Brama mroku i krag swiatla - HUFF TANYA.txt

(483 KB) Pobierz

Tanya Huff

Brama mroku i krag swiatla

(Gate of Darkness, Circle of Light) Przelozyla Dorota Zywno

Dla Kate.

Za przyszlosc.

Podziekowania

Chcialabym podziekowac Hani Wojtowicz, policji miasta Toronto, archiwum uniwersytetu w Toronto i dr. Douglasowi Richardsonowi z University College za pomoc i cierpliwosc.Pragnelabym takze podziekowac Mercedes Lackey za to, ze laskawie pozwolila mi skorzystac zarowno z The Bait, jak i z Wind's Four Quarters.

Rozdzial pierwszy

-Rebecco!Rebecca zatrzymala sie z dlonia na drzwiach kuchennych.

-Zlozylas ladnie foremki?

-Tak, Leno.

-Zabralas swoj uniform do prania?

Rebecca usmiechnela sie, lecz trwala nieruchomo, gotowa do wyjscia.

Stroj pracownika kuchni lezal porzadnie zlozony na dnie jej jaskrawoczerwonej torby.

-Tak, Leno.

-Zabralas slodkie buleczki na weekend?

-Tak, Leno. - Starannie zapakowane pieczywo spoczywalo bezpiecznie na wierzchu zabrudzonego uniformu. Rebecca czekala na kolejny punkt litanii.

-Tylko nie zapomnij jesc, kiedy bedziesz w domu.

Rebecca pokiwala glowa z takim zapalem, ze zatanczyly jej brazowe wlosy.

-Bede pamietala, Leno. - Oto jeszcze jeden punkt litanii.

-Do zobaczenia w poniedzialek, kotku.

-Do poniedzialku, Leno. - Uwolniona wreszcie Rebecca otworzyla drzwi, wyszla na zewnatrz i pobiegla po schodach na gore.

Lena odprowadzila ja wzrokiem, odwrocila sie i weszla do swego gabinetu.

-I tak jest w kazdy piatek, pani Pementel?

-W kazdy piatek - potwierdzila Lena, z westchnieniem zasiadajac na krzesle. - Prawie juz od roku.

-Jestem zaskoczony, ze wolno jej tak chodzic bez nadzoru. - Jej gosc pokrecil glowa. Lena parsknela i pogrzebala w biurku, szukajac papierosow.

-Och, nic jej nie grozi. Pan Bog czuwa nad tymi, ktorzy do Niego naleza. Przekleta zapalniczka. - Potrzasnela nia, uderzyla o biurko i zostala nagrodzona watlym plomykiem.

-Wiem, o czym pan mysli - powiedziala, wciagajac dym. - Jednak ona wykonuje swa prace lepiej niz co niektore znacznie bystrzejsze osoby.

Nie zaoszczedzi pan pieniedzy podatnikow, pozbywajac sie jej.

Mezczyzna z ksiegowosci zmarszczyl czolo.

-Prawde mowiac, zastanawialem sie, jak mozna nie zaprzestac palenia, wiedzac o jego szkodliwosci. To pania zabije.

-Coz, to moj wybor, prawda? No dobra. - Oparla lokcie o blat biurka i powoli wypuscila powietrze przez nos, wskazujac jarzacym sie koncem papierosa na jego zamknieta aktowke. -

Zabierajmy sie do roboty...

-Szmaragdy wycina sie z serca lata.Niechlujny mlodzieniec, ktory zblizal sie z zamiarem wyzebrania kilku dolarow, zawahal sie.

-A szafiry spadaja z nieba tuz przed zapadnieciem zmroku. - Rebecca odsunela czolo od wystawy lombardu i odwrocila sie, by poslac mu usmiech. - Znam nazwy wszystkich klejnotow - oswiadczyla z duma. - I w domu robie wlasne diamenty w lodowce.

Na widok jej usmiechu mlody czlowiek spuscil glowe. Mial dosc wlasnych spraw i nie potrzebowal wariatki. Poszedl dalej, wciskajac gleboko dlonie w podarte kieszenie dzinsowej kurtki.

Rebecca wzruszyla ramionami i wrocila do przygladania sie tacy z pierscionkami. Uwielbiala ladne przedmioty i kazdego popoludnia w drodze do domu z biurowca, w ktorym pracowala, zatrzymywala sie dluzej przed wystawami sklepowymi.

Za jej plecami dzwony katedry Swietego Jakuba wybily kolejna godzine.

-Czas juz isc - powiedziala Rebecca do swego odbicia w szybie wystawowej i powitala usmiechem jego kiwniecie glowa na zgode. W drodze na polnoc Swiety Jakub przekazal ja Swietemu Michalowi. Kiedy pierwszy raz uslyszala dzwony, przerazily ja, podobnie jak katedry, lecz teraz byla z nimi zaprzyjazniona. To znaczy z dzwonami, nie z katedrami.

Jej zdaniem takie ogromne, imponujace gmachy, powazne i posepne, nie mogly sie z nikim przyjaznic. Przewaznie wprawialy ja w smutny nastroj.

Rebecca spieszyla wschodnia strona Church Street, dokladajac staran, by nie widziec ani nie slyszec tlumu przechodniow i ruchu ulicznego. Pani Ruth nauczyla ja wchodzic w siebie - tam gdzie panuje spokoj - aby wszystkie drobne kawalki fruwajace dookola nie rozbily jej tez na drobne kawalki. Zalowala, ze przez gumowe podeszwy sandalow nie czuje nic procz chodnika.

Kiedy czekala na zmiane swiatel na Dundas Street, jej wzrok przyciagnal czarny strzepek furkoczacy na parapecie drugiego pietra gmachu Searsa.

-Nie! Ostroznie, czekaj! - wrzasnela, kaleczac slowa z podniecenia.

Wiekszosc ludzi na skrzyzowaniu nie zwrocila uwagi na dziewczyne. Kilku podnioslo glowy i spojrzalo tam gdzie ona, lecz zobaczywszy jedynie cos, co przypominalo kawalek lopoczacej na wietrze kalki maszynowej, przestalo wykazywac zainteresowanie. Jedna czy dwie osoby popukaly sie znaczaco w glowe.

Kiedy swiatla sie zmienily, Rebecca skoczyla do przodu, nie zwazajac na klakson czerwonego samochodu o niskim podwoziu, ktory korzystal z zoltego swiatla.

-Nie!

Za pozno. Czarny strzepek zeskoczyl z parapetu, obrocil sie raz w powietrzu, stal sie bardzo mala wiewiorka i spadl na ziemie, ledwo zdazywszy zebrac lapki pod siebie. Znieruchomial na sekunde i pomknal w strone kraweznika. Obok z hukiem przejechala ciezarowka. Wiewiorka wywrocila koziolka i pobiegla z powrotem w strone budynku, cudem uniknela nadepniecia i znow pobiegla ku kraweznikowi. W kazdym ruchu zwierzatka widac bylo slepa panike. Staralo sie wspiac na slup elektryczny, lecz jego pazurki slizgaly sie po gladkim betonie.

-Hej! - Rebecca uklekla i wyciagnela reke.

Wiewiorka, ktora kulila sie u stop slupa, powachala podsuniete palce.

-Wszystko w porzadku. - Rebecca skrzywila sie, gdy maly gryzon przebiegl po jej nagim ramieniu, przeszedl przez wlosy i przycupnal z drzeniem na czubku glowy. - Niemadre malenstwo - powiedziala, glaszczac wiewiorke po grzbiecie jednym palcem. Drzenie ustalo, lecz wciaz wyczuwala dlonia bicie serca zwierzatka. Nie przestajac go uspokajac, dziewczyna wstala i powoli wrocila do skrzyzowania. Poniewaz wiewiorka byla zbyt mloda, zeby mogla sama trafic do domu, Rebecca bedzie musiala znalezc jej schronienie, a najblizszym zacisznym miejscem byl skwer Ryersona.

Bylo to jedno z ulubionych miejsc Rebeki. Otoczony zewszad przez Kerr Hall placyk byl cichy i zielony; prywatny maly park posrodku miasta. Bardzo niewielu ludzi poza studentami Ryersona wiedzialo o jego istnieniu, co wedlug Rebeki bylo najsluszniejszym rozwiazaniem. Ona znala wszystkie zielone miejsca, w ktorych cos roslo. Tego popoludnia skwer byl opustoszaly, bo zajecia nie odbywaly sie latem.

Rebecca wyciagnela reke i posadzila wiewiorke na najnizszej galezi klonu. Zwierzatko zatrzymalo sie z uniesiona przednia lapka i jednym susem zniklo z oczu.

-Nie ma za co - odpowiedziala, klepnela klon po przyjacielsku i ruszyla w dalsza droge do domu.

Olbrzymi kasztanowiec zdominowal niewielka przestrzen pomiedzy chodnikiem i blokiem Rebeki, wznoszac sie ponad trzema kondygnacjami z czerwonej cegly. Czesto zastanawiala sie, czy do mieszkan od frontu dociera slonce; przypuszczala, ze wrazenie zamieszkiwania na drzewie wynagradza jego ewentualny brak. Stanawszy na sciezce, zadarla glowe i szukala wsrod listowia jedynego stalego lokatora drzewa.

Dostrzegla go wreszcie. Siedzial wysoko na mocnej galezi, machal nogami i pochylal glowe nad jakas trzymana w rekach praca, ktorej, jak zwykle, nie potrafila rozpoznac. Jedyna widoczna czescia jego twarzy byly krzaczaste, rude brwi sterczace spod jaskrawoczerwonej czapeczki.

-Dobry wieczor, Ortenie.

-Jaki tam wieczor, jeszcze popoludnie. I nie nazywam sie Orten.

Rebecca westchnela i skreslila kolejne imie z pamieciowej listy.

Rumpelstilzchen bylo pierwszym, jakie wyprobowala, lecz maly czlowieczek wybuchnal tak gromkim smiechem, ze musial przytrzymac sie galezi.

-Och, witaj, Becco. - Przez frontowe drzwi wyszla Duza Blondyna Z Glebi Korytarza. Jej uda w poliestrowych spodniach ocieraly sie o siebie. Rebecca westchnela.

Nikt nie nazywal jej Becca, lecz nie umiala naklonic Duzej Blondyny Z Glebi Korytarza, zeby przestala tak mowic.

-Nazywam sie Rebecca.

-To prawda, kochanie, i mieszkasz tu na Carlton Street 55. - Kobieta mowila podniesionym glosem, wyraznie wymawiajac kazde slowo. Byl to slowny odpowiednik poglaskania po glowie.

-Z kim rozmawialas?

-Z Normanem - oswiadczyla Rebecca, wskazujac na drzewo.

-Akurat - parsknal ludzik.

Duza Blondyna Z Glebi Korytarza zacisnela wargi w kolorze fuksji.

-Jakie to mile, nadalas ptaszkom imiona. Nie mam pojecia, jak ty je potrafisz odroznic.

-Nie rozmawiam z ptakami - zaprotestowala Rebecca. - Ptaki nigdy nie sluchaja. Podobnie jak Duza Blondyna Z Glebi Korytarza.

-Wychodze teraz, Becco, ale gdybys pozniej czegos potrzebowala, nie wahaj sie przyjsc do mnie. - Przecisnela sie obok dziewczyny, promieniejac z radosci, ze ma okazje pokazac, jaka jest dobra sasiadka. Ta Becca moze ma nie po kolei w glowie, czesto powtarzala swej siostrze, ale ma o wiele lepsze maniery niz wiekszosc mlodych ludzi. Czy ty wiesz, ze ona nigdy nie odrywa ode mnie oczu, gdy mowie?

Juz prawie od roku Rebecca starala sie dociec, czy biale zeby pomiedzy grubo umalowanymi wargami kobiety sa prawdziwe. Nadal nie mogla sie o tym przekonac, bo stale ja rozpraszala glosnosc jej slow.

-Moze ona mysli, ze ja nie slysze? - spytala raz czlowieczka. Odpowiedzial typowo:

-Moze ona nie mysli.

Rebecca wylowila klucze z kieszeni - zawsze je chowala do prawej przedniej kieszeni dzinsow, zeby wiedziec, gdzie sa - i wlozyla do zamka.

Nagle przyszlo jej na mysl nowe imie, wiec zostawila wiszace klucze i wrocila do drzewa.

-Percy? - spytala.

-Chcialabys - padla odpowiedz.

Wzruszyla ramionami z rezygnacja i weszla do srodka.

W piatek wieczorem robila pranie i jadla zupe jarzynowa z wolowina na kolacje, tak jak powinna, wedlug listy ulozonej przez Daru, jej opiekunke spoleczna. Sobote spedzila w ogrodach Allena, pomagajac swemu przyjacielowi, George'owi, przesadzac paprocie. Trwalo to caly dzien, bo pap...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin