Jack Higgins -- Cichy wiatr od morza.rtf

(435 KB) Pobierz
Jack Higgins

Jack Higgins

Cichy wiatr od morza

Przełożyła: Beata Paluchowska

(The Sad Wind From The Sea)

Data wydania oryginalnego 1959

Data wydania polskiego 1993


Dla Amy


Makau 1953


l

 

Hagen, wychodząc z kasyna gry na tyłach kawiarni Charliego Bealea, był pijany. Usłyszał trzask zamykających się za nim drzwi i przystanął, chwiejąc się na nogach. Zimne nocne powietrze wdarło mu się do płuc.

Oparł się o ścianę, przyciskając czoło do chłodnego ceglanego muru. Po chwili odepchnął się i stanął prosto i pewnie na rozstawionych nogach. Ruszył uliczką, powoli i uważnie stawiając kroki, i zatrzymał się przed kawiarnią, oddychając głęboko, żeby rozjaśniło mu się w głowie. Przeszukał kieszeń i znalazł pogniecioną paczkę papierosów. Powoli, ostrożnie zapalił i wciągnął dym do płuc.

Od strony portu, popychana zimnymi palcami wiatru, napływała gęsta morska mgła. Kiedy zaczęła drapać go w gardle, zakasłał. Ciszę mącił jedynie chlupot wody omywającej pale przystani. Ciekaw, która może być godzina, odruchowo podniósł prawy nadgarstek, ale przypomniał sobie, że zegarek za resztką jego pieniędzy powędrował na drugą stronę krytego suknem stołu Charliego Bealea. Zdecydował, że chyba jest koło trzeciej, bo czuł się tak, jak czuje się człowiek o tej porze, a może dlatego tak się czuł, że był już stary. Za stary na takie życie, jakie prowadził od czterech lat. Za stary, żeby uzależniać swój los od tego, jak odwróci się karta czy od rzutu kostką. Roześmiał się nagle, uświadomiwszy sobie swoją sytuację. Łódź zajęta przez celników, on pozbawiony środków do życia, a teraz jeszcze bez grosza. Tym razem naprawdę nabroiłeś, powiedział do siebie. Naprawdę przeszedłeś sam siebie. Gdzieś krzyknęła kobieta.

Odepchnął się od ściany i stał nasłuchując, z głową lekko pochyloną do przodu. Krzyk rozbrzmiał ponownie, dziwnie matowy, stłumiony przez mgłę. Biegnąc już, powtarzał sobie, że powinien pilnować własnego nosa. Bulgotało mu ciężko w żołądku, przeklinał biedę, która zmuszała go do picia taniego piwa. Skręcił za róg, biegnąc cicho na sznurkowych podeszwach - i zaskoczył ich. W mdłym, żółtym świetle ulicznej latarni dwóch mężczyzn przytrzymywało na ziemi szarpiącą się kobietę.

Ten, co stał bliżej, zaalarmowany, odwrócił się Hagen zdzielił go butem w twarz i półobrotem przerzucił przez nabrzeże przystani. Drugi skoczył ku niemu, w jego prawej ręce błysnęła stal. W krótkiej chwili spokoju, gdy krążyli wokół siebie, Hagen zauważył, że jego przeciwnik jest Chińczykiem, i że w oczach ma żądzę mordu. Cofnął się, jakby się przestraszył, a tamten wyszczerzył zęby w uśmiechu i natarł. Hagen uniósł rękę, żeby odparować cios noża, i właśnie gdy podnosił kolano mierząc w krocze przeciwnika, poczuł nagły ostry ból. Mężczyzna zwinął się na ziemi w bolesnym skurczu, a Hagen chłodno oszacował odległość i kopnął go w głowę.

Zapadła cisza. Stał, oddychając ciężko i spoglądając w dół na nieruchomy kształt. Zastanawiał się, czy go zabił; było mu to obojętne. Odwrócił się w poszukiwaniu kobiety. Stała w cieniu drzwi jakiegoś magazynu. Ruszył w jej kierunku, mówiąc:

- Nic ci nie jest?

Dostrzegł lekki ruch biało ubranej postaci i usłyszał miękki głos.

- Proszę się nie zbliżać!

Głos zaskoczył go, zastanowił się, co Angielka robi o tej porze w portowej dzielnicy Makau. Znów coś się poruszyło i z cienia wynurzyła się kobieta.

- Mam podartą sukienkę i chciałam ją trochę pospinać - wyjaśniła, podchodząc.

Prawie nie słyszał, co do niego mówiła. Była to dziewczynka, nie miała więcej niż siedemnaście, osiemnaście lat i nie była Angielką, chociaż sądząc z czystości wymowy musiała mieć ojca lub matkę z angielskiej rodziny. Miała właściwy Eurazjatkom kremowy odcień skóry, a pełne wargi nadawały jej lekko zmysłowy wygląd. Była piękna zapierającą dech w piersiach pięknością, która zazwyczaj łączy się z prostotą. Stała przed nim, patrząc mu w twarz spokojnie i pewnie, a Hagen nagle wzdrygnął się bez żadnej wytłumaczalnej przyczyny, jakby go śmierć przeskoczyła. Zwilżył wyschnięte wargi i udało mu się odezwać.

- Gdzie mieszkasz?

Wymieniła najlepszy hotel w Makau, a on zaklął po cichu, myśląc o spacerze, jaki go czeka.

- Może wezmę taksówkę - powiedziała czystym jak dźwięk dzwonka głosem.

Roześmiał się krótko.

- W tej dzielnicy o tej porze? Nie znasz Makau, aniele.

Zmarszczyła brwi, a potem otworzyła szeroko oczy, zbliżyła się i chwyciła go za ramię.

- Ależ pan jest ranny! Ma pan krew na rękawie!

Zdusił przekleństwo, kiedy pod wpływem nagłego ruchu zalała go fala bólu.

- Ostrożnie - powiedział i odsunął się, chcąc obejrzeć ranę w świetle latarni. Rozerwana nożem marynarka była splamiona krwią, a kiedy starł krew chusteczką, okazało się, że dostał powierzchowne, choć bardzo bolesne cięcie.

- Bardzo źle? - spytała zaniepokojona.

Wzruszył ramionami.

- Nie bardzo. Choć boli jak diabli.

Wyjęła chusteczkę z jego ręki i zgrabnie owinęła nią przedramię.

- Czy teraz lepiej? - spytała.

Skinął głową i zobaczył, że jej sukienka jest poszarpana. Podjęła heroiczną próbę pospinania kawałków, ale strój ten z trudem spełniał wymogi przyzwoitości. Podjął nagłą decyzję.

- Jest tylko jeden sposób, żebyś dostała się z powrotem do swojego hotelu - odezwał się. - Musimy iść pieszo. - Poważnie skinęła głową, a on dodał: - Może wpadniemy do mojego hotelu. Będziesz mogła lepiej opatrzyć moje ramię, a ja dam ci płaszcz czy coś innego do okrycia.

Ruchem głowy wskazał na stanik jej sukienki, a ona - zdawało mu się - zarumieniła się i odruchowo zakryła się rękami.

- To chyba jedyne, co mogę zrobić - powiedziała spokojnie. - Myślę jednak, że powinniśmy się pospieszyć. Ta chustka to nie jest najlepszy bandaż.

Zaskoczyła go jej spokojna reakcja na jego sugestię. Zaskoczyła i zaintrygowała - ta młoda dziewczyna, która miała za sobą tak ciężkie doświadczenie, najwyraźniej nie była wstrząśnięta. Jego hotel znajdował się w odległości zaledwie czterystu metrów i kiedy znaleźli się na miejscu, raptem poczuł się niezręcznie. Przytrzymując przed nią otwarte drzwi, zauważył z goryczą, że miejsce to wygląda na to, czym w istocie jest - wylęgarnią pcheł. W małym hallu uderzył w nich gorący, stęchły zaduch, nad ich głowami powoli i bezsilnie, ledwie poruszając powietrze, obracał się z piskiem przedpotopowy wentylator.

Nocny recepcjonista, Chińczyk, spał przy pulpicie z głową opartą na rękach i Hagen gestem nakazał dziewczynie milczenie. Nic z tego. Kiedy byli w połowie drogi przez hali, za ich plecami rozległo się grzeczne chrząknięcie i Hagen odwrócił się zrezygnowany. Recepcjonista, teraz zupełnie rozbudzony, uśmiechał się przepraszająco. Hagen pomacał w kieszeni i przypomniał sobie, że jest spłukany.

- Masz petakę? - zapytał towarzyszkę. Zmarszczyła brwi, zakłopotana. - Jestem spłukany, bez grosza i potrzebuję jednej pętaki. - Z nadzieją wskazał upstrzoną przez muchy tabliczkę, wisząca na ścianie: ZABRANIA SIĘ WPROWADZAĆ KOBIETY NA GÓRĘ. Gdy się odwróciła przeczytawszy tabliczkę, uśmiechnął się z wyrazem znużenia.

- Rozumiesz, że wolą dostarczać je sami!

Teraz zobaczył ją w lepszym oświetleniu i zauważył, że naprawdę się zarumieniła. Poszukała w torebce i dała mu sajgońskiego srebrnego dolara. Rzucił go portierowi i wspięli się po rozchwianych schodach.

Swojego pokoju wstydził się jeszcze bardziej niż hotelu. Wyglądał jak chlew i tak też cuchnął. Puste butelki po dżinie w jednym kącie, brudne ubrania w drugim, do tego nie posłane łóżko - to nie był zachęcający widok. Dziewczyna zdawała się tego nie dostrzegać.

- Ma pan jakiś bandaż? - zagadnęła.

Poszukał pod łóżkiem i w końcu wyciągnął zestaw pierwszej pomocy, który uratował z łodzi, a dziewczyna poszła przodem do łazienki i kazała mu rozebrać się do pasa.

Ostrożnie zmyła skrzepniętą krew i zmarszczyła brwi.

- To powinno się zszyć.

Potrząsnął głową.

- Na mnie szybko się goi.

Uśmiechnęła się i wskazała liczne blizny na jego piersiach i brzuchu.

- Jak widać.

Zaśmiał się.

- Pamiątka z wojny. Szrapnel. Nie było tak źle, jak wygląda.

Starannie zabandażowała rękę i spytała:

- Z której wojny? W Korei?

Potrząsnął głową.

- Nie, moja wojna była dawno temu, aniele. Przed tysiącem lat.

Przykleiła luźne końce bandaża plastrem i zerknęła na jego twarz. Ostry trójkąt brody pokrywał ciemny zarost, który podkreślał zapadnięte policzki i ciemne, ponure oczy. Spojrzał w dół, na nią, i wskazując gestem swoją rękę powiedział:

- Robiłaś już kiedyś coś takiego.

Przytaknęła ruchem głowy.

- Trochę. Ale i to za dużo.

Nagle zaczęła drżeć na całym ciele. Hagen objął ją ręką za ramiona i przytulił.

- Już dobrze - powiedział. - Wszystko minęło.

Skinęła głową kilkakrotnie, odsunęła się i stanęła przy oknie, plecami do niego. Otworzył szufladę i jakimś cudem odkrył czystą koszulę. Ubrał się porządnie, a dziewczyna zdołała zapanować już nad sobą.

- To było dość głupie - powiedziała. - Wychodzi na jaw nieodłączna kobieca słabość.

Hagen roześmiał się.

- Kieliszek! Tego ci trzeba. - Nalał dżin do dwóch umiarkowanie czystych szklanek, przeszedł przez pokój, kopnięciem otworzył drzwi i wyszedł na balkon. Dziewczyna usiadła na jedynym krześle, a Hagen oparł się o balustradę i na chwilę zapadła cisza.

- Czy mogłabym dostać papierosa? - Jej głos zabrzmiał miękko w ciemnościach.

Poszperał w kieszeni i w końcu znalazł wymiętą paczkę. Kiedy zapałka rozbłysła w stulonych dłoniach, a dziewczyna pochyliła się, by zapalić, uwypukliło się delikatne piękno jej twarzy. Trzymał zapałkę chwilę dłużej, niż było to konieczne, i krótko spojrzeli sobie w oczy, a potem długim łukiem wyrzucił zapałkę w ciemność.

- Chciałabym podziękować panu za to, co pan tam zrobił. - Mówiła powoli i starannie, jakby szukała słów.

- Takie dziewczęta jak ty nie powinny o tej porze przebywać w dzielnicy portowej - odparł.

Nagle jakby podjęła jakąś decyzję, w ciemności znów zabrzmiał jej głos, tym razem spokojnie i pewnie.

- Nazywam się Rose Graham.

Zatem nie mylił się przynajmniej co do jednego z jej rodziców. Obrócił się nieco w jej stronę.

Mark Hagen. W tych stronach jestem znany jako kapitan Hagen.

- Och, jest pan kapitanem statku?

- Mam niewielką łódź - odparł. Przyszło mu do głowy, że jest w błędzie. Powinien był powiedzieć miałem. Miałem niewielką łódź, pomyślał. A co mam teraz? Uderzyła go inna myśl, bliższa i bardziej natarczywa. - Czy zjawiłem się na czas? - spytał. - To znaczy, czy te chamy nie skrzywdziły cię czy coś w tym rodzaju? - Poczuł się niezręcznie.

Krzesło skrzypnęło, kiedy się podnosiła.

- Nie skrzywdzili mnie, kapitanie Hagen. To nie był ten rodzaj napadu.

Podeszła do balustrady i stanęła obok niego, tak że dotykał jej ramieniem, zawsze kiedy się poruszył. Wiatr wiał od morza i mgła przesuwała się nad portem, a światła przepływających statków rozbłyskiwały słabo w szczelinach, które raz po raz pojawiały się w warstwie mgły, kiedy powiew wiatru rozrywał szarą kurtynę. Z balkonu rozciągał się wspaniały widok i nagle Hagen poczuł w sobie spokój, a zarazem i niepokój, szczęście, ale i frustrację, wszystko w tej samej chwili. To był zły dzień i przeszłość zbyt łatwo wróciła do jego świadomości. Zdecydował, że wszystkiemu winna jest dziewczyna. Minęło już wiele czasu, odkąd był tak blisko z kimś takim jak ona. Westchnął i wyprostował się.

Zaśmiała się leciutko.

- O czym myślisz? To musi być dość smutne, skoro wzdychasz tak ciężko.

Uśmiechnął się i wyjął następnego papierosa.

- Rozmyślałem nad zmarnowanym życiem, aniele - odrzekł. - Zdaje się, że ostatnio weszło mi to w nawyk. Chyba się starzeję.

Roześmiała się znowu.

- To śmieszne. Nie jesteś stary. Jesteś jeszcze młodym mężczyzną.

- Mam trzydzieści pięć lat - powiedział. - Kiedy żyje się takim życiem jak ja - wierz mi - to już starość. - Przyszła mu do głowy pewna myśl, uśmiechnął się i dodał: - A ile ty masz lat?

Cicho powiedziała, że osiemnaście. Hagen zaśmiał się.

- No właśnie. Jestem od ciebie dwa razy starszy. Mógłbym być twoim ojcem. Powiedziałbym, że o tej porze powinnaś bezpiecznie leżeć w łóżku:

Wrócił do sypialni i zaczął wkładać marynarkę. Poszła jego śladem i stanęła, przyglądając mu się i bawiąc się nerwowo jedwabnym szalikiem, który miała owinięty wokół szyi. Odezwała się wysokim głosem.

- Nie wydaje mi się, aby to było rozsądne, żebyś odprowadzał mnie do hotelu.

Wyprostował się powoli i spojrzał na nią bez słowa. Zaczerwieniła się i spuściła oczy, a on odezwał się:

- Jeżeli myślisz, że pozwolę ci iść samej trzy kilometry przez najgorszą dzielnicę Makau, jesteś szalona.

Przemknęła obok niego i zdążyła do połowy otworzyć drzwi, kiedy złapał ją za rękę i pociągnął do tyłu. Szamotała się przez chwilę, a potem nagle uspokoiła się i powiedziała z rozpaczą:

- Kapitanie Hagen, chcę ci powiedzieć, że jeśli odprowadzisz mnie do hotelu, możesz być w to zamieszany bardziej, niż przypuszczasz.

Hagen wyjął zza drzwi wygniecioną lnianą marynarkę i wręczył jej.

- Masz, kobieto! Okryj swoją nagość! - wyrecytował pompatycznie.

Wybuchnęła śmiechem i przez chwilę śmiali się razem. Kiedy odezwała się ponownie, w jej głosie nie było już nerwowości, tylko śmiertelna powaga.

- Byłeś dla mnie bardzo uprzejmy. Nie chcę, żebyś się wpakował w coś, co nie jest twoim zmartwieniem.

- Przypuszczam, że to ma związek z twoją obecnością tu o tej szczególnej porze?

Przytaknęła ruchem głowy.

- Musiałam zobaczyć się z przyjacielem. Zadzwonił do mnie i prosił, żebym spotkała się tu z nim koło pewnego magazynu. Kierowca taksówki nie chciał zaczekać, a potem ci mężczyźni...

- Nadal uważam, że to zabawna godzina na spotkanie z przyjacielem, a jeśli on zna to miasto, nie powinien cię prosić, żebyś przyszła o tej porze do takiej dzielnicy. - Hagen zdumiał się odkryciem, że naprawdę jest zagniewany z powodu całej tej sprawy. - Gdybym się nie pojawił, prawdopodobnie skończyłabyś na dnie portu.

Odwróciła się, znów z wyrazem desperacji na twarzy.

- Ale czy nie rozumiesz - powiedziała - że to nie był ten rodzaj napaści? Ci ludzie chcieli pewnych informacji i będą znów próbować. Jeśli zobaczą cię ze mną...

Pozostawiła myśl nie dokończoną i wzruszyła ramionami. Hagen rozważał coś przez chwilę, a potem podszedł do łóżka i sięgnął pod poduszkę. Kiedy wyprostował się, trzymał w dłoni automatycznego colta, jakie były na wyposażeniu amerykańskich służb specjalnych. Sprawdził broń i wsunął ją do kieszeni. Uśmiechnął się szeroko i otwierając drzwi, gestem zaprosił ją do wyjścia. Uwielbiam kłopoty, aniele - powiedział. - Dzięki nim życie jest o wiele bardziej ekscytujące.

Przez chwilę wpatrywała się w niego, a potem jej twarz odprężyła się w uśmiechu. Bez słowa przeszła przez drzwi.

Droga do hotelu zajęła im około czterdziestu minut. Dziewczyna prawie się nie odzywała. Hagen domyślał się, że jest bliska załamania i w końcu wziął ją pod rękę. Oparła się na nim ciężko i słaby, delikatny zapach perfum wywołał mrowienie w jego nozdrzach. Przez chwilę z rozkoszą smakował ich słodycz, a potem niecierpliwie ze wzruszeniem ramion odsunął od siebie to wrażenie i skoncentrował się na zachowaniu czujności na wypadek kłopotów. Zatrzymali się u stóp schodów do hotelu.

- Cóż, to tutaj - odezwał się Hagen.

Sennie kiwnęła głową.

- Zobaczę cię jeszcze?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin