tom 01 - Ujezdzic Pegaza.rtf

(1155 KB) Pobierz

 

Anne McCaffrey

Ujeździć Pegaza

To Ride Pegasus

Przełożył: Włodzimierz nowaczyk

Wydanie oryginalne: 1973



Wydanie polskie: 1995


1

Ujeździć Pegaza


Nie doszłoby do tego wypadku, gdyby nawierzchnia głównej autostrady przecinającej Jerhattan z północy na południe nie była mokra od deszczu i śliska od oleju wyciekłego z setek źle utrzymanych pojazdów. Henry Darrow wcale nie rozwinął nadmiernej prędkości przy wyprzedzaniu leciwego kabrioletu. To przeznaczenie wyznaczyło mu randkę i nie spóźnił się na nią.

Gdyby tego dnia nie padało lub gdyby, zgodnie z planem, zamknięto ten pas jezdni do wymiany asfaltu albo gdyby kabriolet utrzymywał choćby minimalną szybkość na lewym pasie, Henry nie wkurzyłby się na tyle, żeby zacząć manewr wyprzedzania, nie wpadłby w poślizg, nie uderzyłby w barierkę ochronną i nie uszkodziłby sobie czaszki tak, że odprysk kości uciskał oponę mózgową. Jeśliby wypadek zdarzył się choć o pół mili dalej na północ, Henry Darrow nie trafiłby do jedynego w tym rejonie szpitala wyposażonego w elektroencefalograf najnowszej generacji.

Wszystko zresztą odbyło się zgodnie z przewidywaniami. Dawno temu zapisał w swym astralnym notesie dokładną godzinę wypadku: 22:02:50. Pamiętał nawet, aby tego dnia nie wracać do Jerhattanu główną autostradą. Lecz nie przewidział drobnego opóźnienia na stacji benzynowej, przez które zmienił plan i zapominając na moment o przepowiedni, skierował się na zgubną trasę.

Ponieważ jednak ten wypadek miał być zwrotnym punktem nie tylko w jego życiu, ale i w życiu milionów ludzi, nie było siły, która pomogłaby mu go uniknąć. Chyba dlatego właśnie podświadomość w krytycznym momencie zablokowała mu pamięć.

Henry Darrow został ciężko ranny: oprócz skomplikowanego złamania lewej nogi, uznanego za mniej ważne, stwierdzono u niego uciskowe wgniecenie kości czaszki. Gdyby podczas operacji Henry zachował przytomność, mógłby pocieszyć operujących go lekarzy, że nie umrze im na stole. Chybaby mu nie uwierzyli. Trudno byłoby im pogodzić się z faktem, że Henry Darrow doskonale wiedział, iż zejdzie z tego świata - z powodu zawału - za jakieś piętnaście lat, cztery miesiące i dziewięć dni.

Jednak nie był w stanie ich o tym poinformować ze względu na to, że odłamek kości czaszkowej uciskał mu ośrodek mowy w mózgu, a poza tym Henry na szczęście dla siebie był kompletnie nieświadomy otaczającego go świata. Zabieg na otwartym mózgu, może być przeżyciem, które trudno wymazać z pamięci.

Z technicznego punktu widzenia operacja się udała. Henry wylądował na łóżku na oddziale intensywnej opieki medycznej, podłączony do monitorów elektrokardiografu i encefalografu, które pozwalały śledzić działanie głównych systemów utrzymujących go przy życiu. Szpital ogólny Southside szczycił się najnowszym wyposażeniem, a w szczególności superczułym encefalografem, pieszczotliwie zwanym gęsie jajo. Urządzenie to zaprojektowano dla potrzeb programu Apollo w latach siedemdziesiątych, aby skontrolować działanie tajemniczych świateł, na które okresowo narażeni byli astronauci, i żeby rejestrować wszelkie możliwe uszkodzenia tkanki mózgowej wywołane promieniowaniem kosmicznym. Później ten superczuły sprzęt zaczęto wykorzystywać w szpitalach do wykrywania zmian w mózgach noworodków wywołanych niedotlenieniem lub też, jak w przypadku Darrowa, do ustalania stopnia niedotlenienia mózgu w wyniku krwawień bądź ucisków po urazach czaszkowych.

W momencie kiedy Darrow odzyskał przytomność, dyżurną pielęgniarką na oddziale intensywnej opieki medycznej była, zgodnie z tym, co zarządziło Przeznaczenie, Molly Mahony - przeciętnej urody dziewczyna, która z humorem znosiła docinki koleżanek na temat swego całkowitego oddania się pielęgnacji chorych. Zawsze przydzielano jej najcięższe przypadki, gdyż posiadała dar wyprowadzania ich z kryzysu.

- Doktorze Scherman, czy nie zechciałby pan rzucić okiem na wydruk EEG pana Darrowa? - powiedziała na widok dyżurnego lekarza, mijającego jej stanowisko. - Linie alfa są wyjątkowo wyraźne jak na tak poważny wypadek, nie sądzi pan?

Scherman posłusznie spojrzał na wykres, pokiwał głową i puścił do niej oko.

- Już się obudził? Dostawiał się do ciebie?

Molly, choć wiedziała, że się z niej nabija, nie dała się zbić z pantałyku i z powagą pokręciła przecząco głową. Scherman zawsze starał się z niej żartować.

- Doktorze Scherman, on jeszcze nie odzyskał przytomności. Mam natychmiast poinformować doktora Wahlmana, kiedy to się stanie. Ale może powinnam zawiadomić go o tym wykresie?

- Nie przejmuj się tym, Molly. Facet ma szczęście, że to jajco w ogóle coś wykrywa. Można by się spodziewać, że będzie mądrzejszy.

- Mądrzejszy? Pod jakim względem? Przywieziono go z wypadku.

- W ogóle nie powinien wyjeżdżać. Przecież to Henry Darrow, astrolog. Nieźle zdziera skórę z ludzi, którzy chcą poznać swoją przyszłość. - Scherman prychnął pogardliwie. - A sam nie był w stanie przewidzieć własnej.

Ledwie rzuciwszy okiem na monitory pozostałych pacjentów, Scherman wyszedł z dyżurki. Molly Mahony ze wzmożonym zainteresowaniem skupiła się na pacjencie z uszkodzonym mózgiem. Oczywiście słyszała wcześniej o Henrym Darrowie, choć niewielu osobom przyznałaby się do tego. Równie niewiele osób usłyszałoby od niej, że odkryła w sobie dar uzdrawiania. Jej babcia, mimo braku przygotowania medycznego, śmiało ingerowała w sprawy znajomych chorych, przykładając im swe uzdrawiające dłonie, jednak Molly ostrożnie podchodziła do swych możliwości.

Świadoma daru, który niewątpliwie posiadała, szczerze interesowała się wszelkimi zjawiskami przekraczającymi ludzkie pojecie. Zgodnie z jej przekonaniem, astrolodzy byli ludźmi wykorzystującymi znaki zodiaku jedynie po to, aby skoncentrować swe zdolności przewidywania przyszłości na czymś bardziej naukowym niż wróżenie z fusów bądź kart. Dokładnie w ten sam sposób fachowe przygotowanie umożliwiło jej samej wykorzystywanie daru uzdrawiania przy użyciu metod uznanych za naukowe. Stąd dowiedziawszy się, kim jest powierzony jej pieczy pacjent, podeszła do niego na palcach niczym bezkrytyczna wielbicielka i wbiła wzrok w jego twarz, dziwiąc się, że wcześniej nie dostrzegła jej niezwykłych cech.

Nawet mimo nienormalnie rozluźnionych mięśni podtrzymujących szczęki, twarz chorego znamionowała silny charakter. Oczy były podkrążone i zapadłe, a skóra twarzy zabrudzona krwią, której nie zmyto przed operacją. Czuła, że przyglądając mu się w takim stanie, niechcący ingeruje w jego prywatność. Delikatnie dotknęła policzka chorego wierzchem dłoni. Nie podobała się jej barwa ściągniętej skóry. Odsunęła nieco prześcieradło i gwałtownie uszczypnęła go w pierś. Dobrze, że w ogóle zareagował. Zaciągnęła z powrotem prześcieradło i poklepała go po policzku.

Kardiograf pulsował powoli, choć regularnie, wykazując jednak początki arteriosklerozy charakterystyczne dla każdego czterdziestodwulatka, który się w życiu nie oszczędzał.

Silnymi, szczupłymi palcami dotknęła skroni chorego, lekko je uciskając, starając się wyczuć miejsce prawdziwego uszkodzenia. Nie szukała wcale punktu, z którego chirurdzy usunęli odłamek kości, eliminując ucisk na tkankę mózgową, lecz miejsca urazu psychicznego, które przyjęło na siebie zasadniczy impet ciosu zadanego siłom witalnym, amortyzowało szok wywołany bliskością śmierci, ryzykiem operacji - naruszeniem integralności człowieka.

Czytając karty pacjentów, często widywała proste określenie atak serca lub bardziej skomplikowane medyczne terminy opisujące zatrzymanie akcji serca z różnych niejasnych i zaskakujących powodów. Nie znajdując lepszego wyjaśnienia, lekarze uznawali to za wynik szoku: pacjent zmarł na skutek szoku. Molly używała innego słowa: strach. Kiedy któryś z jej pacjentów uciekał z realnego świata w ten rodzaj lęku, Molly starała się ściągnąć go z powrotem, korzystając ze swego Talentu.

Reakcja Henryego Darrowa na jej leczniczy dotyk była inna niż zwykle i dość zagadkowa. Na elektrokardiogramie pojawiło się wyraźniejsze, silniejsze pulsowanie, a pisaki jaja rozszalały się na wszystkich czterech pasmach.

Powieki chorego zadrgały, otworzył oczy, a na jego ustach pojawił się słaby uśmiech.

- Co mnie tak, do diabła, urządziło? - spytał.

- Sam pan się tak urządził, panie Darrow - odpowiedziała. - Uderzył pan głową w słupek dachu, kiedy samochód wpadł na barierkę autostrady. Boli głowa?

- Jezu, strasznie! - jęknął i spróbował się podnieść.

- Niech pan tego nie robi. Ma pan silny wstrząs mózgu, rozbitą czaszkę i połamał pan lewą nogę.

W zielonych oczach Darrowa pojawiły się figlarne ogniki.

- Chyba nie powinna mi pani tego mówić, co?

Molly uśmiechnęła się.

- I tak pan wie. Powinien pan bardziej brać sobie do serca własne przepowiednie, panie Darrow.

Encefalograf stukał jak szalony. Podniosła się, żeby zobaczyć, co się dzieje, jednak powstrzymała ją ręka Darrowa. W jego szeroko otwartych oczach dostrzegła bezgraniczne zdumienie.

- Jesteś spod znaku Bliźniąt? Jak się nazywasz? Będziesz moją żoną.

 

Mimo wszelkich bzdur, które można znaleźć w romansach, miłość od pierwszego wejrzenia, zwłaszcza w szpitalnym otoczeniu, zdarza się stosunkowo rzadko. Jeszcze rzadziej zdarzają się przypadki potwierdzające dawno przeczuwane prawdy naukowe. Zapis z gęsiego jaja był niekwestionowanym dowodem na istnienie zdolności parapsychicznych. Patrząc na Molly Mahony jak na kobietę, a nie jedynie dyżurną pielęgniarkę, Henry Darrow przeżył doświadczenie prekognitywne, miał wizję i wiedział, że to ona będzie jego żoną.

I pobrali się naprawdę natychmiast po zdjęciu gipsu z połamanej nogi Darrowa. Zresztą małżeństwo nie było jedyną rzeczą dotyczącą Molly, którą Henry przewidział - znał również datę jej śmierci, do czego zresztą nigdy się nie przyznał. Dość prędko zrozumiał, że osoby obdarzone Talentem musiały szybko zapominać tego typu informacje na swój temat, jeżeli miały skutecznie działać na rzecz innych. Przez całe swe małżeństwo Molly była doceniana, kochana, a nawet hołubiona przez męża, który doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak niewielką cząstką przeznaczonego jej czasu będzie mógł się nacieszyć.

Znaczenie niezwykłego działania encefalografu nie od razu dotarło do Henryego. Dlatego to właśnie Molly należy przypisać zasługę podniesienia funkcji parapsychicznych do rangi nauki.

Od pierwszej chwili niezwykła siła i wzór wykresów EEG Henryego zafascynowały Molly. Nie mogła przejść do porządku dziennego nad ich odmiennością. Trzeba przyznać, że w przeciwieństwie do doktora Schermana była skłonna zaliczyć umysłowość Henryego do szczególnej kategorii. W dodatku tylko ona wiedziała, że w momencie kiedy aparat najwyraźniej oszalał, Henry miał wizję ich przyszłego małżeństwa. Przy pierwszej nadarzającej się sposobności przeprowadziła eksperyment. Kiedy zdarzyła się okazja wykorzystania własnych uzdrowicielskich zdolności, podłączyła się do elektroencefalografii. Także i jej wykres wykazywał podobne odchylenia, nie tak silne jak Henryego, ale równie istotne. Wykonała kilka encefalogramów w podobnych okolicznościach i skopiowała fragment zapisu Henryego, który wykazywał dziwne pobudzenie.

Trochę dziwiło ją to, że doktor Wahlman, lekarz prowadzący Henryego, nie zaprzestał badania go elektroencefalografem, kiedy ustąpiły już najgorsze objawy wstrząśnienia mózgu. Zastanawiała się, czy doktor był również zainteresowany nietypowym zapisem.

Zanim poczuła się na tyle pewnie, żeby zwrócić się do niego ze swymi wątpliwościami, Henryemu przytrafiły się jeszcze dwa przypadki jasnowidzenia wychwycone przez aparat.

- Doktorze, dla mojej informacji, co pan sądzi o znaczeniu tej aktywności w EEG?

- No cóż - odezwał się Wahlman nieśmiało, sięgając po wykresy i przyglądając się im w taki sposób, że Molly bez trudu mogła się domyślić, iż nie ma pojęcia, co jej odpowiedzieć. - Prawdę mówiąc, siostro, sam nie wiem. Taki wzór obserwujemy zwykle tuż przed zgonem, a pan Darrow ma się świetnie.

Lekarz rzucił gniewne spojrzenie w stronę zamkniętych drzwi pokoju Darrowa. Henry uparł się, że w szpitalu nie przestanie stawiać horoskopów swoim klientom, nawet przemycił tu komputer, zajmując się pracą umysłową, która najwyraźniej nie opóźniała jego powrotu do zdrowia, choć, zdaniem Wahlmana, nie była to działalność odpowiednia dla człowieka, który przeżył taki wypadek.

- A te? - Molly pokazała mu własne zapisy.

- Czyje to? Kogoś umierającego? Nie, to niemożliwe. Załamki alfa są zbyt intensywne. O co w tym wszystkim chodzi, Mahony?

- Nie jestem pewna, doktorze, ale wiem, że kiedy pan Darrow... pracuje najciężej, wówczas pojawia się taki wzór.

- Matko Boska, czyżby to cholerne jajo miało świra na punkcie astrologii?

Molly uśmiechnęła się i przeprosiła lekarza za zawracanie mu głowy.

- Pani Mahony, gdyby nie była pani naszą najlepszą pielęgniarką, poradziłbym pani, żeby się pani odchrzaniła. Ale jeżeli ma pani jakiś pomysł, choćby najbardziej zwariowany, który mógłby pomóc to zrozumieć, to może dopuściłaby mnie pani do tajemnicy?

Uznała, że Henry pierwszy powinien poznać tę tajemnicę.

- Czy kiedy obudziłeś się po wypadku i spytałeś, czy jestem spod znaku Bliźniąt, a potem powiedziałeś, że się ze mną ożenisz, miałeś wizję?

- Ależ skąd, kotku! To było proste stwierdzenie faktu.

- Daj spokój, Henry. Odpowiedz. Miałeś wtedy wizję?

- Jasne. I to bardzo wyraźną. - Mimo że bandaże na głowie nie nadawały mu zbyt poważnego wyglądu, puścił jej dłoń, dostosowując się do jej poważnego tonu.

- A gdy była tu pani Rellahan, powiedziałeś, że wyraźnie zobaczyłeś... - Zauważyła, że nie spodobały mu się jej pytania. - Spójrz tylko na te wykresy. Widzisz, tu igła podskoczyła. Zobacz, jakie silne uchyłki i jak długo trwają... No, a tu...

- To nie jest mój zapis, prawda? Spore różnice.

- Nie. To mój. Coś takiego dzieje się zawsze, kiedy uzdrawiam.

Henry powoli podniósł wzrok na Molly. Na jego twarzy zaczął malować się nie skrywany podziw, który wynagrodził jej wszelkie starania i kłopoty.

- Molly, kotku mój najmilszy, czy zdajesz sobie sprawę z tego, co wykryłaś?

 

W zasadzie świat odniósł się dość sceptycznie do tego odkrycia. Na szczęście Henry Darrow był uodporniony na takie reakcje. Wiedział, że tym razem jest w stanie udowodnić, iż niektórzy ludzie rzeczywiście posiadają zdolności parapsychiczne i mogą z nich korzystać zgodnie ze swoją wolą.

Zarówno osoby prywatne, jak i firmy, które od dawna miały nadzieję, że paranormalne zdolności zostaną kiedyś uznane przez oficjalną naukę, rozpoczęły zupełnie nowe kierunki badań.

- Zawsze czułem, że jestem o krok od jakiegoś przełomu - przyznał się Henry, kiedy wraz z Molly przygotowywali się gorączkowo do otwarcia pierwszego Centrum Parapsychologii. - Większość paranoików ma takie odczucia. Wszyscy ci Neronowie, Napoleonowie, Hitlerzy... Dlatego zebrałem zespół psychiatrów, którzy mieli mnie zbadać, czy czasem do nich nie należę. Zresztą, chyba nie jestem szczery, nawet względem siebie samego. Wiedziałaś, że bałem się zbyt daleko sięgać w swoją przyszłość? Niedobrze byłoby znać wszystkie szczegóły własnej przyszłości. - Przez moment w zamyśleniu wpatrywał się w ścianę, potem jakby się ocknął i uśmiechnął. - Przez wiele lat aż do tej chwili byłem dyletantem. Teraz moi przeciwnicy mogą powiedzieć, że albo odzyskałem rozum na skutek wypadku, albo też straciłem tę resztkę, jaka mi jeszcze pozostała, jednak nikt nie zaprzeczy, że to wydarzenie było zwrotnym punktem w moim... w naszym przeznaczeniu.

- Niech diabli wezmą torpedy. Cała naprzód! - odpowiedziała Molly, wyciągając rękę w teatralnym geście.

- Niejedna torpeda w nas trafi - przytaknął ponuro Henry.

- Sądziłam, że nie wybiegasz zbytnio w przyszłość...

- Tylko jeśli chodzi o moje własne sprawy. Nie o to, co musimy zrobić. - Chwilę milczał. - To będzie niezła zabawa.

Molly dostrzegła rozbawienie w jego oczach - zapowiedź złośliwości.

- Dla kogo? - spytała.

- Dla nas - odpowiedział, przytulając ją mocno. - Dla nas wszystkich - dodał, mając na myśli wszystkie nowo zwerbowane Talenty. - Potrafimy z góry przewidzieć rezultat, ale połowa zabawy, a właściwie większa część przyjemności, to dążenie do niego. Ja zaś mam dokładnie tyle czasu, ile mi potrzeba.

 

Kiedy tylko przyszedł do siebie na tyle, by móc kłócić się z lekarzami (których Molly zapewniła, że nie uda mu się wyrwać spod jej opieki), pozwolono mu wrócić do pracy w pełnym wymiarze. Pracował już nie jako astrolog-dyletant, lecz jako menedżer, organizator, prokurent funduszy i główny werbownik personelu Centrum Parapsychologii.

- Mary-Molly, kochanie, wprowadzanie Utalentowanych do ogólnego układu musi odbywać się stopniowo. Pamiętaj, że nie chodzi tu o znalezienie dla nas miejsca w społeczeństwie; przecież z samego założenia jesteśmy nonkonformistami. - Palcami dotknął czoła tuż przy jasno-różowym śladzie po świeżo zagojonej ranie. - Zresztą społeczeństwo nigdy nie pozwoli się nam w pełni zintegrować z sobą. W porządku! - Strzelił w powietrzu palcami. - Utalentowani stworzą własne społeczeństwo, i tak ma być: jesteśmy ptakami. Nie, nie ptakami. Talent przypomina raczej skrzydlatego konia z niepohamowanych wzlotów ludzkiej fantazji. To Pegaz może być naszym symbolem. A z grzbietu skrzydlatego konia niejedno da się zobaczyć...

- Jasne, z okna samolotu mniej widać. Gdzie umieścisz siodło? - Molly jak zwykle starała się być praktyczna.

Roześmiał się i przytulił ją mocno do siebie. Częste manifestowanie przez niego uczuć sprawiało Molly wiele radości. Sama przecież uzdrawiała przez dotyk.

- Nie mam pojęcia. Mój Boże, jak można osiodłać skrzydlatego konia?

- Może sercem?

- Bez wątpienia! - Był wyraźnie zadowolony. - Tak, sercem i rozumem, ponieważ Pegaz jest zbyt potężny, aby można go opanować zwykłymi sposobami.

- Nie ma żadnej metody, żeby opanować Pegaza - stwierdziła Molly. Nikt nie odważyłby się nawet spróbować, gdy lata tak wysoko... - Wtuliła się w ramiona Henryego, jakby nagle przestraszona analogią.

- Tak, kochanie. Nie można zsiąść ze skrzydlatego konia. Nie można też stłumić Talentu, którym zostało się obdarowanym. Tylko upływ czasu i praktyka pozwalają nauczyć się nad nim panować.

- Ten nowy encefalograf spowodował naprawdę istotny przełom. Teraz jesteśmy w stanie udowodnić, że zdolności parapsychiczne rzeczywiście istnieją. Możemy odciąć się od szarlatanów i klownów, którzy wyrobili nam złą opinię. Centrum będzie wyławiać prawdziwe Talenty. Będziemy dysponować zapisami świadczącymi, że ludzie ci mieli udokumentowane wizje. Centrum będzie kierować ich do pracy, w której wykorzystają swe zdolności. Już pobieżny przegląd tych, którzy się do nas zgłosili, pozwala mi myśleć o setkach ważnych stanowisk dla nich.

- Nawet dla Tittera Beyleya i dla Charity McGillicuddy? - W oczach Molly pojawiły się iskierki rozbawienia, ponieważ oboje wiedzieli, że Titter był stale pijany, a Charity oddawała się najstarszej profesji świata.

- Złodziej najlepiej potrafi złapać drugiego, a Titter przez całe lata kradł, żeby zaspokoić swoje potrzeby. Pamiętaj też, że złote serce Charity bije w piersi prawdziwej telepatki.

- Rozmiar numer pięć.

- Molly!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin