Jacek Piekara Najswietsza Rzeczpospolita GTW REDHORSE Ponizsza powiesc jest fikcja literacka, a zadne z przedstawianych postaci i sytuacji nie odnosza sie do postaci i sytuacji rzeczywistych. Prezentowane przez Autora poglady nie sa tez pogladami Wydawnictwa oraz jego pracownikow. Przedmowa Zawsze kiedy myslimy o swiecie alternatywnym, zadajemy sobie pytanie: "czy to mogloby zdarzyc sie naprawde?". Szczerze mowiac, zagrozenie fundamentalizmem katolickim uwazam w Polsce w obecnej chwili za niewielkie. Wiadomo, ze na rozdmuchiwaniu tego problemu zalezy roznym lewackim i lewicowym, gloszacym "poprawnosc polityczna" maciwodom, z ktorymi scisle wspolpracuje duza czesc mediow. Tymczasem katoliccy fundamentalisci to zaledwie krzykliwa, bezczelna mniejszosc, pozbawiona jednak szans, by odgrywac istotna role. W XXI wieku sa oni jak dokuczliwe wszy: moga pogryzc, ale nie moga zagryzc. W powiesci "Przenajswietsza Rzeczpospolita" przedstawiam koncepcje mowiaca, ze w roku 1989 dawni komunisci oraz agenci sluzb specjalnych wykorzystali i zawlaszczyli szarzujaca religijnosc, by powrocic do wladzy "pod przykrywka". Czy jest to teoria "ksiezycowa"? Twierdzic podobnie moze tylko ktos, kto nie zna zadziwiajacych meandrow historii, pokazujacej, do jak zdumiewajacych sojuszy dochodzilo w niemal wszystkich panstwach i niemal wszystkich epokach. A wiadomo przeciez, ze religijnosc sterowana ze zlymi intencjami moze przybrac oblicze fanatycznej nietolerancji. Problem ten mozna zaobserwowac, nie tylko analizujac historie Kosciola katolickiego, ale rowniez sledzac ostatnio prowadzona ofensywe islamu - ulegajacej degeneracji religii, stanowiacej najpowazniejsze zagrozenie dla cywilizowanego swiata. Wizja przedstawiona w powiesci, ktora Czytelnik trzyma w reku, to wizja nad wyraz gorzka: zeswinionej, zrujnowanej Polski rzadzonej przez fanatykow, kryminalistow, glupcow oraz biznesowe koterie zwiazane z obcymi wywiadami i obcym kapitalem. My, ktorzy sledzilismy przerozne afery z ostatnich lat (poczynajac od slynnej "moskiewskiej pozyczki", poprzez afere Rywin - Agora, a konczac na aferze Orlenu), widzimy, iz wizja to nie tak bardzo odbiegajaca od rzeczywistosci. Sprzedajni lub nieudolni politycy, zalew medialnych klamstw serwowany przez wynajete do tego celu dziennikarskie hieny, biurokracja, holdowanie zasadzie "mierny, ale wierny", budowanie "republiki kolesiow" - oto dzisiejsza Polska. Polska Kwasniewskich, Michnikow, Millerow i Rydzykow. Polska skazana na dwubiegunowosc, gdzie jedna strone sceny okupuje postkomunistyczna holota zbratana z pseudointelektualistami z tzw. "srodowiska Gazety Wyborczej", a po drugiej stronie tkwia polityczne blazny zwiazane z "Radiem Maryja". Wybor to, zaiste, jak miedzy dzuma a cholera. I ten wlasnie system, system sprostytuowanej III Rzeczpospolitej, powinien zostac zniszczony wraz z jego tworcami i admiratorami. Problem tkwi tylko w tym, ze mimo szumnych zapowiedzi nikt tego systemu niszczyc nie chce, a po kazdych wyborach okazuje sie, ze po raz kolejny spoleczenstwo zaufalo glupcom, nieudacznikom lub (nawet!) bandytom. Kto wie, czy w zwiazku z tym nie czeka nas zycie w groznym i podlym swiecie, w jakiejs mierze podobnym do przedstawionego Czytelnikom w Przenajswietszej Rzeczpospolitej'? Byc moze na nic innego po prostu sobie nie zasluzylismy... Jacek Piekara Rozdzial pierwszy Teraz! Teraz! Teraz, slodki Jezusie, nikt mi, kurwa, nie podskoczy, pomyslal Amalryk Dymala, rozgladajac sie po biurze z dumna mina szybko wzbogaconego fornala. Po biurze, ktore od dzisiaj bylo jego biurem! Przeslizgnal sie wzrokiem po skorzanych fotelach, obrotowym krzesle z czarna, miekka poducha, olbrzymim biurku z mnostwem szuflad i stojacym na blacie komputerem. To moje! - wrzasnal w srodku radosny glos i Amalryk Dymala wykonal ekstatyczny piruet. Potem opadl na fotel i utonal w jego blogiej miekkosci. Nadszedl wreszcie ten dzien. Za wszystkie wyrzeczenia, za przypochlebcze skamlenie, za robienie z siebie dzien po dniu kurwy. Nadszedl wreszcie czas spijania miodu, czas odcinania kuponow od gromadzonych przez cale zycie oszczednosci. Jestem kims, wreszcie kims, pomyslal i choc zdawal sobie sprawe, ze jest zaledwie jednym z tysiecy trybikow we wszechogarniajacej machinie, to przeciez wiedzial takze, ze dla przecietnego zjadacza chleba trybik ten jest TRYBEM, a on sam - Amalryk Dymala - osoba godna najwyzszego szacunku. Ale trzeba byc ostroznym. O tym Amalryk Dymala rowniez doskonale pamietal. Wystarczy jedno potkniecie, nieprzychylne slowko wypowiedziane gdzie nie trzeba przez ksiedza proboszcza, a kariera zakonczy sie tak nagle, jak sie zaczela. Tym razem na zawsze i bez powrotu. Kosciol, Swiety Opiekun Przenajswietszej Rzeczpospolitej, nigdy nie wybaczal. Czasem, moze nawet najczesciej, nie zauwazal. Lecz gdy juz chcial zauwazyc, nie wybaczal. Amalryk Dymala doskonale zdawal sobie sprawe, co stalo sie z jego poprzednikiem. Slyszal o orgiach i pijanstwach, o korupcyjnych aferach. To jednak jeszcze nie byloby nic strasznego. Kosciol zwykle tolerowal swobode obyczajow swych funkcjonariuszy, ale wymagal w zamian absolutnej i bezwzglednej wiernosci. Tymczasem poprzednik Amalryka Dymaly uznal, ze poradzi sobie bez parasola ochronnego kurii. Wiec kuria ten parasol zdjela. Poprzednik Amalryka Dymaly siedzial teraz na Slasku, w czarnej strefie hut, kopaln i obozow. Tam ciezka praca staral sie udowodnic swa przydatnosc dla spoleczenstwa. Staral sie, o ile oczywiscie jeszcze zyl, gdyz w Strefie Smierci ludzie z reguly nie zyli zbyt dlugo. Amalryk Dymala nie zamierzal konczyc na Slasku, jego ambicje siegaly daleko, moze nawet kiedys, kiedys, kiedys do Sejmu badz Senatu, wiecznych zlobow dla zglodnialych owieczek Przenajswietszej Rzeczpospolitej. A Amalryk Dymala byl glodny, potwornie glodny. Jego glod stal sie ogromny az do bolu. Moglby wessac w siebie cala Polske, ba - caly swiat, a jeszcze byloby mu malo. Na razie jednak mial to, co mial. Osiedle Stegny - jedno z ogromnych blokowisk Warszawy, prawie dwiescie tysiecy ludzi. Obok pamietajacych epoke wczesnego Gierka, rozsypujacych sie punktowcow z "wielkiej plyty" staly tam cale wioski domkow zbudowanych z dykty, puszek i plastiku. Teoretycznie Amalryk Dymala byl tylko jednym z doradcow burmistrza z ramienia Kosciola. Praktycznie oznaczalo to, ze uzyskal rzad dwustu tysiecy dusz. Wiedzial, ze niektorzy beda go nienawidzic. Wiedzial, ze takich jak on nazywaja psichujkami, ksiezojebami, zgnilcami badz najlagodniej - czarniakami (w odroznieniu od czarnych, ktora to nazwa okreslalo sie ksiezy, a nie ich cywilnych pomocnikow). Ale wiedzial rowniez, ze bedzie mu podlegac osiedlowa policja, ze bedzie mogl urzadzac kontrole moralnosci, ktorych wyniki decyduja przeciez o losie obywateli. Bo kazdy byl w cos zamieszany. Nawet jesli nie w pornografie lub posiadanie zakazanych ksiazek czy, nie daj Boze, aborcje albo narkotyki, to na pewno wszedzie da sie znalezc srodki antykoncepcyjne. Zawsze mozna udowodnic przestepstwo cudzolostwa, zawsze mozna sprawdzic listy obecnosci na mszach swietych, a jesli nie, to kazdy przeciez podpadnie pod artykul dotyczacy "szkalowania autorytetow moralnych" badz "umyslnego rozpowszechniania wiesci godzacych w porzadek prawny". W najgorszym razie zostawalo oskarzenie o operacje czarnorynkowe, a ciezko byloby znalezc w Warszawie, w calej Polsce!, kogos, kto nie korzystal z dobrodziejstw czarnego rynku. Dajcie mi czlowieka, ja juz znajde paragraf! - te slowa musial wypowiedziec jakis madry czlowiek. Zycie Amalryka Dymaly zmienilo sie niczym za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. Do niedawna tloczyl sie z zona i czworgiem dzieci w jednopokojowym mieszkaniu. Jasne, ze mial wysoka pensje i dostep do specjalnych sklepow. Ale teraz zamieszkal na Sadybie, w stuszescdziesieciometrowym blizniaku skonfiskowanym pewnemu obywatelowi. Obywatel ow po pijanemu naplul na medalik z Matka Boska i powiedzial, ze krolowa, ktora tak umiejetnie opiekuje sie swoim narodem, tenze narod powinien w podziekowaniu wyjebac w kosmos. Na bluznierce doniosl zyczliwy sasiad i dlatego Amalryk Dymala mogl zamieszkac w komfortowych warunkach, dzielac dom tylko z rodzina koscielnego doradcy na Sadybe i Wilanow. Blizniak byl w pelni chroniony, pracowaly w nim oczyszczacze wody oraz powietrza. Ba - w ogole byla woda, Boze moj! Zawsze i goraca, kiedy sie tylko chcialo! Od strony drzwi dobieglo lekkie pukanie. -Tak? - Amalryk Dymala przyjal oficjalny ton. Drzwi otworzyly sie i do pokoju weszla starsza kobieta w szaroburym, zle skrojonym zakiecie. Sekretarka. Trzeba wymienic, pomyslal z niesmakiem Amalryk Dymala. Znaczy sie w ramach reorganizacji przeniesc na inne odpowiedzialne stanowisko. Bo jak tu pracowac, kiedy takie prochno siedzi za drzwiami? Sekretarka musi byc ladna, mloda i elegancka. No i miec czym oddychac. -Tak? - powtorzyl, tym razem juz niecierpliwie, stukajac kciukami w blat stolu. -Czy cos podac? - spytala niesmialo, a oczy wbila w czubki znoszonych butow. Kawy, napilbym sie kawy, przemknelo przez glowe Amalrykowi Dymale. Takiej prawdziwej, z czarnych ziaren, a nie tej naszej, z zyta. Albo prawdziwej herbaty, nie z rumianku czy miety. Ale nie, nie wolno tak od razu. Jeszcze pomysla, ze zamierzam pojsc w slady poprzedniego pelnomocnika. -Szklanke wrzatku i nasza ekspresowke - powiedzial, a zeby nie wydac sie sztucznie skromny, dodal: - I kostke cukru. -Zaraz bedzie, bracie. - Starsza pani wyszla, cichutko zamykajac drzwi. Amalryk Dymala doskonale wiedzial, co nalezy do jego obowiazkow. Mial sie kontaktowac z lokalna spolecznoscia i dbac o jej rozwoj moralny, rewidowac wspolnie z proboszczem spisy wyborcow. Krotko mowiac, glownie przyjmowac donosy oraz skargi. Kurewstwo ludzi jest niezmierzone, pomyslal i przypomnialo mu sie, jak po raz pierwszy zwrocil na siebie uwage Kosciola. Przymknal oczy. To bylo straszne. Ten pierwszy raz. Palki, podkute buty walace w zebra, twarz przyjaciela przypominajaca k...
Scorpik