Eagle Kathleen - Namaluj mi pieśń.pdf

(784 KB) Pobierz
6606994 UNPDF
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Eagle Kathleen
Namaluj mi pieśń
Connor Ryan poczuł, że ogarnia go nagły niepo­
kój. Za przednią szybą samochodu majaczył pogrą­
żony w mętnym świetle październikowego wieczoru
dom - typowy, duży dom w stylu Nowej Anglii. Biała
fasada budynku, niczym surowa twarz purytanina,
przeświecała przez gałęzie sykomorów. Connor wziął
głęboki oddech, ciężko westchnął i wysunął długie
nogi w kowbojskich butach przez niski próg wynaję­
tego samochodu. Przyjechał tu, żeby zakończyć całą
sprawę. Nieświadomie dotknął kieszeni koszuli,
gdzie tkwił twardy prostokąt fotografii przedstawia­
jącej kobietę z dzieckiem. Przekonywał siebie, że
przybył tu wyłącznie dla Kevina.
To właśnie ta fotografia, a nie list, do którego zo­
stała dołączona, sprawiła, że się tu pojawił. Otrzy­
mywał przecież setki listów z najróżniejszymi, nie­
prawdopodobnymi wręcz propozycjami i żądaniami.
Nie sprowadziła go tu też twarz dziecka o jasnych
włosach i rysach, które przypominały mu jego włas­
ną twarz. Nie! Przywiódł go wizerunek kobiety - jej
piękne, porcelanowe oblicze, jakby żywcem przenie­
sione z płócien dawnych mistrzów. Prawdziwość tre­
ści listu mógł przecież sprawdzić nie ruszając się
z domu. Mógł wszystko zorganizować, nie przyjeż­
dżając tutaj. I tak by z pewnością zrobił, gdyby cho­
dziło wyłącznie o dziecko. Ale chciał ujrzeć na własne
oczy kobietę, do której należała ta twarz.
6
We frontowym oknie pojawiło się światło i zama­
jaczyła czyjaś głowa, ale mężczyzna zdążył już wspiąć
się na schodki i wiedział, że gospodyni nie może go
widzieć. Spoglądała chwilę przez przezroczyste firan­
ki i dostrzegła na podjeździe samochód. Connor za­
stukał mosiężną kołatką. Drzwi otworzyły się i otu­
leni wieczornym mrokiem stanęli twarzą w twarz.
- Sara Benedict? To pani?
Na dźwięk jego głosu drgnęła i zaskoczona zrobiła
krok do tyłu. Gość przestąpił próg i stanął przed ko­
bietą. Ta puściła klamkę i znów cofnęła się o krok.
Widok zdumienia, malującego się w jej szeroko roz­
wartych, ciemnych oczach, sprawił Connorowi przy­
jemność. Wejście miał znakomite. Był święcie prze­
konany, że wzięła go za upiora. Sama zresztą swoją
kredowobiałą twarzą bardziej przypominała ducha,
niż człowieka z krwi i kości.
Sara ponownie odstąpiła o krok i oparła się ple­
cami o balustradę schodów.
- Boże jedyny - powiedziała słabym głosem.
Twarz, którą miała przed sobą, była może bardziej
surowa, bardziej opalona, włosy koloru słomy dłuż­
sze i staranniej uczesane, ale podobieństwo było
uderzające. Potrząsnęła głową, starając się zapano­
wać nad gonitwą myśli.
- Przypomina pan... Zdumiewająco przypomina
pan...
Na widok szoku, który malował się w niewinnych
oczach tej pięknej kobiety, Connora ogarnęła litość.
- Kevina Ryana - podpowiedział. - Tak, wiem.
Ale nie jestem duchem. Nazywam się Connor Ryan.
Kevin był moim bratem.
Sara popatrzyła na wyciągniętą dłoń, której nigdy
jeszcze wprawdzie nie dotknęła, ale która tak przy-
7
pominała tamtą... Kiedy podała mu rękę, poczuła, że
palce gościa są ciepłe i delikatne.
- Brat? - Znów popatrzyła mu w twarz i postano­
wiła wziąć się w garść; nie może przecież zachowy­
wać się jak ktoś niespełna rozumu. -Tak, pamiętam.
Kevin wspominał coś, że ma brata. Ale nic nie mówił,
że to bliźniak. Pan musi bardzo... Musiał bardzo...
Connor spostrzegł, że dziewczyna ma brązowe
oczy, usta o klasycznym kroju i lśniące, ciemne wło­
sy opadające miękką falą na ramiona. Kiedy cofnęła
wreszcie rękę, uświadomił sobie, że trzymał ją dłużej,
niż wymagała tego konieczność. Odruchowo wsadził
dłonie do kieszeni dżinsów.
- Nie, nie byliśmy bliźniakami. Kevin był o rok
młodszy, ale kiedy zrównaliśmy się wzrostem, zaczę­
to nas z sobą mylić. Ma pani rację, byliśmy bardzo
do siebie podobni.
- Tak, z pewnością - powiedziała cicho Sara.
- Trochę mi głupio. Powinienem był najpierw za­
dzwonić, ale przyjechałem... przyjechałem pod wpły­
wem impulsu.
- A skąd w ogóle pan się o mnie dowiedział?
Skrzywił usta w lekkim uśmiechu.
- Z pani listu. A może z listu pani brata?
- Jerry napisał do pana? On... - na twarzy ko­
biety pojawił się wyraz zrozumienia i zażenowania.
- Jest pan piosenkarzem, prawda? Kevin mówił, że
jego brat śpiewa.
- To prawda, w urzędzie podatkowym figuruję ja­
ko muzyk...
- ...a Jerry pomyślał, że być może występuje pan
w jakimś znanym zespole - wpadła mu w słowo
Sara.
- No cóż, nasz zespół jest bardzo znany.
8
- Ale on nic... Jerry nic... - ze zdenerwowania nie
mogła znaleźć właściwego słowa. - Mam nadzieję, że
nie próbował przekonywać pana, że ja...
Connor popatrzył w głąb mieszkania.
- Proszę pani, może wejdziemy dalej. To ułatwi
rozmowę.
- Naturalnie, proszę...
Sara odebrała od niego kurtkę z miękkiego za­
mszu i powiesiła ją na wieszaku przy drzwiach. Za­
czekała chwilę, aż wyjmie z kurtki paczkę papiero­
sów i schowa ją do kieszeni koszuli. Następnie za­
prowadziła go do salonu pełnego wyściełanych ma­
teriałem mebli. Ściany pokrywała niebiesko-biała ta­
peta w różowe wzorki. Stoliki i krzesła były stare
i każde z innej parafii. Na kominku płonął ogień, do­
dając wnętrzu przytulności i ciepła. Sara wskazała
gościowi krzesło, ale ten zajął miejsce obok niej, na
kanapie. Chciał z bliska obserwować niewiarygodnie
piękną twarz kobiety.
- Zakładam, że Jerry powiedział panu o Dannie
- westchnęła Sara.
- Wspomniał o dziecku, o dziewczynce. - Connor
wyjął z kieszeni fotografię. - Czy to córka mojego
brata?
Sara popatrzyła na zdjęcie, która zrobiła u Searsa
w Dzień Matki. Niech szlag trafi Jerry'ego! - pomy­
ślała.
- Tak, to córka Kevina.
- Czy Kevin o niej wiedział?
Sara potrząsnęła przecząco głową.
- Jak to? - burknął Connor.
- Gdy widzieliśmy się po raz ostatni, nie byłam
jeszcze niczego pewna. Potem wysłano go w jedną
z tych misji. Miałam wrażenie...
9
Doskonale wszystko pamiętała; zupełnie jakby
działo się to wczoraj. Była w Paryżu. Zadzwonił do
niej. Oświadczył, że telefonuje z klubu oficerskiego.
Natychmiast poznała, że trochę wypił. Przygotowy­
wał się do jakiejś akcji. Powiedział, że musi na jakiś
czas wyjechać i nie może się z nią spotkać podczas
weekendu. Nie wiedział, kiedy wróci. Nie mógł po­
wiedzieć, dokąd jedzie. Obiecał, że jak tylko będzie
mógł, zadzwoni. Odparła, że ma mu do przekazania
ważną wiadomość, ale nie przez telefon. Oświadczył,
że w takim razie musi to poczekać. I poczekało... na
zawsze.
- Też miałem wrażenie - powiedział Connor gło­
sem tak podobnym do głosu Kevina, iż Sara odniosła
wrażenie, że nadal prowadzi tamtą rozmowę telefo­
niczną. - Miałem wrażenie, że wpakował się w kie­
pski interes. - Wyciągnął z kieszeni kolejne zdjęcie.
Przedstawiało ono mężczyznę i kobietę, do złudzenia
przypominających parę siedzącą teraz na kanapie.
- Widziałem już panią - oświadczył, wręczając jej
zdjęcie. - Kevin mi to przysłał. To pani, prawda?
- Tak. Zrobiliśmy to zdjęcie w Paryżu... tamtego
lata. - Uśmiechnęła się na wspomnienie cudownych,
minionych bezpowrotnie chwil.
Connor poczuł, że zaczyna mu mocniej bić serce.
Sara do dziś nie otrząsnęła się po stracie Kevina; mi­
mo upływu tak długiego czasu, ciągle nie potrafiła
pogodzić się ze śmiercią swego chłopaka-żołnierza.
- Poznaję wieżę Eiffla. Pani nawet nie domyśla
się, jaki jestem spostrzegawczy. Jak długo znała pani
mojego brata?
Pod wpływem przenikliwego wzroku gościa poczu­
ła się nieswojo. Przypomniała sobie, że spojrzenie Ke-
vina zawsze działało na nią kojąco.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin