Komisarz Wallander #4 Mezczyzna, ktory sie usmiechal - MANKELL HENNING.txt

(88 KB) Pobierz

HENNING MANKELL

Komisarz Wallander #4Mezczyzna, ktory sie usmiechal

przelozyla IRENA KOWA DL O-PRZEDMOJSKA

T y t u l oryginalu: Mannen som log

Copyright (C) 1993 by Henning

Mankell

Published by agreement with Leopard

Forlag AB, Stockholm and

Leonhardt & Hrier Literary Agency

aps, Krbenhavn

Copyright (C) for the Polish edition

by Wydawnictwo W.A.B., 2007

Copyright (C) for the Polish

translation by Wydawnictwo W.A.B.,

2007

Wydanie I

Warszawa 2007

Powinnismy sie lekac nie amoralnosci wielkich ludzi, ale tego, ze to wlasnie ona czesto prowadzi do wielkosci.Alexis de Tocqueville

1

Mgla.Jest jak skradajacy sie bezszelestnie drapieznik, po-myslal.

Nigdy sie nie przyzwyczaje. Chociaz cale zycie mieszkam w Skanii, gdzie mgla obleka ludzi plaszczem niewidzial-nosci.

Byla dziewiata wieczorem jedenastego pazdziernika 1993 roku.

Mgla nadciagnela pospiesznie od strony morza. Wracal do domu w kierunku Ystad. Ledwie minal Wzgorza Brosarp-skie, wjechal prosto w biel.

Natychmiast poczul silny lek.

Boje sie mgly, pomyslal. Powinienem raczej bac sie czlo-wieka, ktorego wlasnie spotkalem na zamku w Farnholmie. Sympatycznego mezczyzny i jego wzbudzajacych postrach wspolpracownikow, zawsze dyskretnie trzymajacych sie na uboczu, gdzie cien skrywa ich twarze. Powinienem myslec o nim i o tym, co, jak zrozumialem, kryje sie za jego przyjaznym usmiechem i nieposzlakowana opinia obywatela poza

7

wszelkimi podejrzeniami. Jego powinienem sie obawiac, a nie mgly nadciagajacej znad zatoki Hano. Teraz, gdy juz wiem, ze bez wahania usmierci kazdego, kto stanie na jego drodze.Wlaczyl wycieraczki, zeby oczyscic przednia szybe z wilgotnej pary. Nie lubil prowadzic po ciemku. W swiatlach samochodu z trudem rozroznial przemykajace przez szose zajace.

Jeden jedyny raz, ponad trzydziesci lat temu, przejechal zajaca. Zdarzylo sie to w drodze do Tomelilli. Byl wczesny wiosenny wieczor. Do dzis pamietal, jak nadaremnie dociskal pedal hamulca, i tuz potem miekki odglos uderzenia o ka ro serie. Zatrzymal sie i wysiadl z samochodu. Zajac lezal na szosie i przebieral tylnymi lapkami. Gorna czesc ciala mial bezwladna, ani na chwile nie spuszczal z niego wzroku. On zmusil sie wtedy do poszukania kamienia na poboczu i z za mknietymi oczami uderzyl zajaca w glowe. Potem szybko wrocil do samochodu, nie ogladajac sie za siebie.

Nigdy nie zapomnial oczu zwierzecia i gwaltownie przebierajacych tylnych lapek. Nie udalo mu sie uwolnic od tamtego wspomnienia. Stale do niego powracalo - zazwyczaj gdy najmniej sie tego spodziewal.

Usilowal otrzasnac sie z nieprzyjemnego uczucia.

Zajac, ktory nie zyje od trzydziestu lat, moze kogos prze-sladowac, ale mu nie zagraza, pomyslal. Lepiej uwazac na zywe.

Zdal sobie nagle sprawe, ze czesciej niz zwykle spoglada we wsteczne lusterko.

Boje sie, myslal dalej. Dopiero w tej chwili zdalem sobie sprawe, ze uciekam. Zrozumialem, co kryje sie za murami zamku w Farnholmie, i od tego uciekam. I wiem, ze oni wiedza, ze ja wiem. Ale jak duzo? Wystarczajaco duzo, zeby mogli sie obawiac, ze nie dochowam tajemnicy zawodowej, ktorej zobowiazalem sie przestrzegac jako swiezo upieczony

8

adwokat? W zamierzchlych czasach, kiedy takie zobowia-zanie mialo jeszcze jakas wage. Czyzby sie bali sumienia starego adwokata?W tylnym lusterku widzial ciemnosc. Byl sam we mgle. Za niespelna godzine bedzie w Ystad.

Na chwile poczul sie lepiej. Wiec jednak go nie sledzili. Jutro podejmie decyzje, co dalej robic. Porozmawia z sy nem - wspolpracownikiem i wspolwlascicielem kancelarii adwokackiej. Zawsze jest jakies rozwiazanie - tego nauczylo go zycie. Teraz tez musi sie znalezc.

Wyciagnal dlon i w ciemnosci wymacal radio. Samochod wypelnil glos, ktory opowiadal o nowych odkryciach w dzie dzinie genetyki. Slowa przeplywaly, nie docierajac do jego swiadomosci. Spojrzal na zegarek, dochodzilo wpol do dziesiatej. W tylnym lusterku wciaz bylo ciemno. Mgla stopniowo gestniala. Mimo to ostroznie docisnal pedal gazu. Z kazdym kilometrem, ktory oddalal go od zamku w Farnholmie, czul sie bezpieczniej. Byc moze lekal sie bez powodu?

Staral sie uporzadkowac mysli.

Jak to sie zaczelo? Zwyczajna rozmowa telefoniczna, kartka na biurku z prosba o pilny telefon do klienta w sprawie weryfikacji umowy handlowej. Nazwisko nic mu nie mowilo. Mimo to zadzwonil; niewielkiej kancelarii w prowincjonalnym miescie nie stac bylo na odmawianie nowym klientom. Nadal pamietal g los w sluchawce, uprzejmy, z polnocnym akcentem - stanowczo brzmiacy glos czlowieka, ktorego czas jest na wage z lota. Sprawa dotyczyla skomplikowanej transakcji na dostawy cementu przez armatora zarejestrowanego na Kor syce do Arabii Saudyjskiej, gdzie firma klienta reprezentowala przedsiebiorstwo budowlane Skanska. Byla, zdaje sie, mowa o budowie gigantycznego meczetu, ktory mial powstac w Kha mis Mushayt. A moze chodzilo o uniwersytet w Dzuddzie.

9

Kilka dni pozniej spotkali sie w hotelu Continental w Ystad. Przyszedl wczesniej, w restauracji nie bylo jeszcze gosci. Siedzial przy stoliku w rogu i widzial, jak nadchodzi. W sali byl tylko on i jugoslowianski kelner, ktory ponuro wpatrywal sie w wysokie okno. Byla polowa stycznia, gwaltowny wicher znad Baltyku mial wkrotce przywiac snieg. Lecz mezczyzna, ktory szedl w jego kierunku - z pew noscia ponizej piecdziesiatki - byl opalony i mial na sobie ciemnoniebieski garnitur. W jakims sensie zupelnie nie pasowal ani do styczniowej pogody, ani do Ystad. Obcy przybysz z usmiechem, ktory nie w pelni harmonizowal z opalenizna na twarzy.Takie bylo pierwsze zetkniecie z mezczyzna z zamku w Farnholmie. Czlowiekiem znikad, w uszytym na miare niebieskim garniturze. Te n czlowiek stanowil osobny swiat, ktorego centrum byl usmiech, a dokola - jak ciemne satelity - krazyly po dwu orbitach czujne, wzbudzajace lek cienie.

Juz za pierwszym razem zauwazyl te cienie. Nie przypominal sobie, zeby mezczyzni mu sie przedstawili. Obaj zajeli miejsca przy stoliku na uboczu i wstali bezszelestnie, gdy spotkanie dobieglo konca.

Zlote czasy, pomyslal z gorycza. Bylem na tyle glupi, ze w nie uwierzylem. Swiata prawnika nie powinno przeslaniac zludzenie nadchodzacego raju, w kazdym razie nie ziemskiego. Po uplywie pol roku polowa obrotow kancelarii pochodzila od opalonego mezczyzny, po roku dochod kancelarii sie podwoil. Wy p laty przychodzily punktualnie, nie zdarzylo sie, by musieli wysylac upomnienie. Stac ich nawet bylo na remont domu, gdzie miescila sie kancelaria. Transakcje nie budzily zastrzezen, aczkolwiek byly skomplikowane i rozsiane po calym swiecie. Mezczyzna z zamku w Farnholmie prowadzil interesy ze wszystkich kontynentow, na pozor z przy padkowo wybranych miejsc. Faksy, telefony, a nieraz i polaczenia radiowe czesto przychodzily z osobliwych

10

miast, ktore z trudem odnajdywal na globusie stojacym obok kanapy w poczekalni. Wszystko bylo jednak w porzadku, chociaz trudno uchwytne i nie zawsze zrozumiale.Nowe czasy - pamietal, ze tak wlasnie myslal. Tak wygladaja. Jako adwokat powinienem byc nieskonczenie wdzieczny, ze mezczyzna z Farnholmu trafil akurat na moje nazwisko w ksiazce telefonicznej.

Mysl sie urwala jak ucieta nozem. Przez chwile sadzil, ze to zludzenie. Potem zauwazyl swiatla samochodu w tylnym lusterku.

Scigali go i byli juz bardzo blisko.

Strach natychmiast powrocil. Wiec jednak go scigali. Zlek li sie, ze nie dochowa tajemnicy zawodowej i zacznie mowic.

W pierwszym odruchu chcial mocniej docisnac pedal gazu i uciekac przez mleczna mgle. Pot splywal mu po ciele pod koszula. Swiatla byly tuz za nim.

Cienie, ktore zabijaja, pomyslal. Nie umkne im, nikt im nie umknie.

Po chwili samochod go wyprzedzil. Zdazyl zauwazyc sza-ra twarz starego czlowieka. Zaraz potem czerwone swiatla zniknely we mgle.

Wyciagnal chusteczke do nosa z kieszeni marynarki i otarl pot z twarzy i karku.

Za chwile bede w domu, pomyslal. Nic sie nie stanie. Pani Duner wlasnorecznie zanotowala w biurowym kalendarzu moje dzisiejsze spotkanie w Farnholmie. Nikt, nawet on, nie wyslalby swoich cieni, zeby zgladzily starszego adwokata w drodze do domu. To zbyt ryzykowne.

Uplynely niemal dwa lata, zanim po raz pierwszy zrozu-mial, ze cos jest nie tak. Sprawa byla blaha; przegladal kilka transakcji, gdzie Rada Eksportu* figurowala jako gwarant

* Instytucja promujaca szwedzki eksport.

11

wysokiego kredytu. Czesci zamienne do turbin w Pol sce, zniwiarki do Czechoslowacji. Zwrocil jego uwage pewien drobiazg - kilka liczb, ktore sie nie zgadzaly. M y slal, ze to blad maszynowy, dwie pozycje, ktore zamieniono miejscami. Dopiero gdy cofnal sie do punktu wyjscia, zauwazyl, ze to nie przypadek, lecz celowe dzialanie. Niczego nie brakowalo, wszystko znajdowalo sie na swoim miejscu, a wynik okazal sie porazajacy. Odchylil sie do tylu na krzesle, pa-mietal, ze byl pozny wieczor, i zdal sobie sprawe, ze wpadl na trop przestepstwa. Z poczatku nie chcial w to uwierzyc. W koncu jednak musial przyznac, ze nie ma innego wyjasnie-nia. Dopiero o swicie szedl do domu ulicami Ystad i przy-stanawszy w oko licach Stortorget, pomyslal, ze jedynym wytlumacze niem jest to, ze mezczyzna z Farnholmu popelnil prze stepstwo. Powazne naduzycie zaufania, oszustwo podatkowe na duza skale i falszowanie dokumentow.Pozniej wciaz szukal czarnych dziur we wszystkich dokumentach, ktore przychodzily do niego z Farnholmu. I znajdowal je, nie zawsze, ale prawie. Powoli zaczynaly do niego docierac skala i zasieg przestepstwa. Dlugo nie chcial spojrzec prawdzie w oczy. Ale wreszcie musial.

Mimo to nie zareagowal. Nie podzielil sie swoim odkryciem nawet z synem.

Czy dlatego, ze w glebi duszy nie chcial uwierzyc, ze to prawda? Ze nikt procz niego - ani urzad skarbowy, ani zaden inny - nic nie zauwazyl?

Czyzby wpadl na trop n...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin