KAT - Michalak.doc

(138 KB) Pobierz

25

 

“Heban” – Ryszard Kapuściński

by Joanna

Pulsujący, czarny ląd. Morze rozgrzanej do czerwoności ziemi, której nie sposób objąć wzrokiem. Dudnienie, przeszywające atłas ciemnej nocy. Wzrok słonia, który już nie jest szorstkim, nieporadnym zwierzęciem, tylko cielesną siedzibą dla duchów przodków. I widziałam to wszystko. Nie – przeczytałam, a później wyobrażałam sobie, jak to jest spać w łóżku oblepionym karaluchami, z prześcieradłem mokrym od dusznego powietrza. Po prostu byłam obok i patrzyłam z niedowierzaniem.

Prawdą jest, że myślimy stereotypowo. Na hasło “Afryka” jak jeden mąż rozczulamy się wspomnieniem wychudzonych dzieci lub, zależnie od doświadczeń, wspominamy ciepły urlop w pięciogwiazdkowym hotelu i wycieczkę na wielbłądzim grzbiecie. Wielu myśli, że te 950 milionów istnień, zamieszkujących czarny ląd, wystarczy wrzucić do worka z napisem “Afrykanie”. Sama nie byłam świadoma, że tak nie wolno. Każde plemię ma odmienne wierzenia i zwyczaje – Tuaregowie grzebią zmarłych na pustyni, by nigdy tam nie wrócić; Bantu wierzą zaś, że łączy ich szczególna więź ze zmarłymi, dlatego ich ciała chowają pod podłogą chaty, w której właśnie mieszkają.

Jakże odmienny świat pokazał mi Ryszard Kapuściński! Magiczny, gdzie czas to rzecz względna, nikt nigdzie się nie spieszy – bo i po co? Autobus odjeżdża, gdy jest pełny, nie – o określonej godzinie. Nie zapomnę jednak o wszechobecnej biedzie, doświadczającej człowieka już od maleńkości. Dzieci zmuszone są brać udział w krwawych wojnach, zatem biegają z bronią w ręku. Najbardziej boli mnie, że nasze wysyłanie pożywienia, ubrań, pieniędzy i przyborów szkolnych mało daje. Bo Afryka nie jest uboga. Po prostu jest złamana, na jej obliczu widnieje rysa, ogromna szczelina. Po jednej stronie są bogaci, którzy obalając Białych, sami zagarnęli całe bogactwo. Gdzieś, w piaszczystym piekle płaczą ich bracia. Z głodu, pragnienia. Wciąż marzą, że ktoś przeciwstawi się rabunkowi paczek, które im wysyłamy.

    Wielki Las (…) jest monumentalny, jego drzewa mają trzydzieści, pięćdziesiąt i więcej metrów wysokości, są gigantyczne, idealnie proste, stoją luźno, zachowując wobec siebie wyraźny dystans, wyrastają z ziemi właściwie bez poszycia. I teraz, wjeżdżając w Wielki Las, pomiędzy te niebotyczne sekwoje, mahonie, sapele i iroka, mam uczucie, jakbym wchodził w progi wielkiej katedry, przeciskał się do wnętrza egipskiej piramidy czy stanął wśród drapaczy chmur Piątej Alei.*

 

Chciałabym zobaczyć Afrykę. Tę Afrykę.

 

- – - – - -

* Ryszard Kapuściński, “Heban”, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2003, s. 282

“Lektor” – Bernhard Schlink

by Joanna

 

Czyżby próby rozliczenia się z wojenną przeszłością były zadrą w sercu populacji niemieckiej? Być może. Wielu próbuje postawić wreszcie na kartce papieru wynik równania, które jednoznacznie pokaże, co było dobre, a co złe.

Schlink stawia trudne pytania i romans piętnastolatka z dojrzałą kobietą czyniąc za tło rozważań, nie ułatwia czytelnikowi poszukiwań, dających spokój i wytchnienie raz na zawsze. Zmarłym i żyjącym, analfabetom i piśmiennym. Schmitz była strażniczką w obozie i to wszystko komplikuje. Jej niebieskie sukienki i  fascynująca twarz są teraz zgniłą śliwką z robakiem pod pestką.

Czuję się zagoniona w kąt, jakby za karę. Obserwowałam Hannę i jej jędrne ciało, włosy upięte w kok, ale oczyma Michaela, zdając sobie sprawę z pożądania i miłości, jaką do niej żywił. Rozumiem, że podczas procesu nie chciała się zdemaskować i skompromitować. Nie umiem jej zgłębić i jednoznacznie potępić. Ale czy nie narażam się na gniew etyków, jeśli powiem, że polubiłam kobietę, dla której analfabetyzm jest straszliwszy niż śmierć niewinnych w Auschwitz i wszystkich komorach gazowych? Skąd mam wiedzieć,  co rodziło się w jej głowie, gdy kazała  więźniarkom czytać książki na głos, każdego wieczora?

Przypomina mi się “Łaskawe”. Littel też usiłował zmącić mój pozornie niezachwiany zbiór wartości i zasad moralnych, skrzętnie poukładanych, jednym pytaniem – czy kat wykonujący rozkaz jest winny? Przecież nie czuł do nikogo nienawiści. On tylko pracował. W przeciwnym razie osądźmy zwrotniczego. To on posłał kilometry wagonów na śmierć.

 

 


Psychobójca z czarnego lądu

 

Współczesna literatura afrykańska jest w Polsce niemal kompletnie nieznana. Zachowawcza polityka głównodowodzących na rynku literackim, zredukowała znajomość z nią praktycznie do twórczości niedawnego noblisty - Johna Maxwella Coetzee. Dotychczasowy impas wydawniczy próbuje przełamać nowy gracz na literackim rynku - firma Karakter.

 

Na pierwszy ogień poszedł pisarz rodem z Republiki Konga. Wydany pod koniec ubiegłego roku ,,Kielonek'' zdobył serca zarówno krytyki jak i czytelników (co niekoniecznie idzie w parze), a tegoroczna repeta z ,,African psycho'', skutecznie sytuuje Alaina Mabanckou na miejscu nowego idola zblazowanych licealistek i pretendujących do kreowania współczesnych trendów studentów. I bardzo dobrze - w końcu proza Mabanckou tryska humorem, świeżością i dyskretnym absurdem. Ta moda to miła odtrutka na głęboko depresyjne, wypełnione traumą i niedostosowaniem, wyśmienite swoją drogą, pisarstwo ostatnich medialnych ikon literatury - Michaela Houelebecqa czy Elfriede Jelinek.

 

,,Postanowiłem zabić Germanie dwudziestego dziewiątego grudnia. Myślę o tym od tygodni, gdyż, cokolwiek by o tym nie mówić, zabicie kogoś wymaga zarówno psychicznego, jak i materialnego przygotowania. Sądzę, że odnalazłem już odpowiedni stan ducha, nawet jeśli wciąż nie zdecydowałem, jakim narzędziem dokonam tego czynu. Pozostaje jedynie rozstrzygnąć ów szczegół''. Tym monologiem głównego bohatera, rozpoczyna swoją historię Mabanckou. Cytat trochę długi, ale fenomenalnie charakteryzuje głównego bohatera i wskazuje kierunek, w jakim przebiegnie opowieść. Pozostałe dwieście stron lektury, to festiwal skrzętnego planowania szczegółów zbrodni, równie skwapliwego wycofywania się z przedsięwziętych planów, litania wewnętrznych sporów i narastających wątpliwości, w końcu mierzenie się z wizją własnego, być może nieistniejącego w rzeczywistości, ja.

 

Gregoire Nakobamoyo mieszka w ubogiej dzielnicy picie-wody-to-idiotyzm, leżącej w bliżej nieokreślonym afrykańskim państwie. Już dzieciństwo nie sprzyjało naszemu bohaterowi - tuż po urodzeniu został porzucony w szpitalu przez matkę. Pozbawiony rodzicielskich uczuć, najpierw z przymusu, później coraz bardziej świadomie, przyjmuje edukację ulicy, z którą nieuchronnie wiążą się: cwaniactwo i przemoc, ale też podskórny lęk, niepewność i nieustanne zagrożenie. Przez jakiś czas wydaje się, że los się odmienił - opiekę nad Gregoirem przejmuje ,,dobrze postawiona'' w hierarchii społecznej rodzina zastępcza. Jednak krótkotrwały pobyt w ciepłym mieszczańskim gniazdku, mimo wielu docenianych przez bohatera pozytywów (jak nauka pisania i czytania, czy pełny brzuch), przynosi rozczarowanie i ostateczne zdemaskowanie moralnej obłudy klasy wyższej. Bohater powraca do naturalnego środowiska, na ulicę, którą ,,traktuje jak ojca i matkę z braku prawdziwych rodziców''. Równocześnie potrafi on zachować pozory społecznej normalności: buduje własny, półlegalny dom, zakłada przyzwoicie prosperujący zakład samochodowy. Mimo że mentalnie głęboko wrośnięty w tkankę miasta, świadomie wybiera życie na jego marginesie, w pozornym uśpieniu. Tworzy figurę samotnego introwertyka wędrującego po dobrze sobie znanych, oznaczonych krwią i potem ulicach, pełnych moralnego ścierwa, syfu i kurewstwa, ulicach tworzących ,,dzielnicę, która stała się hańbą dla całego kraju". Sfrustrowany, świadomy własnej małości, pełen kompleksów dotyczących fizycznego wyglądu (kanciasty łeb, wielkie, nieproporcjonalne dłonie), przepełniony nienawiścią do ,,tych lepiej urodzonych, tych, którym się udało'' (,,nie cierpię ludzi pięknych, bo nic nie zrobili, żeby na to zasłużyć, i tylko społeczeństwo ogłasza, że są piękni''), ma świadomość przegrania swojego życia już na starcie. Ale i przegranym można marzyć o wielkich czynach, popularności i - jeśli nie o wzbudzaniu powszechnej sympatii - to przynajmniej przerażenia. Idolem Gregoira jest mistrz Angoualima - nieżyjący już legendarny seryjny morderca, który zyskał medialną sławę, a wspomnienie jego imienia po dzisiejszy dzień wzbudza strach i pewnego rodzaju społeczny szacunek. Zainspirowany dokonaniami ....bohater Nakobamoyo postanawia wkroczyć na drogę przemocy, od tej pory jego grafik dnia wypełnia planowanie morderstwa Germaine - prostytutki przybyłej z ,,kraju naprzeciwko''. Tyle tylko, że zabić wcale nie jest tak łatwo, a i Gregoire okazuje się nie być urodzonym mordercą.

 

I tu ujawnia się uroda pisarstwa Nakobamoyo - podszyta ironią przewrotność pomaga autorowi wygrać dość oklepany wątek na swoją korzyść. Bohater, przedstawiony pierwotnie jako bezlitosny, działający bez cienia wątpliwości, pragmatyczny zabójca stopniowo ukazuje drugą, prawdziwą twarz, człowieka - owszem, pozbawionego niuansów natury moralnej, za to wewnętrznie słabego, nie wytrzymującego ciążącej nad nim psychicznej presji, psychokillera, którego każdy atak na świat zewnętrzny kończy się nokautem wewnętrznym. I nie pomoże robienie groźnych min ani seanse terapeutyczno-inspiracyjne na grobie mistrza Angoualima, spoczywającego na cmentarzu zmarłych-którzy-nie-mają-prawa-do-snu. Psychiczne męki autor rozwleka w czasie, napawając się w nieskończoność początkowo nieuświadomioną nieporadnością bohatera. Pewnie myślicie, że zdążyłem już opowiedzieć całą fabułę ,,African psycho''. Nic bardziej mylnego. Zapewniam, że za pozornym "nic nie dzianiem się" i rozchwianiem psychicznym Gregoira kryje się intensywność fabularna, którą można by spokojnie obdzielić kilka innych lektur. Dodatkową zaletą powieści jest jej lekki, ironiczny język, neutralizujący odrobinę ciężkawą tematykę. Mabanckou bez taryfy ulgowej pokazuje biedę, przemoc i brak autorespektu współczesnej Afryki. Ze sfrustrowanej niesprawiedliwością społeczno-ekonomiczną dzielnicy picie-wody-to-idiotyzm tworzy luźną metaforę getta, zamieszkanego przez ludzi pozbawionych równych szans rozwoju, udowadniając, że pomimo niesamowitego skoku cywilizacyjnego problem wykluczenia jest wciąż aktualny, a pozornie odległy trzeci świat jest na sąsiedniej ulicy, niezależnie od szerokości geograficznej na której się znajdujemy. W ,,African psycho'' słychać wyraźnie głos oskarżycielski skierowany w stronę mediów promujących najniższe instynkty, a także kpinę z ogłupiałej publiczności niecierpliwie przebierającej nogami w oczekiwaniu na kolejne krwawe "szoł". Jak u Masłowskiej: Devil tv czynne 24 godziny na dobę, bez powtórek, wszystko na żywo. Ale książka Mabanckou, to przede wszystkim rzecz o złudzie, gonieniu nieuchwytnych marzeń, w końcu o bolesnej konfrontacji urojeń dotyczących własnej osoby z realnym życiem.

 

Największa przyjemność kontaktu z prozą Mabanckou polega na jej wielowymiarowości i - pozostawieniu otwartą - całkiem sporej furtki interpretacyjnej. W zależności od potrzeby możemy ją czytać jako podszytą specyficznym humorem powieść sensacyjną lub gorzką, egzystencjalną rozprawkę krytyczną. A to tylko dwa możliwe tropy, warto poszukać swojego.

I tylko nie można się uwolnić od pytania: kogo tak naprawdę próbuje zabić Gregoire? Ciebie, siebie? A może mnie...

 

Mariusz Rajkiewicz

 

 

 

 

 

 


Afrykański ruch zielonych Wangari Maathai

 

Wangari Maathai, kenijska działaczka, aktywistka ekologiczna i polityczna, założycielka partii zielonych w Kenii (Mazingira). Pierwsza kobieta z Afryki Wschodniej i Środkowej, która zdobyła doktorat na afrykańskiej uczelni. Laureatka pokojowej nagrody Nobla w 2004 r., głównie za swoją działalność w Ruchu Zielonego Pasa (Green Belt Movement), w ramach którego posadzono tysiące drzew, co znacząco spowolniło proces pustynnienia Kenii. W 2002 r. Wangari Maathai została parlamentarzystką w Kenii, osiągając nieprawdopodobny wynik: 98% głosów. Wywiad przeprowadzony w kwietniu 2009 r. w Nairobi przygotowali: Miłka Stępień i Frederic Piqueray.

 

- Jest pani pierwszą kobietą z doktoratem w Afryce środkowej i wschodniej. Jak się pani czuła, odbierając dyplom?

 

- Bardzo dziękuję. To naprawdę wielka przyjemność dzielić się tymi przeżyciami. Był to rok 1971. Moment był szalenie ekscytujący, nie tylko dlatego, że byłam pierwszą kobietą, która otrzymała doktorat, ale także dlatego, że dyplom wręczył mi nasz pierwszy prezydent - Kenyatta. Był bardzo popularny. Czułam się fantastycznie. Ale - co ciekawe - lokalne media w ogóle o mnie nie wspomniały. Być może dlatego, że przyjechał prezydent i wszystkie przekazy dotyczyły jego? Zawsze jednak myślałam, że to raczej typowe: kobiety są często ignorowane, nawet gdy osiągają coś ważnego.

 

- Proszę nam opowiedzieć o problemach ekologicznych w Kenii, które doprowadziły do utworzenia Ruchu Zielonego Pasa.

 

- Pracowałam wtedy nad doktoratem. Wkrótce po rozpoczęciu badań zdałam sobie sprawę, że coś niepokojącego dzieje się ze środowiskiem. Jednym ze wskaźników było brązowienie liści, szczególnie w porze deszczowej, oraz znikanie dobrej jakości gleb. Częściowo wynikało to z faktu, że w czasach kolonialnych usunięto z wielkich połaci ziemi pierwotną roślinność, przekształcając je w tereny rolnicze. Wycięto także nasz rodzimy las i posadzono eukaliptus i sosnę - egzotyczne gatunki drzew, pochodzące z półkuli północnej i południowej, które nie mają takich zdolności absorbcji wody oraz jej retencji. Prowadzi to do powodzi i wypłukiwania gleb.

 

W roku 1975 odbyła się pierwsza konferencja ONZ na temat kobiet. W czasie przygotowań do niej - tu, w Kenii - często spotykałam się z kobietami ze wsi. Narzekały na brak drewna opałowego, materiałów budowlanych, żywności. Zdałam sobie sprawę, że większość z nich pochodzi z obszarów, gdzie wprowadzono uprawy komercyjne, takie jak herbata czy kawa. W tym celu trzeba było oczywiście usunąć mnóstwo roślinności, szczególnie krzewów, które tradycyjnie dostarczały ludziom drewna opałowego oraz budulca. Pamiętałam z własnego dzieciństwa, że dawniej było tam mnóstwo drewna, które można było zbierać. I tak, łącząc te wszystkie obserwacje, zdałam sobie sprawę, że trzeba coś z tym zrobić. Podczas przygotowań do konferencji zaproponowałam innym uczestniczkom, czy nie mogłybyśmy sadzić drzew. Tak narodził się ten pomysł.

 

- Zasadą działania Ruchu Zielonego Pasa jest docieranie do zwykłych ludzi. Początkowo sama uczyła pani wiejskie kobiety sadzić drzewa. Dlaczego właśnie kobiety - i dlaczego sama? Czy to najlepsza metoda wprowadzania zmian?

 

- Współpracowałam wtedy, pod auspicjami Krajowej Rady Kobiet, z członkiniami rady pochodzącym głównie z terenów wiejskich. Po drugie - w tej części świata to głównie kobiety pracują w polu. Mężczyźni - tylko wtedy, gdy jest to praca najemna, za pieniądze. Taki jest tradycyjny model rodziny. Zależało mi, aby projekt się powiódł, dlatego zaangażowałam się w jego realizację osobiście. Stało się to dla mnie bardzo ważne. Zazwyczaj ludzie wykształceni nie angażują się w pracę na roli, wydaje mi się więc, że było to dla wieśniaczek zachęcające - widzieć, jak ja, kobieta wykształcona, na kolanach, brudnymi rękami sadzę drzewa w ich interesie. Pomimo więc, że nie było to z góry zaplanowane, okazało się bardzo dobrą strategią.

 

Dziś, patrząc wstecz, myślę, że rozwój Afryki powinien się odbywać właśnie w ten sposób. Większość ludzi jest u nas na tym poziomie. Pracują na roli i wciąż jest to produkcja na własne potrzeby. Rozwinięte rolnictwo jest drogie, potrzeba na nie dużo środków, kapitału. Niewielu na to stać, toteż większość pracuje tak, jak pracowało się trzydzieści lat temu. Jestem przekonana, że to właśnie tam należy inwestować, czyli w zwykłych ludzi. Edukować ich w ich lokalnych językach, dawać im umiejętności, zachęcać do pracy, a także przeciwstawić się kulturze, która stała się obecnie dominująca w Afryce: kulturze bierności i uzależnienia od pomocy zewnętrznej.

 

- Doświadczyła pani różnych form dyskryminacji przez te lata: wyrzucono panią z uczelni, później, kiedy w Nairobi walczyła pani o lokalny targ, pobito panią i wtrącono do więzienia... Co dało pani siłę, by mimo to kontynuować pracę?

 

- Myślę, że miałam dużo szczęścia, ponieważ kształciłam się w Stanach Zjednoczonych i Europie, w latach sześćdziesiątych. Był to czas wielkiej aktywności studenckiej, walki o prawa człowieka, o pokój, głównie za względu na trwającą wtedy wojnę w Wietnamie. Także - czas nasilonego ruchu praw obywatelskich, prowadzonego przez takich ludzi jak Martin Luther King. Miało to na mnie ogromny wpływ i kiedy wróciłam do Kenii, zapragnęłam zobaczyć tu lepszy, sprawiedliwszy kraj. Włączyłam się do działania. Z początku nie dostrzegałam związku polityki z ekologią, ale z czasem to właśnie Ruch Zielonego Pasa otworzył mi oczy na fakt, że za zniszczenie środowiska w dużym stopniu odpowiada złe zarządzanie. Nasz rząd nie respektował praw człowieka, kobiet czy środowiska, nie promował równości. Zamiast się bogacić, coraz więcej z nas biedniało, a tylko nieliczni stali się bogaci naprawdę. Pracowałam z ludźmi biednymi i starałam się dostrzec, w jaki sposób mogłabym poprawić ich jakość życia. Zrozumiałam, że to nie lenistwo, niechęć do pracy czy nauki, ale system polityczno-ekonomiczny, który stworzyliśmy, był odpowiedzialny za ich ubóstwo. I właśnie z biedy niszczyli środowisko, od którego byli zależni - chociażby wycinając ostatnie drzewa na opał, co tym bardziej nasilało erozję gleby.

 

Powiązałam dobre rządzenie i respektowanie praw środowiska ze zdolnością ludzi do tego, by żyć ze sobą w pokoju. System stworzył bowiem tak wielu biednych, tak wielu młodych bezrobotnych, iż w rezultacie Kenia stała się krajem bardzo niestabilnym. I choć przykro to mówić, sytuacja do dziś nie poprawiła się zanadto. Niewielki procent ludzi ma kolosalne majątki, a ogromna większość cierpi biedę. Ludziom brak poczucia bezpieczeństwa. Ta niepewność, dodatkowo nakręcana przez polityków, bywa bardzo niebezpieczna - mieliśmy okazję zaobserwować to w zeszłym roku, kiedy doszło do ulicznych rozruchów. Zginęli ludzie...

 

- Co uważa Pani za swoje największe osiągnięcie?

 

- Oczywiście wielkim sukcesem było nadanie mi przez Norweski Komitet Noblowski Nagrody Pokojowej. Czuję się niezwykle zaszczycona, że zostałam wybrana jako reprezentantka kwestii, której dotąd nie doceniano: związku między stanem środowiska a pokojem, na poziomie krajowym, regionalnym i globalnym. Od tego czasu wiele osób w Afryce zdało sobie sprawę, że mnóstwo konfliktów, które nas dręczą, ma swoje źródło w nieprzestrzeganiu przez polityków praw człowieka i w sposobie podziału zasobów kraju. To właśnie ci, którzy są dyskryminowani, marginalizowani, wykluczeni, zwykle odwołują się do przemocy, szukając sprawiedliwości. Rozsądnie zarządzając zasobami ziemi, sprawiedliwie dzieląc się nimi, jesteśmy w stanie zapobiec lokalnym konfliktom, które występują na całym świecie.

 

- Czy uważa Pani, że kwestie środowiskowe są ważniejsze dla kobiet niż dla mężczyzn? Dlaczego?

 

- Nie, nie sądzę. Ale... w naszej części świata to kobiety są bardziej zależne od podstawowych zasobów natury: gleby, lasu, wody w rzekach. Jeżeli na skutek zniszczenia środowiska występuje susza, cierpią kobiety. Kiedy brakuje drewna na opał, cierpią kobiety. Gdy ma miejsce klęska nieurodzaju, ponieważ ingerencja w środowisko była nadmierna, cierpią kobiety. Mężczyźni bowiem w poszukiwaniu pracy często emigrują do miast, a nawet za granicę; kobiety zwykle zostają same z dziećmi. Ale być może kobiety w krajach rozwiniętych, choć nie muszą się bać o elementarne przetrwanie, są bardziej wrażliwe na sprawy ekologii, ponieważ troszczą się o jakość życia?

 

Wszystkim powinno zależeć na środowisku, ponieważ każdy z nas oddycha tym samym powietrzem, pije tę samą wodę i je tę samą żywność. Myślę jednak, że dla wielu mężczyzn zasiadających przy stołach, gdzie ustala się budżety państw i decyduje, na co przeznaczyć wydatki, liczą się przede wszystkim kwestie obronności, biznes, ekonomia, a nie dbałość o środowisko. Spójrzmy na przykład na Afrykę - to kontynent, gdzie ma miejsce wiele konfliktów. Państwa są bardzo niespokojne, niepewne swojej pozycji, dlatego priorytetem są dla nich sprawy obronności. Znacznie łatwiej wydadzą pieniądze na armię i uzbrojenie niż na ochronę lasu, wód, przeciwdziałanie pustynnieniu gleby. Niedawno byłam na spotkaniu z uchodźcami z Darfuru, mieszkającymi obecnie w północnej części Czadu. Byłam zszokowana poziomem procesów pustynnienia tego kraju: coraz bardziej pochłania go Sahara. A jednak priorytetem Czadu nadal jest obrona. Znajduje się bowiem w stanie wojny z Sudanem, a uchodźcy nieustannie przekraczają granicę z jednej strony na drugą. Dla prezydenta czy rządu tego kraju ministerstwo obrony będzie ważniejsze niż ministerstwo środowiska. Pomimo że Sahara pochłonęła kraj i że jest to tragedia dla środowiska, a w konsekwencji - ludzi. Procesy ekologiczne są bardzo powolne i widoczne tylko dla niektórych z nas, najbardziej zainteresowanych i wrażliwych. I właśnie dlatego, że nie są tak widoczne i bliskie naszej codzienności jak gospodarka czy bezpieczeństwo, jesteśmy gotowi je poświęcić - i czasami poświęcamy, na własną zgubę. Zanim bowiem zdamy sobie sprawę, że przeżywamy katastrofę ekologiczną, bywa już bardzo zaawansowana. Tak jak teraz w Czadzie: ludzie umierają, zwierzęta hodowlane zdychają, źródła wysychają, pola nie obrodziły... To bardzo niefortunne, że zniszczone środowisko zabija powoli. Znacznie bardziej szokuje ludzi szybka śmierć na skutek wypadku, niż powolna, spowodowaną stopniową degradacją środowiska.

 

- Co oznacza być „zielonym" w Afryce? Czy - bardziej precyzyjnie - być afrykańską kobietą zainteresowaną sprawami środowiska?

 

- Cóż... Kiedy zaczynałam, sytuacja była dość dziwna, ponieważ nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego wykształcona kobieta miałaby marnować czas z prostymi, niepiśmiennymi ludźmi i zachęcać ich do sadzenia drzew. Ale to miało miejsce we wczesnych latach siedemdziesiątych. W tej chwili znacznie więcej ludzi zdaje sobie sprawę, że to, co robiłam, było niezwykle ważne. Poza tym jestem z wykształcenia biolożką, a biologia mówi o naturze, o tym, czym są systemy przyrodnicze, od czego zależy ich stabilność i zmiana, jakie są nasze z nimi powiązania, w jaki sposób jesteśmy od nich zależni, by przetrwać. Kiedy to zrozumiemy, bycie „zielonym" jest niemal naturalne. I równie naturalne było dla mnie - nawet jeśli nie określałam się jako „zielona", ponieważ to określenie pojawiło się znacznie później.

 

Myślę, że wielu ludzi inspiruje dziś to, co zrobiliśmy przez ostatnie 30 lat. Spotykam się z mnóstwem młodych osób, mężczyzn i kobiet, którzy bardzo się przejmują sprawami środowiska i aż się palą, aby coś robić. Szczególnie chętne i wrażliwe są kobiety. Nareszcie ludzie rozumieją, ze nie zwariowałam, że to sprawa ważna dla nas wszystkich.

 

- Czy jest coś szczególnego, co chciałaby Pani przekazać ludziom w Polsce?

 

- Kilka miesięcy temu byłam w Poznaniu na konferencji COP dotyczącej zmiany klimatu. Pokochałam Poznań - to piękne miasto. Tuż przedtem zostałam zaproszona przez byłego prezydenta Lecha Wałęsę, który również jest laureatem Nobla. Nie zdołałam skorzystać z zaproszenia, ale było to bardzo ekscytujące - znaleźć się w Polsce, gdzie ruch Solidarności zapoczątkował procesy, które zaowocowały upadkiem muru pomiędzy Wschodem i Zachodem. Nam, którzy walczyliśmy o bardziej demokratyczne państwa tu, w Afryce, dodawało to wówczas siły i pomagało realizować nasze własne marzenia. Wiem, że gdyby nie Lech Wałęsa, gdyby obywatele Polski nie dołączyli do Solidarności i nie powiodłoby się otwarcie Wschodu na demokrację, pewnie do tej pory byśmy walczyli, gdyż byliśmy częścią tej konfrontacji między Wschodem a Zachodem. Dlatego z sentymentem wspominam tamte wydarzenia. Obecnie miałam możność odwiedzić Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, byłam na Wydziale Biologii, rozmawiałam z ludźmi w Collegium Biologicum... Było to dla mnie bardzo miłe przeżycie i z wielką sympatią myślę o Polsce i Polakach. Wiem, że zimy są u was mroźne i jesteście bardzo zależni od węgla, by móc ogrzać swoje domy, ale bardzo się staracie zmniejszyć emisję CO2. Wiem również, że staracie się chronić lasy. Choć w Polsce jest ich wiele, nadal prowadzi się kampanię sadzenia drzew; powiedziano mi, że stanowi to część Kampanii na rzecz Miliarda Drzew na Świecie. Walczymy więc razem! W przyszłym roku w Kopenhadze spróbujemy wspólnie zająć się problemem ochrony lasów. Szczególnie ważne są lasy Kongo - wraz z tymi w Amazonii i w południowo-wschodniej Azji tworzą pas lasów tropikalnych niezwykle istotny dla rozwiązania problemu globalnego ocieplenia. Musimy też zwrócić się w stronę nowoczesnych, odnawialnych źródeł energii, tak by nie emitować tylu gazów cieplarnianych do atmosfery. Trzeba przekonać do tego ludzi, pokazać im alternatywę: nie powinni się bać, że stracą miejsca pracy. Oto więc moje przesłanie dla ludzi w Polsce: podziwiamy was, dziękujemy wam za pracę, szczególnie za Solidarność. I mamy nadzieję, że nie przestaniecie wspierać walki z globalnym ociepleniem.

 

- Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiali Miłka Stępień i Frederic Piqueray

 

 


Youssou N'Dour w Warszawie!

 

Organizatorzy Festiwalu Warszawskiego Skrzyżowanie Kultur ogłosili właśnie główną gwiazdę 5. edycji imprezy. Będzie nią Youssou N'Dour, jedna z największych postaci współczesnej world music, artysta uchodzący obecnie za najwybitniejszego wokalistę Czarnej Afryki. Galowy koncert otwierający tegoroczne Skrzyżowanie Kultur będzie pierwszym występem N'Doura przed polską publicznością.

 

Youssou N'Dour urodził się w 1959 r. w senegalskim Dakarze. W wieku 16 lat był już w zasadzie gwiazdą i śpiewał w jednym z najpopularniejszych zespołów senegalskich lat 70., Etoile de Dakar. W latach 80. jako lider grupy Super Etoile stworzył nowy gatunek afrykańskiej muzyki znanej pod nazwą mbalax, łączący wpływy bardzo popularnej w Afryce muzyki kubańskiej z typowymi dla Senegalu rytmami i instrumentacją, jak też elementami soulu i jazzu.

 

Na światowym rynku N'Dour zaistniał dzięki nawiązaniu współpracy z Peterem Gabrielem, udziale w światowym tourneé „Human Rights Now!" Amnesty International u boku gwiazd takich jak Bruce Springsteen, Tracy Chapman i Sting oraz sukcesowi wydanego w 1994 r. singla 7 Seconds, nagranego w duecie z Neneh Cherry. Swoją nowo pozyskaną publiczność, która spodziewała się kolejnych popowych przebojów, artysta wbrew oczekiwaniom szybko wciągnął w krainę tradycyjnej senegalskiej muzyki (album Nothing's In Vain, 2002) i islamskiej duchowości (album Egypt nagrany we współpracy z Fathy Salama Orchestra, 2004). W 2005 r. N'Dour jako jedyny Afrykańczyk wystąpił na londyńskiej scenie Live 8, gdzie wykonał 7 Seconds wraz z Dido. Koncert potwierdził jego status najważniejszego współczesnego muzyka Czanej Afryki.

 

Rokku Mi Rokka („Dawaj i bierz"), najnowsza płyta Youssou N'Doura z 2007 r., jest kontynuacją jego przygody z muzyką tradycyjną, choć artysta nie ogranicza się na niej do stylistyki mbalax. - Mbalax nie jest jedyną muzyką, jaką mamy w Senegalu, istnieje tu cały wachlarz dźwięków i rytmów. Zabierając się do pisania tych piosenek, chciałem użyć wielu z nich - wyjaśnia wokalista. O tytule krążka mówi zaś: - „Rokku Mi Rokka" oznacza, że dajesz coś mi, a ja daję coś tobie i takie jest właśnie przesłanie tego albumu: wiele otrzymaliśmy od krajów rozwiniętych, ale pamiętajcie, że i my wiele wnieśliśmy do świata.

 

Youssou N'Dour wystąpi na inauguracyjnym, galowym koncercie Festiwalu w Sali Kongresowej 13 września br. - To muzyk o wprost magnetycznej charyzmie. Cieszę się ogromnie, że to właśnie Skrzyżowanie Kultur może po raz pierwszy zaprezentować tego wspaniałego artystę polskiej publiczności. To na pewno będzie wyjątkowe muzyczne święto, które wszyscy obecni zapamiętają na bardzo, bardzo długo - mówi Marek Garztecki, przewodniczący Rady Programowej Festiwalu. - Myślę, że będzie to jedno z kluczowych wydarzeń tegorocznego sezonu kulturalnego nie tylko w Warszawie, ale w całym kraju - dodaje.

 

Przed Youssou N'Dourem tego samego wieczora w Sali Kongresowej wystąpi Tcheka, jeden z najwybitniejszych wokalistów z Wysp Zielonego Przylądka. Już on sam - wart jest przyjścia tego dnia do Sali Kongresowej - podkreśla Garztecki.

 

Bilety w cenie 30, 60 i 100 zł do nabycia w kasie Stołecznej Estrady, Sali Kongresowej oraz na stronach www.eventim.pl i www.ebilet.pl.

 

Alicja Leszczyńska

 

 

 

 

 

 

 

 


9 powodów dla których warto obejrzeć „Dystrykt 9”

 

9 października na ekranach polskich kin pojawi się film wyreżyserowany przez Południowoafrykańczyka, Neilla Blomkampa. „Dystrykt 9", bo o tym filmie tu mowa, jest reklamowany jako przedstawiciel gatunku science fiction. Jednak tak naprawdę nie jest opowieścią o obcych, ale o nas, ludziach, naszych fobiach, pogardzie wobec Innych i pożądaniu.

 

„Dystrykt 9" należy zobaczyć. Szczególnie ci, którzy interesują się Afryką i jej kinematografią powinni obejrzeć film, który jest pionierski nie tylko w skali całego kontynentu. Oto dziewięć powodów:

 

Powód pierwszy: Fabuła

 

Historia opowiedziana przez „Dystrykt 9" nie jest kolejną fantastyczną opowieścią o przybyszach z innej galaktyki. Obcy, nazywani w filmie krewetkami, są tak naprawdę imigrantami, uciekinierami przed głodem i zagładą, którzy szukają bezpiecznej przystani. Już na początku filmu usłyszymy czarną mieszkankę Johannesburga. Jej zdaniem rząd wydaje zbyt dużo pieniędzy na utrzymanie obcych. Jeżeli sięgniemy do historii RPA i przypomnimy sobie sytuację w jakiej znajdowała się czarna społeczność w tym kraju w czasach rządów apartheidu, porównując ją z cytowanymi w poprzednim zdaniu słowami, zdamy sobie sprawę, jak łatwo ofiara może stać się katem. I taka właśnie jest fabuła „Dystryktu 9", który tak naprawdę opisuje współczesny stan świata, a w tym konkretnym przypadku nawiązuje do fali ksenofobii jaka jeszcze niedawno przelała się przez RPA.

 

Powód drugi: Bo to pierwszy taki film...

 

Z Afryki, pomimo, że w polu produkcja nie znajdziemy RPA, ale USA i Nową Zelandię.

 

Powód trzeci: Wikus

 

Pracownik organizacji sprawującej kontrolą nad obcymi, oddelegowany do ich przesiedlenia z getta w Johannesburgu do obozu koncentracyjnego poza południowoafrykańską metropolią. Ma dom i rodzinę, wzorowy obywatel, który nagle zaczyna przeistaczać się w... obcego. Czym to się skończy To trzeba zobaczyć!

 

Powód czwarty: Plenery

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin