Asimov Isaac - Człowiek który żył 200 lat.rtf

(100 KB) Pobierz
Isaac Asimov

Isaac Asimov

Człowiek który żył 200 lat

 

Trzy prawa robotyki:

1. Robotowi nie wolno wyrządzić nic złego człowiekowi, nie może też przez brak czynnej reakcji dopuścić, aby człowiekowi stała się krzywda.

2. Robot musi wykonać każdy rozkaz człowieka, pod warunkiem, że rozkaz ten nie jest sprzeczny z Prawem Pierwszym.

3. Robot ma obowiązek chronić przed uszkodzeniem lub zniszczeniem swój mechanizm i powłokę, jeżeli taka ochrona nie koliduje z Prawem Pierwszym i Drugim.

 

Dziękuje - powiedział Andrzej Martin i usiadł na wskazanym krześle. Był doprowadzony do ostateczności, chociaż nikt by tego po nim nie poznał.

Trudno było zresztą wyczytać cokolwiek z jego twarzy, ponieważ w ogóle pozbawiona była wyrazu. jedynie ktoś z wyobraźnią mógłby dostrzec w oczach smutek. Miał miękkie, ciemno blond włosy i twarz bez zarostu. Zdawało się, że jest świeżo i gładko ogolony. W staromodnym, schludnym stroju dominował ciepły fiolet.

Za biurkiem, naprzeciw niego siedział chirurg. Stojąca obok tabliczka z serią liter i cyfr zawierała jego dokładne dane identyfikacyjne. Andrzej nie zwracał na nie uwagi, mówił do niego po prostu „doktorze”.

- Kiedy bodzie można zrobić operacje, doktorze? - zapytał Andrzej.

- Nie jestem pewien, czy rozumiem, w jaki sposób i na kim taka operacja ma być wykonana - łagodnie i z szacunkiem odpowiedział chirurg. W głosie robota, który zwracał się do człowieka, zawsze brzmiała nutka szacunku..

Twarz chirurga przybrałaby może wyraz pełnej szacunku stanowczości, gdyby twarz robota z jasnobrązowej nierdzewnej stali mogła przybrać jakikolwiek wyraz.

Andrzej Martin z uwagą przyglądał się prawej ręce robota, tej operującej, która spoczywała teraz spokojnie na biurku. jej palce były długie, smukłe, ukształtowane tak artystycznie, że można było sobie wyobrazić, jak skalpel przylega do nich i stapia się z nimi w jedną całość.

W pracy chirurga nie ma miejsca na wahania, potknięcia, drżenie rąk czy pomyłki. Ta niezawodność wiąże się oczywiście ze specjalizacją, odgrywającą dla ludzkości rolę tak doniosłą; że w ostatnich czasach niewielu już tylko robotom umożliwiono samodzielne myślenie. Chirurg musiał z natury rzeczy mieć zdolność samodzielnego myślenia, ale była ona tak ograniczona, że nie poznał wcale Andrzeja Martina - prawdopodobnie nigdy nawet o nim nie słyszał.

- Czy miałeś kiedy ochotę być człowiekiem? - spytał Andrzej. Chirurg zawahał się przez chwilę, jakby pytanie to nie mieściło się w żadnej ze ścieżek pozytronowych jego mózgu.

- Przecież jestem robotem, proszę pana. - Czy wolałbyś być człowiekiem?

- Wolałbym, proszę pana, być lepszym chirurgiem. Gdybym był człowiekiem, nie byłoby to możliwe. Musiałbym być bardziej udoskonalonym robotem. Cieszyłbym się, gdybym był doskonalszym robotem.

- Czy nie jest ci przykro, że mogę ci rozkazywać? Mogę, wypowiadając słowo lub dwa, zmusić cię, żebyś wstał, usiadł, zwrócił się w prawo lub w lewo.

- Bardzo mi miło służyć panu. Gdyby pana rozkaz kolidował z moim obowiązkiem wobec pana lub innego człowieka, nie usłuchałbym go. Prawo Pierwsze, dotyczące bezpieczeństwa ludzi bodących pod moją opieką, byłoby ważniejsze od Prawa Drugiego, mówiącego o posłuszeństwie. W każdym innym przypadku posłuszeństwo to dla mnie przyjemność... Ale kogo mam operować?

- Mnie.

- To niemożliwe. Ta operacja jest stanowczo szkodliwa dla zdrowia.

- To bez znaczenia - odparł spokojnie Andrzej.

- Nie wolno mi okaleczyć człowieka - powiedział chirurg.

- Nie wolno ci okaleczyć człowieka - powiedział Andrzej - ale ja też jestem robotem.

 

Andrzej znacznie bardziej przypominał robota, kiedy go wyprodukowano. Był z wyglądu taki sam, jak każdy inny robot, dobrze zaprojektowany i funkcjonalny.

Działał sprawnie w domu, do którego nabyto go w czasach, kiedy roboty w domach prywatnych czy w ogóle na całej planecie były jeszcze rzadkością.

Rodzina składała się z czterech osób: Pana, Pani, Panienki i Małej Panienki. Oczywiście znał ich imiona, ale zwracając się do nich nigdy tych imion nie używał. Pan nazywał się Gerald Martin. Andrzej miał numer seryjny NDR... Liczb nie pamiętał. Oczywiście było to dawno, ale gdyby chciał, to by je zapamiętał. Po prostu nie chciał ich pamiętać.

Mała Panienka pierwsza zaczęła mówić mu „Andrzej”, bo litery NDR kojarzyły sio jej z tym imieniem, potem wszyscy inni poszli w jej ślady.

Mała Panienka od dawna już nie żyła, umarła mając dziewięćdziesiąt lat. Kiedyś spróbował mówić do niej „pani”, ale mu nie pozwoliła. Pozostała Małą Panienką do końca swoich dni. W zasadzie Andrzej musiał pełnić obowiązki lokaja, służącego a nawet pokojówki. Był to dla niego okres eksperymentalny, podobnie jak dla wszystkich robotów z wyjątkiem tych zatrudnionych w przemysłowych i badawczych ośrodkach i stacjach poza Ziemi. Martinowie lubili go i często-gęsto musiał odrywać się od roboty, bo Panienka i Mała Panienka chciały, żeby się z nimi bawił.

To właśnie Panienka pierwsza wpadła na pomysł, jak to załatwić. Powiedziała:

- Każemy ci bawić się z nami, a ty przecież musisz słuchać rozkazów.

- Przykro mi, Panienko - odpowiedział Andrzej - ale przede wszystkim muszę wykonać rozkaz wydany przez Pana.

- Tatuś powiedział tylko, że dobrze by było, gdybyś posprzątał odpowiedziała Panienka.

- To właściwie nie jest rozkaz. A ja ci rozkazuję.

Pan nie gniewał się za to. Kochał Panienkę i Małą Panienkę, chyba nawet bardziej niż Pani. Andrzej również je kochał. W każdym razie dziewczynki budziły w nim uczucie, które ludzie nazywają miłością. Andrzej tak o tym myślał, ponieważ innego słowa na określenie tego uczucia nie znał.

To właśnie dla Małej Panienki Andrzej wyrzeźbił z drzewa wisiorek. Tak mu kazała. Bo starsza Panienka dostała na urodzin wisiorek misternie wykonany z kości i Mała Panienka bardzo chciała mieć podobny. A miała tylko kawałek drewna, dała go więc Andrzejowi wraz z małym nożem kuchennym.

Zrobił szybko wisiorek, na co Mała Panienka powiedziała: - To bardzo ładne, pokażę zaraz tacie.

Pan nie mógł uwierzyć.

- Skąd to wzięłaś, Mandy?

Mówił do Małej Panienki „Mandy’”. Kiedy zapewniła go, że nie kłamie, zwrócił się do Andrzeja:

- Ty to zrobiłeś, Andrzeju? Skąd skopiowałeś deseń?

- To jest geometryczny rysunek, który pasuje do faktury drewna, proszę pana.

Następnego dnia Pan przyniósł mu większy kawałek drewna i nóż elektryczny. Powiedział:

- Zrób coś z tego. Co chcesz.

Andrzej wykonał polecenie w obecności Pana. Potem Pan długo oglądał wykończony przedmiot. Odtąd Andrzej nie usługiwał już przy stole. Zamiast tego kazano mu czytać książki o projektowaniu mebli. Nauczył się robić komody i biurka.

Robisz zdumiewające rzeczy - powiedział Pan.

- Lubię tę pracę.

- Lubisz?

- Kiedy rzeźbie, obwody w moim mózgu lepiej pracują. Słyszałem, że Pan używa słowa „lubić”. Ono chyba najlepiej określa bo, co czuję. Lubię tę pracę.

 

Gerald Martin zaprowadził Andrzeja do Zakładów „Universum” produkujących roboty. Jako członek parlamentu stanowego mógł bez kłopotu uzyskać wizytę u naczelnego roboto-psychologa. Zresztą właścicielem robota Gerald Martin został tylko dzięki swojemu stanowisku. W owych czasach bowiem roboty były rzadkością.

Andrzej wówczas nie rozumiał tych wszystkich spraw, ale później, kiedy zdobył więcej wiadomości o świecie, mógł ponownie przemyśleć dawną sytuację i właściwie ją ocenić. Roboto-psycholog, Marton Manski, z rosnącym niezadowoleniem słuchał opowieści i parę razy musiał powstrzymywać się, żeby nie zabębnić palcami o blat biurka. Miał chudą twarz, pomarszczone czoło i można było przypuszczać, że jest młodszy niż wygląda.

- Robotyka nie jest nauką aż tak ścisłą - powiedział. - Nie potrafię dokładnie tego panu wyjaśnić, ale obliczenia rządzące układem ścieżek pozytronowych są zbyt skomplikowane, pozwalają więc jedynie na rozwiązania przybliżone. Oczywiście trzy prawa, na których zasadzie konstruujemy roboty, pozostają zawsze niezmienne. Naturalnie wymienimy panu robota...

- Ależ nie - odpowiedział Pan. - Robot działa bez zarzutu. Wywiązuje się ze swoich obowiązków idealnie. Chodzi tylko o to, że ponadto z niezwykłym kunsztem rzeźbi w drewnie i nigdy nie powtarza tego samego wzoru. On tworzy dzieła sztuki.

Manski stropił się.

- Muszę przyznać, że robimy teraz doświadczenia z robotami o ścieżkach uniwersalnych... Sądzi pan, że ten robot jest naprawdę twórczy?

- Niech pan sam zobaczy.

Pan wręczył mu małą drewnianą kulkę, na której Andrzej wyrzeźbił bawiące się dzieci. Chłopcy i dziewczynki byli tak mali, że z trudem tylko można było ich dojrzeć, jednak proporcje były wspaniale zachowane. Postacie tak idealnie zlewały się ze słojami drewna, że zdawało się, iż te też są wyrzeźbione. - On to zrobił? - spytał Manski. Zwrócił kulkę, potrząsając z niedowierzaniem głową. - Miał pan szczęście. To chyba coś niezwykłego w ścieżkach.

- Czy moglibyście skonstruować drugiego takiego robota?

- Chyba nie. O niczym podobnym nigdy nam dotychczas nie meldowano.

- Świetnie. Bardzo się cieszę, że Andrzej jest unikatem.

- Przypuszczam, że firma chętnie by wycofała pańskiego robota w celu dokładnego zbadania - powiedział Manski.

- Wykluczone - stwierdził kategorycznie Pan. - O tym nie może być mowy.

Zwrócił się do Andrzeja: - Idziemy do domu.

- Tak jest, proszę pana - odrzekł Andrzej.

 

Panienka zaczęła spotykać się z chłopcami i niewiele czasu spędzała w domu. To Mała Panienka, już nie takie dziecko, była teraz dla Andrzeja główną osobą. Nie zapomniała nigdy, że pierwszą rzeźbę w drewnie wykonał dla niej. Nosiła ten wisiorek na srebrnym łańcuszku.

To ona właśnie zaprotestowała przeciwko rozdawaniu prac Andrzeja, co Pan miał we zwyczaju.

- Posłuchaj, tato - powiedziała - jeżeli ktoś chce mieć którąś z tych rzeczy, niech za nią zapłaci, jest tego warta.

- Ależ, Mandy, nie bądź chciwa - powiedział Pan. - Nie nam, tatusiu. Twórcy.

Andrzej nigdy dotychczas nie słyszał tego słowa i kiedy miał chwilę czasu, zajrzał do słownika. Potem odbyła się kolejna wyprawa, tym razem do radcy prawnego Pana.

- Co o tym sądzisz, Janie? - zapytał Pan.

Adwokat nazywał się Jan Feingold. Miał siwe włosy i wydatny brzuch, nosił szkła kontaktowe z jasnozieloną obwódką. Przyjrzał się małej plakietce, którą podał mu Pan.

- Piękna... Ale już o tym słyszałem. To rzeźba twojego robota, którego tu przyprowadziłeś.

- Tak, Andrzej rzeźbi. Prawda, Andrzeju? - Tak, proszę pana - powiedział Andrzej. - Ilebyś za to zapłacił, Janie? - zapytał Pan.

- Trudno mi powiedzieć. Nie jestem zbieraczem.

- Czy uwierzysz, że proponowano mi dwieście pięćdziesiąt dolarów za ten drobiazg? Andrzej robi krzesła, które idą po pięćset dolarów sztuka. W banku jest dwieście tysięcy dolarów ze sprzedaży prac Andrzeja.

- Mój Boże, bogacisz się na nim, Geraldzie.

- W pewnym stopniu - odrzekł Pan. - Połowa tych pieniędzy jest wpłacana na konto Andrzeja Martina.

- Robota?

- Właśnie. Chce wiedzieć, czy to jest zgodne z prawem.

- Zgodne z prawem? - pod adwokatem zatrzeszczało krzesło.

- To sprawa bez precedensu. A jak twój robot podpisał niezbędne dokumenty?

- Umie się podpisać, a ja zaniosłem jego podpis do banku. Nie brałem go ze sobą. Czy coś jeszcze należy zrobić?

- Hm - Wydawało się, że oczy Feingolda znikły na chwilę pod powiekami. Potem powiedział: - Możemy wyznaczyć pełnomocników, którzy w jego imieniu będą Prowadzić sprawy finansowe i w ten sposób odizolujemy Andrzeja od wrogiego świata. Nie radzę robić nic więcej. Na razie nikt się do tego nie wtrąca. Jeżeli ktoś będzie miał obiekcje, niech sam wniesie sprawę do sądu.

- A czy podejmiesz się obrony, gdyby taka sprawa wpłynęła do sądu?

- Za odpowiednie honorarium, oczywiście. - Ile zażądasz?

- Coś w tym rodzaju. - Feingoid wskazał plakietkę. - Godziwa zapłata - stwierdził Pan.

Feingold parsknął śmiechem i zwrócił się do robota. - Zadowolony jesteś, że masz pieniądze?

- Tak, proszę pana.

- A co masz zamiar z nimi zrobić?

- Będę płacił za różne rzeczy, proszę pana, za które normalnie musiałby płacić Pan. To mu oszczędzi wydatków.

 

Wydatków nie brakowało. Naprawy były kosztowne, a jeszcze więcej pieniędzy pochłaniały przeglądy techniczne. Z biegiem lat wypuszczano coraz to doskonalsze modele robotów. Pan dbał o to, żeby Andrzejowi wbudowano wszystkie nowe usprawnienia, w wyniku czego Andrzej stał się tworem doskonałym. Wszystko opłacone było z oszczędności Andrzeja. Andrzej przy tym obstawał.

Tylko je go ścieżki pozytronowe pozostawały nietknięte. Przy tym obstawał Pan.

- Te nowe są gorsze od twoich, Andrzeju. Nowe roboty są do niczego - mówił. - W fabryce nauczyli się produkować typowe, precyzyjne, zawsze takie same ścieżki. Nowe roboty niczym się od siebie nie różnią. Robią to, do czego są przystosowane. Żadnych niespodzianek. Wolę ciebie.

- Bardzo panu dziękuje.

- Musisz wiedzieć, Andrzeju, że to twoja wina. Jestem pewien, że Manski skończył z uniwersalnymi ścieżkami, skoro tylko dobrze ci się przyjrzał. Przeraził się rzeczy nieprzewidzianych. Wiesz, ile razy prosił, żebym pozwolił cię dokładnie zbadać? Dziewięć razy! Nie Pozwoliłem jednak, a teraz on już przeszedł na emeryturę, wiec maże będziemy mieli wreszcie spokój.

Włosy Pana przerzedziły się i posiwiały, rysy zgrubiały, Andrzej natomiast prezentował się jeszcze lepiej niż wówczas, kiedy przybył do rodziny.

Pani wyjechała i przystała do grupy malarskiej gdzieś w Europie, Panienka była poetką w Nowym Jorku. Pisywały czasem, ale niezbyt często. Mała Panienka wyszła za mąż i mieszkała nie opodal. Mówiła, że nie chce rozstawać się z Andrzejem i kiedy urodził jej się synek, Panicz, Andrzejowi wolno było karmić go butelką. Andrzej czuł, że wraz z przyjściem na świat wnuka Pan ma kogoś, kto zastąpi mu osoby, które odeszły. Mógł już teraz zdobyć się na to, żeby zwrócić się do niego z prośbą.

- To bardzo ładnie, że pozwolił mi pan wydawać pieniądze tak, jak sobie życzyłem.

- To były twoje pieniądze, Andrzeju.

- Tylko dzięki pańskiej dobrej woli. Przypuszczam, że zgodnie z prawem mógł pan wszystko zatrzymać dla siebie.

- Żadne prawo nie może mnie zmusić do nieuczciwości.

- Mimo wszystkich wydatków i mimo podatków, proszę pana, mam blisko sześćset tysięcy dolarów.

- Wiem.

- Chce panu dać te pieniądze.

- Ja ich nie przyjmę.

- W zamian za to, co pan może mi dać. - O? A cóż to takiego?

- Wolność, proszę pana. - Wolność?

- Tak, chce kupić wolność, proszę pana.

 

Nie poszło to łatwo. Pan zaczerwienił się. - Na litość boską - powiedział.

Odwrócił się na pięcie i odszedł sztywnym krokiem. Przekonała go Mała Panienka. Zrobiła to ostrym, wyzywającym tonem, na dobitkę w obecności Andrzeja. Przez trzydzieści lat wszyscy mówili o Andrzeju przy nim, bez względu na to, czy sprawa go dotyczyła, czy też nie. Przecież był tylko robotem. Mała Panienka powiedziała:

- Tatusiu, dlaczego traktujesz te sprawę jak osobisty afront? On i tak zostanie z nami. I nadal będzie lojalny. Nic na to nie można poradzić. Tak jest zaprogramowany. Ważne są tu tylko słowa. Chodzi jedynie o formalność. Chce mieć tę świadomość, że jest wolny. Czy to takie straszne? Czy nie zasłużył sobie na to? Mój boże, od lat z nim o tym rozmawiałam.

- Od lat z nim o tym rozmawiasz?

- Tak, stale o tym mówimy. Andrzej zwlekał z tą prośbą, bo się bał, że może ci sprawić przykrość. Zmusiłam go, żeby się wreszcie do ciebie zwrócił.

- On nie ma pojęcia, co znaczy wolność. To robot.

- Tatusiu, ty go nie znasz. Andrzej przeczytał wszystkie książki, jakie są w bibliotece. Nie wiem, co on czuje, ale również nie wiem, co ty czujesz. Kiedy z nim rozmawiam, widzę, że reaguje na różne pojęcia abstrakcyjne tak samo, jak ty czy ja. A co może mieć większe znaczenie? Jeżeli czyjeś reakcje są takie same jak nasze, to chyba wystarczy.

- Sąd zajmie w tej sprawie inne stanowisko - odpowiedział gniewnie pan.

- Słuchaj no ty! - zwrócił się do Andrzeja rozmyślnie szorstkim tonem. - Mogę ci dać wolność jedynie drogą legalną, a jeżeli sprawa znajdzie się w sądzie, to nie tylko nie zdobędziesz wolności, ale sąd dowie się też oficjalnie o twoim pokaźnym majątku. Powiedzą ci, że robot nie ma prawa zarabiać pieniędzy. Czy warto ci dla takiej bzdury wszystko stracić?

- Wolność jest bezcenna, proszę pana - odparł Andrzej. - Choćby szansa wolności warta jest wszystkiego.

 

Sąd również mógł uznać, że wolność jest bezcenna. I mógł też orzec, że robot za najwyższą nawet cenę nie może kupić wolności.

Prokurator okręgowy, rozpatrujący stronę sprzeciwiając się przyznaniu wolności, stwierdził zwięźle:

- Słowo „wolność” nie ma znaczenia w zastosowaniu do robota. Tylko człowiek może być wolny.

Powtarzał to, ilekroć była po temu okazja. Mówił wolno, rytmicznie uderzając ręką w stół, żeby zaakcentować swoje słowa. Mała Panienka poprosiła, aby pozwolono jej zabrać głos w sprawie Andrzeja. Przywołano ją, wymieniając nazwisko i imiona, których Andrzej nigdy przedtem nie słyszał.

- Amanda Laura Martin Charney.

- Dziękuję, Wysoki Sądzie. Nie jestem prawnikiem i nie znam oficjalnej terminologii prawniczej, ale ufam, że Wysoki Sąd zechce wysłuchać mojej wypowiedzi, biorąc pod uwagę jej sens. Należy rozumieć, co dla Andrzeja oznacza wolność. Pod pewnymi względami jest już wolny. Od dwudziestu chyba lat nikt z rodziny Martinów nie wydał mu rozkazu, którego by on sam nie chciał wykonać z własnej woli. Ale moglibyśmy wy dać mu każdy rozkaz i to w sposób najbardziej nawet brutalny, ponieważ jest maszyną, która należy do nas. Ale dlaczego ma nam przysługiwać takie prawo, skoro Andrzej służy nam od tak dawna, tak wiernie i zarabia dla nas tyle pieniędzy? Nic nam już nie jest winien. To my jesteśmy jego dłużnikami. Gdyby nawet pozbawiono nas prawa korzystania z niewolniczej pracy Andrzeja, on mimo to dobrowolnie nadal by nam służył. Przyznanie mu wolności byłoby tylko pięknie brzmiącym zwrotem, ale dla niego znaczyłoby bardzo wiele. Zyskałby wszystko, a my byśmy nic nie stracili.

Przez chwile wydawało się, że sędzia powstrzymuje się od uśmiechu.

- Rozumiem pani punkt widzenia. Chodzi jednak o to, że w tej dziedzinie nie ma żadnej ustawy i sprawa jest bez precedensu. Ale powszechnie panuje przekonanie, że tylko człowiek może być wolny. Mogę wydać nowe orzeczenie, które w wyższej instancji zostanie obalone, ale nie wolno mi lekceważyć ogólnego przekonania. Chce teraz wysłuchać robota. Andrzeju!

Jestem, Wysoki Sądzie.

Andrzej po raz pierwszy przemówił w sądzie i sędziego wyraźnie zaskoczyło ludzkie brzmienie jego głosu.

- Dlaczego chcesz być wolny, Andrzeju? Jakie to może mieć dla ciebie znaczenie? - zapytał sędzia.

- Czy Wysoki Sąd chciałby być niewolnikiem? - zapytał Andrzej.

- Ale ty nie jesteś niewolnikiem. Jesteś wspaniałym robotem, geniuszem wśród robotów, jeżeli dobrze zrozumiałem, zdolnym do tworzenia niezrównanych dzieł sztuki. Czego więcej mógłbyś dokonać, gdybyś był wolny?

- Być może nic lepszego, Wysoki Sądzie, ale praca dawałaby mi więcej zadowolenia. Tutaj na sali sądowej mówiono, że tylko człowiek może być wolny. Mnie się zdaje, że wolny może być tylko ten, kto pragnie wolności. A ja jej pragnę.

Te właśnie słowa przekonały sędziego. Rozstrzygające zdanie jego orzeczenia brzmiało: „Nikt nie ma prawa odmawiać wolności komukolwiek, kto jest na takim, poziomie umysłowym, że rozumie pojęcie wolności i jej pragnie”.

Decyzja ta została zatwierdzona przez Sąd Światowy.

 

Pan był nadal nie w humorze i na dźwięk jego szorstkiego głosu Andrzej czuł się jakby wstrząsany krótkim spięciem.

Nie chce tych twoich pieniędzy, Andrzeju - powiedział. - Wezmę je tylko dlatego, że w przeciwnym razie nie czułbyś się wolny. Możesz odtąd sam przyjmować zamówienia i wykonywać je, jak ci się podoba. Nie dostaniesz już ode mnie żadnego rozkazu, z wyjątkiem tego jednego - rób, co chcesz. Ale nadal jestem za ciebie odpowiedzialny, tak orzekł sąd. Mam nadzieje, że to rozumiesz.

- Przestań się złościć, tatusiu - wtrąciła się Mała Panienka. - Ta odpowiedzialność to drobiazg. Sam wiesz, że palcem nie ruszysz. Trzy prawa są nadal ważne.

- To na czym polega jego wolność?

- A czy ludzi nie obowiązują ludzkie prawa, proszę pana? - spytał Andrzej.

- Nie będę się wdawał w dyskusje - powiedział Pan. Wyszedł i po tej rozmowie Andrzej rzadko już go widywał.

Mała Panienka często odwiedzała Andrzeja, który zamieszkał w zbudowanym dla niego domku. Oczywiście nie było w nim kuchni ani łazienki. Składał się tylko z dwóch pokoi: w jednym była biblioteka, w drugim składzik i pracownia. Andrzej przyjął dużo zamówień i teraz jako wolny robot pracował pilniej niż kiedykolwiek przedtem, dopóki nie spłacił całej należności za dom i nie stał się jego pełnoprawnym właścicielem.

Pewnego dnia przyszedł Panicz... Nie, Jurek! Po orzeczeniu sądu Panicz prosił usilnie, żeby Andrzej mówił mu po imieniu.

- Wolny robot nie powinien używać słowa „Panicz „- powiedział Jurek. - Ja mówię do ciebie Andrzej, więc ty musisz mówić: „Jurek”.

Było to sformułowane jak rozkaz, Andrzej więc: mówił mu Jurek. Ale Mała Panienka pozostała Małą Panienką.

Jurek przyszedł tego dnia sam, z wiadomością, że Pan jest umierający. Była przy nim Mała Panienka, ale Pan wzywał również Andrzeja.

Pan mówił całkiem wyraźnie, chociaż był bardzo słaby. Z trudem podniósł rękę.

- Andrzeju... nie pomagaj mi, Jurku. Nie jestem kaleką, ja tylko umieram... Andrzeju, cieszę się, że jesteś wolny. Chciałem, żebyś o tym wiedział.

Andrzej nie mógł wydobyć z siebie słowa. Nigdy przedtem nie był przy niczyjej śmierci, ale wiedział, że oznacza ona, że mechanizm ludzki przestaje funkcjonować. Był to nieodwracalny i niezależny od woli człowieka kres egzystencji. Andrzej nie potrafił znaleźć własnych słów. Stał tylko w całkowitym milczeniu i całkowitym bezruchu.

Po pogrzebie Mała Panienka powiedziała:

- Może pod koniec życia nie okazywał ci życzliwości; Andrzeju, ale był przecież stary i zabolało go to, że chciałeś być wolny.

I wtedy Andrzej znalazł właściwe słowa.

- Gdyby nie Pan, nigdy bym nie był wolny - powiedział.

 

Dopiero po śmierci Pana Andrzej zaczął nosić ubranie. Najpierw spodnie, które dostał od Jurka.

Jurek ożenił się, był adwokatem. Zaczął pracować w firmie Feingolda. Stary Feingold dawno już nie żył, ale jego córka prowadziła kancelarię. Nazwa firmy brzmiała teraz „Feingold i Martin”. I tak już zostało, nawet kiedy córka z powodu wieku wycofała się ze spółki i nikt z rodziny Feingoldów nie zajął jej miejsca. Właśnie w tym czasie, kiedy Andrzej po raz pierwszy włożył ubranie, nazwisko „Martin” umieszczono w oficjalnej nazwie firmy.

Jurek starał się ukryć uśmiech, kiedy Andrzej po raz pierwszy włożył spodnie, ale ten wyraźnie uśmiech widział.

Jurek pokazał Andrzejowi, jak się wkłada spodnie i zamyka suwak, ale Andrzej zdawał sobie sprawę, że nie prędko dojdzie do takiej zręczności ruchów.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin