej życia: jest to jej szef w firmie wydawniczej,
funkcjonujący podobnie swobodnie jak ona: Bridget nie będzie musiała z jego
powodu zmieniać swojej niezależności i idzie z nim bez wahania do łóżka. Gra go
Hugh Grant, znany u nas z „Czterech wesel i pogrzebu” oraz z „Rozważnej
i romantycznej” według powieści Jane Austen jako sentymentalny, niezgrabny, lecz
uparty w uczuciach kochanek; tutaj ma rolę krańcowo różną: co prawda
eleganckiego, ale egoisty i łajdaka używającego Bridget jako ewentualnej rezerwy
w oczekiwaniu na bardziej atrakcyjne okazje. Co nie powinno jej niepokoić,
zważywszy jej podobną nonszalancję życiową, ale jednak, ale jednak, irytuje ją...
ten drugi, nudny Mark się przybliża... Szykuje się rezygnacja
z nieodpowiedzialnego Daniela, który niemalże staje się tu symbolem, oznacza
stopniowo następującą odmianę: Bridget z feministycznej niepodległości przesuwa
się do odwiecznej misji kobiecej. Finał jest do przewidzenia.
3
 
Wolność czy porządek?
Historyjka mogłaby okazać się banalna gdyby nie humor filmu: polega on na
przeciwstawieniu swobody obyczajowej postaci oraz sytuacji wymagających
regularnego, powszechnie przyjętego sposobu zachowania się, do czego ani
Bridget, ani jej otoczenie nie pasuje. Tak jakoś wypadło, że dochodzi do bójki
między Danielem i Markiem o Bridget: „starcie między mężczyznami o dziewczynę”,
co w tradycyjnym kinie stanowi efektowny pojedynek na pięści, ale nie tutaj; jest to
istna parodia, bo przeciwnicy– uważający, że powinni się bić – zgoła tego nie
potrafią. Jeden drugiego usiłuje kopnąć od tyłu, trzymają się za kieszenie
i bezskutecznie próbują się przewrócić, tarzają się po ziemi tam i z powrotem.
Dawno już nie było tak śmiesznej bijatyki w filmie. Organizuje się zabawa
kostiumowa: ma ona polegać na przebraniu się panów za osoby duchowne, pań za
ulicznice. Ale nastąpiła zmiana, o której nie wszystkich powiadomiono: towarzystwo
jest więc w codziennych garniturach, zaś naiwny Mark wypożyczył strój pastora
z sutanną i koloratką, i czuje się głupio, ale nie do tego stopnia, jak inny gość
ciężej nabrany, w uroczystym ornacie, w infule biskupa i z pastorałem.
Występuje tu, na uroczystej promocji książkowej, autentyczny pisarz Salman
Rushdie, ten skazany wyrokiem – niewykonanym – przez ajatollaha Iranu,
zaproszony przez realizatorów filmu do udziału; stawia mu się raz po raz
niedorzeczne pytania w rodzaju: „Czy pan nie wie, gdzie tu jest ubikacja?”
Natomiast dziwowiskiem filmu jest główna rola amerykańskiej aktorki Renée
Zellweger. Tak jest. Gra ona paroma grymasami i robi z Bridget głupka stale
zdezorientowanego; ciągle zaskoczona, bo nic jej nie wychodzi z tego, co
zamierzała, co jednak ma być sympatyczne. Bridget jest kimś zupełnie innym:
oczywiście jest spontaniczna, ale jej wolność łączy się z bystrością, i nawet gdy
aranżuje kłopotliwe sytuacje, wie co robi. Nie bez powodu Daniel i Mark interesują
się nią. Następnym dziwowiskiem jest, że ten klops aktorski nie przeszkadza. Jest
to tryumf znakomitego scenariusza nad nietrafnym wykonaniem.
Jego sukces polega na osiągnięciu przekonującej równowagi. Łatwo bowiem mogło
tu dojść do kompromitacji albo damskiego dążenia do wolności, albo kobiecej
potrzeby życiowego ładu. Bywały filmy, które ośmieszały feminizm na rzecz jakoby
wartościowego porządku familijnego. Tutaj nudny lecz zakochany mecenas Mark
oświadcza, że bierze Bridget taką, jaka ona jest, i powtarza to parę razy, bo nie jest
błyskotliwy w sformułowaniach. Co odpowiada opinii sławnej modelki Glorii
Steinem, zapytanej co sądzi o feminizmie: „Po co cały ten zgiełk! wystarczy trochę
czułości, trochę ciepła, trochę pieszczot, i wszystko się wyjaśni”. Popieram
najgoręcej, tym bardziej że „Dziennik Bridget Jones” jest jak dotąd najlepszą
komedią sezonu.
4
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin