Krwawnik 02 - Królowa Lata - Zmiana tom 1.pdf

(1978 KB) Pobierz
Joan D. Vinge
Królowa Lata
Zmiana
(Przełożył Janusz Pultyn)
"Czy nie wiesz nic? Czy nie widzisz nic?
Czy nic
Nie pamiętasz"
Pamiętam
Gdzie były oczy perła lśni.
"Czy jesteś żywy, czy nie? Czy nie masz nic w głowie?"
T.S. Eliot
Jest ktoś w mej głowie, ale to nie ja.
Pink Floyd
Młyny boże mielą powoli, co zwykle rodzi ból.
Georgio de Santillana i Hertha von Dechend
ZMIANA
Czy się ośmielę
Wszechświat niepokoić?
Oto jest czas w minucie
Decyzji i poprawek, które minuta odwróci
T.S. Eliot
TIAMAT: Wyspy Nawietrzne
Dłoń wypuściła jaskrawą szarfę, wstęga powoli opadła. Setka rozradowanych głosów krzyknęła
chórem i stadko młodych dziewcząt rozsypało się po lśniącym piasku plaży.
Clavally Bluestone Letniaczka siedziała, wpatrując się w wysokie urwisko, czując, jak morska bryza
bije jej w twarz, rozwiewa długie czarne włosy. Uśmiechnęła się, zamykając oczy i wyobrażając sobie, że
sama wraz z innymi biegnie w dole pod wiatr. W młodości ścigała się tak na wielu wyspach Morza
Letniego, marząc, że zwycięży, że na trzy dni trwania święta klanu zostanie Wybranką Matki Morza, że
otrzyma girlandy z klekoczących, gładkich muszelek, najlepsze, najsłodsze potrawy, nowe stroje, że
będzie czczona przez starszych, adorowana przez wszystkich młodych mężczyzn...
Z tęsknym uśmiechem dotknęła błyszczącego w słońcu wisiorka w kształcie koniczynki,
spoczywającego na koronkach luźnej koszuli z samodziału. Minęło wiele czasu, odkąd biegała w takich
wyścigach. Już niemal pół życia jest sybillą. Jak to możliwe...? Otworzyła oczy, wchłaniała nimi bezmiary
lazuru morza i nieba, bezustannie zmiennych, a jednak zawsze takich samych; patrzyła na cętkowane
chmury, migotliwe tęcze dalekich szkwałów. Bliźnięta przyjęły życzliwie dzisiejsze zgromadzenie,
ogrzewały szczodrze jej ramiona. W powietrzu czuło się wiosnę, aż Clavally z żalem wspomniała czasy
rozkwitu swego ciała.
Obejrzała się przez ramię na odgłos kroków. Uśmiechnęła się jeszcze promienniej, widząc męża
nadchodzącego ścieżką z koszem pełnym chleba i rybich ciastek, trzymającego w drugiej ręce dzban
piwa. Patrzyła na jego przyprószone siwizną brązowe włosy i błyszczącą w słońcu koniczynkę.
Przestała się uśmiechać, gdy rozpoczął wspinaczkę po stromym stoku. Z roku na rok coraz
bardziej sztywniały mu stawy - wynik zbyt wielu lat spędzonych w pełnych przeciągów kamiennych izbach
lub na zimnych, wilgotnych, trwających tygodnie rejsach między wyspami. Danaquil Lu był Zimakiem,
brakowało mu wrodzonej twardości Letniaków i jego ciało buntowało się przeciw ich życiu. Rzadko jednak
pozwalał sobie na słowo skargi czy żalu, wiedział bowiem, że to jego miejsce, że jako sybilla może tu żyć
swobodnie... i że oddał jej swe serce.
Było coraz cieplej, Letnia Gwiazda jarzyła się na niebie, nadeszło Lato. Może upały złagodzą jego
bóle. Clavally uśmiechnęła się ponownie na widok jego oczu, jasnych, niebieskozielonych niby morze,
witających ją z radością.
Usiadł z koszem żywności, starając się nie krzywić. Chwyciła go za ramiona, łagodnie masując i
wskazując na plażę.
- Patrz, już prawie po wszystkim!
Obserwatorzy na plaży krzyknęli znowu, gdy biegaczki dotarły do wyrysowanej na mokrym piasku
linii mety. Clavally i Danaquil zobaczyli, jak pierwsza przekraczają dziewczyna z powiewającymi żółtymi
włosami, jak inni ściskają ją, ozdabiają wieńcami i odprowadzają.
- To był dobry bieg - powiedziała, słysząc w swym głosie wspomnienia przeszłości.
Danaquil Lu westchnął i kiwnął głową, ale coś w tym ruchu wywołało wrażenie, że nią raczej
pokręcił.
- Tak krótko trwała nasza młodość - mruknął - a starość ciągnie się tak długo.
Clavally obróciła się ku niemu.
- Daj spokój - powiedziała zbyt beztrosko, bo czuła to samo. - Jak możesz to mówić w takim dniu
jak dzisiaj? - I pocałowała go, by nie mógł odpowiedzieć.
Zaskoczony Danaquil wybuchnął śmiechem. Zjedli razem, ciesząc się pogodą i swoim
towarzystwem, radzi z godziny samotności, skradzionej ludziom świętującym w wiosce.
W końcu zeszli ze wzgórza. Zgromadzenia klanu były zawsze radosne, bo spotykali się wtedy
krewni i przyjaciele zamieszkujący porozrzucane wyspy Lata, wspólnie wspominali Matkę Morza, składali
Pani należny jej hołd. Teraz odbywało się doroczne zebranie klanu Goodventure, jednego z największych
na wyspach. Przed ostatnią Zmianą członkowie klanu byli religijnymi przywódcami Letniaków - to z nich
wywodziły się poprzednie Królowe Lata - i ciągle dysponowali potężnymi wpływami.
Pod kamiennym murem nabrzeża zwyciężczyni biegu, śmiejąca się piegowata dziewczyna w wieku
najwyżej czternastu lat, na rozfalowaną, zieloną wodę wrzucała obrzędowe ofiary dziękczynne i błagalne.
Z zatoki przyglądało się temu kilka merów ze stada zamieszkującego brzegi tej wyspy, niezawodny znak
błogosławieństwa Morza. Clavally popatrzyła na twarz dziewczyny, na słońce błyszczące w jej włosach i
poczuła nagłą, niespodziewaną tęsknotę.
Zostając sybilla, dokonała wyboru. Zdecydowała się na ciężkie, twarde życie, ciągłe podróże z
wyspy na wyspę, przekazywanie mądrości Pani wszystkim, którzy jej potrzebowali, wyszukiwanie i
uczenie tych, którzy chcieliby pójść w jej ślady, służyć następnym pokoleniom Letniaków. Powiada się:
"śmierć za zabicie sybilli, śmierć za pokochanie sybilli, śmierć za bycie sybilla"... Bardzo trudno było
znaleźć mężczyznę, który odważyłby się poślubić sybillę, nie będąc nią sam.
Ale nawet po spotkaniu Danaquila Lu nie przestała brać dzieciozguba, bo prowadziła zbyt ciężkie
życie, by mieć potomstwo, zwłaszcza że nie miała żadnych bliskich krewnych, którzy pomogliby w jego
wychowywaniu. A Danaquilowi Lu, z jego przygarbionymi plecami i bolącymi stawami, coraz bardziej
potrzebna była jej opieka. Mocno chwyciła go za rękę i nakazała odpoczynek swemu niespokojnemu
ciału. Wkrótce będzie już za stara na dzieci, pytania w jej sercu uzyskają odpowiedź raz na zawsze.
- Pytanie, sybillo...? - Chłopiec podszedł do nich niepewnie, jego brązowe warkoczyki
podskakiwały na lnianej tunice bez rękawów. Patrzył prosząco na Danaquila Lu; prawdopodobnie chciał
zapytać o dziewczyny.
- Pytaj, a ci odpowiem. - Danaquil Lu wygłosił zwyczajową odpowiedź, uśmiechając się łagodnie.
Clavally puściła jego dłoń z pożegnalnym spojrzeniem, nie chciała krępować zarumienionego
chłopca. Wmieszała się w tłum. ledwo słysząc za sobą, jak Danaquil Lu wymruczał: Wejście... i wpadł w
Przekaz, słuchając mamroczącego pytanie chłopca.
- Sybilla? - Obok wstała jedna z klanu Goodventure, siwiejąca kobieta w średnim wieku. Clavally
przystanęła, spodziewając się następnego pytania, nim jednak zdążyła odpowiedzieć, kobieta dodała: -
Czy popłyniesz do Krwawnika?
Clavally spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Do Krwawnika? Dlaczego?
- Nie słyszałaś? - Kobieta patrzyła z drażniącą wyniosłością. - Nowa Królowa Lata poprosiła
wszystkie sybille Lata, by wyruszyły z pielgrzymką do Miasta na Północy. Twierdzi, że taka jest wola Pani.
Clavally pokręciła głową, wyrażając zarówno swą wątpliwość, jak i niewiedzę. Krwawnik był
jedynym prawdziwym miastem na całej planecie, leżał daleko na północy, otoczony posiadłościami
Zimaków. Jego nazwa oznaczała jednocześnie "klejnot" i "ropień". Znajdując się blisko portu gwiezdnego
pozaziemców, przez trwające sto pięćdziesiąt lat rządy dalekiej Hegemonii nad Tiamat kipiał od cudów i
zepsucia obcych. Podczas panowania Królowej Śniegu Zimacy rościli sobie prawa do miasta i
otaczających go ziem, zabraniając sybillom wstępu do Krwawnika. Pozaziemcy gardzili takimi jak Clavally,
a Zimacy darzyli nienawiścią i strachem. Danaquil Lu urodził się w mieście, lecz go wygnano, gdy tylko
został sybillą.
Teraz jednak doszło do Zmiany. Zamknęły się Czarne Wrota, którymi pozaziemcy przybywali na
Tiamat; obcy odlecieli, zabierając z sobą technikę. Morza już się ogrzewały. Stopniowo będą się stawały
za cieple dla hodowanych przez Letniaków klee i wielu innych łowionych w oceanie ryb. Mery, będące jak
i oni dziećmi Matki Morza, przesuwają się na północ. Letniacy przygotowują się do pójścia w ich ślady. Ich
zwyczaje staną się znowu zwyczajami świata, a Zimacy poznają na nowo dawne zasady przetrwania i
harmonii z Morzem, korzystając z tego, że Królowe Lata ukazują im ludzką twarz mądrości Pani.
- Ale dlaczego Królowa Lata - albo Pani - chce, by sybille przebywały w mieście - spytała Clavally
- nie zaś wśród ludzi, pomagając im w rozpoczynaniu nowego życia?
- Powiedziała, że chce objawić wszystkim sybillom ich ważniejsze zadanie, prawdziwe zadanie,
zdradzone jej przez Matkę Morza. - Goodventure wzruszyła ramionami i otarła spoconą twarz. - Niektórzy
jednak pytają, jakież to może być zadanie ważniejsze od tego, które spełniają teraz?
- Tak - mruknęła Clavally niepewnie. - To dziwna prośba. - Jaka? - Danaquil Lu stanął obok,
unosząc brwi.
- Królowa Lata poprosiła wszystkie sybille o przybycie do Krwawnika, by tam do nich przemówić -
wyjaśniła. Ujrzała, jak blednie twarz jej męża. Blizny na jego policzku - okrutny dowód wygnania z miasta -
nagle stały się wyraźne, jakby dopiero co się zagoiły. Szukając oparcia, wziął ją pod ramię.
- Och - tylko tyle odpowiedział i odetchnął głęboko, wypełniając płuca świeżym morskim
powietrzem.
- Nie musimy wyruszać - powiedziała łagodnie przyglądająca mu się Clavally. - I bez nas będzie
tłok.
- Mądra decyzja. Ale dlaczego ta wieść nie sprawia ci radości, Clavally Bluestone? - Dołączyła do
nich mocno zbudowana, ogorzała kobieta. Clavally rozpoznała w niej przywódczynię klanu, Capellę
Goodventure.
Sybillą nie odpowiedziała, patrząc na Danaquila Lu, który zatopił wzrok w morzu, jakby nagle
znalazł się na plaży sam.
- Ani też pochlebia - dodała Capella, wścibiając swój głos niby palce. - Z jakiego on jest klanu? -
Clavally poznała po tonie, że pytająca zna odpowiedź, choć Danaquil Lu nie ma haftu na koszuli ani innej
oznaki przynależności rodowej.
- Wayawayów - odparł Danaquil Lu bezbarwnym głosem, patrząc na Capellę. Jego mina
zdradzała, że także rozpoznał ów ton w jej głosie.
- Wayawayów? Czy to nie klan Zimaków? - Zapytała Capella ze zgryźliwą aluzją. Zdziwienie w jej
słowach zabrzmiało równie fałszywie, co pęknięty dzwon. - Wydaje się, że powinieneś być rad z powrotu
do domu.
- To nie jest mój dom - rzucił. - Jestem sybillą.
- No oczywiście. - Spojrzała na jego koniczynkę. - Zimak czczący Panią. Jakie to niezwykłe. -
Potarła ręce, patrząc na morze.
Danaquil Lu z wyraźną irytacją znowu odwrócił wzrok. Nie wierzył w Panią, nie wierzył w nic poza
swym powołaniem. Ale Pani wierzyła w niego. Skrzywiona Clavally spojrzała na Capellę. Nigdy nie lubiła
starszej klanu Goodventure, a z każdym nowym uderzeniem serca jej niechęć się pogłębiała. Otworzyła
usta, by zapytać, czy przywódczyni szuka jakiejś odpowiedzi, czy nie.
- Będąc sybillą, nie zbliżyłabym się nawet do Miasta - powiedziała Capella. - Byłam tam podczas
ostatniego Święta. Do moich obowiązków należało doglądanie koronacji Królowej Lata... i utopienia
Królowej Śniegu. - Uśmiechnęła się lekko; Clavally zacisnęła zęby i milczała. - I po tym, co zobaczyłam,
zaczęłam się zastanawiać, czy Pani nie porzuciła Krwawnika na zawsze.
- Co masz na myśli? - zapytała Clavally, ciekawość przemogła w niej postanowienie milczenia.
- Nowa królowa podaje się za sybillę.
Clavally rozszerzyła oczy i dotknęła wiszącej na piersi koniczynki.
- Czy to nie jest dobra...
- Ale - ciągnęła bezlitośnie Capella Goodventure - jest biała jak śnieg; wygląda zupełnie tak samo
jak stara królowa, Arienrhod. - Jej głos ociekał kwasem. - Zaniechała właściwych obrzędów Zmiany;
wygłosiła bluźnierstwa o woli Pani. Postanowiła zamieszkać w pałacu Królowej Śniegu - posunęła się
nawet do tego, że mnie odesłała, gdy usiłowałam jej wytłumaczyć, jak bardzo nam zaszkodzi swoją
samowolą.
Aha - pomyślała Clavally.
- Zimacy szepczą, że jest nielegalnym klonem starej Królowej, nienaturalną kopią samej siebie,
wytworzoną przez pozaziemców na naszą zgubę - mówiła dalej Capella Goodventure. - Nie może być
Letniaczką, choć utrzymuje, że pochodzi z klanu Dawntreaderów.
- Dawntreaderów? - zapytała zaskoczona Clavally. - Pięć lat temu poznałam sybillę z tego klanu.
Miała na imię Moon...
Tym razem zaskoczona została przywódczyni rodu.
- Czy to ona jest nową Królową? - zapytała z niedowierzaniem Clavally. Odczytała odpowiedź w
oczach swej rozmówczyni.
- Znasz ją? - domagała się odpowiedzi Capella Goodventure. - Jak wygląda?
- Powinna być młoda i bardzo jasna - włosy miała niemal białe, a oczy dziwnej, zmiennej barwy,
niby dymne agaty... - Z wyrazu twarzy starszej klanu odczytała ponownie, że opisała nową Królową.
- Jest sybillą - dodał nagle Danaquil Lu. - Sami ją wyszkoliliśmy. I jest Letniaczką. Wiedziałbym,
gdyby było inaczej.
Capella Goodventure spojrzała na niego spod zmrużonych powiek; odwzajemnił to spojrzenie, aż
to ona w końcu odwróciła wzrok.
- Nie jest właściwa - powiedziała wreszcie, patrząc znowu na Clavally. - Powiem wam to, co
mówię wszystkim innym sybillom - ja muszę wrócić do miasta, ale nie wy. Nie jedźcie do Krwawnika. -
Odwróciła się i odeszła, rozszczepiając gniewem tłum, niby okręt fale.
Clavally spojrzała na Danaquila Lu, natrafiając na jego wzrok.
- Być może jedyną niewłaściwą rzeczą w nowej Królowej jest brak przynależności do klanu
Goodventure - mruknęła.
Danaquil Lu skrzywił usta w przelotnym ironicznym uśmiechu.
- Co naprawdę myślisz? - zapytał.
Odegnała wątpliwość niby brzęczącą przy uchu muchę i poczuła, jak znowu krzywi twarz.
- Pamiętam dziewczynę imieniem Moon Dawntreader. Była inna... było w niej coś... ale zawsze
wyczuwałam w tym dobro. Myślę, Dana, że chcę osobiście poznać prawdę.
Przytaknął ze ściągniętą twarzą.
- Chcesz wyruszyć do Krwawnika.
Powoli kiwnęła głową.
- A co ty myślisz? Co czujesz?... Co chcesz zrobić?
Znowu spojrzał w morze, mrużąc oczy oślepione blaskiem fal, zwrócił oczy na północ. Ujrzała go
przełykającego, jakby coś u - tknęło mu w gardle. W końcu powiedział:
- Chcę pojechać do domu.
ONDINEE: Razuma
- Stój. Kim jesteś?
Na widok broni w dłoniach otaczających go mężczyzn o zimnych oczach wypytywany zatrzymał się
w mrocznym korytarzu.
- Kowalem. - Przychodząc w takich sprawach, przedstawiał się jedynie tym imieniem. Ukazywał
wówczas otwarcie noszony zwykle pod koszulą wisiorek ze srebrzystego metalu. Dzięki tajemniczemu
wizerunkowi gwiazdy i kompasu, oznaczającemu różne rzeczy dla różnych ludzi, mógł bez zatrzymywania
przekraczać śmiertelne dla innych przeszkody. Gwiazdą w tym szczególnym wisiorze była solia, rzadki i
tajemniczy, cenniejszy od diamentu klejnot, rodzący się w sercach umierających gwiazd, który według
niektórych mistyków krył w sobie moce oświecenia. W takiej oprawie oznaczał to i znacznie więcej. -
Wezwał mnie Najwyższy Kapłan.
Otaczający Kowala ludzie nosili mundury Policji Kościelnej z krwistoczerwonymi naszywkami
gwardii przybocznej Najwyższego Kapłana. Z powątpiewaniem przyglądali się jego twarzy i młodości;
bacznie wpatrywali się w oznakę. Lekko opuścili broń. Zamiast używanych przez większość policji
ogłuszaczy posługiwali się karabinami plazmowymi, znacznie tańszymi i o wiele bardziej humanitarnymi.
Czerwone naszywki Najwyższego Kapłana oznaczały Grozę, a nazwa ta nie była jedynie pustym
dźwiękiem.
- Chodź z nami - powiedział wreszcie jeden z gwardzistów i kiwnął głową. - Czeka na ciebie.
Kowal ruszył za nimi ciemnym, pełnym ech korytarzem, zszedł po wyciętych w skale schodach.
Stopnie były aż wklęsłe od bezlitosnych kroków stóp w ciężkich butach idących w górę i dół oraz od
zmierzających jedynie w dół nóg niezliczonych ofiar Inkwizycji. Po dotarciu na dół usłyszeli dobiegające
skądś czyjeś krzyki. Prowadzony zmylił krok, ściągając na siebie badawcze spojrzenia gwardzistów.
Niewierny, szeptały ich oczy. Przestępca. Pozaziemski śmieć.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin