Qumran - ABECASSIS ELIETTE.txt

(612 KB) Pobierz
ELIETTE ABECASSIS





Qumran





ABECASSIS ELIETTE





z francuskiego przelozyla WIKTORIA MELECH

Jesli ktos kiedykolwiek odwazy sie dociekac:

Co jest powyzej? Co jest ponizej? Co bylo przed powstaniem swiata?

Co bedzie potem? To lepiej dla niego byloby,

gdyby sie nigdy nie narodzil.

Talmud babilonski, Haguigah, 11b





PROLOG

1





W dniu, kiedy Mesjasz oddal ducha, niebo nie bylo ani wiecej, ani mniej ponure niz w inne dni. Nie pojawil sie na nim zaden swietlisty cudowny znak. Slonce przeslaniala gesta mgla, lecz jego promienie przenikaly przez gruba powloke. Chmury zapowiadaly niewielki deszcz, moze nawet z gradem, ktory i tak nigdy nie przynosil ulgi piaszczystemu pejzazowi.Byl to dzien jak wszystkie inne, ani smutny, ani wesoly, ani ciemny, ani jasny. Nie nadzwyczajny, ale i nie taki zwykly. A moze ta normalnosc byla zapowiedzia niespelnienia sie wrozby? Nie wiem.

Jego agonia byla powolna, trudna. Oddech przeszedl w dlugi jek bezgranicznej rozpaczy, a siwe wlosy i broda nie byly oznakami madrosci, jaka emanowal, niosac uzdrowienie. Jego spojrzenie nie mialo juz tego plomienia, ktory zawsze w nim gorzal, gdy namietnie glosil dobre slowo i prorokowal, gdy zapowiadal nadejscie nowego swiata. Jego wyniszczone, udreczone cialo wyrazalo tylko cierpienie. Sterczace kosci wygladaly strasznie. Zwiotczala skora, przywodzaca na mysl poszarpane na strzepy ubranie, byla niczym rozwiniety, a potem sprofanowany stary pergamin, zapisany krwawymi literami. Na nogach przebitych gwozdziami widnialy since. Z poranionych, skurczonych z bolu dloni ciekla krew. Wyschle usta niezdolne juz byly do slow milosci, wyrazaly niemy lek, przerazenie kaznia. Jego piers, niby jagnie schwytane podstepnie przez wilka, nagle sie wyprezyla, jakby serce chcialo wyskoczyc z tego nagiego, umeczonego ciala.

Potem znieruchomial, upojony wlasna krwia jak winem, z nieprzytomnymi oczami, polotwartymi ustami. Czy odchodzil do Ducha Swietego? Ale przeciez Duch Swiety go opuscil, nawet wtedy, gdy w przeblysku ostatniej nadziei Mesjasz zwrocil sie do niego, wymawiajac Jego imie. Zaden znak nie zostal dany jemu, rabbiemu, cudotworcy, odkupicielowi, pocieszycielowi ubogich, uzdrowicielowi chorych, oblakanych i sparalizowanych. Nikt nie mogl go ocalic, nikt, nawet on sam.

Dano mu troche wody. Zwilzono usta gabka. Niektorzy opowiadali, ze w oddali na niebie pojawila sie blyskawica, innym wydalo sie, ze uslyszeli, jak zawolal do Ojca silnym glosem, rozbrzmiewajacym dlugim echem. W koncu skonal.



Mial juz swoje lata, ale nie byl schorowany. Czlonkowie wspolnoty przypuszczali, ze jest niesmiertelny, czekali na to wydarzenie - jego smierc, ponowne pojawienie sie, zmartwychwstanie - a jednoczesnie oczekiwali, iz bedzie zyl wiecznie. Tak wiec niezaleznie od tego, czy umarlby, czy zyl, oni i tak uznaliby to za cud.

Stalo sie to pewnego kwietniowego popoludnia. Wedlug licznych towarzyszacych mu lekarzy spiaczke, w ktora zapadl dzien wczesniej, spowodowala niewydolnosc serca. Reanimacje przerwano miedzy trzecia a trzecia trzydziesci po poludniu. Jego cialo przewieziono karetka ze szpitala, gdzie umarl, do jego domu. Nastepnie, zgodnie z tradycja, ulozono go na podlodze i nakryto przescieradlem. Potem otworzono drzwi do gabinetu, gdzie rabbi modlil sie, studiowal i czytal, gdzie wierni uczniowie odmawiali swiete formuly. Ci, ktorzy kochali mistrza, a bylo ich wielu, przybyli, by oddac mu ostatni hold. Mial bowiem na calym swiecie tysiace uczniow, ktorzy mu ufali, ktorzy wierzyli, ze byl Krolem-Mesjaszem, apostolem nowych czasow, zwiastunem drugiego krolestwa, wyczekiwanego od tak dawna, od zarania dziejow.

Ludzie przychodzili az do wieczora. Potem zlozono cialo w trumnie, wykonanej z desek pochodzacych z debowego biurka, przy ktorym rabbi spedzil tyle godzin na studiowaniu i modlitwach. Policjant pelniacy sluzbe przy domu zaloby z trudem powstrzymywal klebiacy sie tlum. Zablokowany zostal ruch uliczny. Zaden samochod nie mogl przecisnac sie przez te zbita mase ubranych na czarno mezczyzn, zaplakanych kobiet i malych dzieci, ktorych setki tysiecy zgromadzily sie, by oplakiwac rabbiego. Niektorzy, przygnebieni, lapali sie za glowy. Inni wyrazali swoj zal glosnym szlochem'. Jeszcze inni to tu, to tam tanczyli w rytm nostalgicznych chasydzkich melodii lub spiewali Nasz mistrz, nasz rabbi, Krol-Mesjasz, bedzie zyl. Nie szykowali sie na pogrzeb. Czekali na rezurekcje, na czas, gdy nastapi koniec wygnania, a potem nastanie pora wyzwolenia. Wtedy beda mogli uznac, ze znalezli sie na ziemi Izraela i nazwac ten kraj swoja ojczyzna. Czy nie zapowiadal tego poprzez aluzje i alegorie? Zrozumiano go. Trzeba bylo tylu cierpien i tylu lat rozproszenia, tak wielkiej udreki i meki. Wreszcie stracilo znaczenie pojecie "pozniej". To on byl tym, na ktorego czekano od tak dawna.

Pogrzeb przeniesiono na nastepny dzien, aby wszyscy mogli nan przybyc. Lotnisko Ben-Guriona wypelniali chasydzi z wielu krajow, ktorzy przylecieli tu w wielkim pospiechu z Nowego Jorku, Paryza, Londynu.

Gdy uczniowie wyszli z domu zaloby, zostali otoczeni przez pragnacych po raz ostatni zblizyc sie do rabbiego. Ruszyli na cmentarz, otwierajac procesje pograzonego w smutnej zadumie, ubranego na czarno tlumu, przypominajacego orszak szlochajacych wdow w czarnych kapeluszach i woalkach. Potem orszak zaczal piac sie ku jerozolimskiemu cmentarzowi, polozonemu na Gorze Oliwnej.

Powoli, w ciszy, zaniesiono go az do kamienia wyznaczajacego miejsce, gdzie spoczywali od trzystu lat poprzedni rabini z tej samej linii. Tu pochowano jego cialo owiniete w calun. Trzej sekretarze rabbiego odmowili kadisz. Odmowiono tez inne zwyczajowe modlitwy.

Potem jeden z uczniow, ten, ktorego rabbi najbardziej milowal, tak przemowil:

-Bracia i siostry! Dzis upadla Jerozolima, przystan ludow, jej mury zostaly zburzone, jej wieze rozbite i oto teraz podobna jest do wysuszonego kamienia. Nie ma juz z nami rabbiego,



naszego nauczyciela. Jestesmy na tej ziemi sierotami, nasze domy sa opustoszale, nasze dusze zlamane, oczy nasze sa opuchle od lez, ktore sluza nam za pozywienie, a nasze gardla wyschniete z pragnienia. Lecz lud, ktory kroczy w ciemnosciach, wkrotce ujrzy wielkie swiatlo. Rozejrzyjcie sie! Boskie hufce, liczace dwadziescia tysiecy, powiekszane sa o kolejne tysiace. Wszedzie trwaja przygotowania, kazdy gotuje sie na swoj sposob, zgodnie ze swoja wiara, ale wszyscy zbroja sie i jednocza w wielkie gromady w oczekiwaniu na nowe czasy.

Swiat wokol nas ginie, pograzony w rozprzezeniu. Nasze dzielnice sa zbroja, chroniac nas przed niezliczonymi bezecenstwami rozrastajacych sie miast ze stali i plastiku - istna Sodoma i Gomora. Zamykamy oczy, by nie widziec deprawacji, rozpusty i zbytku, wykletych, wyniszczonych ludzi, przypominajacych wychudle bestie, wyjace do ksiezyca, blakajace sie po pustych ulicach z oczyma wytrzeszczonymi ze strachu, z dlugimi wlosami klejacymi sie do zwiotczalych karkow, polujace na latwa zdobycz - bezbronne dzieci i samotne kobiety. Za murami naszych domow choroba ta rozprzestrzenia sie na wszystkie kontynenty. Niczym pojawiajacy sie na nowo trad, odgradza jednych ludzi od drugich, kaze zamykac chorych w szpitalach, gdzie wbrew idei odkupienia i zmartwychwstania nie wazne jest leczenie, lecz oczekiwanie na koniec, ktory ubrani na bialo ksieza zapowiadaja jako nieuchronny. Wszedzie, niczym smietnik wydzielajacy mdlacy odor, ziemia potepiona, zniszczona przez technike i jej odpadki, wysuszona, spalona sloncem, zamieniajaca sie w pustynie, pozbawiona wody, dreczona konwulsjami wymiotuje i wypluwa pogrzebane kosci, swieza krew z ostatniej wojny, krew ofiar masakr, ludobojstwa. Czy nie widzicie, jak unosi sie dym, wiedna kwiaty, wysycha trawa? Wkrotce na tej ziemi zyc beda tylko sowy i jeze, puchacze i kruki. Bracia moi, to juz jest koniec swiata.

Dzien przemawia do dnia, noc szepcze rodzacemu sie brzaskowi, krople rosy, drzac na wietrze, przynosza nowine. Bo oto budzi sie ze swego stuletniego snu rabbi, Mesjasz, ktory ozywi zmarlych, by ocalic swiat. Zbliza juz sie do nas, by nas osadzic. Oto nadchodzi dzien, kiedy wszyscy pyszni i ci, co postepuja niegodziwie, beda jak sloma, trawiona przez niegasnace plomienie. A nad tymi wszystkimi, ktorzy lekaja sie jego imienia, wstanie slonce sprawiedliwosci i ich oczy ujrza go, by mogli glosic chwale Wiekuistego.

Nastepnie uczniowie rabbiego opuscili cmentarz, robiac miejsce tysiacom wiernych, czekajacych przed brama tej nocy, czarnej jak wszystkie inne noce. Moze rabbi wyszedl z grobu, by udac sie do nieba, ale nikt go nie zauwazyl? Moze ci, ktorzy tam byli, nic nie powiedzieli? Moze noc po jego pogrzebie byla rownie zwyczajna jak poprzedni dzien, a na niebie nie ukazaly sie zadne cudowne znaki? Ksiezyc, ukryty za gesta mgla, nie byl w pelni, nie byl tez czerwony. Szarawe obloki, ledwie widoczne w mroku nocy, zapowiadaly niewielki deszcz, moze nawet z gradem, ktory nigdy nie zdolal ozywic tego kamienistego pejzazu. Niebiosa nie rozplynely sie jak dym i nie zwinely jak pergamin. Ziemia nie rozpekla sie na kawalki, nie zatoczyla sie jak pijany, nie zostala ruszona z posad. Morze nie bylo wzburzone, na jego spokojnych falach nie bielila sie piana. Gory nie zawalily sie i nie roztopily w ogniu. Szaron nie opustoszal jak Araba; Baszan i Karmel nie zostaly wcale ogolocone. Nie pojawilo sie ani nowe niebo, ani nowa ziemia, nie powstalo zadne nowe krolestwo - nic sie nie zmienilo. Kto



zamknal sie, uwieziony w grotach, kto przebywal pod ziemia, by odczytac tam opieczetowany dokument? Dzban nie zostal

rozbity na tysiace kawalkow i nie bylo resztek, ktore moglyby posluzyc do palenia w palenisku lub do czerpania wody z kaluzy. Dzban byl pelen. Zawieral mnostwo boskich skarbow i poszukiwania dawaly obfity plon.

Nie nastala po...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin