Utracona niewinność - Martin Kat.PDF

(3142 KB) Pobierz
6946652 UNPDF
Edited by Foxit PDF Editor
Copyright (c) by Foxit Software Company, 2004
Utracona
niewinność
przełożyła
Anna Płocica
For Evaluation Only.
6946652.002.png
 
Edited by Foxit PDF Editor
Copyright (c) by Foxit Software Company, 2004
Rozdział 1
Anglia, 1798
T rzymaj się ode mnie z daleka, głupi bucu!
- Ty mała łobuzico! Ostrzegałem cię już setki ra­
zy! Teraz wreszcie dostaniesz to, na co zasługujesz!
Świeżo upieczony porucznik marynarki, Matthew
Seaton, aż zacisnął szczęki ze wściekłości. Przed chwi­
lą przekroczył próg swojej wiejskiej posiadłości, Se­
aton Manor, ubrany w nowiutki, lśniący jeszcze czy­
stością oficerski mundur. No a teraz białe, idealnie
dopasowane bryczesy pokrywały duże, błotniste pla­
my. Na wpół zgniłe jabłko pozostawiło na kołnierzyku
granatowej marynarki mokrą, lepką smugę. I ta mała
diablica zrobiła to umyślnie!
Matthew ruszył w jej stronę.
- Mam już ciebie dość, Jessie Fox. Przez ostatnie
dwa lata nie dajesz mi ani chwili spokoju. Najpierw
mnie okradasz, wyzywasz, a teraz jeszcze niszczysz
mi ubranie. Czas, żeby ktoś wreszcie zrobił z tobą
porządek i wygląda na to, że będę to właśnie ja!
- Nie złapiesz mnie, nadęta ropucho! - Jessie co­
fała się o dwa kroki przy każdym kroku, który Matt
robił w jej kierunku. - Jestem mądrzejsza i szybsza.
W poplamionych, obdartych bryczesach, porwanej
prostej koszuli, z brudnymi jasnymi włosami wciśnię-
5
For Evaluation Only.
6946652.003.png
 
tymi pod przeżartą przez mole wełnianą czapkę wy­
glądała bardziej jak chłopak, niż jak dwunastoletnia
dziewczynka. Schyliła się i złapała kolejne zgniłe
jabłko leżące pod drzewem nieopodal domu. Mat-
thew zrobił unik i owoc przeleciał ze świstem tuż ko­
ło jego ucha. Czuł, jak zalewa go kolejna fala złości.
- Ty mała spryciaro! Jesteś plagą Buckler's Haven,
zwykłą złodziejką, zmorą każdego podróżnego. Któ­
regoś dnia wylądujesz w więzieniu w Newgate.
- Idź do diabła! - pisnęła Jessie, gdy próbował ją
chwycić, obróciła się gwałtownie i uciekła.
- Jesteś zwykłym nadętym bufonem! - zadrwiła,
zatrzymując się dosłownie kilka kroków od niego. -
Wystrojony od góry do dołu, taki czyściutki i ważny.
Ten cholerny tytuł lorda wcale nie czyni z ciebie ni­
kogo wyjątkowego.
Matt zmarszczył wściekle ciemne brwi.
- Nie mogę uwierzyć, że jesteś dziewczyną. Wyra­
żasz się gorzej niż niejeden wulgarny marynarz.
Rzucił się naprzód, ponownie próbując złapać Jes­
sie, ale dziewczynka tylko się zaśmiała, odskoczyła
w bok i pobiegła w stronę wielkiej, sękatej jabłoni.
Stała pod nią biała ławka z kutego żelaza. Podpiera­
jąc się o nią, Jessie objęła chudymi nogami pień
drzewa i z wyjątkową zręcznością zaczęła się po nim
wspinać, by skryć się wśród gałęzi.
Udałoby się jej, gdyby nie był taki wysoki. Mat-
thew uśmiechnął się z nieukrywaną satysfakcją, gdy
jego dłoń zacisnęła się wokół szczupłej kostki dziew­
czyny. Gwałtowne szarpnięcie spowodowało, że stra­
ciła równowagę i puściła gałąź. Z krzykiem poleciała
do tyłu. Matthew złapał ją w ostatniej chwili.
- Puszczaj mnie, ty chamie!
Jego dłonie zacisnęły się kurczowo wokół jej ra­
mion. Szarpnął nią gwałtownie.
- Ktoś wreszcie musi nauczyć cię dobrego wycho­
wania, ty mała diablico!
Kolejne szarpnięcie było tak gwałtowne, że aż spa­
dła jej czapka z głowy, jednak Jessie pozostała nie­
wzruszona. Zanim Matthew zdał sobie sprawę z jej
zamiarów, Jessie chwyciła błyszczący złoty guzik
przy jego marynarce i wyrwała go mocnym szarpnię­
ciem, drąc przy okazji niebieską tkaninę. Na dźwięk
rozdzieranego materiału rozwścieczony do granic
możliwości Matt zwiększył jeszcze uścisk. Nie zwra­
cając uwagi na przerażenie, które malowało się
na twarzy Jessie, zaciągnął ją na żelazną ławkę.
- Już od dawna ci się to należało, Jessie Fox,
i wreszcie dostaniesz nauczkę. - Przy akompania­
mencie głośnych okrzyków protestu przełożył ją so­
bie przez kolano.
- Ostrzegałem cię - powiedział. - I, do cholery,
nie będę miał z tego powodu żadnych wyrzutów su­
mienia.
Jessie wydała z siebie głośny pisk, gdy dłoń Mat­
thew wylądowała z impetem na jej pośladku. Jej po­
rwane szare bryczesy nie stanowiły zbyt dużej ochro­
ny przed piekącymi razami.
- Sukinsyn! - wrzasnęła.
Dwa, trzy, cztery.
- Głupi, nadęty bufon!
Pięć, sześć, siedem. Inne dziecko błagałoby go, by
przestał. Ale nie Jessie Fox.
W końcu Matthew szarpnął nią gwałtownie i posta­
wił na ziemi. Poczuł na sobie spojrzenie jej wielkich
niebieskich oczu. Zaskoczyło go, że były pełne łez.
- Jesteś diablicą, Jessie. Następnym razem, gdy
będzie ci chodziło coś złego po głowie, pamiętaj
o cenie, jaką dziś za to zapłaciłaś. Jeśli nie zmienisz
swojego zachowania, pożałujesz. Prędzej czy później
7
6
poniesiesz konsekwencje swoich czynów i będą one
znacznie poważniejsze niż zwykłe lanie.
- To ty pożałujesz - odparła, ocierając łzy brudną
ręką. Cofnęła się o krok. Jej dolna warga zadrżała,
a do oczu znów napłynęły łzy. Ku swojemu zaskocze­
niu ujrzał w nich ból i upokorzenie.
- Będę kiedyś damą, prawdziwą damą w pięknych
jedwabnych sukniach, otoczoną tłumem przystoj­
nych adoratorów. Jeszcze zobaczysz. Znajdę sposób.
A wtedy pożałujesz, że mnie tak potraktowałeś.
Matthew tylko pokręcił głową. Spojrzał po raz
ostatni na wychudzoną sylwetkę Jessie Fox i odwró­
cił się, ignorując nagłe ukłucie żalu. Nie z powodu
tego, co zrobił. Bóg jeden wie, jak bardzo potrzebne
jej było porządne lanie i pewnie wyjdzie jej to tylko
na dobre.
Niestety, znacznie pewniejsze było to, że Jessie nie
przestanie kraść i pakować się w kłopoty i w końcu
wyląduje w jakiejś zatęchłej celi.
Lub, co jeszcze bardziej prawdopodobne, skończy
w jednym z pokojów na piętrze gospody „Pod Czar­
nym Knurem", zarabiając na życie jako prostytutka -
zupełnie jak jej matka.
Rozdml 2
Anglia, kwiecień 1805
N a miłość boską, kochanieńka, on nie jest
żadnym cholernym królem Anglii.
Na twarzy Jessie Fox pojawił się cień uśmiechu.
Odwróciła głowę od sterty drogich sukien balowych,
porozrzucanych na jej wyściełanym jedwabiem łóżku.
- Nie, nie jest. Może gdyby był po prostu królem
nie zastanawiałabym się tyle, w co się ubrać.
- Będziesz wyglądać prześlicznie bez względu
na to, co włożysz. - Viola Quinn, tęga kobieta o si­
wych włosach, którą Jessie znała od dzieciństwa, rzu­
ciła jej ciepłe spojrzenie.
- Najprawdopodobniej kapitan tak się tobą za­
chwyci, że nawet nie zauważy, co masz na sobie.
Jessie pochyliła się i mocno uścisnęła pulchną ko­
bietę, która była dla niej bardziej matką niż jej praw­
dziwa mama.
- Dziękuję ci, Vi. Zawsze mówisz dokładnie to,
czego mi potrzeba.
Pięćdziesięcioletnia Viola Quinn, była kucharka
w gospodzie „Pod Czarnym Knurem", nie bardzo
nadawała się na osobistą pokojówkę dla młodej da­
my, ale Jessie kochała ją z całego serca. Starzejący
się markiz, który był teraz opiekunem Jessie, wresz-
9
6946652.001.png
cie uległ i sprowadził Viole Quinn do Belmore
Hall.
Pokojówka sięgnęła po jedną ze wspaniałych kreacji.
- Co powiesz na złotą? - Uniosła błyszczącą suk­
nię z gorsetem obszytym drobniutkimi migoczącymi
brylancikami. - Ten kolor pasuje do twoich włosów.
Jessie potrząsnęła przecząco głową, odgarniając
długie złote loki.
- Zbyt oficjalna. Lord Strickland przez ostatnie
dwa lata był na morzu. Chcę, żeby tego wieczora czuł
się swobodnie.
Vi wzięła kolejną elegancką suknię.
- A może kremowa satyna? Idealnie pasuje
do twojej jasnej, brzoskwiniowej cery.
Jessie zagryzła dolną wargę, przyglądając się
skromnemu dekoltowi i długim rękawom.
- Zbyt prosta. Chcę, żeby myślał, że jestem wyjąt­
kowa.
Viola wydała z siebie głębokie westchnienie.
- To może ta? - Trzymała w ręku świetnie skrojo­
ną suknię z błękitnego jedwabiu, z wysokim stanem
i dość dużym dekoltem. - Ma taki sam odcień jak
twoje oczy, a srebrne nici na spódnicy dodają jej
prawdziwego blasku.
Jessie uśmiechnęła się szeroko, schwyciła suknię
i podbiegła z nią do ozdobnego, wysokiego lustra
stojącego pod oknem na drugim końcu pokoju.
Oglądała kreację ze wszystkich stron.
- Masz rację, Vi. Jest idealna!
Przez chwilę po prostu stała nieruchomo i przyglą­
dała się swojemu odbiciu: wysokiej, szczupłej kobiecie
z dużymi, jędrnymi piersiami, o delikatnych rysach
twarzy, ze świeżo umytymi długimi jasnymi włosami.
Nawet teraz trudno jej było uwierzyć, że ta urocza
dziewczyna w lustrze to naprawdę Jessie Fox, kiedyś
brudna ulicznica, biegająca samopas po ulicach Buck-
ler's Haven. Biedna, mała, pożałowania godna Jes­
sie, mawiano. Żyła w nędzy, nikt o nią nie dbał.
Zwykła córka ladacznicy.
Jessie poczuła na ramieniu dłoń Vi i odwróciła się.
Starsza kobieta spoglądała na nią ciepło.
- Wszystko będzie dobrze, kochanieńka, zoba­
czysz. Teraz jesteś kimś zupełnie innym.
Jessie zanurzyła się w miękkich ramionach Vi
i oparła głowę na jej pulchnej piersi, gniotąc przy oka­
zji piękną suknię, która znajdowała się między nimi.
- On wie, kim jestem, Vi. Zna moje prawdziwe ob­
licze. A co będzie, jeśli...
- Wcale ciebie nie zna... Już nie. Nie jesteś bied­
nym, małym obdartusem jak kiedyś, ale podopieczną
markiza Belmore. Dzięki jego lordowskiej mości
zdobyłaś wykształcenie. Chodziłaś do szkoły, jak
każda prawdziwa dama, i teraz to właśnie nią jesteś
- powiedziała ciepło i ujęła ją pod brodę. - Nie liczy
się to, jaka się urodziłaś, ale to, na kogo wyrosłaś.
Pamiętaj o tym, rybko, a wszystko będzie dobrze. -
Otarła łzę z policzka Jessie i pogłaskała ją po lśnią­
cych włosach. - To było dawno temu, maleńka. Nie
masz się czego bać. Papa Reggie będzie miał oko
na kapitana. Już on zadba o wszystko. Przecież robi
tak od pierwszego dnia twojego pobytu w tym domu.
Na wspomnienie o dobroci starszego pana Jessie
odetchnęła z ulgą.
- Masz rację, Vi. - Uwolniła się z objęć przyjaciół­
ki i ostrożnie odłożyła suknię na łóżko. - Ja tylko
chcę, żeby wszystko było idealnie. Syn markiza nie wi­
dział mnie całe wieki, ale z pewnością pamięta dzień...
Jessie urwała nagle, starając się nie myśleć o ich
ostatnim spotkaniu, o jednym z najbardziej upoka­
rzających momentów w jej życiu. Na samo wspo-
11
10
Zgłoś jeśli naruszono regulamin