O Filifionce, która wierzyla w katastrofy.pdf

(69 KB) Pobierz
O Filifionce, która wierzyla w katastrofy
TOVE JANSSON
O FILIFIONCE, KTÓRA
WIERZYŁA W KATASTROFY
(tł. Irena Szuch-Wyszomirska)
 
Była sobie raz Filifionka, która prała swój duŜy szmaciany chodnik w morzu.
Tarła go mydłem i szczotką aŜ do niebieskiego pasa i czekała na co siódmą falę, która
przychodziła w sam raz, aby zmyć pianę.
Potem prała go do następnego niebieskiego pasa; słońce grzało jej plecy, ona
zaś stała na swoich szczupłych nogach w przezroczystej wodzie i tarła, i wciąŜ tarła.
Był pogodny i bezwietrzny letni dzień, taki właśnie, jaki nadaje się na pranie
chodników. Fale nadchodziły jedna za drugą, powolne i senne, aby jej pomóc, a
wokół jej czerwonej czapeczki brzęczało kilka trzmieli, sądząc, Ŝe jest kwiatem.
„Umizgujcie się do mnie, jeśli chcecie” - pomyślała Filifionka z goryczą.
- „Ja w kaŜdym razie wiem, jak to jest. Świat przed katastrofą zawsze wygląda
tak cicho i spokojnie”.
Doszła do ostatniego niebieskiego pasa na chodniku, pozwoliła siódmej fali
zmyć go, po czym wyciągnęła cały chodnik z wody.
Skała pod wodą była gładka i czerwona, zaś w głębi tańczyły odblaski słońca.
Tańczyły równieŜ na palcach Filifionki, złocąc wszystkie dziesięć.
Zatonęła w rozmyślaniach. Mogłaby sprawić sobie nową czapkę w kolorze
pomarańczowym. Albo na starej wyhaftować odblaski słońca złotymi nićmi.
Lecz naturalnie nie będą przypominać tych prawdziwych, bo przecieŜ będą
nieruchome. A zresztą, co komu z nowej czapki, gdy przyjdzie niebezpieczeństwo?
Zginąć moŜna równie dobrze i w starej...
Filifionka wywlokła chodnik na ląd, otrzepała go o skałę i z cierpką miną
zaczęła po nim spacerować, Ŝeby wycisnąć zeń wodę.
Pogoda była zbyt piękna - co nie było naturalne. Coś musi się zdarzyć.
Wiedziała o tym. Nisko nad horyzontem zbierało się to ciemne i straszne -
gromadziło się, nadchodziło - coraz prędzej i prędzej...
- I nie wiadomo nawet, co to jest - szepnęła Filifionka do siebie.
Serce zaczęło jej walić, poczuła zimno na plecach; odwróciła się gwałtownie,
jakby ktoś groźny nieoczekiwanie stanął za nią. Ale morze migotało jak przedtem,
odblaski słońca ślizgały się Ŝartobliwie po jego powierzchni, a letni wiatr muskał
pocieszająco jej pyszczek.
Niełatwo jednak pocieszyć Filifionkę, którą - z nieznanych powodów -
ogarnęła panika. DrŜącymi łapkami rozpostarła chodnik, aby wysechł, i chwyciwszy
mydło i szczotkę pobiegła w stronę domu nastawić wodę na herbatę: Gapsa obiecała
zajrzeć koło piątej.
 
.oOo.
Dom Filifionki był duŜy i nieszczególnie piękny. Ktoś kiedyś chcąc się pozbyć
starych farb olejnych pomalował go na ciemnoszaro z zewnątrz i na brązowo
wewnątrz. Filifionka wynajęła go (bez mebli) od pewnego Paszczaka, który ją
zapewniał, iŜ jej babka zamieszkiwała w nim za młodu zazwyczaj latem. A Ŝe
Filifionka darzyła swoją rodzinę ogromnym uczuciem, uznała natychmiast, Ŝe i ona
powinna tu mieszkać, aby uczcić pamięć babki.
Pewnego wieczoru po wynajęciu domu, siedząc na werandzie dziwiła się
bardzo, jak jej babka za młodu musiała być niepodobna do siebie w późniejszym
wieku.
Pomyśleć tylko, Ŝe prawdziwa Filifionka, mająca poczucie piękna przyrody,
osiadła na tym jałowym, okropnym wybrzeŜu. Bez ogrodu, w którym moŜna by
zebrać coś, z czego dałoby się zrobić konfitury. Bez najmniejszego drzewka
liściastego, czy krzaczka, który moŜna by przerobić na altankę. Nawet bez
przyzwoitego widoku.
Filifionka westchnęła i patrzyła z pustką w oczach na zielone o zmroku morze,
obrzeŜone rozległą plaŜą z rozbijającymi się falami. Jak daleko sięgnąć wzrokiem,
wszędzie zielona woda, biały piasek i czerwone, wyschnięte wodorosty. Był to w sam
raz krajobraz do katastrof: ani jednego bezpiecznego miejsca.
O, naturalnie, potem Filifionka dowiedziała się, Ŝe to wszystko było omyłką.
Wprowadziła się do tego okropnego domu na tym okropnym wybrzeŜu
zupełnie niepotrzebnie. Babka bowiem, jak się okazało, mieszkała w zupełnie innym
domu. Tak to w Ŝyciu bywa.
Ale juŜ było za późno: Filifionka zdąŜyła napisać do całej rodziny o swojej
przeprowadzce, uwaŜała więc, Ŝe nie wypada nic zmieniać.
Mogliby uwaŜać, Ŝe jest trochę zbzikowana.
Filifionka zamknęła więc za sobą drzwi i starała się urządzić wnętrze domu
przytulnie w miarę moŜności. Nie było to jednak łatwe. Pokoje były tak wysokie, Ŝe
sufit pozostawał zawsze w cieniu, a okna duŜe i powaŜne do tego stopnia, iŜ Ŝadne
koronkowe firanki na świecie nie mogłyby ozdobić ich i uczynić miłymi. Nie były to
okna do wyglądania, za to kaŜdy mógł łatwo zajrzeć do środka - a tego Filifionka nie
lubiła.
Starała się urządzić przytulne kąciki, lecz wszystko na nic. Meble gubiły się.
 
Krzesła szukały schronienia pod stołem, kanapa przeraŜona cofała się ku ścianie, a
krąŜki światła lamp były równie bezsilne, jak światełko latarki w ciemnym lesie.
Jak wszystkie Filifionki miała masę ozdobnych bibelotów. Małych lusterek i
fotografii rodzinnych w ramkach z aksamitu i muszelek, kotów, psów i Paszczaków z
porcelany stojących na szydełkowanych serwetkach, pięknych przysłów haftowanych
jedwabiem lub srebrem, malutkich wazonów i przyjemnych kapturków na imbryczki
do herbaty w kształcie Mimbli - słowem, moc tego wszystkiego, co czyni Ŝycie
łatwiejszym, mniej niebezpiecznym i ogromnym.
Lecz w ponurym domu nad morzem wszystkie te piękne, ukochane rzeczy
straciły swój sens i spokój. Przestawiała je ze stołu na komodę i z komody na okno,
ale nigdzie nie pasowały, nie były u siebie.
Stały jednak, zupełnie zagubione.
Filifionka zatrzymała się w drzwiach i patrzyła szukając pocieszenia w
przedmiotach, które były jej własnością. Lecz miały one w sobie tę samą bezradność
co ona. Poszła do kuchni i rozpaliła ogień pod czajnikiem, potem wyjęła
najwytworniejsze filiŜanki ze złoconym brzegiem oraz paterę, zdmuchnęła zręcznie
okruchy z jej brzegu i na wierzchu ciastek połoŜyła kilka małych lukrowanych
ciasteczek, Ŝeby zaimponować Gapsie.
Gapsa pijała herbatę bez śmietanki, lecz Filifonka wyjęła równieŜ i babciny
srebrny dzbanuszek w kształcie łodzi, a kostki cukru wsypała do pluszowego
koszyczka z paciorkami na rączce.
Nakrywając stół do herbaty czuła się zupełnie spokojna - wszystkie myśli o
katastrofie oddaliły się.
Szkoda jednak, Ŝe w tej fatalnej okolicy nie moŜna znaleźć ładnych i
odpowiednich kwiatów. Rosły tu jedynie złe, kolczaste krzaczki, a ich kwiaty nie
pasowały do salonu. Filifionka z niezadowoleniem odsunęła wazon na kraniec stołu i
zrobiła krok w stronę okna, by wyjrzeć, czy nie idzie Gapsa.
Lecz nagle pomyślała: „Nie, nie. Nie będę wyglądać. Poczekam, aŜ zapuka.
Wtedy pobiegnę otworzyć i będziemy obie strasznie ucieszone i towarzyskie, i
będziemy masę rozmawiać... Jeśli wyjrzę, moŜe się zdarzyć, Ŝe wybrzeŜe będzie puste
aŜ het do latarni morskiej. Albo Ŝe zobaczę mały zbliŜający się punkcik, a ja nie lubię
rzeczy, które zbliŜają się nieuchronnie... A byłoby jeszcze gorzej, gdyby ten punkcik
nagle zaczął się zmniejszać i odszedł...”
Filifionka zaczęła drŜeć: „Co się ze mną dzieje?” - pomyślała. - „Muszę
 
pomówić o tym z Gapsą. MoŜe ona nie jest tym kimś, z kim najchętniej chciałabym
mówić, ale przecieŜ nie znam nikogo innego”.
Rozległo się pukanie do drzwi. Filifionka wybiegła do sieni i zanim jeszcze
otworzyła drzwi, zaczęła mówić.
- Ach, jaka piękna pogoda - zawołała - morze, pomyśleć tylko, morze...
Takie niebieskie, takie Ŝyczliwe, bez jednej choćby zmarszczki! Jak się pani
ma, ślicznie pani dzisiaj wygląda... Ach, mogłabym się tego spodziewać... No tak,
kiedy Ŝyje się w ten sposób, natura i to wszystko - temu to chyba naleŜy zawdzięczać,
prawda?...
„Bredzi jeszcze bardziej niŜ zwykle” - pomyślała Gapsa zdejmując rękawiczki
(była bowiem prawdziwą damą), głośno zaś powiedziała:
- Właśnie. Ma pani zupełną rację, pani Filifionko.
Usiadły przy stoliku nakrytym do herbaty, a Filifionka tak była zadowolona z
towarzystwa, Ŝe plotła najzupełniejsze głupstwa i rozlewała herbatę na obrus.
Gapsa chwaliła ciastka i cukierniczkę, i wszystko, co się dało, tylko o
kwiatach w wazonie oczywiście nie powiedziała nic. Gapsa była dobrze wychowana,
a kaŜdy widział, Ŝe ten dziki, zły krzak nie pasował do serwisu do herbaty.
Po chwili Filifionka przestała mówić głupstwa, a Ŝe Gapsa nie odezwała się,
zrobiło się zupełnie cicho.
Nagle blask słońca na obrusie zgasł, a duŜe powaŜne okna wypełniły się
chmurami i obie panie usłyszały wiejący od morza wiatr. Gdzieś daleko, nie
głośniejszy niŜ szept.
- Widzę, Ŝe uprała pani swój chodnik, pani Filifionko - powiedziała Gapsa z
uprzejmym zainteresowaniem.
- Tak, woda morska jest przecieŜ podobno dobra na chodniki - rzekła
Filifionka. - Kolory nie puszczają i chodnik ma porem taki świeŜy zapach...
„Chcę, Ŝeby Gapsa zrozumiała” - pomyślała. - „Chcę komuś powiedzieć, Ŝe
się boję, komuś, kto mógłby mi odpowiedzieć: - AleŜ, oczywiście, rozumiem cię
świetnie, Ŝe się boisz. Albo: - CzegóŜ się tu bać, na miłość boską? W taki piękny,
spokojny letni dzień? śeby powiedział cokolwiek bądź, ale Ŝeby coś powiedział”.
- Te ciasteczka upiekłam według przepisu babci - powiedziała Filifionka.
Po czy pochyliła się nad stołem i szepnęła:
- Ten spokój jest nienaturalny. Oznacza, Ŝe stanie się coś okropnego.
Wierz mi, kochana, jesteśmy bardzo małe i nic nie znaczymy razem z naszymi
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin